Przegląd galerii śląskich kwiecień 2009

Bytom

Galeria Kronika
Alternatif Turistik
Galeria bytomska coraz bardziej robi się swojska, familijna i ludzka.
W kwietniowym projekcie Galerii też kładzie się akcent na złamanie bariery między gospodarzami, a oglądającym wystawę gościem, który nie ma się czego bać, przekraczając progi galerii – mieszkania w starej kamienicy.
To właśnie awangarda umiłowała sobie resentyment, mieszczaństwo i nostalgię za minionym.  Z tej mojej pozycji internetowego badacza chciałabym w całej rozciągłości pochwalić jej udany i naprawdę szczery, ludzki charakter prowadzący do integracji sztuki z odbiorcą. Te wszystkie pomieszczenia, komory, futerały na sztukę, przedziały izolujące wygodne kanapy od światła by odbiorca mógł kontemplować spektakl, jaki galeria akurat prezentuje są wygodne i nowoczesne. Efektem jest niestety pokaz perswazyjny i propagandowy: wiadomo, że Kronika jest lewicowa. Piszę „niestety”, ale i zastanawiam się, czy może być inny, jeśli wybiera tę stronę naszych dzisiejszych przemian cywilizacyjnych i uczciwie próbuje je pokazać.
Wilhelm Sasnal w wywiadach separuje się od polityki, a jednak jego każdorazowy udział w projektach Kroniki wspiera swoim autorytetem i opowiada się bardzo wyraźnym głosem społecznym po stronie lewej.
W „Kronice” myli i wabi czas. Galeria albo uwodzi oddaniem za darmo artyście jednego z pokoi, by tam sobie trochę pomieszkał, albo kupuje kilkanaście rowerów, by za darmo sobie wokół galerii pojeździł i doświadczył szpetoty miasta.
Lewicowość może być bowiem realizowana przez artystów bogatych, gdyż sztuka, nawet opowiadająca o najpotworniejszej nędzy, to luksus. Skarga zawsze jest luksusem.
Wszystko jest w Galerii „Kronika” w stylu lat siedemdziesiątych, kiedy zachodni świat Polski gierkowskiej kochał lewicę. Gdy w 79 w Paryżu błagałam o legitymację wolnego wstępu do muzeów, gdyż w artysta kraju komunistycznego nie był w stanie sobie niczego opłacić dysponując jedynie, zazwyczaj pożyczonymi 100 dolarami na wyjazd, paryski urzędnik kłaniał mi się w pas wręczając zezwalający dokument. Wyrecytował wtedy jakieś niezrozumiałe dla mnie rosyjskie słowa i zasalutował. Galerie wokół Centre Pompidou były właśnie w takim stylu jak dzisiaj bytomska: dzwoniło się z ulicy i ktoś w kapciach, wyrwany ze swojej domowej intymności życzliwie wpuszczał do środka, by odwiedzający mógł pooglądać artefakty z papieru i drutu.
Dzisiaj ten czas zabrany mi politycznie, wraca.
Leżąc na kanapie wśród białych ścian galerii oglądam pogierkowskie zniszczenia, świat upiorny i przekraczający możliwości wyobrażeniowe każdego scenografa s-f. A jednak jest coś prawdziwego w tym wszystkim, w tej dziecięcej próbie pokolenia moich dzieci rozwikłania przyczyn destrukcji i degradacji na zimno, a nawet w aprobacie.
By nie przedłużać tego sieciowego tekstu, z natury krótkiego, nie będę pisać o wszystkich oglądanych filmach video. Jest ich mnóstwo. Nie tylko te, robione przez profesjonalnych dokumentalistów, takich jak Wojciech Wiśniewski, Irena Kamieńska, Andrzej Munk, Kazimierz Karabasz czy Barbara Sass. Są produkcje młodszych i najmłodszych pokoleń.

Dostaję w Galerii na dzień dobry mapkę nie tylko galeryjnej wystawy, ale całego Górnego Śląska, gdzie bez artystycznego przetworzenia mogę śląski spektakl przemysłowej przemocy swobodnie doświadczać i wybierać wśród licznych artefaktów, najczęściej oglądam filmy video w monitorach porozwieszanych na ścianach. Mogę spotkać się z wizją artysty i się z nią zgodzić lub nie. Zgadzam się natychmiast zaraz po pierwszej sekwencji, byle bym nie musiała kontynuować oglądania. Być może egzotyka oczywistości Górnego Śląska jest atrakcyjna jedynie dla turysty.

Dominik Cymer, Marcin Doś, Krzysztof Franaszek, Łukasz Jastrubczak, Wojtek Kucharczyk, Paweł Kulczyński, Jerzy Lewczyński, Roman Łuszczka, Anna Molska, Tomasz Mzyk, Laura Pawela, Robert Rumas, Wilhelm Sasnal, Andrzej Tobis, Szymon Kobylarz, to artyści, którzy biorą udział w projekcie.  Opowiadają o moich czasach. O zabrzańskim górniku Alojzym Piontku, który pił swój mocz i gryzł łopatę przeżywszy, jako jedyny, katastrofę górniczą; o materiałach archiwalnych BHP; o tym, jak się fotografuje dzielnice Nikiszowiec, jak się rejestruje lud roboczy; jak się pisze dzienniki i listy. Forma wypowiedzi jest różnorodna, artyści piszą swoje doświadczenie Śląska bezpośrednio na ścianach, kręcą małe etiudy lub gigantyczne obrazy wizualne. Wszystkiemu towarzyszą wycieczki, zajęcia świetlicowe, wykłady i integracje z miejscową ludnością, czyli to wszystko, co się w różnych częściach świata w takich właśnie żywych ośrodkach sztuki dzieje i wyrabia. Osobne pomieszczenie na instalację pt. „Spadające przedmioty” dostał Krzysztof Franaszek, ustawiając tam swoje makiety budowlane z drewienek, patyczków i styropianu. Ale ironii zabrakło już w głównym właściwie dziele projektu Kroniki: w filmie Anny Molskiej: „Tkacze”
Nie chciałabym być zbyt krytyczna dla młodej artystki. Ponieważ jej niemal rówieśnik, Jakub Banasiak na witrynie „Obiegu” film skrytykował, to już nie będę i ja dokopywać. Polecam tę pouczającą recenzję i komentarze. Swoją drogą, to zazdroszczę artystce, że pozwolono jej zjechać do szybu kopalni Bobrek. Pracując w kopalni węgla kamiennego w drugiej połowie lat siedemdziesiątych próżno upominałam się o taką możliwość. Był bezwzględny zakaz wstępu kobietom do kopalń.
I jeszcze o „Tkaczach”. Poświęcony powstaniu z 1844 roku tkaczy z Gór Sowich dramat Gerharta Hauptmanna to sztuka naturalistyczna, to wielki protest społeczny w stylu Zoli. Ten film to też i nieporozumienie epokowe. Nie wydaje mi się, by były jakieś analogie między buntem sudeckich tkaczy dwa wieki wcześniej, a dzisiejszym, poindustrialnym spustoszeniem w duchowości proletariusza, którego zniszczyły zupełnie inne mechanizmy społeczne. Nie mówiąc już o tym, o czym Banasiak napisał: o sztuczności aktorskiej literackich dialogów niemieckiego noblisty w ustach nieprofesjonalnych dzisiejszych aktorów naturszczyków siedzących na hałdach.

Katowice

BWA
POLSKA – NIEMCY 4:6
Marcin Berdyszak, Jacek Jagielski, Kamil Kuskowski, Leszek Lewandowski, Wiebke Bartsch, Jupp Ernst, Carsten Gliese, Anja Jensen, Dietmar Schmale, Sabine Swoboda.

Wystawie – dla porządku z góry określam, czysto konceptualnej – towarzyszy gruby katalog, gdzie każda praca jest szczegółowo opisana i umotywowana. Przed wystawą w holu trzeba go koniecznie wypożyczyć i przeczytać. Inaczej nie ma sensu wystawy oglądać.
Wiem, wiem, że to wszystko, te nasze niemieckie sprawy w dobie ogromnych problemów typu „wypędzeni” czy udostępnienia dokumentów tuszujących i zniekształcających zachowania powojenne należy się jakaś nareszcie pojednawcza, artystyczna wypowiedz. I o tym ta wystawa chce zaświadczyć.

Optymistycznie uderza instalacja kobieca, a wiadomo, kobiety łagodzą obyczaje.
Tak więc rozpoczęłabym obchód wystawy od artystki Wiebke Bartsch – wykładowcy Uniwersytetu w Dortmundzie i jej radosnych, a jednak podejrzanych przytulanek i przyzwoleńczego różu, dominalny kilkunastu elementów instalacji, bardzo śmiesznych, campowych, sztrykowanych, szytych, z użyciem kiczowatych wypalanek ceramicznych, piór i przedmiotów pomocnych kobiecemu uwodzeniu.
Również rzuca się w oczy niesamowita „studnia” Leszka Lewandowskego, bardzo realistyczna, metaforyczna instalacja wykorzystująca złudzenie lustra.
Też schody kolońskiego artysty Carstena Gliese i wszystkie związane z tym optyczne zmylenia budzą niepokój architektoniczny.  Również poznański artysta Marcin Berdyszak prezentuje bardzo śmieszne możliwości graficznego oraz przestrzennego użycia flagi unijnej i jej wielorakiego, aluzyjnego zastosowania.
Zachęcam do odwiedzin stron domowych wszystkich artystów, bo naprawdę warto. Ogromne sale katowickiego BWA żyją nie tylko pokojową sprawą narodowościowych wrogów skłóconych od wieków, ale nawet udowadniają, że na płaszczyźnie sztuki jesteśmy takimi samymi, witalnymi i twórczymi ludźmi. Pięknie o tym pisze w epilogu katalogu Martin Rehkopp, niemiecki koordynator wystawy.
Acha, jeszcze o tytule wystawy, czyli o nawiązaniu do stereotypów obyczajowych humanitarnej, szlachetnej, sportowej rywalizacji polsko – niemieckiej. Być może, że ten sportowy klucz coś wyjaśnia. Być może.

Rondo Sztuki
Santiago Sierra „111”
Santiago Sierra ma swoją indywidualną wystawę w Katowicach! Niestety, wszystko, co w Sieci znalazłam o tym wielkiego, światowego formatu artyście, ani do niego nie zachęca, ani go nam nie przybliża. Zmarnowanie tak wielkiego śląskiego wydarzenia jest ogromne!
Wystawa katowicka to kilkadziesiąt nudnych antyram formatu pół brystolu, gdzie na szarym paspartou  pokazano fotografie, jak 10 pracowników z 10 płyt gipsowych jednakowej wielkości potraktowanych jako moduły, stwarza 111 układów przestrzennych. Ta symboliczna rejestracja typowego dla konceptualizmu nudziarstwa nie przybliża widzowi z ulicy absolutnie nic, co artysta chce powiedzieć. A mówi w świecie sztuki niesłychanie dużo od lat, rewolucyjnie i zdecydowanie.
Zachęcam do oglądania strony domowej Sierry, chociażby do rejestracji niemal faszystowskiej jego scen kopulacji rasy ludzkiej w układach jednobarwnych i kolorowych i jednopłciowych. http://www.santiago-sierra.com/800/200807_800.php
Trzeba tu przede wszystkim mocno zaznaczyć, ze kontrowersyjność buntu hiszpańskiego performera nie polega, jak polska prasa usiłuje nam wmówić, jedynie na politycznych antyglobalistycznych protestach. Jest niesłychanie rozległa, obyczajowa, komiczna i inteligentna.

Galeria „Na żywo”
Wystawa prac Jerzego Moskala
Maciej M. Szczawiński tym razem przedstawia nam w galerii, którą bardzo lubię odwiedzać ze względu na niesłychaną dostępność o każdej porze dnia i nocy, sławnego artystę minionej epoki.
W dobie dyskusji, co warta sztuka tamtych lat wato pochylić się nad twórczością pionierów ruchów artystycznych, którzy w bardziej lub mniej, zawsze zniewolonych dla artysty Górnego Śląska czasach coś próbowali jednak zrobić. Przed wystawą radziłabym przeczytać piękny artykuł Szczawińskiego w miesięczniku „Śląsk” o Jerzym Moskale. Są tam powiązania z Drohobyczem i z Bruno Schulzem czasów przedwojennych i powojennymi osobowościami Katowic, tak wielkimi, jak Wilhelm Szewczyk. Tę barwność czasów w której Moskalowi przyszło żyć wystawa w „Na Żywo” ani nie deprecjonuje, ani nie wspiera. Nie jest, a mogłaby być, skłamana i laurkowa. Są to plansze ilustrujące wycinkami z oryginalnych gazet minionej epoki dokonania artysty na polu scenografii zarówno teatralnej, jak i raczkującej wtedy Telewizji Katowice. Bez, jak zapewne autor chciał przemycić, sentymentalnego aspektu przedsięwzięcia i miłosnej wręcz chwały doświadczania spotkań z takimi tuzami jak Lidia Zamkow. Wystawa wytwarza bardzo specyficzny klimat. Jest nim nostalgia w bardzo pozytywnym sensie. Nostalgia nie za utraconym życiem, ale za mimo wszystko trudem rozpoznawania tamtej rzeczywistości, przemycania tego, co być może służyło tamtemu, a jednak właśnie to pozostało: klasycy, Szekspir i wartości.

CGK

w galerii sektor I
Jan Berdyszak i wystawa zatytułowania RESZTY RESZT.
Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze Jan Berdyszak pokazywał okna, dziury, szyby (plexi) i opatrywał to długimi komentarzami. Na moich wrocławskich studiach Berdyszak był częstym gościem, do Wrocławia przyjeżdżał z sąsiedniego Poznania.

Bardzo trudno było zrozumieć wywody filozoficzne Berdyszaka. Nawet, gdy po latach zobaczyłam w oryginale słynną szybę Marcela Duchampa w filadelfijski Muzeum, czas niedokonany, zawsze obecny u polskiego artysty, wydawał mi się czasem mocno naciąganym.
Nie inaczej jest i teraz oglądając bardzo oszczędne artefakty zbudowane z przeźroczystych tworzyw imitujących szkło i wykresów na ścianach katowickiego Centrum Górnośląskiego Kultury. Anons kuratora wystawy donosi o najnowszym cyklu artysty pojemnym w egzystencjalne znaczenia bliskie największym duchowościom dwudziestego wieku na polu nie tylko prac wizualnych, ale poezji i muzyki.

Biblioteka Śląska
Wystawa Książki Artystów Polski Południowej – Kolekcja Polskiej Książki Artystycznej z przełomu XX i XXI wieku.
Alicją Słowikowska działa na rzecz książki unikatowej, ruchu artystycznego w każdym niemal cywilizowanym kraju już od ponad piętnastu lat i ta możliwa zapewne tylko po politycznym przełomie inicjatywa (ze względu na trudności deszyfracji znaczeniowej książek przez urząd cenzorski), była przy warszawskim ZPAP w sekcji Ilustratorskiej szeroko nagłaśniana biuletynami związkowymi. Dał w efekcie taki ogrom książek, których się czytać nie da, że to przechodzi zapewne możliwości wystawiennicze Alicji Słowikowskiej.
Stąd podział geograficzny na artystów, dzięki któremu można przynajmniej pokazać tych, którzy bisko są i przyjdą na wernisaż otwarcia. Tak jest z dzisiejszą kwietniową ekspozycją w naszej miejskiej bibliotece.
Warto przeczytać w Sieci wywiad z Alicją Słowikowską w sieciowym „Puzdrze” z Zalibarkiem:
http://www.puzdro.pl/1/18-wywiad-slowikowska.htm
Pokazane eksponaty na wystawie są niezwykle piękne. Nie mają absolutnie nic wspólnego z jakąkolwiek książką i być może ta już reliktowa tylko nazwa w dobie książki sieciowej jest nostalgią i jakimś upiornym, cywilizacyjnym pokrzywieniem.
Ciekawostką wystawy jest misa fasolek, które jednak nie nadają się zupełnie do jedzenia, jedynie, jak w Starożytnej Grecji, do losowania wybranych przez publiczność eksponatów do dalszego ich nagradzania (trzeba sobie uzmysłowić, że ich żywot książek artystycznych jest przede wszystkim sycony nagrodami).
Patrzyłam na te fasolki łakomie. Byłam głodna i stałam akurat w długiej kolejce po zamówionych 8 tomików poezji – na moje konto i na męża, korzystając pewnie z chwilowej ulgi organizacyjnej, zezwalającej na nieosobiste wypożyczanie książek. Kolejka żyła i emocjonowała się w niej staniem. Ktoś ze studentów chciał, niezauważywszy pewnie ogonka się sprytnie wysunąć przed szereg. Został natychmiast z końca okropnym rykiem stojącego dłużej przywołany do porządku.
Ot, jak za starych, dobrych czasów.
W katowickiej wystawie Sztuki Książki udział wzięli:
Bogusław Bachorczyk, Andrzej Bednarczyk, Piotr Bies, Grażyna Brylewska, Małgorzata Buczek-Śledzińska, Franciszek Bunsch, Jerzy Dmitruk, Aleksandra Janik, Robert Kańtoch, Monika Krzyżanowska – Hajdukiewicz, Iwa Kruczkowska- Król, Maciej Linttner, Natalia Nowacka, Marek Przybyła, Rafał Pytel, Waldemar Rudyk, Marta Sala, Zbigniew Sałaj, Anna Śliwińska Kukla, Małgorzata Szandała, Piotr Zatorski, Michał Zabłocki , Agnieszka Żmudzińska.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2009, Przegląd galerii śląskich. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *