Głowa Erosa Bendato Igora Mitoraja mieści nawet kilkanaście młodych dziewcząt, a ich twarze zaglądają przez puste oczodoły na fotografujących turystów.
Półtoraroczna dziewczynka na Krakowskim Rynku nie podziela zainteresowania tłumu gnieżdżącego się w rzeźbie. Woli przechodzić między Niemcami pijącymi piwo. Tylko oni doceniają jej urok, rozmawiają w nieważnym dla jej wieku języku.
Cóż, każdego interesuje coś innego. Mnie na przykład nie interesują ani rzeźby, ani Niemcy, tylko to, by nieustannie ściągane przez dziecko popielniczki ze stolików nie stłukły się. Czasami chwytam je nawet w locie i dzięki zapobiegliwości, nie zapłaciłam jeszcze żadnego odszkodowania.
Jałowość chwil zwalczam wartościowym tekstem w uszach. Tym razem jest to „Praca męczy” Cesarego Pavese. Pavese tylko pozornie dowodzi, że męczy go pisanie wierszy. Tak naprawdę, Pavesego męczy coitus.
Zanim opuszczę Rynek i podążę Karmelicką do domu, do następnego etapu pielęgnacji dziecka, wstąpię do cukierni. Sprowokowałam bowiem wizytę. Prowokacja nie była jednak aktem dobrej woli, a jedynie nieśmiałą próbą powrotu do społeczeństwa.
Ze mną bowiem dzieją się złe rzeczy. Najważniejszą złą rzeczą, której właśnie doświadczam, jest zerwanie więzi społecznych. Po zerwaniu tychże więzi, niezbędnych podobno dla zdrowia psychicznego, wdałam się w długoterminowe współistnienie z dwoma młodymi ludźmi w sieci o charakterze branżowym. Jednak i byty wirtualne zerwały ze mną wymagane więzi. Do teraz nie wiem dlaczego. Rzadkie listy dowodziły niejasno, że internetowe kwity są w ich posiadaniu. Obraziłam jakieś osoby, których obrażać mi nie było wolno. Przeszukując zasoby pamięci nie dokopałam się żadnych tropów. Pozostałam jedynie z tym zerwaniem, jak dziecko, nie pojmujące, dlaczego. Z pewnością, powodem nie był powracający mantrą w uchu coitus. Chłopaki były wprawdzie, sądząc z fotografii, jak malowanie, ale w wieku wnuków, więc przy moim mocnym przeterminowaniu, domniemania Pavesego, jakoby mężczyzna zawsze dążył do coitusa, nie miało tu miejsca.
Poddając się takim właśnie rozmyślaniom w cukierni na Karmelickiej i nie znalazłszy przecenionych ciastek, zadecydowałam, że niczego nie kupię. Nie kupię, bo Profesor dwóch prestiżowych uczelni, który będzie mnie wizytować w celu nawiązania więzi społecznych, ma więcej pieniędzy i być może, to on zjawi się z ciastkami, a nawet, o czym nie śmiałam marzyć – z kwiatami.
Niestety, nie mogę się pochwalić wielością dobrych kontaktów e-mailowych. Jak wspominałam, wcześniej więzi społeczne miałam zerwane. Nigdy nie byłam świadoma moich wykroczeń. Moje najlepsze intencje – przecież kocham wszystkich ludzi jednakowo – odbierano zupełnie inaczej.
Np. na nieprawdopodobne ilości zdjęć z wakacji w Grecji, nagle tłustego kolegi z żoną – wyraziłam troskę – i przesłałam celne porady niechybnego schudnięcia. Już się więcej do mnie nie odezwał. Tylko Profesor okazał się Prawdziwym Mężczyzną. Wiadomo, prawdziwy mężczyzna nigdy nie obrazi się na kobietę, nawet, jeśli ona nie jest Prawdziwa. Mimo burzliwej wymiany e – maili trwającej dwie doby, gdzie zdesperowana udowadniałam mu, że z takim stosunkiem do sztuk pięknych nie powinien odbywać żadnych stosunków mentalnych ze studentami nie tylko jednej, a tym bardziej dwóch uczelni, a jego nie idealistyczna postawa, domagająca się zakupów jego dzieł z racji społecznego prestiżu, jest niesłuszna.
– Darmośmy otrzymali, darmo dajemy – zakończyłam heroicznie. Niestety, Prawdziwy Mężczyzna, sprawca wielu ciąż z wieloma kobietami, tak nie uważał. Jego trudna droga po wysokich szczeblach kariery akademickiej została niedoceniona. Potraktował ewangeliczny cytat jako napaść na jego liczne potomstwo, którego chcę pozbawić środków do życia. Jednak, wiedząc o moich zerwanych więziach społecznych zaproponował pomoc i udział we własnym projekcie, i zaproszenie na wernisaż, który właśnie miał miejsce w prestiżowym, sponsorowanym przez miasto, miejscu. Dodał mimochodem, że laureatka tegorocznego Triennale Grafiki, jugosłowiańska artystka jest jego przyjaciółką, co dodało pokusie należnej pikanterii.
Prawdziwy Mężczyzna zjawił się natychmiast, ledwo tylko zdołałam uśpić dziecko. Niestety, nie trzymał w ręce ani kwiatów, ani ciastek, mimo, że nasza znajomość ciągnęła się od młodzieńczych, pomaturalnych lat, od momentu wspólnego chodzenia na lekcje rysunku do Domu Kultury, czyli, gdy mieliśmy po osiemnaście lat i nie widzieliśmy się długo. Teraz trzymał w ręce świeżo kupiony sobie kosztowny, luksusowo wydany album Davida Hockneya i zaraz przystąpił do wykładu.
– Powinnaś sobie kupić camera Lucida – powiedział jak Profesor, a ja odpowiedziałam tak, jak mówi się do Prawdziwego Mężczyzny.
– Czy tyś oszalał?- ja mam korzystać teraz z jakiś osiemnastowiecznych wynalazków, podczas gdy w Corelu 12 sobie wkładam fotografię cyfrową i mam rysunek w kilka godzin, inaczej robiony tydzień. To, że wszyscy stosowali camera obscura, a patenty były wykorzystywane natychmiast po wynalezieniu i wstydliwie ukrywane – Degas przecież nie funkcjonował bez fotografii, Balthus fotografował już polaroidem – wiadomo. Przecież pracowali na tym, co mieli, nie było takiego postępu technicznego, jak dzisiaj.
– Czy ty chcesz mnie zniszczyć?- zapytałam podejrzliwie.
Wyszedł ze mną na balkon i zrobił mi zdjęcie, a potem przyglądał mu się długo, jakby ten wizerunek w aparacie był realniejszy niż ja, stojąca obok.
– Nic się nie zmieniłaś – powiedział zaskoczony.
– Chodź, pokażę ci moją francuską rodzinę – podsunął aparat cyfrowy.
Jak na Prawdziwego Mężczyznę przystało, roznosił swoje plemniki nie bacząc na granice państwowe, ale lokalnych skutków coitusa nie zaniedbywał, a praca etatowa stanowiła jego główne źródło dochodu. Dlatego otwarty album Hockneya miał mi udowodnić, że sztuka jest dla niego najważniejsza na świecie.
Czerwona linia niezłomnie przecinała dwie sąsiadujące strony, pokazywała skutki camera Lucida i prognozy. Poczynając od Ingresa i Rembrandta, który wyskoczył ponad czerwoną linię, kubiści i Modern art znajdowali się w głębokiej depresji, natomiast nasze czasy były niejasno poszatkowane krętymi liniami, pragnącymi, jak plemniki, dobiec do czerwonej linii.
– Czy jest to linia wartościująca?- zainteresowałam się zaniepokojona, bowiem wszystko, co zobaczyłam tego lata w Metropolitan Gallery i w MoMA – łącznie z obrazami Hockneya jawiącym się jako fantastyczny geniusz chadzający beztrosko po wszystkich kierunkach – rzucało mnie w zachwycie na kolana.
– Nie, oczywiście że nie – zaczął się wycofywać.
Nie byłam pewna, czy nie kupił tego albumu po drodze do mnie, a to co wiedział, przeczytał, jak uczniak na schodach, nim nacisnął dzwonek drzwi.
Zamknął pospiesznie album i powiedział: – Mam dla ciebie prezent!
A więc jednak! – ucieszyłam się bardzo. Prezenty nie tylko dowartościowują społecznie, ale i obyczajowo.
Wyciągnął katalog ze swojej ostatniej, prestiżowej wystawy i wręczył mi.
– Przeczytasz tam wszystko – rzucił niedbale. Jak będziesz chciała wziąć udział – weźmiesz.
Posłusznie otworzyłam, ale już na drugiej i trzeciej stronie wydrukowane były tylko powtarzające się w kółko jego imię i nazwisko, a kluski mrożone, pozostawione przez właścicieli mieszkania do zjedzenia w trakcie mojego babysitter zaczęły kipieć. Wiec odłożyłam katalog i wysypałam je na dwa małe talerzyki. Prawdziwy Mężczyzna zrezygnował z dwóch klusek i troskliwie przesunął widelcem na mój talerz.
– Jedz – powiedział. Wczoraj wróciłem z Kolonii, gdzie dali na moim wernisażu dobrze zjeść.
-Tu znowu wyjął aparat cyfrowy i wyświetlił katedrę.
– Tak, znam – powiedziałam pospiesznie z ustami pełnymi klusek, usiłując skierować szybko rozmowę na byłe kobiety Prawdziwego Mężczyzny, których los nie był mi obojętny. Nasyciwszy plotkarskie żądze i głód, rozmowa potoczyła się już niepohamowanie na temat coitusa.
– Jak to jest- pytał zdumiony Prawdziwy Mężczyzna – że z tobą mogę rozmawiać, tak jak z żadną kobietą?
Był wyraźnie zadowolony. Jego rozliczne związki, mające na celu, dzięki chytremu wybiegowi społecznemu niezawierania małżeństw, gmatwały się i wikłały niczym najnowsza sztuka na wykresie Hockneya. Toteż nieliczne komplementy, jakie słał pod moim adresem, służyły wyłącznie po to, by linia jego związków biegła tak, jak on ją przedstawia, a nie wikłała się niepotrzebnie. I ja miałam być tym, kto ją uprawomocni.
– Oglądaliśmy twoją stronę – twoje obrazy są lekkie, pogodne… Pewnie sprzedałaś wszystko? – zawiesił głos w niepewności, czy pochwała, jak na profesorski prestiż nie zabrzmiała nadmiarowo, a też nie chciał odcinać sobie sposobności powrotu do tematu coitusa.
– Sprzedałam tylko jeden – powiedziałam rzeczowo ucieszywszy się, że sprawa moich przerwanych więzi społecznych ma szansę na powrót. _ – Ale Paul koniecznie chce, bym wystawiła obrazy w Monachium. Nie mamy pieniędzy, by tam dojechać. A Adam nie potwierdził, że chce wystawić moje obrazy z pieniędzy miasta. Wiesz, że nigdy nie potrafiłam żyć społecznie.
– O, wiem, byłaś jak niczym nie osłonięty nerw. Ale masz, czego chciałaś! – rzucił niepewnie, dodając trochę słodyczy pod adresem mojego wyglądu i powrócił do teorii, gdzie stosunek płciowy ma na celu jedynie przeżycie przyjemnościowe, że wszelka moralność w sztuce ją psuje i że jego udane życie jest dowodem na tę teorię.
– Nigdy bym nie dopuścił, bym musiał zrezygnować z pracy twórczej na czyjąś rzecz. Teściowa nie chce przyjść ani na dwie godziny? To można jej tylko pogratulować asertywności – dodał patrząc na obudzone i biegające z podwójną energią dziecko.
Matka dziecka, powróciła z pracy i przejęła nad nim opiekę.
Mój ostatni autobus miał już nadjechać niebawem, wiec wszystkie sprawy tego dnia powoli się finalizowały. Jeszcze na przystanku przypadkowo nadeszła kobieta oddała ukłon Prawdziwemu Mężczyźnie, a ja myśląc, że podejdzie, też się zapraszająco ukłoniłam. Dyskretnie obeszła nas kołem, a na twarzy Prawdziwego Mężczyzny wystąpiło zmieszanie. Nagle zauważyłam, że zapomniałam katalogu, który miał mnie więzami połączyć ze społeczeństwem. On też wyraził niezadowolenie. I wręcz panicznie zaczął domagać się daty mojego następnego przyjazdu. Gdy już machałam mu z autobusu, stał bezradny z pustym wieczorem i wielkim żeńskim potencjałem, który wkrótce nadejdzie, ale nie za szybko.
Włożyłam słuchawki do uszu i usłyszałam, jak przed samobójstwem Pavese doświadcza jeszcze wielu kobiecych rozczarowań.
Mijaliśmy Planty, a wielka, niewidoczna stąd głowa Erosa, pusta w środku z pewnością napełniała się rytmicznie zwiedzającymi, aż jej bezdenna pustka zaczęła pulsować prawdziwym życiem. Bowiem nie zawsze potrzebne są inne części ciała, by uzyskać pełnię i społeczną akceptację dzięki sztuce.