Gliwice
Muszę przyznać się ze skruchą, że zimny marzec nie zachęcił mnie do wyjazdu do Gliwic i nie zobaczyłam ani jednej wystawy organizowanej przez nasz Związek. A było ich dużo w tym miesiącu: trzy wystawy członków naszego Związku.
Z kronikarskiego obowiązku tutaj je tylko wymienię:
Galeria “Trzy światy”
Ewa Pańczyk Hałubiec pokazała szereg płócien o tematyce roślinnej i pejzażowej wykonanych w klasycznych technikach malarskich. Jest absolwentką wrocławskiej ASP, malarką najmłodszego pokolenia.
Galeria ZPAP „po schodach” prezentowała twórczość małżeństwa Heleny i Józefa Szubów, Helena – absolwentka UŚ w Cieszynie, Józef ukończył ASP w Katowicach.
Malarstwo wykonane bezpośrednio na materiale, metodą batiku zaprezentowane przez artystyczną parę potwierdziło starą prawdę, że opanowanie perfekcyjne rzemiosła wprowadza reżim w płaszczyznę obrazu i zarazem ją organizuje według niezależnych od artysty zasad, równocześnie eliminując jego niedociągnięcia. Wspomaga więc proces twórczy też i poprzez zaskakujące efekty czysto przypadkowe. Dzięki pracy w szlachetnym materiale, artyści uzyskali wyjątkowo pięknie i estetycznie efekty zdobnicze.
Galeria „Perełka”
Anna Zdrzyłowska wystawiła prace malarskie o podobnej wyżej wymienionym wystawom, tematyce. Jest absolwentką UŚ fili w Cieszynie, malarką średniego pokolenia.
Katowice
Galeria „Na żywo”
Piotr Jakubczak malarstwo
Maciej M. Szczawiński w swojej recenzji z wystawy malarza średniego pokolenia, absolwenta krakowskiej ASP, napisał w na sieciowej witrynie Galerii Radia Katowice:
„Piotr Jakubczak czuje i rozumie kolor. Jego krakowskie studia mają w tym względzie zapewne duże znaczenie. Bez mocnego zmysłowego koloru nie byłoby papilarnych linii tego malarstwa.”
Jakkolwiek artysta jest barwną postacią – wczytując się w całą recenzję – to akurat kolor w tych kilkunastu obrazkach na wystawie jest ich najsłabszą stroną.
Malarz wprowadza dodatkowo obsesyjnie rytmy w postaci barwnych kresek, które tworzą na płótnie coś w rodzaju przylepionego rastra ani przestrzeni nie budując, ani też nie wprowadzając harmonii i nie dekonstruując jej. Bardzo to mąci odbiór, gdyż tematyka płócien jest konwencjonalna, malowane są techniką klasyczną, wymagającą równie rzemieślniczej wirtuozerii w podejmowaniu tak podstawowych tematów, jak akt kobiecy, pejzaż czy martwa natura. Niestety, nie ma w tych płótnach niczego, co mogłoby dać odbiorcy satysfakcję, przyjemność, czy chociażby wiarę, że jeszcze należy przy dzisiejszej dynamice wynalazczości nowych środków wyrazu malować obrazy olejne. Przykro mi to pisać, gdyż jest w tym miejscu kolejna słaba wystawa w tak przecież prestiżowej i ambitnej niegdyś galerii Katowic.
Rondo Sztuki
„Amen” – wystawa malarstwa i grafiki Antoniego Kowalskiego
Antoni Kowalski uczy na dwóch uczelniach artystycznych w Polsce i jest uczniem Jerzego-Dudy Gracza, co, jak obserwuję, stanowi w jego cv artystyczny kapitał: artysta jest dumny ze swojej studenckiej edukacji i często jej wartość w swojej drodze artystycznej podkreśla.
Jednak nie wpływ Dudy-Gracza jest dominujący w twórczości Antoniego Kowalskiego, a Zdzisława Beksińskiego. I faktycznie, jeden z obrazów dedykuje temu niedawno zmarłemu malarzowi („Modlitwa dla Zdzisława Beksińskiego”).
Od kiedy sięgam pamięcią, motyw całunu, draperii, zwisających szmat, chustek, obrusów, podartych tkanin przewija się przez większość płócien tego artysty. Ponieważ w tak dużej ekspozycji występują różne estetyki – też i wydruki komputerowe zbliżeń fotograficznych wycinków roślin – skupię się jedynie na obrazach olejnych, malowanych z największą troską i jak myślę, dla artysty najważniejszych.
Duże płótna o religijnych tytułach, mają odniesienia nie tylko do symbolicznego tytułu wystawy, ale też do całkiem konkretnego opowiedzenia się za pewnym sposobem malarskiego przedstawiania. Tym sposobem jest „nieprzedstawialność”.
Chciałabym rozwinąć tutaj myślowo aspekt takiego właśnie, artystycznego uzewnętrzniania się dzisiejszego artysty.
Antoni Kowalski zgodnym chórem zachwyconych krytyków okrzyknięty został jako wirtuoz, który z bardzo dobrym skutkiem maluje jak malarze renesansu, co równocześnie oznacza perfekcyjnie opanowane rzemiosło. Krytycy wymieniają wielu geniuszy malarstwa włoskiego, najczęściej jednak Hieronima Boscha, jako pewnie patrona surrealistów, by ojców duchowych malarstwu Antoniego Kowalskiego przybliżyć. Myślę, że w tym wypadku nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ pomieszanie intencji perswazyjnej jest celowe, jednak nie dla bogactwa, a dla zamazania. Dla tej właśnie nieprzedstawialności. Zresztą, krytycy nie są zgodni, czy artystę zaszufladkować od razu do surrealistów, czy do realizmu magicznego, czy do metaforycznego symbolizmu. I rzeczywiście, Antoni Kowalski bardzo klarownie, z wielkim pietyzmem i reżimem stosuje klasyczny kanon budowy obrazu w oparciu o tamte wytyczne i zalecenia, magicznie odmalowuje przedmioty na płótnie. Stosuje, obok przeźroczystych, pierwszej jakości pigmentów także i złoto i inkrustuje z umiarem nim swoje prace. Gorzej już jest z tym przeciwieństwem przedstawienia.
„Duchowe doznanie Amen jest nieprzedstawialne” – napisze w kataloguMaria Popczyk- kurator wystawyipowoła się na Jean-François Lyotarda. I skąd się akurat tutaj znalazł kapłan postmodernizmu, Lyotard?
Filozof pisał: „nie jest (…) bardziej kompetentny od komputerowych zasobów pamięci, by przekazać ustaloną wiedzę. W czasie, gdy modne stało się głoszenie „śmierci autora”, „śmierci książek” czy „śmierci podmiotu”, związek między wiedzą i jej intelektualnym podłożem coraz bardziej się zaciera.”
Zaciera się, ale akurat u Antoniego Kowalskiego zupełnie nie z tego powodu. Filozoficzne przesłanie, jak dobrze zrozumiałam, jest w idei Boga, w jego niewidoczności i w przedstawianiu zastępczym, a nie wynika z procesów rozwoju sztuki, jaki Lyotard rejestruje. Metaforyczność Antoniego Kowalskiego jest tak nieczytelna, że okrążając wszystkie możliwe skojarzenia nasuwające się odbiorcy, ostrożnie nie zahaczając absolutnie o nic, stała się już jedynie pustą, mentalną formą. Kicz i banał widoczny jest najbardziej w tryptyku poświęconym rodzicom, gdzie na złotym tle artysta namalował motyw swojego malarstwa zderzając go z cierniową koroną wijących się gałęzi. Szukałam bezskutecznie w necie jakiegokolwiek wywiadu, rozmowy, by zrozumieć język artysty i motywację słowną, nie tylko wizualną. Jeśli chór krytyków przyporządkowuje tę twórczość do malarstwa religijnego, metafizycznego, to warto by w dobie popularności ruchów ateistycznych, protestów przeciwko kreacjonistycznej wizji świata prześledzić wypowiedź malarza właśnie w tej sprawie. Być może sam estetyczny aspekt tej twórczości jest wystarczający dla dzisiejszego odbiorcy. Jednak wystawa w tak prestiżowym miejscu, pokazana w postaci ogromnych, pracowitych płócien Antoniego Kowalskiego powinna mimo wszystko wzbudzić jakieś szersze dyskusje, kontrowersje i emocje.
CGK
galeria engram
Dieter Malotta. Rzeźba
Praca Grzegorza Markowskiego – artysty rzeźbiarza, absolwenta fili UŚ to kawałek szlachetnego białego marmuru, na którym artysta pięknie niecałkiem wykaligrafował dłutem, na wzór Cesarstwa Rzymskiego nazwisko swojego sąsiada, zmarłego za ścianą w kompletnym osamotnieniu. Instalacja w ciemnym, wymalowanym na czarno pomieszczeniu galerii, gdzie jak w filmie o nekrofilach skierowane jest światło niemal jak na cmentarny nagrobek z napisem staruszka Dietera Malotty jest być może i potępieniem nieczułości sąsiedzkiej. A być może i popisem kamieniarskiego kunsztu artysty i puszczaniem oka do widza, że i ten zawód, mimo pracy dydaktycznej na dwóch uczelniach nie jest mu obcy.
Piętro wyżej Górnośląskiego Centrum Kultury w galerii sektor I
Tomasz Bajer prezentuje wystawę złożoną z kilku instalacji o ogólnym tytule „Looking for the order in chaos”.
Artysta szuka chaosu w polityce amerykańskiej, pewnie sfrustrowany już ustawicznym chaosem rodzimym.
Niestety, mimo wielokrotnie podejmowanych prób wczucia się w symbolikę artefaktów na ścianach, na podłodze galerii, na stołach lub w specjalnie wybudowanej klatce, symbolizującej więzienie w Guantanamo, bardzo trudno mi było rzecz całą prześledzić. Ja wiem, że młody zaangażowany artysta awangardowy musi cierpieć za miliony i się wczuwać w sytuację więźnia w miejscu, w którym nigdy nie był i nie będzie, ale czy nie jest to przypadkiem jakaś niedźwiedzia przysługa uczyniona przez artystę skrzywdzonym i torturowanym ofiarom wojny?
Czy nie jest to głośne mówienie o sprawach bezpośrednio nieprzeżytych, nie doświadczonych, jedynie będąca jakąś kontrowersyjną namiastką, tak mało wiarygodną, wyłącznie powierzchownie, ilustratorsko, estetyczną? A właśnie w notce o tej wystawie bezpieczny estetyzm został wykluczony. Dlaczego pojawia się Michel Foucault? Dlatego tylko, że napisał „Nadzorować i karć”? Przecież to o więzieniach, o zniewoleniu poprzez wieki, a nie o ofiarach wojny. Jeśli Tomasz Bajer, jak czytam w notce o wystawie, chce kontrolować i odkłamywać komunikaty płynące z tendencyjnych mediów, to czy nie jest to przypadkiem jedynie również nic niewnosząca, bezpieczna dla artysty, symulacja w bezradności?
fot. Ewa Bieńczycka