Gliwice
Galeria ZPAP „Po schodach” włączyła się na początku miesiąca w organizowaną przez miasto „Gliwicką noc w galeriach i pracowniach”. Ta cenna inicjatywa, mająca na celu przybliżenie mieszkańcom sztuk wizualnych w bogatym programie imprez, spotkała się z nadspodziewanym zainteresowaniem odwiedzających.
Popularyzacji malarstwa, i związanej z nim anegdotą podjął się w otwartej w galerii wystawą „Mój Lwów” Józef Lewczak – jak już pisałam w poprzednim odcinku – malarz starszego pokolenia z Opola. Spotkanie z artystą i jego nocna gawęda przyciągnęło nie tylko byłych lwowiaków i ich rodziny.
Również proces powstawania malarskich wizerunków na przykładzie portretowanych zwiedzających wraz z obszernym komentarzem Mirosława Goliszewskiego miał cel edukacyjny, cechował się też wysokimi walorami artystycznymi mimo czysto komercyjnego wymiaru.
Działania naszych kolegów i koleżanek wyszły poza ściany galerii i wielu plastyków zaprosiło zwiedzających do własnych pracowni objaśniając im tajniki warsztatu i sposobu powstania prac. Pracownię udostępnili nasi koledzy i koleżanki związkowi: Adam Styrylski, Maria Bereźnicka-Przyłęcka – malarstwo/akryl, Mirosław Wszołek – konserwacja drewna i obrazów i Piotr Kozłowski.
W galerii zaprezentowano w ramach Gliwickiego Miesiąca Fotografii wystawę dwóch artystów: Tomasza Zdulskiego – „Utrwalanie-Drobiny” – czarno – białe fotogramy artysty mające, jak sugeruje tytuł, na celu zatrzymanie upływy czasu poprzez rejestrację przemian i skutków entropii. Czułe oko fotografa subiektywnie pokazuje widzowi to, czego by sam nie zauważył. W drugiej połowie sali galeryjnej Witold Cichocki wystawił „Ślady”. Dopowiada wizualnie niedawno wydane w książce „Wojaczek wielokrotny” rozmowy o Rafale Wojaczku, słowne relacje kilkudziesięciu świadków epoki, w której nasz śląski poeta przeklęty zakończył krótkie życie.
Na fotogramach artysta dokumentuje nie tylko miasta związane z życiem poety, ale dokumenty, strzępki listów, zapisków. Nie jest to jednak buchalteria biografa, ani naukowa precyzja. Jedynie, tytułowe ślady, miejsca strategiczne dotknięcia geniusza najnowszej liryki polskiej w jakiś artystyczny sposób go określające i uobecniające.
Katowice
Muzeum Śląskie,
„Malarz Nitka. Malarstwo, grafika, rysunek”. Twórczość pracownika naukowego wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, ucznia prof. Józefa Hałasa to bardzo energetyczna, ogromna wystawa zajmująca prawe skrzydło parteru muzeum. Zdzisław Nitka jest wierny swojemu pokoleniu wstępującego w lata dziewięćdziesiąte malarstwem „dzikich”, nową i ożywczą ekspresją malarską. Po latach widać bardziej proweniencje estetyczne tej estetyki, dla mnie fowistyczne, poprzez czysty i paradoksalnie w ferworze bałaganiarskiego, impulsywnego kładzenia plam, harmonijnie go porządkującego. Obrazy powieszone gęsto w kilku rzędach. W masie sprawiają wrażenie krzyku i potęgują jeszcze siebie wzajemnie przekazem emocji na najwyższych obrotach.
Październikowa, rewolucyjna ekspresja tego miesiąca nie opuszczała gmachu Muzeum. Zebrane na wystawie plakaty do filmów polskich o tematyce wojennej to wystawa „Ballada o żołnierzu. Wojna w polskim plakacie filmowym”. Pokazuje kolekcję sławnych kilkadziesiąt lat temu plakacistów, której Muzeum Śląskie jest w posiadaniu – Waldemara Świeżego, Stanisława Zamecznika, Mariana Stachurskiego, Jerzego Flisaka, Romana Cieślewicza. Może, gdyby użyto dzisiejszych środków wyrazu, nie uzyskano by tego archaicznego już zabytkowego spojrzenia na wojnę, na cały arsenał rynsztunku powstańczego, czasów karabinów, czołgów, bohaterskich gestów i płaczu kobiet. Ta jeszcze międzywojenna estetyka powstałego ZSRR z jej futuryzmem i jej najświetniejszymi wtedy grafikami, którzy ideowo podjęli się propagandowej walki, jest w tych polskich plakatach z całą jego szczerością i butą. Bardzo dobrze zobaczyć to teraz, po pół wieku od ich powstania, kiedy wojna w Iraku jest już dwudziestopierwszowieczna.
Na piętrze „Inspiracje archeologiczne w sztuce współczesnej”
Małgorzata Andrzejewska, Grzegorz Keczmerski, Waldemar Masztalerz, Marek Przybył, Grzegorz Ratajczyk, Tomasz Siwiński, Jacek Strzelecki, Bogdan Wegner – to malarze z Poznania, najczęściej pracownicy poznańskiej ASP. By nie przedłużać tego sprawozdania polecam oglądanie artystów na ich stronach domowych, gdyż ich tu niesprawiedliwie opisuję zbiorowo, a przecież każdy to osobna indywidualność. Ich ogromne płótna w muzeum zestawione z wykopaliskami harmonizują z tematyką wystawy. Zazwyczaj jest to malarstwo materii, syntetyczne plamy barwne wysublimowane w akcie twórczym, przypominają zjawiska przyrodnicze, minerały i ekologiczne katastrofy. I nawet, jeśli wśród tej estetycznej abstrakcji mamy studia jak z marmuru męskiego ciała, to on też jest już z tych części przyrody martwej, ale ożywionej artystycznym widzeniem.
Warto też odwiedzić małą galerię „Pogranicza”, gdzie prace pokazują zazwyczaj docenieni artyści nieprofesjonalni i folklorystyczni. Tym razem grupa górników przy kopalni Katowice po pół wieku działalności prezentuje część prac ogromnej wystawy Gwarek 58. Powroty KWK Katowice. Półwieczna działalność artystyczna znaczona typowymi tematami scen rodzajowych ze śląskich familoków i pejzażu śląskiego oraz charakterystyczną rzeźbą w węglu, jest też jakimś nawiązaniem do wznoszonego na gruzach zlikwidowanej kopalni nowego muzealnego gmachu, który będzie hołdem dla naszego miasta, na właśnie tych twórczych fluidach artystycznie utalentowanych górników. Na wystawie są obecni jej liderzy i założyciele: Józef Rockstroch, Jan Nowak, Franciszek Kurzeja, Rudolf Riedel.
Rondo Sztuki
Odloty/ Przyloty
To efekt obchodów sześćdziesięciolecia katowickiej ASP. Nie kończyłam tej uczelni, na plakatowych karykaturach przewijają się jedynie twarze moich kolegów z liceum plastycznego – dzisiejsi pracownicy dydaktyczni. Anons Ronda Sztuki donosi o ewolucji jej dokonań. Oglądając wystawę, złożoną przede wszystkim z plakatów, grafiki wydawniczej i najnowszych środków wyrazu jak video – narzuca się cały czas taki sam wysoki poziom kształtowania gustu, jednak bardziej klasycznego niż awangardowego z reżimem rzemiosła i konsekwencją czystości przekazu. Być może zawdzięcza to wystawa wyborowi prac, ale wizytówka uczelni dla oglądającego z zewnątrz, niezwiązanego z uczelnią to cenna konkluzja, że trwa kulturowa kontynuacja na przykładzie tych czterech pokoleń.
Piętro wyżej „Format rysunku”: wystawa Pawła Frąckiewicza, profesora wrocławskiej ASP to silnie formowane prace w dwóch cyklach – byków i drzew. Monumentalne rysunki są wykonane na płytach pilśniowych dających zrytmizowaną fakturę swoją rastrową powierzchnią, dodają jeszcze bardzo zrytmizowanym formom dodatkowego smaku i wymiaru. Mimo surrealistycznych zamierzeń zderzenia form biologicznych z kolczastym i mechanicznym światem wykresów i dziwnych spiętrzonych konstrukcji, prace robią niesamowite wrażenie, tchną równoważeniem i spokojem.
Artysta uzyskuje ten efekt poprzez kolor, zestawiając szarości i czernie z kolorami ziemi, uzyskuje klimat wykopalisk, skamielin i jakiś starożytnych rycin.
BWA
Paweł Warchoł – grafika. Warto w katalogu przeczytać cały esej Romana Lewandowskiego o twórczości Pawła Warchoła. Dostępny jest również w całości w sieci na stronie BWA. Warto, gdyż są tam uchwycone i zanalizowane wszystkie wątki, jakie Warchoł od lat kontynuuje i co nimi mówi. Ze względu na skrótowość tego październikowego sprawozdania, mającego na celu dać jedynie subiektywne wrażenia z oglądanych wystaw, ograniczę się do kilku spostrzeżeń. Przede wszystkim ogromne, dla mnie w hiperrealistycznej manierze portrety (od tego kierunku artysta się odżegnuje) w ogromnych salach BWA prezentują się lepiej niż w małych GCK, gdyż tam nie było możliwości oglądania z większej odległości, która je mimo wszystko, syntetyzuje.
Jednak wolę prace bardziej tajemnicze i bardziej „warchołowe”.
Kiedy przed laty zobaczyłam słynne „Holzmachiny”, Pawła Warchoła – a przecież widziałam wiele prac budowanych na rycinach renesansowego Piranesiego, czy innych rysunków fantastów technicznych – to rysunki Pawła Warchoła zawsze miały jakoś kosmiczny wymiar kompletnego ludzkiego wariactwa w ich budowaniu. I już nieważny jest ich wymiar holokaustowy. Powołane przez artystę do życia w ich absurdzie i bezużyteczności są nawet i śmieszne przy swojej potworności i grozie. I z tych wszystkich prac na tej wystawie, gdzie piękne wnętrza BWA dodają im dodatkowego smaku i wymiaru, prace Pawła Warchoła układają się w artystycznej ascezie w finezyjny i mądry język plastycznych znaków.
Ewa Bieńczycka