Nie powinnam pewnie blogowo zabierać się za młody teatr polski po niedawnej lekturze dramatów Vaclava Havla, po zachwycie spolszczonymi właśnie dramatami Harolda Pintera. Ale korporacja Ha!art tak zachęcająco anonsuje pisarza rocznik 1979 na okładce wydanej w swojej oficynie : Dramat Pawła Demirskiego nadaje się do czytania i do wystawiania. Może nawet bardziej do czytania. – że, przeczytałam.
Można zrozumieć temat poruszony przez Piotra Czerskiego związanego z odejściem Ojca Świętego i dzieleniem się w końcu osobistym przeżyciem z czytelnikiem. Natomiast to, że Paweł Demirski dedykuje utwór własnemu ojcu, nie oznacza, że jest w stanie pokolenie ojca zrozumieć. Daje dowód, że nie.
W sieci jest więcej stron na temat tej gwiazdy sceny współczesnej, niż najprawdopodobniej autor napisał, a napisał ich już bardzo dużo. Trudno przebrnąć przez wszystkie portale, od teatru Wybrzeże, po sceny krakowskie, warszawskie i wrocławskie. Zdumiewająca jest popularność tak młodego dramaturga.
W wywiadach Demirski deklaruje swoje zaangażowanie społeczne. Deklaruje cierpienie za miliony, czyli rekompensuje wstydliwe niezainteresowanie swojego pokolenia sprawami Stoczni Gdańskiej i historyczną postacią Lecha Wałęsy który, według autora, powinien do dzisiaj stać na czele rządu. Nie jest zmartwiony, że widz spektaklu – Lech Wałęsa – nie odnalazł się w swoim portrecie, mimo, że bardzo ceni wielkość swojego scenicznego bohatera.
Może jestem ostatnio przewrażliwiona, może oglądanie wystaw malarskich jak trociny, słuchanie muzyki jak ulepek, oglądanie źle pachnących filmów, czytanie najnowszej prozy, jak czytanych fragmentów pozamiatanych z podłogi skrawków gazet gdzie notowano na rogach sprawunki, nie pozwala mi sprawiedliwie już odbierać współczesnej sztuki?
Paweł Demirski konstruując dramat, kieruje się porządkiem czasu.
Wychodzi od strajku, czyli sierpnia 80, by poprzez okres chwilowego zwycięstwa przejść do scenek stanu wojennego, późniejszej pozornej stabilizacji lat osiemdziesiątych i gorzkich skutków kapitalizmu, czyli utraty pracy przez głowę rodziny. Wszystko za pomocą scenicznych dialogów które, jak sam przyznaje, powstały głownie z kolaży dziennikarskich udostępnionych mu przez świadków epoki. Dostajemy preparat nie tyle nieautentyczny, co nieartystyczny.
Trzeba zastanowić się przede wszystkim nad problemem Historii.
Patriotyzm jest pojęciem nie zawsze zrozumiałym, szczególnie na przecięciu dwóch epok politycznych, a utwór właśnie o tym momencie dziejów Polski mówi. Autor nie bardzo zdaje sobie sprawę, jakie porusza struny tworząc papierowe postacie i doprowadzając rzecz do suchej epistolarnej notki.
Nie trzeba uruchamiać szaleństwa i histerii, by wyrazić prawdziwą grozę czy triumf. Ale nijakość i przedstawienie tak gorących i tak niedawnych spraw czyni rzecz zupełnie nikomu niepotrzebną.
Nie jest żadnym usprawiedliwieniem, jak pisarz mówi w wywiadzie, że był jeszcze w stanie embrionalnym, czyli w okresie pieluszkowym w czasie, gdy historia jego dramatu się zaczęła.
Nie jest też właściwe, że ktoś zabiera się za temat nie wiadomo dlaczego i po co, podobnie jak wymieniona tu historia śmierci papieża nie przyczyniła się do żadnej głębszej konkluzji na miarę wydarzenia historycznego w wypadku utworu Piotra Czerskiego.
Byłam w wieku Pawła Demirskiego, gdy wpatrywałam się, jak chyba wszyscy w Polsce w pojedynek Jagielskiego z Wałęsą, zakończony najazdem kamery na monstrualny długopis.
Nigdy nie było i nie będzie tak emocjonalnie wysokiej temperatury, jak w tych telewizyjnych, czarno – białych kadrach.
Dlatego nonszalanckie wtręty autorskie, by tu wstawić przemówienie Urbana, a tam nie wiadomo dlaczego, muzykę latynoską, mnie po prostu boli.