BLOGI VII

Po śmierci bloga zaczęłam odwiedzać inne blogi.

“Puzdro” zareklamowało dostateczne zamkniętego w krakowskim “bunkrze sztuki” Kubę Banasiaka, by wybrać jego blog spośród siedmiu ambitnych blogów – przedsięwzięć – powołanych do rozsupływania trudnych dzisiejszych zjawisk plastycznych, działającym na internetowym “OBIEGU”.

Wybór okazał się niesłychanie trafny i owocny. Działający od września blog, prowadzony żarliwie przez niedoszłego malarza (trzy lata malarstwa warszawskiej ASP w pracowni Leona Tarasewicza) i najprawdopodobniej w tym roku broniącego tytułu magistra historii sztuki UW, to gwarancja dużej fachowości i zaufania.

A przecież praca internauty niebagatelna: obszerne notki niesłychanie pojemne, komentowane ogromną liczbą dochodzącą do 60, gdzie niejednokrotnie omawiani artyści, przywołani do tablicy, biorą udział w polemice i wyjaśnianiu.
Tekst więc, mający już z pewnością objętość grubej książki, płynie po sieciowych wodach obrastając stopniowo w coraz to nowe problemy, zuchwale je interpretując i diagnozując.

Kim jest więc dzisiejszy polski artysta awangardowy, zniewolony ekspansywnym podsuwaniem przez “Krytykę Polityczną” coraz to nowych guru do przeczytania – od Louisa Althussera, Jacques-Marie-Émile Lacana przez Slavoja Žižka, czyli filozofów w kółko nicujących “idee wiecznie żywe”?
I kim ma być młody krytyk, który w szaleństwie powierzonego mu astronomicznego zadania, próbuje w tej augiaszowej stajni coś uporządkować?

Z całym szacunkiem dla Pana Kuby Banasiaka, jego bezsprzecznej inteligencji, pracowitości i wielkiej pasji, trudno tak postronnemu czytelnikowi całego jego bloga, jakim ja jestem, nie wyrazić, delikatnie pisząc, niepokoju.
Krytyk, nazywając siebie Krytykantem, niewiele wskóra, nawet, jak będzie bezkompromisowy, bez koteryjny, idealistyczny (co nieustannie podkreśla).
Niestety sztuka, którą dane jest mu oceniać, przy całym uwikłaniu marketingowym, prowincjonalnym, edukacyjnym, politycznym jest jeszcze na dodatek sztuką złą, demoniczną, zniewoloną industrialną stroną dzisiejszego świata, a więc wrogą człowiekowi.

Głosy w komentarzach blogowych w kierunku religii też właściwie raczej nie mają sensu, a ich zwalczanie, czy “nie poniżanie się do tego poziomu”, są chyba jałowe.
Choroba, która trawi dzisiejszego człowieka, zarówno Zachodu, jak i naszego postkomunistycznego bloku, jest podobna.
Czytając na tymże OBIEGU, na łamach którego jest internetowe pismo “ArtmiX” artykuł Piotra Piotrowskiego” Śladami Louisa Althussera. O polityce autonomii i autonomii polityki w sztuce Europy Wschodniej”- o wiele gorsza, z racji zaszłości totalitarnego Państwa, które sztukę w Polsce stymulowało.
Nawroty do religi marksistowskiej, a jak jednogłośnie przyznano na blogu Krytykanta, artyści awangardowi, czyli najlepsi, bo inni nie reprezentują nas na ważnych międzynarodowych imprezach plastycznych – to w 90 % marksiści – zastanawiające.
I nie chodzi mi już o to, by oskarżać młodą lewicę o dziwny zbieg okoliczności, o rzekomość wyjątkowo utalentowanej właśnie tej młodzieży w kierunku plastycznym, ani też o finansowanie powstawania tej liczącej się na zachodnich rynkach naszej sztuki (40 tys. dolarów od obrazu, sprzedawanych na pniu).

Chodzi mi o odejście.
O rozszczepienie.
O nieodwracalność procesu, który dzieje się na naszych oczach brnącego apokaliptycznie w zanik człowieczeństwa. Marks przewidywał społeczeństwo zatomizowane, wyalienowane, osobne, których członkowie będą funkcjonować jedynie na płaszczyźnie nienawiści.

Technologia, która zniewoliła człowieka i wymknęła się jego kontroli, wszechpanująca, narzuciła socjologizm zachowań międzyludzkich i uniemożliwiła wszelką autentyczną twórczość.
Wysiłek artysty, jeśli idzie w kierunku zrozumienia tego procesu (co czyni na okrągło teraz cytowany Žižek), jest złudny.
Artysta bowiem nie wychodzi z procesu, lecz wygodnie w nim tkwi.
Przerabiając stare, niejednokrotnie już zwymiotowane idee socjalistyczne, podsuwane ciągle jako nowe, poddając się fałszywej polityce kolejnemu pokoleniu fałszywych proroków, bezpowrotnie oddziela się od twórczych sił kosmosu, duchowości, świata pierwotnego i jedynego, który jest mu naprawdę dany.

Piotr Piotrowski dokumentuje we wspomnianym tu artykule na internetowym OBIEGU, że pokolenie artystów lat siedemdziesiątych skupionych przy najwyśmienitszej w Europie, warszawskiej “Galerii Foksal”, w imię możności szczodrze dotowanej sztuki nie podjęło żadnego wysiłku nawiązania kontaktu z rozwijającym się ruchem opozycji, co zrobili np. literaci.
Szkoda, że przy tak wielkiej erudycji i dostępności wszelkich informacji artyści skupieni dzisiaj przy “Krytyce Politycznej” nie wiedzą, że państwo, prawo, gospodarka, to cechy wspólnot odwieczne i nie podlegające przemianom, ustrojom, Historii.
To konieczność uwikłanego człowieka w zastany świat i wszelka anarchia w tej materii nie ma sensu. Natomiast utrata wewnętrznej wolności na rzecz zewnętrzności jest w gestii poszczególnego człowieka, w gestii jego indywiduum.
Rezygnacja z tego odwiecznego przywileju w wydaniu artysty jest katastrofalna.
Owocem takiego zniewolonego drzewa człowieczeństwa będzie zawsze sztuka upiorna, nieludzka, a wmawianie odbiorcy jej rzekomej wartości, bo się za duże pieniądze sprzedaje, jest krótkowzroczne.

Sztuka taka staje się automatyczna, mechaniczna, dąży do rozpadu i do zaniku.
Artysta jest nieposłuszny wewnętrznemu głosowi, pozbawiony pokory i wiary, że istnieje oprócz tego krótkotrwałego, materialnego świata inny, metafizyczny, który odwiecznie łączy nas z nieskończonością.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *