Bytom
Galeria Kronika w Bytomiu jest w tej chwili jedyną awangardą awangardy na Śląsku, a współwydanie “Drżących ciał” Artura Żmijewskiego automatycznie gości całą elitę dzisiejszej sceny artystycznej w Polsce i jej głównych reprezentantów za granicą. Dlatego warto odwiedzić galerię właśnie teraz, gdy prezentacja filmów Artura Żmijewskiego na ogromny, białym ekranie ściany nowoczesnej, europejskiej galerii jest artystycznym doświadczeniem.
Co artysta zrobiłby bez odbiorcy? Nic. Wprawdzie Baudrillard zdiagnozował cały dzisiejszy humbug awangardowych galerii jako maszyny samonakręcającej się, wsobny obieg twórcy, krytyka i odbiorcy finansowanych przez państwo to Artur Żmijewski od razu lojalnie ten cios demaskuje. Warto więc, przed przystąpieniem do odbioru czterech filmów na dużym ekranie i 6 na monitorze, zapoznać się z darmową broszurką – 6 stronicową wypowiedzią autora. Przytacza w niej wydarzenie z życia Marcela Duchampa, jakoby ten głosował jedyny za kwalifikacją przyjęcia do udziału wystawy pisuaru, sprytnie ukrywał wystawiony przedmiot pod pseudonimem. Komisja pisuar odrzuciła, dopiero po ujawnieniu jego autorstwa, z entuzjazmem przyjęła.
Wracając do odbioru, na wygodnym, obszernym miejscu do siedzenia a nawet do leżenia, oglądamy spotkanie artysty z duchowością, a przede wszystkim dążenia do tego spotkania. Bohater filmów, Paweł Althamer próbuje zrobić to kuchennymi drzwiami wiedząc, że droga, którą podążali mistycy przez medytację i modlitwę, jest nieodwracalnie zniszczona. Kamera uświadamia nam to bardzo dosadnie najazdem na dowód osobisty i bloki osiedla, co symbolizuje zabicie wszelkiej drożności duchowej przez „urząd i beton” (“Magiczne grzyby”).
Artysta udaje się na łono przyrody ze swoim byłym profesorem ASP, Grzegorzem Kowalskim wspomagając percepcję listkiem LSD. Widz niestety nie ma takiej możliwości i odlot dwóch mężczyzn musi być dla niego przyjęty na wiarę, a inność percepcji robaczków, smaku kory drzew, odgłosów i ogólnej wesołości i przyjemnego nastroju, zaakceptować, jako chociażby cząstkowe, ale zawsze przeżycie duchowe.
Następny obraz filmowy “Hipnoza” jest już jest bardziej niepokojący, gdyż odmienne stany świadomości wywołane prywatną usługą domowego hipnotyzera w jego mieszkaniu cofają Pawła Althamera na 20 lat przed jego urodzinami i sugerują bardzo jednoznacznie reinkarnację.
Czwarty film “Pejotl” dzieje się w Meksyku, a piękna Ilian Gonzalez bez pudła wskazuje na właśnie te, a nie inne owoce kaktusa. Widzimy czwórkę młodych ludzi przybyłych na łono przyrody, spożywających rośliny na surowo by jak Indianie oddać się całodobowemu przeżyciu narkotycznemu dzięki rytuałowi ognia (palenie nocne głowni drewna). Nie wiadomo, jak to doświadczenie wpłynęło na bohaterów filmu, kwestie na temat boskiej tajemnicy, filozoficzne dywagacje odnośnie naszego „skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy”, pojawiają się także po bardziej dostępnych preparatach, a nawet i bez.
Filmy z monitora są bardzo sławne, dla kronikarskiej przyzwoitości przypomnę:
“Oko za oko” – rzecz o kalekach bez kończyn, których nagie ciała współtworzą z towarzyszącymi im zdrowymi nagimi ciałami współczującą symbiozę zlepku użyczeń i wsparcia Drugiego.
O wiele bardziej kontrowersyjny i moralnie dwuznaczny film kręcony w celi śmierci obozu koncentracyjnego “Berek”, gdzie artysta wynajętej, rozebranej grupie ludzi w różnym wieku i płci, każe biegać i się bawić.
“Lekcja śpiewu I”, to lekcja śpiewu urodziwych dzieci głuchoniemych z całą drastycznością brzydkich dźwięków i udręką ich starań.
“Szekspir”, czytany przez aktora, któremu pląsawica, uniemożliwia wykonywanie zawodu.
O co chodzi? Czy sztuka, jak sugerują wszyscy nasi dzisiejsi najważniejsi artyści wkroczyła naprawdę na drogę “dobra”.
Czy innej możliwości już nie ma?
Wystawa pozostawia bardzo dużo pytań, szczególnie to najważniejsze, o możliwość procesu twórczego, o nieczystość proweniencji, czyli pochodzenia rezultatów badań artystycznych nie z wyobraźni, ale z odgrywającego się na naszych oczach teatru. Gdy w renesansie odlew ciała ludzkiego był dla artysty wielką hańbą rzemieślniczą, artysta dzisiejszy bezceremonialnie używa człowieka jako surowca. Bardzo trudno obronić tezę humanitarnego posłannictwa, którą Artur Żmijewski udowadnia na wielu stronach książki “Drżące ciała. Rozmowy z artystami” i swoimi pracami. Wszystko, co pieczołowicie ma na uwadze jest w trosce i gestii nauki dzisiejszej i nie jest problemem, że nie jest zauważone. Choroby naszej cywilizacji są bardzo dobrze zdiagnozowane i w jakiś tam sposób też leczone i zaleczane. Artysta wykracza tutaj poza swoje kompetencje w moim pojęciu niepotrzebnie. Sztuka to nie tylko niespodzianka, jaką się uzyskuje z żywiołowości interakcji ludzkiej, co w filmach Żmijewskiego jest najcenniejsze i chyba jedyne godne miana sztuki. Ale sztuka była i będzie zawsze czymś nieskończenie większym. Słynne filmy Andy Warhola sprzed pół wieku mówiły może o tym samym, ale eskalacja w kierunku aranżu sytuacji, po których ludzie, w których artysta obronie przemawia, wychodzą z wykonanego na nich procesu twórczego skrzywdzeni, budzi w odbiorcy wewnętrzny sprzeciw. Transgresja to nie tylko przekraczanie etyki.
Gliwice
Ratusz wystawa poplenerowa: ” XVI IMPRESJE MIKOŁOWSKIE”. Niezorientowanym donoszę, że jest to plener niezwykle elitarny i zaproszenie nieznanego malarza do udziału jest niemożliwe. W tym roku udział wzięli: Roman Banaszewski, Kiejstut Bereźnicki, Renata Bonczar, Stanisław Chomiczewski, Marian Danielewicz, Franciszek Dziadek, Wacław Jagielski, Aneta Jadźwińska, Barbara Kasperczyk-Jankowska, Sylwia Kokot, Janusz Kokot, Tomasz Lubaszka, Franciszek Maśluszczak, Gabriela Novakowa, Stanisław Stach, Józef Stolorz, Janusz Trzebiatowski, Vratislav Varmuza, Barbara Warzeńska, Renata Wojnarowicz, Helena Zadrejko, Małgorzata Żak, Leszek Żegalski.
Zwróciłam uwagę na niezwykle piękny obraz Romana Banaszewskiego przypominający starożytny fresk, malowany delikatnie, pastelowo, niesłychanie wrażliwie jak na kolegów stosujących niezmiennie stałe, ograne gesty malarskie sprawiające wrażenie jedynie opanowanego dobrze sposobu na pejzaż. Pamiętam jeszcze z wystaw w Muzeum Śląskim w Katowicach ogromne płótna Jerzego Dudy – Gracza, nawiązujące do poety Rafała Wojaczka, którym Instytut Mikołowski się tak chlubi i pomyślałam o dużej skromności tych małych obrazków, gdy zabrakło uczniom ich mistrza. Franciszek Maśluszczak niezmiennie trzyma równy poziom swych aestetycznych postaci, a Renata Bonczar – komisarz i serce pleneru, posiada jeszcze nasze ukochane najwyższej jakości transparentne talensy, (a wiadomo: bez talens = beztalent) a które wielu kolegom się nieodwracalnie skończyły, a na nowe ich nie stać.
Z Ratusza najlepiej przejść do Galerii “Po schodach”, do Domu Plastyka, gdzie w nowo wyremontowanej siedzibie, na najwyższym piętrze w pięknej, słonecznej Sali Związek Artystów Plastyków Okręgu Gliwicko – Zabrzańskiego trwają pokazy jego członków.
Po udanej ekspozycji niedawno wybranego Zarządu (Anna Zawisza-Kubicka, Izabela Gąsiecka, Tadeusz Pfutzner Adam Styrylski, Czesław Fiołek), pisząca te słowa, Ewa Bieńczycka, pokazała swoje prace wykonane za pomocą komputera.
Obok starszych: “Cafe Silesia” (obrus), “Chusteczki mojej mamy”(chusteczki), “Mój maż” (ręcznik), drukowanych na bawełnie fragmentów – “plam” z własnego życia, pokazałam ubiegłoroczne i tegoroczne fascynacje nad poznawanym narzędziem, jakim jest tablet + Corel PhotoPaint. Prace mają w dalszym ciągu charakter autobiograficzny i jeśli ten niesłychany wynalazek czasów w którym żyję, pozwalający na całkowite uniezależnienie się od przemysłu chemicznego produkującego farby i szczotkarskiego – pędzle, daje nareszcie narkotyczny pozór nirwany, to w moim wypadku mozół stwarzania kilkudziesięciu prac sprawił mi najwyższą rozkosz.
Restauracja “Trzy światy” z całym oddaniem udostępniła sale i ściany pięknego lokalu artystom związkowym i tak już od dłuższego czasu wystawiają z powodzeniem swoje prace, dostępne dla zwiedzających o każdej porze. Lutowa wystawa to barwne, niekonwencjonalne formy Mirosława Wszołka, budującego swój indywidualny świat na podobraziu tektury, co umożliwia syntezę zewnętrznego kształtu tych mini światów z wewnętrznym przekazem. Artysta stara się symbolicznie zamanifestować nie tylko swój stosunek do polityki (biało czerwona flaga, mająca konsystencję dziwnie miękką), erotyki( niezidentyfikowane falliczne formy wieloznaczne i nieprecyzyjne), świętości (proletariacki anioł nie unikający środków znieczulających), ale i ekologii (katastroficzne pejzaże: skały, słońca, industrialne, zagrażające nam elementy stopione w jeden organiczny, straszny twór).
O czym mówi ta sztuka, pełna groteski, ironii, dojrzałego dystansu? Artysta stara się odbiorcy pozostawić największą wolność interpretacji. Co, akurat właśnie w ekskluzywnym lokalu, jakim są “Trzy Światy”, jest zasadne. Można medytować nad tymi szorstkimi, kolorystycznie niepokojącymi, syntetycznymi forami, jak i nad całą sztuką lutowego Górnego Śląska.
Ewa Bieńczycka