Mój początek, moje apocalypto to 25 sierpnia 1948, na kilka lat przed moim urodzeniem. Na światowy Kongres Intelektualistów do Auli Politechniki we Wrocławiu zjechał mój dziadek z moją mamą. Tam poznała mojego ojca, studenta politechniki.
Oprócz nich pojawili się: I. i F. Joliot Curie, G. Dubamel, Vercors, Le Corbusier, P. Picasso, F. Leger, J. L. Barrault; przew. komisji polskiej — J. Iwaszkiewicz, sekr. gen. i inicjator Kongresu J. Borejsza oraz T. Kotarbiński, T. Lehr-Spławiński, K. Ajdukiewicz, W. Sierpiński, X. Dunikowski, L. Schiller, J. Parandowski, Z. Nałkowska. M. Dąbrowska, L. Kruczkowski. Udział przedstawicieli 45 krajów. M.in. Paul Eluard, Roger Vailland, Julian Huxley, Salvatore Quasimodo, Ilia Erenburg, Aleksander Fadiejew, Michał Szołochow i inni.
Tak pisze Ariadnna Stassinopoulos Huffington w „Twórcy i niszczycielu” o towarzyszu Picasso, najważniejszym gościu zdarzenia:
Na trzy dni przed terminem wyjazdu, aby się upewnić, że Picasso nie zmieni decyzji, Ambasada Polska w Paryżu wysłała do Vallauris pewną kobietę, której zadaniem było nie opuszczać go i przeciwdziałać ewentualnemu postanowieniu Picassa w ostatniej chwili, żeby nie jechać. Podjęto specjalne kroki, by umożliwić mu bezpośredni przelot do Polski bez paszportu, gdyż odmówił przyjęcia paszportu od władz francuskich.(…)
Drugiego dnia Kongresu Fadiejew, sekretarz Radzieckiego Związku Pisarzy, stanął na trybunie i wskazał na konieczność wprowadzenia marksistowskiego myślenia, marksistowskiej literatury i marksistowskiej sztuki. Potem przypuścił bezprecedensowy atak na Sartre’a, jednego z najwybitniejszych komunistycznych intelektualistów. Nazwał go „szakalem zaopatrzonym w pióro” i „piszącą na maszynie hieną”. Dominique Desanti siedziała pomiędzy Picassem i Eluardem, który zaniemówił, jak zresztą większość obecnych. Picasso zdjął słuchawki i zaczął rysować w notesie portreciki uczestników. Później, na jednej z oficjalnych kolacji, członek radzieckiej delegacji wstał w czasie wznoszenia toastów i ubolewał nad dekadenckim malarstwem Picassa i jego „impresjonistyczno-surrealistycznym” stylem. Picasso w odpowiedzi nazwał go „partyjnym najemnikiem” i udzielił mu lekcji historii sztuki. Powiedział Rosjaninowi, że powinien przynajmniej uporządkować sobie terminologię i potępiać go nie za to, że jest „impresjonistycznym surrealistą”, ale za to, że wynalazł kubizm.
Już za wyjątkowo długiego życia odbiór między „twórcą” a „niszczycielem” wahał się od uwielbienia do wzgardy.
Niesłychane wyczyny męsko – damskie, po których pozostała ogromna literacka twórczość jego kobiet i ich dzieci, niewiele wnosi ponad potwierdzenie, że w twórczości był typowym sadycznym libertynem dokonującym na płótnie wszystkiego, co religia libertyńska zalecała.
Materia kobieca – pomijając te, które popełniły samobójstwo – nieustraszenie lgnęła jednak do geniusza epoki, pielęgnując obopólnie żywoty równoległe do końca życia, zaciemniając jeszcze bardziej tę wahającą się wciąż ocenę.
Carl J. Jung w słynnym eseju porównał Picassa do swoich pacjentów schizofreników, pozbawionych całkowicie uczuć, zdiagnozował jego osobowość jako przestępczą, przyciągającą demonicznie brzydotę i zło.
Sugerował, że patologia Picassa zdemaskowała patologię współczesnego mu społeczeństwa.
Łagodniejszy był Michel Leris witający po śmierci Picassa nową epokę, tak, jak po odejściu pogaństwa i nadejście chrześcijaństwa: „Pan, wielki Pan nie żyje! Koniec świata, czy początek innego?”
Andre Malraux, trzymający się kurczowo jak poręczy swojej imaginacji, swojego “Muzeum Wyobraźni”, człowiek wykształcony i odpowiedzialny minister, opisuje bezradność oglądając pracownię po śmierci malarza.
W „Głowie z obsydianu” stara się mimo wszystko usprawiedliwić wielkie spustoszenie, jakiego Picasso dokonał napotykając na swojej twórczej drodze arcydzieła minionych wieków.
To, że przedchrześcijańskie demony Azji i Afryki przemówiły dzięki demiurgicznej działalności artystycznej Picassa, może doceni dopiero inna epoka.
Kończący książkę rewelacyjny Roger Caillois ( o którym wspomina Jean Baudrillard ) nie ma dla Picassa litości, nawet tytułem eseju: „Picasso likwidator”
Malraux dokumentuje odbiór sztuki przez młodzież wolnego świata lat siedemdziesiątych:
Znalazłszy się na sali, słuchałem, co hipisi mówią patrząc na Pary. Pojmowali zawarty w nich bunt, pojmowali też, że to nie jest ich bunt. Hipisi marzą o Indiach, o buddyzmie, o chrześcijaństwie pierwotnym, wspólnotowym, muzycznym. Grupka, do której podszedłem, to nie byli hipisi. Gęba dryblasa, któremu się przysłuchiwałem, wydawałaby się dosyć prostacka, gdyby nie aureola kręconych włosów; jego bródka nie przypominała Chrystusa, tylko chuliganów. Cytował kumplom odpowiedź na jakąś tam ankietę “Combat”, przeprowadzoną w czasie, gdy w dwu Pałacach odbywała się retrospektywa Picassa: “A gówno nas obchodzi ten facet, który siedzi sobie na Lazurowym Wybrzeżu i nic, tylko robi dzieci i obrazy.”
– “No, zareplikował blondynek z głową w lokach, ale jednak on należy do partii.”
– “Te stalinowskie skurczybyki jeszcze się dla ciebie liczą? Nie dosyć ci było maja 68? Partyjny czy nie, dał się kupić, i pooszło! Ja tam chciałem tylko sprawdzić, do czego dochodzi to paskudzenie, koniec, kropka. Usrać się na malarstwo! Nawet awangardy mam po dziurki w nosie! Pollock natryskuje swoje obrazy, no i zbija na tym forsę, że ha!”
Znałem ten ton: gwałtowny, szyderczy. Pollock i Picasso za bardzo mu dosolili. Dawniej tacy kończyli jako strażnicy na galerach.
“Pollock, odparował blondynek, przede wszystkim skończył ze sobą.”
-“A co miał lepszego do roboty? Tak czy owak, musi dojść do arcydzieła, które się maluje, aby je potem publicznie rzucić w ogień!”
Gdy teraz zobaczyłam w MoMA w Nowym Jorku ogromne “Panny z Awinion”, w energetycznych kolorach, nie obchodziła mnie ani odpowiedzialność Picassa za dekonstrukcję, a ni za likwidację totalną malarstwa na następne sto lat.
Byłam równie wzruszona i zachwycona, jak te kobiety w wierszu „Don Juan w Piekle” Baudelaire’a:
W sukniach rozpiętych i z obwisłymi piersiami
Kobiety udręczone wiły się gromadą
I pod żałobnym firmamentem w ślad za nim
Ciągnęły z wyciem niby wielkie ofiar stado.
Moje pokolenie czciło Picassa, a na pierwszym roku studiów, po likwidacji niepotrzebnego przedmiotu nazwanego anatomią, polegającego na studiowaniu kości ludzkich i mięśni, zachęcało do dokonywania śmiałych deformacji pozującej nam nagiej modelki.