ŻAŁOBA

zaloba

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2010, dziennik ciała, dziennik duszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

21 odpowiedzi na ŻAŁOBA

  1. Diane pisze:

    Dear Marek and Ewa,

    We are so sorry to hear of the plane crash killing so many Polish leaders. We will be praying for Poland in the weeks and months ahead as you seek continuity and stability in your government.

    We hope that both of you are enjoying a great spring.

    Blessings,
    Bill and Diane

  2. Sarnata pisze:

    “przeleciał ptak przepływa obłok
    upada liść kiełkuje ślaz
    i cisza jest na wysokościach
    i dymi mgłą smoleński las”

    Przed 10 IV słuchałem “Guzików” Zbigniewa Herberta w interpretacji Przemysława Gintrowskiego. Zastanawiałem się, dlaczego śpiewa “smoleński las”, podczas gdy poeta napisał – wg wersji rozpowszechnionej w Internecie (zdaje się, że błędnej) – “katyński las”. Nie spodziewałem się, że następnego dnia nadejdzie odpowiedź od losu…
    Na dodatek w VI rocznicę śmierci Jacka Kaczmarskiego. I on śpiewał o zbrodni katyńskiej (“Katyń”). Niezwykle brzmi jednak fragment “Stańczyka”:

    “Czuję jak blednie moja twarz błazeńska
    Właśniem przeczytał o stracie Smoleńska
    Ale gdzie Smoleńsk gdzie Kraków”

    Trudno się nie zdumieć i nie zadumać nad przytoczonymi wersami, jeśli zna się okoliczności katastrofy smoleńskiej, żałoby narodowej i pochówku wawelskiego.

    W takich sytuacjach warto wracać do słów Jana Pawła II wypowiedzianych kilka dni po pogrzebie ks. Jerzego Popiełuszki (S. B. – jakiż skrót… – do zbliżającej się w czerwcu beatyfikacji); parafrazując je: niech z tragedii smoleńsko-katyńskich wyrasta wyłącznie dobro, tak jak z krzyża zmartwychwstanie.

  3. Ewa pisze:

    Jakież to dobro może wyrosnąć z kolejnej tragedii? Czy Pan wie, Panie Sarnata, co Pan głosi?
    Wie Pan, ja po Pana wpisie na gwałt zaczęłam czytać artykuły „po tragedii” i w „Tygodniku Powszechnym” i w „Gazecie Wyborczej” przeczytałam Chwina, i na You Tube film „Solidarni 2010”, by zrozumieć, o co chodzi już po tych dniach żłoby, kiedy żałoba ma inny charakter i jest teraz „przerabiana”. I tak się przymierzałam po tej lekturze do odpowiedzi blogowej na ten Pana patriotyczny komentarz i w końcu rzuciłam wszystko, bo podobno, to co się w Polsce wyrabiało to pestka w porównaniu z takimi Niemcami, jakby im się taka tragedia wydarzyła utraty Prezydenta. I rzuciłam wszystko i poszłam zobaczyć, jak to moje miasto świętuje 3 maja, jak sobie z taką kolejną traumą narodową daje radę. I widzę, po ulicach mojego miasta biegnie maraton złożony z pierwszorzędnych ciał młodziaków i młodziakówien i myślę sobie: nareszcie Polska jest światowa, nareszcie normalnieje. Bo widziałam takie ogromne maratony na ulicach San Francisco i mniej liczne na ulicach maleńkich miast niemieckich, włoskich i prowincji francuskiej, i serce mi zaczęło rosnąć, że tych kilkudziesięciu wprawdzie, ale jednak biegaczy odzianych w nowoczesne majtki, to jednak coś.
    Ale zaraz zrzedła mi mina, jak zobaczyłam, że te niewielkie grupki maratończyków oglądane są jedynie przez kibicujące im matki stojące na poboczu, gdzieniegdzie ojców skandujący, ot, scena jak z „Ferdydurke”, gdzie matki przychodzą zza ogrodzenia patrzeć, jak się ich synowie na boisku bawią. Taka ta polska wspólnotowość mizerna i jaka interesowna.

  4. Sarnata pisze:

    Pani Ewo, modlitwę głoszę – po prostu – modlitwę. Jeśli tragedia plugawi i skłania ku złemu, jeśli uznaje się ją za bezsensowną, to biada żałobnikom; pozostaje płacz i zgrzytanie zębów. Jeśli natomiast oczyszcza i prowadzi ku dobremu na różnych płaszczyznach, jeśli nadaje się jej budujące znaczenie, odkrywa konstruktywny sens, to przestaje być tragiczna – prowadzi do życia.
    Płyną z niej przecież liczne nauki: powściągliwości w sądzeniu, rzetelności w komentowaniu, uważnego postrzegania – zwłaszcza odbioru mediów, szukania i znajdowania dobra w każdym człowieku, miłosierdzia przed sprawiedliwością, przebaczenia, pojednania, zrozumienia… “Oni zamknęli oczy na to, żebyśmy my otwarli” – mówi przechodzień w “Solidarnych 2010”. Obejrzałem ten dokument po przeczytaniu artykułu w GW. Szkoda, że dziennikarka podjęła rękawicę rzuconą Agorze przez część wypowiadających się w filmie i sprowadziła całość do wymiaru politykiersko-paranoicznego; zarzucając snucie spiskowej teorii i stronniczość sama się ich dopuściła (potwierdzając prawdę o belce i drzazdze w oku). Natomiast nie wspomniała ani słowem o harcerzach, ich wspaniałej postawie, wyważonych wypowiedziach; nie napisała o członku Rodziny Katyńskiej mówiącym o metafizycznej mgle rozproszonej w czasie Podniesienia, o starszej pani żałującej swojego milczenia w obliczu cudzej krzywdy, o muzułmaninie z Koranem – darem na ostatnią drogę pary prezydenckiej, o eleganckim młodym Polaku-mulacie z flagą biało-czerwoną, o dwóch okularnikach przypominających prawo materializacji myśli i słów; “W Polsce Polacy przeciwko Polakom wytworzyli zbyt dużo zła” – mówi jeden z nich tłumacząc przyczyny katastrofy; właśnie – cóż przyniesie znalezienie kozłów ofiarnych, jeśli nie wyeliminuje się rzeczywistych przyczyn zła: jeśli się nie oczyści serca? Patriotyzm to “Pater noster”.

    Biegi, maratony, wycieczki, pielgrzymki, spacery – wspaniały sposób świętowania; na wolnym (“Kto przeżyje, wolnym będzie…”) powietrzu, w kontakcie z naturą – ojczyzna to przecież cząstka Matki Ziemi; białe kwiaty jabłoni, czerwień pomidorów… z białym serem (zdaje się, że wyszła flaga białoruska). Gdyby jeszcze odłożyć do gabloty pryzmat i gorycz “Ferdydurke” – mogłoby być przyjemniej, może mniej światowo, a normalniej; gdyby pójść z Rymkiewiczem… “Zachodem słońca w Milanówku” oczywiście… Witaj majowa jutrzenko! Witaj rzodkiewko!

  5. Ewa pisze:

    Ależ nie może Pan głosić modlitwy na moim blogu, bo to nie jest blog religijny, tylko artystyczny.
    Ja nie mogę robić wyjątku dla Pana, nawet jak Pan występuje w najszlachetniejszej sprawie pod słońcem, bo Pan nie przemawia polemicznie, tylko dogmatami.
    Znam doktrynę chrześcijańską i wiem, jakie miejsce w tej religii zajmuje cierpienie. Jeśli zbudowano religię na morderstwie niewinnego, młodego mężczyzny dwa tysiące lat temu, to ja nie mam obowiązku dzisiaj, po takiej ewolucji mentalnej wierzyć, że ofiara z człowieka była zasadna. Większość religii zbudowana jest na ofiarach z ludzi.
    Nigdy ofiara z człowieka nie jest zasadna, ale nawet ofiara zastępcza potrzebna nie jest. I jeśli harcerze „ofiarowują” swój czas na pełnienie warty przy trumnie prezydenta, to jest ich prywatna kalkulacja, czy im to wspólnotowe doświadczenie jest potrzebne, czy to przeżycie, o którym opowiedzą swoim dzieciom jest słuszne. Według mnie słuszne, jak i każde uczestnictwo w pogrzebach, w manifestacjach solidarności i sympatii, ale to nie ma nic wspólnego z ofiarą. Tak, jak mylnie wierni uważają, że chodząc na Mszę Świętą ofiarowują siebie, swój czas. Nic podobnego. Są to dobrowolne akty indywidualne związane z ich aktualną potrzebą. Jeśli uważają, że radośnie spotykają się z Bogiem w kościele, po prostu tam idą. Ktoś, kto gra w gry komputerowe, ani myśli uważać, że się poświęca, a przecież jest to też jakaś celebracja nowoczesności.

    Panie Sarnata, tragedia zawsze plugawi. Bezsensowność oddania życia setki ludzi w kwiecie wieku z doskonałą sytuacją życiową, którzy namnożyli osieroconych krewnych jest plugawa. Ta tragedia jest odrażająca pod każdym względem i jeśli Pan chce coś takiego o „oczyszczeniu” powiedzieć krewnemu zabitego w tej katastrofie, że oddane jego życie jest ofiarą, powinien Pan być słusznie przez niego pobity.
    Smutek filmu 2010 polega na braku do niego komentarza od twórców. Komentarz powinien być taki: zobaczcie, jakie wierutne brednie potrafią Polacy wygłaszać w miejsce autentycznej żałoby, w miejsce łez i prawdziwego żalu za tymi ludźmi, których już nie ma. Popatrzcie, jaki chytry Polak po szkodzie (bo to setka trupów, brak samolotu, tydzień nieróbstwa i straty finansowe, koszty poszukiwań trupów, transportu, zakupu trumien, negocjacji międzynarodowych, koszt pogrzebów, kwiatów, kłótni o wawelski pochówek,) jak on to sobie wszystko tłumaczy, werbalizuje, jak potrzebuje przekuć neurotycznie stratę, na jakąś korzyść. Nieprawda, nie ma tu żadnych korzyści, nic, oprócz nieodwracalnej śmierci i ujawnienia najciemniejszych stron naszego społeczeństwa w tym kolejnym polskim cierpieniu.

    “Kto przeżyje, wolnym będzie…” Tego nie pojmuję, bo to słowa pieśni powstańczej.
    Przytoczyłam „Ferdydurke”, jako dowód na konsekwentną, historyczną nienormalność relacji rodziców z dziećmi, chodziło mi o nadopiekuńczość i nie dawanie im wolności. Współczuję tym młodym ludziom, którzy muszą przeżywać wstyd takiego kibicowania rodziców. Biegi nie mają limitu wieku. Albo matka biega, albo idzie do kościoła na majówkę i nie interesuje się młodym człowiekiem i jego biegiem. Niesmak takiej relacji w polskim społeczeństwie jest nie tylko nienapiętnowany, ale i społecznie nagradzany. Ale mamusia się poświęciła, poszła synalka oglądać jak biegnie. Kolejna głupia ofiara. Bo co tam matka ma z tego, że wystaje na krawężniku i krzyczy hura? Co ma z tego dwudziestoletni syn?

  6. Sara pisze:

    “Kolejna głupia ofiara”
    Przepraszam czego? Miłości?

  7. Ewa pisze:

    Ha, ha! Miłości!
    Pani uważa, Pani Saro, że matka kibicująca synowi w okresie pokwitania lub już po, ma wystawać na krawężniku i jak narzeczona podziwiać jak biegnie? To nie ma już innych form okazywania uczuć tylko taki rodzinny bezwstyd? A czemuż to nie biegną rodziny, jak w innych krajach, czemu kaleki na wózkach nie biorą udziału w tych manifestacjach tężyzny fizycznej, tylko takie zdrowe, wypasione wyrostki mają być specjalnie fetowane w tych biegach jako przedstawiciele gatunku? Przecież to nie żaden wyczyn, to wspólne przeżycie wiosennego biegu, to radowanie się z możliwości tego przeżycia, a nie jakieś maminstynkowe wybiórcze naznaczanie, napiętnowanie Młodego wśród tłumu, wskazywanie palcem, że to nasz, że to mój, moja duma rodowa! To do tego ma to wszystko służyć? Dla popisu? Chwalenia się przed sąsiadami?
    Byłam świadkiem: stała kobieta po czterdziestce, jak zbliżał się syn, intensywnie krzyczała do komórki, potem wykonała kilka podskoków z rękoma do góry i kilka zagrzewających okrzyków. Nie przypominało to ani edypalnej Miłości, na którą to podobno chorobę cierpi co drugi młodzieniec w Polsce, ani Miłości platonicznej. Prawdziwa matczyna Miłość polegałaby na włączeniu się w bieg, a podskoki świadczyły, ze kobieta ma wszystkie kończyny sprawne. Przebiegający chłopak odkrzyknął w biegu. Kilka metrów dalej stał ojciec i jak przebiegał, zaczął intensywnie klaskać. Gdy już zniknął, a przecież biegli za nimi inni, rodzice chłopaka już się tym wszystkim nie interesowali.
    Ale jak na tak duże miasto, biegnących było mało, toteż i Miłości w wydaniu Pani, Pani Saro, niewiele.

  8. Sarnata pisze:

    “Kto przeżyje, wolnym będzie…” odnosi się do młodzieży poddanej opisywanemu przez Panią upupianiu, do zawodów sportowych jako substytutu walki zbrojnej i pojedynków, do obcowania z trudnymi rodakami Adasia Miauczyńskiego, do wolnego powietrza jako dogodniejszej niż wiece przestrzeni do celebrowania polskości (“A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę.”) – choć wielu wolałoby dzień święcić w hipermarkecie, ale wola Ludu taką możliwość im odebrała.

    Dogmaty. Pani Ewo, co Pani uważa za dogmaty?
    Zabrania Pani głosić modlitwę; czy ograniczenie ekspresji w komentarzach nie jest jakimś dogmatem? Czy zadekretowano rozdział modlitwy od sztuki? Przecież modlitwa jest aktem twórczym podobnym do recytacji czy pisania wiersza. Modlą się i agnostycy czy ateiści poprzez wyrażanie dobrych życzeń; mogą nawet bez uszczerbku dla swoich wątpliwości i niewiary posłużyć się mitem chrystusowym mówiąc: „Aby z tej śmierci wyrosło dobro, tak jak z krzyża zmartwychwstanie”.

    Nie napisałem, że ofiary katastrofy złożyły ofiarę, bo ofiarniczość wymaga świadomości. Tą świadomość w stopniu pełnym wykazywał ów młody mężczyzna dwa tysiące lat temu; swoim życiem, działalnością i sposobem odejścia do krainy ducha wytyczył nową drogę do Źródła; zaprosił na tę ścieżkę wszystkich chętnych. Tylko chętnych, bo w nic nie trzeba wierzyć, a wierzyć znaczy doświadczyć, odczuć, że coś jest/może być prawdziwe.

    Nie zamierzam się narzucać żadnemu z bliskich zmarłych (moja sąsiadka jest babcią jednego z pilotów), byłoby to dalece niestosowne. Z tą słusznością pobicia to Pani tęgo przesadziła; każde pobicie z powodu usłyszanych słów jest barbarzyństwem; no chyba że wyznaje się jakąś ideologię przemocy.
    Lepiej, gdyby ta katastrofa się nie wydarzyła! Ale doszło do niej… Sens tragedii głosili i głoszą kapłani na mszach pogrzebowych (sam ceremoniał pogrzebowy jest już usensownieniem tragedii śmierci), a żadnego kamienowania nie odnotowano; obawiałbym się spoliczkowania mówiąc krewnemu ofiary, że śmierć była na próżno, że obudziła demony polskiego patriotyzmu, wywołała zbiorową histerię, „cierpiętniczy, niemal nekrofilski polski nacjonalizm” itd.
    „11.04. Katowice (PAP) – Trzeba zrobić wszystko, by tragedię ofiar prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem przekuć w dobro, lecz żeby było to możliwe, potrzebne jest wewnętrzne odrodzenie – mówił w niedzielę biskup diecezji katowickiej Kościoła ewangelicko-augsburskiego Tadeusz Szurman.”
    Neurotyczne to? A może normalne i konstruktywne. Może neurotyczne jest nurzanie się w bezsensie: realny kult klęski i cierpiętnictwo.

    Smutek “Solidarnych 2010” jest kroplą w literatce smutku działalności hołoty internetowej. Proszę poczytać komentarze (również te na stronach GW); bezpardonowa wojna słowna między ekstremistami antykaczystów i antytuskistów. Bardziej to dojmujące, bo piszący ma większą możliwość panowania nad emocjami i kształtowania wypowiedzi.
    Szkoda, że nie udokumentowano w podobny sposób protestów przeciwko pochówkowi wawelskiemu; to byłoby dopiero ciekawe – strasznie! Obraz smutku byłby pełniejszy.
    Gdyby do tego dodać spiskowe hipotezy snute na łamach prasy rumuńskiej, izraelskiej, przez zwykłych Rosjan (o czym mowa na filmie)…
    Ale najbardziej szkoda, że w „Solidarnych 2010” nie wykorzystano „Modlitwy o wschodzie słońca” (wykonywanej przez P.Gintrowskiego, J.Kaczmarskiego, Z.Łapińskiego).

  9. Ewa pisze:

    chcę Panu odpisać, by się Pan nie czuł na moim blogu zignorowany. Ale dzisiaj dowiedziałam się o śmierci mojej koleżanki klasowej na portalu naszej klasy i jestem przed wyjazdem na pogrzeb do Krakowa i bardzo trudno mi coś sensownego napisać.
    Używa Pan różnych dziwnych porównań, chociażby ten fragment pieśni powstańczej; zarzuca mi Pan niezrozumienie szerszego pojęcia modlitwy i tak w nieskończoność. Takie sofizmaty do niczego nie prowadzą, Pan ma inny pogląd na sprawę, ja mam inny. Ja tu już wyraźnie napisałam: katastrofa samolotowa jest jednym wielkim plugastwem i tego się nie da przełożyć na żadne dobro. Biskupi niech sobie mówią o tym, co chcą, Gintrowski niech sobie zaśpiewa i niech śpiewa Kaczmarski. Powtarzam Panu: to nie jest blog religijny. Religia ma za zadanie zmniejszyć lęk przed śmiercią. Ja na moim blogu mówię, że śmierci wolno się bać.

  10. Sarnata pisze:

    Tak – śmierci wolno się bać. Tak – wolno czuć to, co się czuje; trwogę i litość, gniew i miłość, smutek i radość.
    Nie mam ochoty niczego Pani zarzucać – chciałem przede wszystkim opowiedzieć się za teorią nieprzypadkowości. I za czymś jeszcze: Pani podkreśliła “vae victis”, ja natomiast – “gloria victis” (obie perspektywy wcale się nie wykluczają, uzupełniają się); byłem wstrząśnięty, zasmucony straszliwością katastrofy smoleńskiej, każdej tragedii i chciałbym, by z przytoczonych łacińskich słów w doli człowieczej przejawiało się tylko “gloria”; to moje Imagine.

    Nieporozumienia, zarzuty, dogmaty, sofizmaty, wsze maty – wszytko w proch się obraca w obliczu śmierci. Milczenie. Milczenie jak znicz.

  11. Ewa pisze:

    Nic podobnego. Żadne milczenie. I żaden znicz.
    Wróciłam właśnie z pogrzebu koleżanki, która siedziała za mną w ławce i jak powstał portal „nasza klasa”, pojawiła się nagle realna, wyszła z mroków niepamięci i jakby zmartwychwstała, bo przecież w tej czasowej hibernacji pamięci – nie oszukujmy się – była martwa. Wracając z pogrzebu, gdzie właściwie pochowałam osobę zupełnie mi nieznaną – zastanawiam się, czy, gdy na portalu nk upublicznię tych kilka maili, które mi wysłała opisując swoje życie po maturze – popełnię wielkie obyczajowe sprzeniewierzenie i niedyskrecję. Jeśli tego nie uczynię, koleżanka wróci tam gdzie była, będzie dla nas jeszcze bardziej martwa, bo martwa fizycznie i nie zostanie w nas z niej nic. Nie zrobię tego, pozwolę jej umrzeć na amen, ponieważ przywraca życiu tylko literatura, tylko sztuka nas ocala i stwarza nas rzeczywistymi.
    Dlatego tak ważna jest dla ludzi właśnie sztuka, a nie publicystyka, czy reporterka. Przepytany na okoliczność prawdziwości filmu „Solidarni 2010” Pospieszalski ze smutkiem podobno powiedział, że na tym czuwaniu przy trumnie Prezydenta nie było innych ludzi, nie było innej opcji, innego światopoglądu i innego spojrzenia na problem. I pewnie tak było. To jest praca reportera – pokazać amok ludzkiej sfory. Zadaniem artysty jest to skomentować. Dlatego sztuka jest tak ważna.

  12. Sarnata pisze:

    “Zadaniem artysty jest komentować.” Być może wspomnienia i wymienione maile zainspirują Panią do stworzenia czegoś, co upamiętni Koleżankę.

    Na filmie Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego występuje wiele osób, których reakcje i wypowiedzi nie wpisują się w “amok ludzkiej sfory”. Szkoda, że nie powstał film ociosany z jątrzących wynurzeń. Na YouTube znalazłem właściwszy, choć zaledwie dwuminutowy obraz oddający ogólną atmosferę ulicznej żałoby pt. “Farewell to Lech Kaczynski // Przejazd konduktu żałobnego z ciałem Lecha Kaczyńskiego”.

    Niektórzy artyści chwycili za cepy bojowe. Nie, to nie są przygotowania do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem; to realna kampania, kreowanie wroga, polaryzacja (“to jest taka stawka między dobrem i złem”), serie werbalnych strzał. Jeden z choleryków obwieścił w Łazienkach Królewskich, że toczy się wojna domowa. Podziękować harcownikom za zaproszenie do walk; zagłębić się w “Kanał” i “Kinderszenen”, wyjść gdzie “Pan Tadeusz” na “Zachód słońca w Milanówku”.
    Po ulicy przemówił salon; i znów kamerzyści uchwycili “amok ludzkiej sfory”. Powiadają, że warto rozmawiać, ale czy zawsze warto emitować wszystkie rozmowy?
    (Swoją drogą w tych wszystkich komitetach poparcia fajni artyści; może brakuje im wzruszeń i potrzebują szabelką pomachać?)

    Po katastrofie smoleńskiej pierwszy raz widziałem wajdowski “Katyń”. Następnie wpadł mi na ekran film Aleksandra Rogożkina pt. “Czekista” (zdaje się, że w Polsce niedostępny… poza YouTube). Bliźniacze dzieła! Mogłyby stanowić polsko-rosyjski dyptyk pojednawczy, artystyczny młot na komunizm i wszelkie ideologie przemocy, sierp na żniwa zrozumienia. Od miesiąca rozbrzmiewa “Здравствуй Польша” Aleksandra Dolskiego – kolejny (przed)komentarz do katastrofy smoleńskiej. Zacząłem odświeżać i pogłębiać znajomość języka rosyjskiego. Niektórzy mówią, że sztuczne i wyolbrzymione to bratanie się; jednak mi się podoba i wchodzę w ten (dekomunizacyjny) nurt polono-ruso-filski.

  13. Ewa pisze:

    Rosjanie rozstrzelali ciotkę Maniuśkę, była absolwentką Lwowskiego Uniwersytetu i zwykłą nauczycielką. Ja nie mam pretensji do nikogo, ani nienawiści, jednak ta tragedia rodzinna, obraz opowiedziany prze światków, jak oni szli – lwowska inteligencja na to rozstrzelanie – jest w tragedii rodzinnej i nie jest to żadna wartość. Nie byłam świadkiem, nie mogę tego w żaden sposób przetworzyć na dzieło sztuki. W moim odbiorze Andrzejowi Wajdzie, oprócz ostatniej sceny egzekucji w lesie, też się nie udało.
    Wie Pan, to są wszystko sprawy nie moje. Ja nie wierzę w takie zbiorowe sympatie czy antypatie. Dla mnie kochać swój naród, inną nację, to jest za duża abstrakcja. Dla mnie w każdym narodzie są ludzie wredni i tych jest zdecydowana większość. Język jak język. Warto znać języki obce i może to być rosyjski. Ja nosiłam cały okres edukacji niemieckie nazwisko, bo dziadek był Austriakiem, i ja miałam ciężki los w szkole, bo na Śląsku nie wolno było w szkołach nawet uczyć niemieckiego. Byłam Krzyżakiem, Prusakiem. To są same szkody, to, o czym Pan pisze. Ja wiem, że to życie, że to historia, że to nasza rzeczywistość i od tego nie da się odgrodzić, uciec. Ale można to zminimalizować.
    A koleżanka zmarła na powikłania pogrypowe i nie widziałam jej od matury. Siedziała za mną i nie byłyśmy zaprzyjaźnione. Zawsze, po każdym kontakcie, miałyśmy się spotkać i się już nie spotkamy. Było to zbyt letnie widocznie, bardziej grzecznościowe, niż życzeniowe. I tak odeszła. Letnio.

  14. Sarnata pisze:

    To Pani jest 100% Polką! “(…) mieszają się w nas zarówno geny litewskie, ruskie i węgierskie, jak i nordyckie, germańskie, ormiańskie i żydowskie. – Nasze geny – mówi dr Płoski – są jednak bliższe mieszkańcom Rosji, Białorusi i Ukrainy, i to się odbija również całkiem niezależnie w naszych językach, które określają podobne granice geograficzne narodów słowiańskich.”

    O dziejach mojej rodziny niewiele mi wiadomo: zawiera się właściwie w kilku zdaniach; ale te kilka zdań, garść danych, przede wszystkim znajomość pradziadowych heimatów ubogacają mnie; myślenie fantastyczno-genealogiczne wzmacnia; choćby wyobrażenie o przodkach mijało się z prawdą, to prawdziwa jest siła płynąca z obcowania z nimi. Podobnie jest z tą większą historią, która przecież ukazuje zaledwie drobinę przeszłości; jest domniemaniem, poszukiwaniem, interpretacją tego, co było; przepracowuje także różnorakie szkody – w tym pomaga jej sztuka: “Katyń” minimalizuje owe szkody – to już jest zysk. Napisałem, że patriotyzm to Pater Noster – to odnosi się m. in. do ostatniej sceny wajdowskiego filmu.

    Z tą miłością do narodu to różnie bywa:
    “On kocha ludzi? Za cóż od ludzi ucieka?
    Bo on kocha w człowieku ludzkość, nie człowieka”
    (Silesius-Mickiewicz)
    Kochać swój naród, inną nację to czysta abstrakcja, jakże czysta, jakże miła! I konkretyzująca się w naszym najbliższym otoczeniu – w małej ojczyźnie.

  15. Ewa pisze:

    Bardzo to miłe, że Pan odwiedza mój blog i tak sobie gawędzimy, ale obawiam się, że mamy zupełnie przeciwstawne poglądy. Gdy szłam w Nowym Jorku od dołu w górę poprzez te wszystkie „małe ojczyzny” – Little Italy, Chinatown, Little India, Hell’s Kitchen, El Barrio – to mimo turystycznej barwności tych dzielnic miałam uczucie, że przechodzę przez nędzę. Podobnie żałośnie prezentują się Polacy na Greenpointcie. Dopiero dokładne przemieszanie potomków emigrantów z całego świata dawało radosny i uwolniony tłum przechodniów. I tu już nie chodzi o nędzę materialną tylko właśnie duchową. Kultywowanie zwyczajów swojego kraju w ciasnych ramach nacji paradoksalnie zubaża i alienuje nie tylko z większych wspólnot, ale i z własnej egzystencji. Powiększa lęk przez obcym, hoduje fałszywą dumę. Nie wiem, ale uważam, że wszelki patriotyzm ludzi dzieli, a nie jednoczy.
    Myślę, że nasze narodowe i narodowowyzwoleńcze przerosty obywatelskie brały się zawsze z nędzy. Bogate i syte kraje bardzo dobrze potrafiły manipulować narodowym sentymentem, natomiast w Polsce to była zawsze autodestrukcja i jakaś straszna pazerność.
    No, zobaczymy teraz, czy wybory prezydenckie będą bardziej patriotyczne, czy bardziej patriotyczna będzie pomoc w nędzy rodakom, którzy utracili w powodziach swoje domy.

  16. Ewa pisze:

    Dzisiaj na skrzynkę mailową dostałam link, który tu wklejam, bo uważam, że jest dobrym podsumowaniem naszej tutaj rozmowy.
    Oto link od Pani Kamili:

    http://www.polityka.pl/kraj/1505752,2,janina-paradowska-pyta-bronislawa-lagowskiego.read

  17. Sarnata pisze:

    Pani Ewo, odwiedzam co jakiś czas ten blog; nie wiem, czy mamy zupełnie przeciwstawne poglądy; nie zgadzam się natomiast w wielu punktach z Bronisławem Łagowskim (z konserwatystów wolę typ “Kisiela”, skądinąd powstańca, typ, który sprzyja jak najszerszej wolności jednostki w państwie; i jest jak tlen dla gospodarki duszonej na naszych oczach przez lewicowych szaleńców w UE).
    Z tego wywiadu to warty przemyślenia “neutralny” fragment:
    „Nie jest przecież obojętne, jakimi pojęciami, obrazami napełniona będzie wyobraźnia ludzi. Od stuleci w wielu kulturach istnieją rozmaite, nawet niepisane tabu. Pewnych rzeczy się po prostu nie pokazuje, nie pokazuje się ich dzieciom, pewnych rzeczy się nie opisuje, pewne obrazy są zakazane. Elementarna jest wiedza, że to, kim się człowiek staje, zależy w dużym stopniu od tego, czym wypełniona jest jego wyobraźnia.”

    Więcej do mnie mówią (optymistyczne) czucie i oko Bartoszewskiego niźli (pesymistyczne?) wiara i szkiełko Łagowskiego.
    „Z perspektywy historii Powstanie Warszawskie można uznać za wielką wygraną Polaków – powiedział w radiowej Trójce były żołnierz Powstania, prof. Władysław Bartoszewski.
    Były szef MSZ podkreślił, że najlepszym tego przykładem są setki tysięcy młodych, przyjeżdżających 1 sierpnia do Warszawy i czytających książki o tamtych czasach. – To jest ogromne zwycięstwo, jeśli po 63 latach są następcy, którzy przywiązują wagę do tamtych wydarzeń. Zdaniem Bartoszewskiego, właśnie ludzie poniżej czterdziestki, którzy w rocznicę odwiedzają kwatery powstańców na warszawskich Powązkach, są żywym świadectwem pamięci, tego, jaką tradycję wybrali Polacy. Profesor dodał, że nigdy nie zapomni czasów komunizmu, w których powstańców prześladowano i likwidowano. Podkreślił, że tym bardziej należy cenić ich walkę i ofiarę: – W najtrudniejszym czasie okupacji przysięgaliśmy wyzwolić Polskę z niewoli. I dziś, po latach, jest nareszcie wolna. Bartoszewski zwrócił uwagę, że na obywatelach wolnej ojczyzny spoczywa obowiązek utrzymania jej wolności i powodzenia uczciwą i rzetelną pracą.”

    Szanuję i „bohaterszczyznę” Baczyńskiego, i „tchórzostwo” Miłosza. Myślę, że obaj przysłużyli się ojczyźnie; a przede wszystkim byli wierni swojemu sumieniu. Co przegrał, co wygrał Gajcy, a co jego kolega z gimnazjum księży marianów, Jaruzelski?

    Słusznie zauważył Lech Kaczyński w ostatnią… rocznicę Powstania Warszawskiego, że urosło ono do rangi mitu. Pokolenie wojenne dołącza do poległych, odchodzi w niebyt. Mit po nim zostanie. Z mitów i greckich tragedii płyną nauki; ustanowiony w listopadzie zeszłego roku Narodowy Dzień Pamięci Powstania Warszawskiego służy właśnie refleksji i katharsis; tak samo Muzeum, dziwne, że jeszcze w nim nie byłem… Ale smsy pieniężne dla powodzian ślę, do czego zachęcam wszystkich to czytających; to czysta przyjemność (korzyść dla siebie i innych)! Zachęcam posiadaczy telefonów komórkowych do zapisania kilku numerów charytatywnych w pamięci, by ich używać, gdy najdzie ochota; to też patriotyzm.

    Bardziej artystyczne podsumowanie naszej rozmowy (zahaczające o gorącą wymianę zdań nt. tegorocznego Silesiusa):
    1) artykuł „Hodujmy róże!”: http://niniwa2.cba.pl/rymkiewicz.htm
    2) czym jest ojczyzna tłumaczy prostymi słowami podwójny powstaniec warszawski Marek Edelman: http://www.youtube.com/watch?v=-uZLVL83RJo&feature=related
    3) „Na dni żałoby w Polsce: Ada Sari – Mieczysław Karłowicz – Kazimierz Przerwa-Tetmajer” ze zbiorów Jerzego Płaczkiewicza: http://www.youtube.com/watch?v=C4oOs7KxodM

  18. Ewa pisze:

    Panie Sarnato, blog ze względów bezpieczeństwa odsyła komentarze z linkami do poczekalni, dlatego dopiero dzisiaj uaktywniłam Pański komentarz.

    Jeśli Pan czyta mnie trochę, co ja tutaj piszę, to zorientował się Pan pewnie, że nie sposób ogarnąć całego świata. Dlatego blog mój raczej mieści się w wąskiej przestrzeni aktywności twórczej kobiety zbliżającej się do sześćdziesiątki, która całe życie była malarzem. Fascynują mnie dzisiejsze możliwości techniczne w służbie twórczej samorealizacji, wypowiedzi artystycznej i dana dzięki temu wolność, to, że przy tak skromnych środkach finansowych mogę zabierać głos publiczny i nawet tak odległa osobowość jak Pan, może ze mną się spotkać. To jest niepojęte, nigdy w dziejach ludzkości nie doświadczone szczęście. Ukończyłam właśnie „Dziennik Anny Kowalskiej”, o którym tu będę pisać.
    I mogę się dzisiaj śmiać z tego tabunu literatów komunistycznych, którzy na klęczkach zabiegali o możliwość wypowiedzi. A przecież zawsze rodzili się i będę rodzić ludzie, którzy urodzili się tylko po to, by mógł wypowiedzieć pewne rzeczy, nawet, jeśli skazywano ich na stosy, tortury, czy jak w tym podesłanym wierszu Rymkiewicza o Gruzinach (niedobrym), dla walk narodowo wyzwoleńczych.

    Pan mnie w dalszym ciągu nie rozumie. Pan próbuje wszelkimi sposobami przeforsować tutaj pogląd, że populistyczne slogany mają wartość. Ja całym blogiem zaświadczam, że nie mają. Z tej mało interesującej, bijącej pianę dyskusji, którą mi Pan podesłał jest tylko jedno ważne zdanie:

    „(…)Jarosław Marek Rymkiewicz: Miriam i pisarze “Chimery” odrzucili wielkie marzenie polskich romantyków, to, które najlepiej wyrażone zostało w “Epilogu” do “Pana Tadeusza”: “Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy”. Przekonanie Mickiewicza, że literatura może przemienić duszę polskiego chłopka (że kulturę da się zdemokratyzować) – Miriam uznał za wielkie złudzenie. Teraz można już powiedzieć, że Mickiewicz się mylił, a Miriam miał rację. Księgi nie mogą zbłądzić pod strzechy, a przekonanie, że to jest możliwe i potrzebne, jest szkodliwym nonsensem. Teza mówiąca, że kulturę da się zdemokratyzować, okazała się całkowicie fałszywa – przez wiele lat mąciła w głowach pisarzom i jeszcze dziś mąci. Literatura, filozofia, muzyka – to są rzeczy dla wybranych. Cała reszta też ma swoje rozrywki, więc nie jest pokrzywdzona – może oglądać telewizję i słuchać muzyki rockowej.(…)”

    I to jest ważne i tego trzeba sie trzymać.
    Nie ma czegoś takiego jak duch narodu. Nie ma czegoś takiego, jak prądy, mody, ewolucja w sztuce. To są wszystko sprawy obce prawdziwej twórczości i wrogie. Widzi Pan. Tam pojawia się w tej dyskusji z Rymkiewiczem, Michalskim i Bielik – Robson ciągle Leśmian. Leśmian to przecież osobny poeta, to ktoś kto uprawiał swoją sztukę nie bacząc na nic. To on promieniował, on był sprawcą epigońskich, naśladujących go stylów, mód, ale to nie miało nic wspólnego z krystaliczną wypowiedzią artysty, żyjącego w pewnej epoce, który jest tak czysty, że potrafi te wszystkie krążące w kosmosie fluidy przyciągnąć do siebie i nadać temu ludzką formę. Wszystko inne jest bez znaczenia. Czy Rymkiewicz będzie uprawiał róże jak Miriam, to i tak Miramowi do pięt nie dorośnie. Narzekania takich konserwatywnych głosów, jakie słyszę w tej dyskusji, są zupełnie niepotrzebne. To tak, jak się zawsze narzekało na złą młodzież. Nie wiem ile Pan ma lat. Ale w moim pokoleniu narzekało się na złą młodzież. Grzmiał Urban, Hamilton, KTT, grzmieli felietoniści „Przekroju” ucząc młodzież dobrych manier. Wie Pan, z perspektywy lat, że myśmy to wszystko wytrzymali, to jakiś cud. W Stanach Zjednoczonych byłyby już procesy wystawione przez dorosłe dzieci rodzicom. Nie można wymagać od ludzi rzeczy niemożliwych.

    Dyskusja jest źle postawiona. Banalizm w Ha-arcie, w Fa- arcie. Po prostu nie ci ludzie mają dostawać pisma, nie ma porządnego systemu zabezpieczającego przed zajmowaniem stanowisk w kulturze ludzi niekompetentnych. Tu nie działają zdrowe systemy rekrutacji młodzieży do redakcji, do jurorowania konkursom, do nagród. Tam w tej dyskusji słusznie zauważono, że w okresie międzywojennym było możliwe, by jakiś marginalny artysta działający w pojedynkę na prowincji i został odkryty. Dzisiaj jest to absolutnie niemożliwe, jak i niemożliwe było już w PRL-u. Dzisiaj działają w kulturze najczęściej dzieci uwłaszczonej nomenklatury, którzy widzą w tych zawodach łatwy chleb i się nie mylą. Zniszczenie jest zupełnie gdzie indziej. To jest właśnie banał: utrata modernistycznych ideałów. To przecież nie jest tak. Pan czyta blogi? Widzi Pan, ile jest inteligentnych, młodych ludzi, twórczych, olśniewających, wspaniałych i oni nie są nigdzie dopuszczani, nie mają pracy, nikt ich artykułów nie drukuje. Przy dzisiejszych możliwościach technicznych zdobycie wiedzy jest łatwe i młodzi ludzie ją zdobywają.
    Ale nigdy nie zostaną dopuszczeni do głosu, ten wielki, narodowy kapitał zmarnieje, zepsuje się, bo tacy narzekacze, jak Pan mi tutaj w tej dyskusji podesłał, będą zawsze usprawiedliwieni, będą drukować swoje książki i będą brać nagrody i w ich interesie będzie to wszystko utrzymać jak jest.

    I jeszcze o manipulacji Państwa. Słabe państwo będzie zawsze jechało na sentymencie, na najniższych uczuciach, na tym, co od lat wykorzystuje Kościół, bo przecież o wiele taniej jest wszystkie stare baby pozamykać w kościołach z różańcami niż im dać możliwość aktywności w klubach seniora, na basenach czy wycieczkach krajoznawczych. A przecież promieniowanie takich bab, które wychowują wnuki i prawnuki jest niewspółmiernie szkodliwsze do oszczędności państwowych.

    Tak podsumowując, bo ja tu przecież na blogu o niczym innym w kółko nie piszę: szastanie się na niepotrzebne Polaków rozmowy jest zwykłym wybiegiem i lisią premedytacją najciemniejszych i najgorszych sił społecznych. I niech Rymkiewicz już lepiej jak Miriam te róże uprawia i nie zabiera głosu. Ale akurat usłucha… Sztuka, jak zaczyna być sentymentalna, świadczy najlepiej o kondycji narodu. Takie były faszystowskie Niemcy przed wybuchem II wojny światowej.

  19. Ewa pisze:

    Pani Kamila z Łomianek w trakcie sypania wałów przeciwpowodziowych, przesłała na moją skrzynkę maliową taki link:

    Link do kolejnego artykułu, który naprawdę warto przeczytać. Plus komentarze 🙂

    http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1506104,1,narod-polski-czyli-jaki.read

  20. Sarnata pisze:

    Sprostowanie: Tak, populistyczne slogany mają wartość! Wielką wartość mają, jeśli odczuwa się zadowolenie z powodu ich bezskuteczności tj. uodpornienia się na polityczną manipulację. Same w sobie mają wartość trucizny, która w czasach kryzysu frustratom oraz naiwnym idealistom wydaje się być lekarstwem.

    Dziś słyszałem w przeglądzie prasy, że nowoczesny patriotyzm polega na płaceniu podatków. Czyli na zgodzie na półroczną pańszczyznę? Na wyrzeczeniu się własnej wolności (ekonomicznej), złożenie jej na jakimś abstrakcyjnym ołtarzu nowoczesnego patriotyzmu, za którym kryje się interes biurokracji, aparatu przymusu, monopolistów, budżetówki – również artystycznej? Daj nam swoje pieniądze, a uhonorujemy cię tytułem nowoczesnego patrioty – dziękuję, nie kupuję.
    (Zbliża się Dzień Wolności Podatkowej, który w USA obchodzony jest dwa miesiące wcześniej.)
    Jeśli tzw. wysokiej kultury nie da się zdemokratyzować, to dlaczego ci, którzy nie korzystają z jej owoców muszą ją dotować płacąc przez to wyższe podatki?
    Niech niewidzialna ręka rynku (czyli ludzkie potrzeby), a nie ręka urzędnicza (“lepiej” wiedząca), decyduje o być albo nie być w literaturze, filozofii, muzyce; owi wybrani niech za nie płacą, a nie rockmani poprzez ministerstwo finansów. Wydaje mi się, że wtedy ci uzdolnieni spoza układów mieliby większe szanse w konkurencji z dziś dotowanymi; chcąc nie chcąc jest to konkurencja o miejsce na papierze, o mecenat. Jeśli ktoś nie może się dziś przebić w obiegu tradycyjnym, niech się uzewnętrznia w bezcennym Internecie – jedynym (wciąż) wolnym medium; może jakiś “drukarz” się nim zainteresuje; a z pewnością części ludu poniesie mimowolnie kaganek oświaty – Pani blog zbłądził pod moje strzechy… 🙂

  21. Ewa pisze:

    Panie Sarnato, populistyczne slogany nie mają żadnej wartości dla obywatela. Mają tylko wartość dla dyktatorów, dla kacyków, dla terroru. Są bardzo skuteczne i wiemy o tym doskonale z historii, pisał o tym Machiavelli, korzystał z nich Napoleon, Stalin i Hitler, korzysta każda władza państwowa.

    Nie mam pojęcia, jak mają być dzielone pieniądze podatnika na kulturę. Nie uważam, że ich ma wcale nie być.

    Miło, że mój blog Pan czyta, bo blog istnieje tylko dlatego, że jest czytany. Brak tej energii odbiorcy powoduje jego umieranie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *