List II

Twoje obszerne, profesjonalne wyjaśnienie terminu „grafika komputerowa” nie powinno Cię oburzać w kontekście problemu cudzołóstwa, ani też udowadniać, że nie nigdy Cię, w odróżnieniu do zagadnień Twojego zawodu, nie dotyczyło.
Jeśli od urodzenia, do zakończenia życia, nie spotkasz się z tym terminem i nie wiesz nic o nim, to wręcz moim obowiązkiem jest wzbogacenie, zanim umrzesz, Twojej percepcji świata.
Szczególnie, że wielu artystów łączyło terminy odległe pozornie (nasuwa mi się pierwsze z brzegu np. „Zazdrość i medycyna” Michała Choromańskiego) – z powodzeniem.

Znalazłam w bibliotece miejskiej w dziale eseje, maleńką książeczkę „Listy do Muzy”. Dopiero w domu okazało się, że nie są to, jak sądziłam, dywagacje Herberta na temat muzy greckiej, lecz wydane jego listy przez jego byłą kochankę, której wydawało się, że ową muzą jest.
By sprawę wyjaśnić, a zawsze czuję się jakoś mentalnie oszukana (tak, jak oszukałabym widza moich obrazów nie uświadamiając mu, że zaistniały jedynie Corelem 12, a nie pędzlem i farbą), zabrałam wczoraj do pociągu „Pan od poezji”, czyli książkę o Zbigniewie Herbercie Joanny Siedleckiej.
Lektura okazała się, jak i przypuszczałam, łatwa i nieprzyjemna, wręcz idealnie pasująca do jazdy, jaką jest podróż Polskimi Kolejami Państwowymi na początku dwudziestego pierwszego wieku.
Jak pamiętałam z przelotnych wypowiedzi Siedleckiej w telewizji, Herbert telefonicznie zakazał jej pisać o nim cokolwiek, brudne ręce precz od Herberta, zachował się wręcz histerycznie i zaraz zmarł, co pewnie autorkę jeszcze bardziej dla równowagi psychicznej po takim potraktowaniu, zmobilizowało do wydania książki.
Jak widzę, robisz dużo, by być sławnym. Wydawanie takich książek jak “Listy do Muzy” są dowódem na to, że nasze prywatne życie nie jest wbrew uzurpacji, naszą prywatną własnością, więc każdy artysta powinien wiedzieć, że nawet największa grafomanka i grafoman, pokuszą się o wydanie listów swojego sławnego partnera.
A czytając listy poety do muzy, trudno nie odnieść wrażenia złej służby liryki miłosnej.

Siedlecka już we wstępie pisze, że żona Herberta również odmówiła jej jakichkolwiek wypowiedzi o jej wielkim mężu. Zbigniew Herbert przecież w polskim życiu literackim funkcjonuje jako największy polski poeta dwudziestego wieku.
Z książki, zawierającej wiele wiarygodnych dokumentów obejmujących lata przedwojenne (rocznik mojej mamy), okupacji i stalinowskiego życia kulturalnego w Polsce, można śmiało wysnuć jedynie tezę, że zaistnienie w życiu publicznym w powojennej Polsce było możliwe albo przez UB, albo poprzez seks. Dlatego pewnie skandale kościelne są bogatsze w pierwszym wypadku, ze względu na celibat.
Muza Herberta, to kobieta po trzydziestce, kierowniczka Związku Pisarzy Polskich oddziału gdańskiego, mężatka i matka dwojga dzieci, z którą dwudziestoczteroletni poeta rozpoczął regularne życie płciowe. Siedlecka zdążyła przed śmiercią “Muzy”, czyli dotrzeć do osiemdziesięciopięcioletniej staruszki, która opowiedziała swoje dzieje po fakcie zakochania się Herberta w urzędniczce Związku Kompozytorów Polskich:

Zdaje się wiosną 1957 przyjechałam jak zwykle do niego do Warszawy. Poszliśmy na obiad i ni z tego, ni z owego, oświadczył, że nie wie, jak mi to powiedzieć, ale zakochał się w innej, chce, żebym to wiedziała.

Pociemniało mi w oczach i nie bardzo nawet pamiętam, co działo się dalej, tyle tylko, że zaraz wyjechałam, że odprowadził mnie półżywą do pociągu, dał parę złotych konduktorowi, żeby się mną opiekował, wysadził w Poznaniu. Dowlokłam się półżywa do domu, zdruzgotana zupełnie położyłam się do łóżka. Nie jadłam, nie spałam, chciałam umrzeć. Z żalu, bólu, upokorzenia, to trwało jednak dziesięć lat i naiwnie myślałam, że już na zawsze.

Nie wstawałam z łóżka przez kilka dni, z odrętwienia wyrwał mnie głos mojej mamy, strofującej Tereskę. Boże, pomyślałam, jeszcze przecież żyję, co będzie, gdy umrę? Postanowiłam więc dożyć do wieczora, potem jeszcze dzień następny i tak się dźwigałam – dla córek.

Pomogła mi mama, która wypchnęła mnie na kurację do Krynicy, i klimat, masaże zrobiły swoje, postawiły na nogi, choć psychicznie załamałam się zupełnie.

Dla niego też nie była to decyzja łatwa, bo choć zabroniłam, dzwonił, pisał, robił jakieś podchody, uważał, że nie powinniśmy zrywać tak nagle. Postawiłam jednak warunek: albo ona, albo ja, na co się nie zgadzał. Chciał spotykać się ze mną, a kochać tamtą, ale czy mogłam się nim dzielić?

Zasypywał listami, depeszami z zapłaconą odpowiedzią: czy nie rozumiesz, że niepokoję się Twoim stanem i byłbym spokojniejszy, gdybym miał wyczerpujące wiadomości.

– Może nie powinnam była tak szybko się wycofywać, tylko walczyć jak inne kobiety? Zrujnowałam przecież dla niego życie swoje, Edmunda, naszych dzieci, on tymczasem – zakochał się!

Herbert do homoseksualizmu maił szczególną odrazę. W Zarządzie Głównym Literatów Polskich bez zaliczenia co najmniej dwóch partnerów nie było szans, jak donoszą według relacji świadków epoki, koledzy Herberta. Siedlecka pięknie dokumentuje wybitnych absolwentów anglistyki, romanistyki, skazanych na niebyt społeczny, ukrywających dyplom, gdyż natychmiast byli podejrzewani o współpracę z obcym wywiadem.

Oczywiście nie jestem na tyle wykształcona, bym mogła profesjonalnie wyjaśnić Ci termin „cudzołóstwo”.
Najsmutniejsze w trójkącie Herberta, czego liczne ślady są w” Listach do Muzy” jest to, że cała trójka oceniała miłosne uwikłanie jako wykroczenie przeciwko sakramentowi małżeństwa, gdyż zarówno Poeta Herbert, jak i rozbite romansem małżeństwo, byli praktykującymi, gorliwymi katolikami, a nie szkodzie na sumieniu ludzkim
Zalegalizowanie nowego związku w ich pojęciu było niemożliwe nie dlatego, że „co ludzie powiedzą”, ale co powie Bóg. W nawiasie i Partia, która była równie wymagająca w tych sprawach.

W moim prywatnym przekonaniu termin “cudzołóstwo” (jak zwał tak zwał), jest to miłość cielesna w ramach związku, który nie zaprzestał jej w innym i kontynuuje seks równolegle.
Dlatego bliższe jest mi nazwanie Cezarego Pavese: Mężatka z innym robi to albo serio, albo żartuje. Jeśli robi serio, należy do tego drugiego, i już; jeśli żartuje – jest szmatą, i już.
Nie wiem, na ile tłumacz z włoskiego przybliżył nam wyraz „szmata”. Jeśli bliżej prostytucji, to warto oddzielić szlachetny zawód płatnej miłości od zabiegu utożsamienia cudzołóstwa z terminem miłości wysokiej, a społecznie szlachetnym narzędziem zaistnienia artysty w życiu społecznym.

Ponieważ, jak piszesz, wyjeżdżasz, by wykorzystać przerwę semestralną na miłość prawdziwą, czyli fizyczną i duchową, wysyłam Ci fragment z internetowego literackiego blogu „kumple” jako dowód, że dzisiejsze czasy też nie są wolne od cudzołóstwa (jak zwał tak zwał).
Ewa

Dorian |
2007-01-19 21:59:11 | 83.18.107.68 80.51.165.30 POMÓZCIEEE byłem w solarium bo chciałem sie opalic cały czas byłem brazowy a teraz na wieczór zczerwieniało mi to. czy jutro znów bedzie brazowe co zrobic aby nie robiło sie czerwone??? prosze pomózcie

wredny urwis>Dorian |
2007-01-19 22:09:45 | 80.4.224.7 80.0.39.238 Ci się pomyliło koleś, spytaj na chomiki.pl albo gdzieś tam

GuessWho??? |
2007-01-19 22:53:18 | 82.115.69.142 Na homikach mu nie powiedzą. Tylko JA prawdę powiem. To zależy czy leżałeś pod lampą sam, czy z kimś, jeśli z kimś – to zależy z kim? Jeśli stałeś – analogicznie. Jeśli sam – to trza paczyć, żeby sobie CV nie spaczyć. 😉 Całuski

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *