BLOGI VI

Oczywiście, blogi mogą szerzyć na swoich łamach takie brednie, jak apoteoza różnych chorób ludzkich i zwierzęcych typu robaczyca pod pretekstem literackiej metafory.
Mogą propagować zbrodnię, w imię rzekomych wartości literackich markiza de Sade’a.

Teksty papierowe, naszpikowane niepojętą liczbą modnych terminów i autorów ledwo przyswojonych polskiej myśli, w których młodzi autorzy poruszają się tak swobodnie, jakby nic bardziej zrozumiałego nie było na świecie, jest symptomem kolejnej, bardzo ludzkiej przecież ułomności.

Ale to nic nowego. Znęcanie się nad rodzeństwem, włożywszy mu do ręki obróconą do góry nogami książkę i skarżenie rodzicom, że braciszek dostaje spazmów jątrzącej złości, to nic nowego. Obłuda męska obwinia potrzebę skorzystania z prostytutki jedynie jej istnieniem. Nic nowego. Dlaczego ma być inaczej w kwestii blogów?
Prowadzi je ta sama różnorodna, rozpięta jakościowo literacka potrzeba, tyle jedynie, że wyzwolona z przywileju. Uczenie alfabetu niewolnika w kolonialnej Ameryce tak przecież niedawno ustawowo było karane śmiercią.

Ten nasz dziwny kraj zawsze dawał społeczne przyzwolenie wywyższania się pozorną lepszością już w szkole.
Posiadanie podłej jakości flamastra kupionego w NRD od razu dawało powód do puszenia się nad rówieśnikami.
Tak i teraz – marny druk w papierowym piśmie dyskredytuje i podkopuje nagle inne formy intelektualnego przekazu.

O kraju, który nie wzrastasz, nie rozwijasz się, po dziecięcemu bojkotując nieodwracalność cywilizacyjnych przemian!
O ludzie, pozbawieni pokory, wiecznie niezadowoleni, marnujący dary boże, nie pomni wczorajszej jeszcze cenzury, gdzie szykany Państwa były w tej kwestii gigantyczne.

Dopiero w sieci widać jak na dłoni, komu potrzebny jest jak powietrze duch twórczości, wolności wypowiedzi, deklaracji i samookreślania, wszystkich najzdrowszych znamion prawidłowego rozwoju duchowego.
Widać to w martwych stronach powstałych jedynie dla zagarnięcia państwowych dotacji (Kod Kultury), które rzuciły trochę grosza na rynek Internetowy, by powstały w ten sposób zaczyn kiełkował.
Nic nie wykiełkowało! Straszą jak upiory martwe sieciowe strony, pełne napuszonych, akademickich tekstów naszpikowane za to cenną godnością, które za darmo pracować nie będą.

O obłudnicy! O wy, psy ogrodnika!
Zajmujecie kosmiczne miejsce, mącicie jak diabeł krystaliczną strugę odżywczej fali sieciowego życia, pełnego dowcipu, wzajemnych interakcji, duchowych spotkań.

Robaki, smakosze papieru i programów komputerowych, przybywajcie!

O wy, instytucje sieciowe, powołane do służby, a nie do adorowania Was – dlaczego – nawet, jak przebrnęłam przez szykanę rejestracji Waszego forum i skomentowałam Wasz artykuł, w dalszym ciągu piszecie, że komentarza brak? (ciekawskich informuję, że w dalszym ciągu chodzi o Witrynę Czasopism).

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *