2. (Warhol)

Wydane w ubiegłym roku przez “Twój Styl” wybranych czterdzieści wywiadów najbardziej reprezentujących poglądy na sztukę Andy Warhola z dwustu, jakich udzielił, to potwierdzenie wszystkiego, co Jean Baudrillard w “Spisku sztuki” ujawnił.

Warhol jako zapowiedz stanu dzisiejszego w czasach, kiedy raczkujące video i dostępność technologiczna laika pozwalała na użycie nowoczesnego medium w zastępstwie środków konwencjonalnych, to nie przełom w dziedzinie obyczaju, czy siły odkrycia wynalazku.

Ponieważ wywiady ułożone są dekadami, od lat sześćdziesiątych po śmierć artysty – lata osiemdziesiąte – łatwo wyłuskać rdzeń problemu, którego Warhol jest nośnikiem, a których rozliczne aspekty, zaczątki i rozbudowy, kontynuacje widzimy w pracach dzisiejszych artystów.

Trudno nie poczuć sympatii do Andy Warhola. Oglądając oryginalne, ogromne, metrowe serigrafie artysty – jego wielkości.

Skupiając się jednak na słowie – a wywiady, opatrzone wstępem i opisem okoliczności ich powstania, utyskując na brak elokwencji – odpowiadanie monosylabami, nie na temat, czy wręcz od rzeczy – można prześledzić delikatną osobowość artysty i jego magnetyzm.

W odróżnieniu od typu showmana czy narcyza, guru popartu zawsze odbierany jest jako ofiara, a nie producent nowego kierunku.

Jean Baudrillard udawania, że jeśli sztuka ma być odpowiedzią na przeżywany świat, nie może być inna, a wszelka reaktywacja sztuki wysokiej w jej poprzednim, transcendentnym posłannictwie jest jedynie oszustwem, ekwilibrystyką cyrkowego kuglarza, a nie autentycznym przeżyciem.

Symulakry Warhola są prawdziwe, co nie znaczy, że wielki przemysł biznesowy, jakim zapoczątkował erę alienacji samonakręcających się galerii, organizacji, rynku wsobnego marchandów i sponsorujących urzędów pod patronatem państwa, na co zwrócił uwagę Gombrowicz, się nie wyczerpie i uwolni prawdziwą, twórczą energię artystów XXI wieku.

Póki co, tkwimy w mechanizmach zdemaskowanych przez pojawienie się geniusza popkultury.
W wywiadach Andy Warhol jest konsekwentnie prawdziwy i do końca mówi o tym samym, a nieprawdopodobny wzrost jego znaczenia dzięki zarobionym pieniądzom i otwartych na oścież salonów elit, czyli pełnej sławy, ani go nie zmienia, ani nie demoralizuje. Wszystko, co po pół wieku narosło, nieodwracalnie popędziło cywilizacyjnie, jest w aktywności artystycznej Andy Warhola.

Ten wewnętrzny imperatyw, by stać się maszyną, przy jednoczesnym uczestniczeniu w mszach kościoła katolickiego, traktowaniem religii wyłączne estetycznie, a pojęcie Boga jako nie zidentyfikowanego obiektu latającego we własnej duszy, to zabieg na sobie, aby nie bolało.

Delikatny Andy Warhol cierpi i wbrew ludzkości pragnącej jedynie przyjemności i zabawy, zdaje się nie móc jej smakować, a odarłwszy go ze wszelkich nowoczesnych terminów typu “ikona”, można dostrzec odwiecznego bohatera naszych czasów.

A czasy Warhola, przeniesienie z siermiężnej, słowackiej kolebki w centrum nowoczesnej cywilizacji dandysów i nowojorskiego Kampu, to też mit nuworysza. Nie można mu jednak odmówić wolności – gwaranta każdej prawdziwej sztuki.

Bowiem twórczość Warhola jest pierwotna wobec całego zgiełku wokół niego, a nie, jak dzieje się dzisiaj w wypadku lansowania i marketingowych zabiegów.

Czytając wypowiedzi artysty, jego infantylny i nieskażony odbiór świata czystością intencji pierwotnej człowiekowi, bez kokieterii i chytrego kamuflażu, jest też maską.
Ale maską uwikłanego, radzącego sobie dziecka, które w dżungli cynicznych dorosłych jest najważniejsze.
Toteż “Fabryka” Warhola pracuje pełną parą, skupia dwór i pracowników, którzy nie zawsze sytuacji potrafi sprostać (postrzelenie artysty przez aktorkę jego filmów), a którzy stają się po części dziełami sztuki. Słynne, powtarzające się w wywiadach konsekwentne pragnienie bycia maszyną to też pozbycie się trudu czyszczenia sit werniksem i prowadzenia biznesu, czyli zarabiania pieniędzy, które muszą być zarabiane. Jest też jakiś lęk nędzarza przed ich barkiem, jakiś kulturowy priorytet nadrzędności materii nad egzystencją.

Wszystko już jest właściwie przegrane, a smak życia, jest możliwy tylko w martwocie telewizyjnych obrazków (Warhol posiada dwa i dwa ogląda równocześnie, a najbardziej lubi seriale).
Nawet seks jest “firbankowy”, dziecinny, odarty z wszelkiej wagi, bardziej zaciekawieniem uprawiania go przez innych i przyglądaniem się bądź nastawianiem kamery na sceny kopulacji.
Mimo pałętających się partnerów – a wywiady określają ich płeć do końca nie zidentyfikowaną – Warhol przyznaje, że rozpoczął życie płciowe w wieku dwudziestu pięciu lat, a zakończył mając dwadzieścia sześć.

Jean Baudrillard :

Warhol dostarcza nam czystego złudzenia techniki – techniki jako złudzenia radykalnego – dziś o wiele potężniejszego niż to, jakie oferowało nam niegdyś malarstwo.

W tym znaczeniu sama maszyna może stać się sławna, a Warhol nie pragnął nigdy niczego więcej prócz owej mechanicznej sławy, pozbawionej konsekwencji i niepozostawiającej jakichkolwiek śladów. Fotogenicznej sławy, która również wiąże się dziś z domaganiem się przez każdą rzecz, każdą jednostkę tego, by zostać dostrzeżonym, zostać wyłonionym przez spojrzenie.
Tego właśnie dokonuje Warhol: jest jedynie pośrednikiem ironicznego pojawiania się rzeczy. Jest zaledwie medium owej zakrojonej na gigantyczną skalę reklamy, którą świat robi sobie za pomocą techniki i obrazów, zmuszając naszą wyobraźnię do zaniku, zatarcia samej siebie, a nasze namiętności do uzewnętrznienia, roztrzaskując lustro, które przed nim stawiamy, skądinąd przez obłudę, by pochwycić go dla naszej własnej korzyści.
Za sprawą obrazów, wszelkiego rodzaju technicznych wytworów, dla których te autorstwa Warhola stanowią nowoczesny “typ idealny”, świat narzuca swój brak ciągłości, swe rozczłonkowanie, swą stereofonię, swą powierzchowną natychmiastowość.
Oczywistego dowodu na to dostarcza nam maszyna Warhola, nadzwyczajny mechanizm filtrowania świata w jego materialnej oczywistości. Obrazy Warhola są banalne wcale nie dlatego, że stanowią odwzorowanie świata, który sam jest banalny, lecz dlatego, że są wynikiem braku w podmiocie jakichkolwiek pretensji do jego interpretacji są skutkiem podniesienia obrazu do rangi czystej figuracji, bez najmniejszej jego transfiguracji.
Nie jest to już zatem jakakolwiek transcendencja, lecz spotęgowanie znaku, który tracąc wszelkie naturalne znaczenie, promienieje w pustce sztucznym blaskiem. Warhol jako pierwszy wprowadza nas w obręb fetyszyzmu.
Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, cóż jednak w takim razie czynią współcześni artyści? Czy na wzór tych, którzy od czasów Odrodzenia tworzyli dzieła sztuki sądząc, że parają się malarstwem religijnym, nasi współcześni artyści nie robią czegoś całkiem innego sądząc, że wytwarzają dzieła sztuki? Czy przedmioty, które wytwarzają, nie są czymś całkowicie odmiennym od sztuki?
Przedmiotami-fetyszami choćby, fetyszami jednak odczarowanymi, obiektami o charakterze czysto dekoracyjnym, użytkowanymi jedynie przez krótki czas (Roger Caillois nazywał je hiperbolicznymi ozdobami).
Obiektami dosłownie przesądnymi, w takim znaczeniu, że choć nie mają już najmniejszego udziału we wzniosłej naturze sztuki i nie stanowią odpowiedzi na pokładaną w niej głęboką wiarę, niemniej jednak nadal utrwalają przesąd pod wszystkimi jego postaciami.
Są zatem fetyszami, z tego samego tytułu, co fetysze seksualne, które również są seksualnie obojętne: fetyszyzm seksualny ustanawiając swój obiekt jako fetysz zaprzecza zarazem rzeczywistości seksu i seksualnej przyjemności.
Nie wierzy w seks, wierzy jedynie w ideę seksu (która sama jest wszak aseksualna).
W ten sam sposób nie wierzymy już w sztukę, lecz jedynie w jej ideę (w której, rzecz jasna, brak jakiegokolwiek elementu estetycznego).

(…)

Z tego punktu widzenia można uznać, że znaleźliśmy się na drodze prowadzącej ku całkowitemu zanikowi sztuki jako swoistej praktyki.

Może to doprowadzić bądź do przywrócenia sztuki jako techniki i czystego rzemiosła, przetransponowanych być może w obszar elektroniki, co napotykamy dziś na każdym kroku, bądź do jej pierwotnej rytualizacji, w ramach której dowolny przedmiot będzie mógł pełnić rolę estetycznego gadżetu, a sztuka dobiegnie kresu w powszechnym kiczu, podobnie jak sztuka religijna w swych czasach dobiegła kresu w kiczu saintsulpicjańskim.
Kto wie? Sztuka jako taka jest być może jedynie pewnym nawiasem, swego rodzaju efemerycznym zbytkiem gatunku. Problemem jest to, że grozi nam, że ów kryzys sztuki nigdy się nie skończy.
A różnica pomiędzy Warholem a wszystkimi innymi, którzy w głębi serca radują się z tego niekończącego się kryzysu, polega na tym, że wraz z Warholem kryzys sztuki w swej istocie zostaje zażegnany.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *