Nie sposób w tegorocznym latem ogarnąć wszystkich artystycznych dokonań Czarnego Śląska. Pierwsza połowa lipca ciemnymi chmurami i permanentnym deszczem zniechęciła widzów, by w drugiej połowie tropikalną temperaturą wysuszyć ewentualnego miłośnika sztuk wizualnych i skierować go w całkiem inne miejsca. Toteż galerie ziały pustkami, chłód muzeów nie wabił, a wakacyjne zmiany godzin otwarcia myliły i zniechęcały. Większość pomieszczeń przeznaczonych na wystawianie prac plastycznych okupowały brygady remontowe. Niczego nie udało mi się w czasie przelotnego pobytu w lipcu zobaczyć w Katowicach. Projekt zamiany Galerii Sektor 1 w Górnośląskim Centrum Kultury na knajpę inspirowaną „Mechaniczną Pomarańczą” można było kosztować jedynie wieczorem. Toteż uwagę skupiłam, także losową koniecznością, na Gliwicach.
Gliwice
Ratusz udzielający ślubów zdaje się przesiąkł nieodwracalnie tymczasowością ludzkiego życia, bo jak wiadomo, związki małżeńskie są najmniej trwałymi powiązaniami. Sztuka, do niedawna jeszcze ambitna w Ratuszowej Galerii zdaje się pełnić funkcję dopełniania urzędowych uroczystości. Tak niestety stało się z cyklem obrazów przedstawionych przez gliwicką artystkę, Joannę Mikszę. Czytam na internetowej stronie malarki:
Malując od trzech lat, miałam trzy wystawy indywidualne, z których ludzie wychodzili radośniejsi. To jest moje założenie – dać im w obrazach radość i nadzieję, w świecie pełnym agresji i często pozbawionym wartości.
Wiemy, że pobożne życzenia nigdy nikomu na zdrowie nie wychodziły i mimo wpisów w księdze wystawy, potwierdzających tę jakoby otrzymaną przez zwiedzających satysfakcję, obrazy pozostają na poziomie taniego sentymentalizmu. Misję dożynają nie wiadomo po co dołączone pod każdym obrazem wydruki wierszy poetów polskich – od Leopolda Staffa po Urszulę Kozioł. Autorce niestety nie udało się dotrzeć do światów otwartych przez Giorgio de Chirico, René Magritte czy naszego Kazimierza Mikulskiego mimo ewidentnych usiłowań, benedyktyńskiej pracy, dokładności i precyzji. W dalszym ciągu manifestu autorki czytamy:
Pokazując realistycznie widziany świat, pragnę, aby widz odkrywał na nowo jego piękno, ale też coś z tajemnicy, jakiś głębszy sens i aby poszukiwał Boga.
Jak pisał Sándor Márai – zgodnie z oczywistością, że Bóg jest wszędzie, a więc i nawet w kościele, nie można niestety w sferze sztuki niczego wiedzieć na pewno. Racjonalniej poszukiwać w galeriach gliwickich bardziej konkretnych śladów obecności ludzkich działań na niwie równie niepewnej i nie dającej się łatwo zdiagnozować.
Tak jest odwiedzając Galerię Esta, najbardziej chyba prestiżową, ambitną, spełniającą już wymagane standardy europejskich marszandów. Prace wystawiennicze, które nasza strona internetowa regularnie anonsuje, skupiają się na doborze artystów uznanych, mających pokaźny dorobek artystyczny i pedagogiczny. W lipcu gościła Richarda Klanka, wykładowcę Uniwersytetu w Maryland, reprezentanta nowojorskiej szkoły abstrakcyjnej ekspresji. Wizytujący Polskę artysta amerykański na wernisażu podobno sprecyzował dokładnie swój artystyczny temperament polegający na odbiorze inspiracji twórczej podczas wykonywania muzyki klasycznej. Pod wpływem grających muzyków rozpoczyna pracę nad każdym obrazem, by potem w ciszy pracowni kontynuować i rozwijać pierwotny, twórczy impuls. Pozostawione przez malarza prace to wiszące w galerii wielkoformatowe płótna w mondrianowskich, czystych kolorach, pełne spontanicznego, malarskiego gestu. Można pogratulować ogromnej witalności i dobrego samopoczucia malarza w dobie wielkich pytań o głód obrazów, o którego potrzebie u odbiorcy mówi się już od kilkudziesięciu lat, a wchodzące nowe, wspaniałe media naszej cywilizacji niejednokrotnie osiągają ten artystyczny cel lepiej.
Toteż warto odwiedzić kamienicę ulicy Biała Brama i Galerię na2p. Niedawno sfinalizowany projekt absolwentów, katowickiej Akademii Sztuk Pięknych napawa optymizmem i nadzieją na odrodzenie prawdziwych twórczych potrzeb w najmłodszych pokoleniach artystów. Afirmacja młodości, tak ewidentna w dzisiejszych, postmodernistycznych czasach, powoduje rezygnację z odwiecznego duetu ucznia i mistrza. Powstają pracownie, laboratoria i rezydencje dla wszelkiej twórczej wzajemnej i samotniczej inspiracji rówieśników. Młodzi odrestaurowali całą zabytkową kamienicę, gdzie prowadzona jest działalność edukacyjna, marketingowa i promocyjna. Właśnie w gliwickiej starówce odbywa się plener malarski. W sali wystawowej Galerii na2p trwa wystawa Małgorzaty Jabłońskiej wypromowanej kilka lat temu przez internetowy Raster. Gliwiczanka, absolwentka katowickiego Wydziału Grafiki Pracowni Nowych Mediów wraz z absolwentem architektury Politechniki Śląskiej, Piotrem Szewczykiem, kontynuuje opowieści stworzonego przez siebie twórczego powtórzenia świata realnego na język lapidarnych, prostych graficznie postaci. Wejście w meandry ich komiksowego życia wymaga od widza niesłychanego skupienia i zaangażowania, by był w stanie wysmakować ironię i analogię do naszych problemów poprzez powołane fikcyjne byty. Całe szczęście dzięki samodyscyplinie jest to możliwe, czego nie można zazwyczaj doświadczyć u innych artystów, przekazujących treści niepojęte nawet dla zaskoczonego autora.
Dlatego moja wystawa, Ewy Bieńczyckiej w Restauracji „Trzy Światy”, na której pokazuję 20 obrazów namalowanych tegorocznego lata, ma na celu prostą możliwość bez specjalnej fatygi zagonionego człowieka naszych czasów zobaczenia budowanego przeze mnie świata malarskiego. Nazwałam ten cykl „Środowisko”, czyli wyrywkowe – mimochodem – spotkania z przedmiotami, przechodniami i architekturą. Chciałam zaprzeczyć wszelkim naukowym dowodzeniom, jakoby nie tylko byt, ale i środowisko określały naszą świadomość. Bez nadmiernie rozwiniętych przez dzisiejszych artystów potrzeb zdiagnozowania czy formułowania przyczyn i skutków ziemskiego bytowania, przyjmuję postawę nie tyle kontemplacji, co może zadumy. Konwencjonalne środki wyrazu, korzystanie z wszelkich dostępnych malarzowi udogodnień technicznych, niech nam służą, by zdefiniować jedynie naszą obecność, zanim rozpłyniemy się w przedstawianym otoczeniu.
Ewa Bieńczycka