Gliwice
W Galerii BB klubu „Perełka” można zobaczyć syntetyczne obrazy młodej malarki Katarzyny Kurp, przedstawiające pejzaże. Z krótkiego fragmentu pieśni barda Jacka Kaczmarskiego, cytowanego w folderze, można by wywnioskować, że autorkę trapią stany lękowe i nastroje “leśne”. Nic podobnego! Pejzaż, rzeczywiście najczęściej uchwycony w lesie, lub złożony z kwiatów leśnych, jest konstruowany z rytmów i form syntetyzujących przyrodnicze zjawiska i nowych, czystych barw, co można poczytać artystce jedynie jako zasługę wysiłku twórczego stwarzania świata na nowo, bardzo optymistycznego.
Bo jak wiemy, w tej materii łatwo już nie jest, gdy abstrakcja geometryczna wypowiedziała się do cna, a czekające odkrycia dla nowych pokoleń artystów -kody i symbole -nie zawsze są w ich zasięgu.
Związek Artystów Plastyków w Galerii “po schodach” pokazał prace Zygmunta Baranka, malarza dojrzałego, obdarzonego wielkim wyczuciem koloru, pielęgnującym wszystkie wysokie wartości malarstwa materii. Cykl obrazów sakralnych, odwołujących się tematycznie do problemu kultury żydowskiej jest bardzo pojemny i wieloznaczny w warstwie zarówno treściowej, jak i formalnej. Adekwatność tonów poważnych, szlachetnych barw czerwonego wina, szmaragdu i mahoniu do ledwo zaznaczonych fragmentów symboli religijnych powoduje, że powołane światy są opowieścią kosmiczną i niesłychanie symboliczną. Ten ton powagi, nie tylko w sugestiach do Holocaustu, ale i szacunku dla elementów obrzędowych, jak świece, zwoje Tory, tałesy, artysta dawkuje z wielkim wyczuciem, oszczędnie i dyskretnie. Toteż trudny, biblijny cykl zamknięty w podwójnych ramach – tych zewnętrznych i tych namalowanych na płótnie stanowiących symboliczne ograniczenia świata ducha w świecie urzędu i prawa – jest elegijny i egzystencjalny. Ważny nie tylko na czas naszych publicznych debat nad polskim antysemityzmem, ale też nad czasem Wielkiego Postu w świecie chrześcijańskim, którego symbole artysta łączy na płótnach z osobą zmarłego w ubiegłym roku papieża.
Galeria Klubu Politechniki Śląskiej prezentuje obrazy olejne jej pracownika naukowego i wykładowcy Wydziału Architektury, Adama Styrylskiego. Artysta od lat kontynuuje temat martwych natur dochodząc do coraz większej precyzji i syntezy w definiowaniu poszczególnych elementów, niezwykle oszczędnych w swej prostocie i wyborze. Nieodmiennie bohaterami płócien są prozaiczne przedmioty klasycznej martwej natury, jak owoce i naczynia. Malarz zestawia je w różnej konfiguracji powodując poetycką zwięzłość w najczystszej postaci. Każdy element ma znalezione swoje miejsce i barwę, więc geometria i harmonia kompozycji jest bezbłędna i perfekcyjna. Dla jej podkreślenia i umocnienia, czarny kontur stosowany jeszcze dwa wieki temu przez postimpresjonistów znajduje tu bardziej zastosowanie klasycznego wyrafinowania.
Korzystając z klimatu malarstwa sztuki wysokiej warto zobaczyć organizowaną przez trzy lata w wielkim trudzie przez pracowników muzealnych wystawę Rafała Malczewskiego w Katowicach.
Katowice.
Muzeum Śląskie wprawdzie nie posiada tak wyśmienitych warunków jak Muzeum Narodowe w Krakowie, skąd wystawa „Rafał Malczewski i mit Zakopanego” przyjechała, ale wysiłkiem kuratorów śląskich wypada bardzo okazale na wszystkich kondygnacjach budynku i jest podzielona tematycznie.
Komisarz wystawy, Andrzej Holeczko-Kiehl pragnie tą drogą zaapelować do wszystkich mieszkańców naszego regionu o udostępnianie najmniejszych nawet śladów po artyście, gdyż jest w toku przygotowywana wystawa śląskiej aktywności artysty.
Niestety, dzisiejszy pokaz reprezentowany jest jedynie trzema obrazami o tematyce industrialnej, z której jeden jest w stałej kolekcji Muzeum.
Nie wiem, czy powinnam pisać wiele o tej wystawie, by broń Boże nie dopuścić do rezygnacji z jej zobaczenia. Oglądałam ją wielokrotnie i za każdym razem z żalem opuszczałam sale wystawowe.
Rafał Malczewski w jednej z trzech wydanych książek – wspomnień i publicystyki artysty dotyczących Zakopanego lat międzywojennych opisuje spotkanie z Witkacym: „Ostatni raz widziałem go na szosie Morskie Oko – Zakopane, czekającego na autobus, tydzień może przed wojną. Szosa była pusta i zachód spłynął na lasy i góry. Wiesz – powiedział – wojna to koniec naszemu pokoleniu – żadnych złudzeń. Pamiętam – podjechał autobus i Witkacy wskoczył w jego wnętrze wielki i ponury, I już tak dla mnie odjechał w wieczność…”
I to chyba powinno być memento wystawy. Wystawy dokumentującej ostatnią fazę modernizmu zakopiańskich dandysów, gdzie sztuka była zajęciem arystokratycznym, szlachetnym ludzi wybranych. Z całej plejady geniuszy, którzy równocześnie z wielkim ojcem i synem są na wystawie obecni, odbieramy jeszcze ducha tamtych lat, ducha erudycji, niesłychanej pracowitości, ale także nietzscheańskiego, dionizyjskiego otwarcia na seksualizm (nagrodzony w Wenecji film prezentowany na wystawie), zabawę, sport, i fantastyczne, twórcze życie w rajskiej enklawie modnego uzdrowiska, przyciągającego elitę z całej Polski.
Obrazy zostały ściągnięte z niemałym trudem z prywatnych kolekcji i muzeów wielu kontynentów, gdyż jak wiemy, artysta od wybuchu wojny cały czas przebywał na emigracji. Oglądane na żywo, są rewelacyjne. Syntetyczne i odrębne od stylu ojca, zachowują wspaniałą, szlachetną kolorystykę świetlistych młodopolskich barw dobrze opanowanego klasycznego malarskiego warsztatu.
W BWA kolekcja zbiorów sztuki współczesnej Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku i chociaż po jednej sztuce możemy na żywo zobaczyć dzisiejsze sławy sztuki awangardowej, uczestników najważniejszych wystaw światowych. Na wystawie są prace Sylwestra Ambroziaka, Janusza Bałdygi, Mirosława Bałki, Krzysztofa Bednarskiego, Jana Berdyszaka, Jerzego Beresia, Bożeny Biskupskiej, Włodzimierza Borowskiego, Marka Chlandy, Mirosława Filonika, Kijowski&Kocur, Grzegorza Klamana, Leszka Knaflewskiego, Grzegorza Kowalskiego, Edwarda Krasińskiego, Piotra Kurki, Natalii LL, Marii Pinińskiej-Bereś, Adama Rzepeckiego, Mikołaja Smoczyńskiego, Antoniego Starczewskiego, Macieja Szańkowskiego, Andrzeja Szewczyka, Jana Stanisława Wojciechowskiego, Krzysztofa Zarębskiego.
Rozpocznę od rzeźb bardziej konwencjonalnych, gdyż Orońsko było zawsze najważniejszym ośrodkiem rzeźby polskiej, organizującej – od kiedy sięgam pamięcią – plenery o doskonałych dla artystów warunkach dla realizacji w technikach klasycznych.
Najbardziej rzucający się w oczy na wystawie jest chyba „Kain” Mirosława Bałki, zrobiony z worka jutowego. Paweł Althamer używał do stwarzania ludzkich postaci wysuszonych jelit zwierzęcych, co dodawało niesamowitego, dodatkowego smaku przerażenia. Tu zasmołowane grubo tkane płótno nie mniejszy daje efekt demoniczności pierwszego ludzkiego mordercy, biblijnego Kaina. Jest to męski czarny akt, o którym można pisać i pisać, bo wszystko jest wieloznaczne i symboliczne: i opisywać i członek, i brak dłoni, i tatuaż plemienny, a przede wszystkim szkarłatne usta na dodatek tworzą podtekst campowy. I tak cała wystawa jest ironiczno – drwiąca, łącznie ze ściennym video, gdzie rozpoczynająca film sekwencja nawijania sznurka na nic nie przypominający kształt może i celowo zirytować, ale nie musi. Warto zapamiętać kolekcję walizek tekturowych, które moje pokolenie jeszcze pewnie pamięta, uwięzionych w pracy wyjątkowo znanego Grzegorza Kowalskiego. Przypominam, to profesor słynnej pracowni, której absolwenci to Katarzyna Kozyra, Artur Żmijewski i niemal wszyscy teraz sławni awangardowi artyści. Grzegorz Kowalski kolekcjonuje od lat różne przedmioty zużyte, np. buty. Tym razem, jak widzimy – walizki. Natalia LL wykonała w technice bardzo trwałej banana, jako chyba utrwalenie pomnikowe w skali jeden do jeden bohatera swojej najsłynniejszej pracy konceptualnej „Sztuki konsumpcyjnej.” Jak pamiętamy, praca ta była protestem przeciwko nadmiernej konsumpcji lat siedemdziesiątych, i to za pomocą wyjątkowo unikatowego owocu w naszej komunistycznej dekadzie. Tak więc uwiecznienie go w technice trwałej było z pewnością autoironicznym gestem nie tylko wobec własnej sztuki, ale i ironii historii gospodarki.
Wszystkie prace z kolekcji zawierają wiele prześmiewczych i dyskretnych wartości sztuki najnowszej, efemerycznej, wywodzących się z ready made, podejmujący dialog lub flirt z dadaizmem, surrealizmem, sztuki biednej, a bogatej w podteksty, preteksty i konteksty. Można się nie zgadzać na jej naigrywanie się z dostojnych sal salonu i odbiorcy, no i jej nikły ładunek kontestacji i anarchii, ale nie sposób odmówić humoru, lekkości, postmodernistycznej przewrotności i wolności. A przede wszystkim odrębności postaw, gdzie każda z prezentowanych prac reprezentuje zupełnie odrębny język i spojrzenie. Toteż wielkim nieporozumieniem pedagogicznym zdają się pozostawione na podłodze prace uczniów katowickiego liceum Pałacu Młodzieży, instalacji naśladujących wątki artystów, co w tym przypadku świadczy o całkowitym niezrozumieniu zjawisk sztuki najnowszej.
GCK
Galeria Sektor I pokazuje wielkie fotogramy Agaty Zbylut „Poniekąd” o treści banalnej i do znudzenia powielającej ciężki los kobiety w otoczeniu rasowych piesków i luksusowych mieszkań. Jest też nawet autentyczna suknia ślubna i śmieszne fotografie, gdzie artystka bierze ślub kościelny z coraz to innym Panem Młodym. Ten galeryjny prezent na Dzień Kobiet byłby i może wspaniałym samym w sobie zjawiskiem, gdyby nie feministyczny tekst komentarza tej wystawy, niepotrzebnym, jak w źle zinterpretowanym dowcipie wszystko psuje. Jaka jest wystawa każdy widzi. Próbowałam wdać się w filozoficzną dyskusję na temat interpretacji katolickiej poligamii, którą zilustrowały zdjęcia z panem pilnującym salę, ale właśnie odkleił się jeden fotogram pod wpływem temperatury (prac) i upadł, co wprawiło go w tak nieproporcjonalnie wielki, histeryczny lęk o bezpieczeństwo dzieła sztuki, że już o samej sztuce mowy być nie mogło.
W Galerii Pusta zdążyłam na kończącą się wystawę fotografii Andrzeja P. Batora “Anamnesis”
Video, zawierające filmowe rozwinięcie dużych formatów czarno-białych fotografii z których wystawa jest złożona, dopowiada o co chodzi. A chodzi o czas, o pamięć, o przemijanie. Film zaczyna się bardzo obiecująco. Bohaterem jest kartka papieru, poddana różnym opresjom, moczona w kałuży, mięta i powielana jak śmiecie gnane wiatrem ulicy, krzyżowana gwoździem na drzewie, bądź w scenerii lasu i ćwierkających ptaszków w nim celebrowana. I ta oszczędna narracja, bardzo wieloznaczna, gdyż może to być i list miłosny, i nauka w szerokim pojęciu, i symbol egzystencji w dalszych częściach przenikania i nawarstwień twarzy ludzi, traci czystość przekazu i wykwint.
Ale, jak ktoś z krytyków powiedział: dzisiejsi artyści wykończą tych, którzy uczciwie starają się ich przesłanie odebrać i zrozumieć. Bo kto zdąży przeoglądać wszystkie filmy video, ukochany teraz środek artystycznego przekazu?