Artur Żmijewski „ Drżące ciała. Rozmowy z artystami”

Wczoraj przywiozłam z bytomskiej awangardowej galerii „Kronika” książkę, którą Bytomskie Centrum Kultury wydało wraz z krakowskim Ha!artem.
Ta pięknie wydana, na kredowym papierze, druga pozycja z serii “Krytyki Politycznej” po „”Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917″ Slavoja Žižka dziwi. Bardzo sławni artyści, laureaci nagród międzynarodowych tracą wolność i dobrowolnie oddają się skrzydłom politycznych ugrupowań.
Artur Żmijewski, jak się okazuje, teraz kierownik artystyczny „Krytyki Politycznej”, odpiera posądzenie o tę niewolę w obszernym wywiadzie, udzielonym Sebastianowi Cichockiemu, dyrektorowi galerii „Kronika”, a zarazem współwydawcy:

Cytując Sławka Sierakowskiego: każdy – nauka, polityka, sztuka – ma swoje środki (systematyczne badania naukowe, polityczne, zdolności organizacji wpływu i retoryczna skuteczność, artystyczne środki diagnozowania świata i oddziaływania), ale teren walki jest przecież wspólny.

A jednak, ja zwykle, nie twórczość, a walka.
Znamy przecież losy sympatyków lewicy okresu międzywojennego, z bardzo szlachetnych pobudek – chociażby Aleksandra Wata czy Brunona Jasieńskiego – i jak Historia okrutnie z tymi niewątpliwie wielkimi talentami artystycznymi sie obeszła.
Ale Żmijewski w dalszej części wywiadu nie szczędzi pomstowania na kolaborację z jakąkolwiek władzą polityczną.

Zdumiewająca jest jednak gotowość dawania społecznych odpowiedzi, a nie odwiecznych artystycznych zapytywań, co jest o tyle śmieszne, że podobnie jak guru i główny opiekun zaistniałych tu artystów – profesor katedry Rzeźby warszawskiej ASP – powołują się na Witolda Gombrowicza!
Bezkompromisowego, największego przeciwnika najmniejszych choćby powinowactw sztuki z socjologią!

Spośród kilkunastu nazwisk, z którymi Żmijewski przeprowadza wywiady – a trzeba przyznać, jeśli chodzi o plotkarski, rozrywkowy wymiar książki to jest tam kopalnia bardzo interesującej wiedzy na temat życia dzisiejszej bohemy (Hanka miała manię seksualną – w nawrotach choroby chodziła rano do miasta, po trzech godzinach wracała z facetem, on ją kopulował, robiła sobie kanapkę, on wychodził, potem ona wychodziła, znów wracała z jakimś facetem i tak dzień i noc. Co za niesamowity przegląd typów! Począwszy od bandziorów, którzy kiedyś próbowali wyrzucić mnie przez balkon, a skończywszy na korpusie dyplomatycznym), socjalnego, wraz z ich podróżami, związkami wzajemnymi i obyczajowością , stylem życia – wybieram trzy.

Zbigniew Libera, najmniej chyba uwikłany z trójki w zależności polityczne i opętany misją ratowania świata skrzywdzonych społecznie – może z racji nazwiska przypominające brzmieniem wolność – wspomina czasy wojennego internowania, gdzie w więzieniu pełnił rolę usługową plastyka uwięzionych opozycjonistów, przepełnionych żądzą zemsty w momencie odwrócenia się politycznych ról. Diagnozuje, że tak złego gustu opartego na patriotyczno – religijnym sentymencie naszych polityków nie może wyniknąć nic dobrego. Mimo, że jego sztuka poszła w kierunku badania płci (lalka Barbie, „Jak tresuje się małe dziewczynki”) i klocków Lego w wydaniu obozu koncentracyjnego, co wywołało sprzeciw zarówno u antysemitów jak i filosemitów, to prawica nie szczędzi mu teraz najgorszych życzeń.
Cytuje Wojciecha Wencla, Andrzeja Osękę, Cezarego Michalskiego, posłów sejmowych „Nie życzę sobie, by moje pieniądze podatnika…”

Paweł Althamer zajmuje najwięcej w książce miejsca. Właśnie jestem po wczorajszym oglądaniu czterech najnowszych jego filmów w galerii “Kronika” z Pawłem Althamerem w roli głównej.
I o tych przedsięwzięciach jest w książce najwięcej.
O co chodzi tym razem artystom? O duchowość.
Cztery filmy, w cyklu „Tak zwane fale albo inne fenomeny umysłu” traktują o poszukiwaniu kontaktu z podświadomością metodami nie nowymi i nie odkrywczymi. Artysta Paweł Althamer nie uznaje drogi mistyków i ćwiczeń duchowych, nie uważa, by mieszkaniec blokowiska na Bródnie miał taką możliwość. A więc zjadanie psylocypków, które swego czasu “brulion” rozpropagował, daje mu dostateczny odlot i świat robi się, jak z obrazków Światków Jehowy.
Po „Magicznych Grzybach”, film „LSD” dokumentuje doznania po tym narkotyku w Puszczy Kampinoskiej doświadczane wraz ze swoim profesorem uczelnianym, Grzegorzem Kowalskim, któremu – jak się przyznał – tego ogniwa brakowało do doświadczenia życiowego.
„Hipnoza” – następny film, jest na poziomie czytelniczek miesięcznika „Wróżka”. Alshamer na kozetce prywatnego mieszkania hipnotyzera doznaje przeżyć chłopca żyjącego dwadzieścia lat wcześniej. Jest to wprawdzie ilość lat różniąca go od profesora Kowalskiego i identyczne wspomnienia z powojennej Warszawy opisuje w innej części książki, ale film nazywa zjawisko reinkarnacją.
Czwarty film -„Pejotl”- to kosztowanie surowych owoców kaktusa na meksykańskiej pustyni wraz z piękną meksykanką Ilian i jej polskim partnerem, oraz ekipą filmującą. Całonocne czuwanie, oddawanie się rytuałowi ognia i spanie bez wizji, których pejotl wprawdzie nie wywołał, ale uspokoił. I filozoficzne rozważania grupy, takie small talk raczej, niż coś ekscytującego.

Katarzyna Kozyra straszy potrzebą wysadzania w powietrze samochodów, części architektury, czterokrotną aborcją, bo jak przyznaje, chodzi jej jedynie o dobro dzieci, by nie dostały się w takie jak jej, niepowołane ręce.
Słuszna uwaga Profesora Kowalskiego, prowadzącego jej prace dyplomową wymagającego morderstwa na kocie, psie , kogucie i koniu, i przytoczenie słów Alberto Giacomettiego, jakoby na zapytanie, co ratowałby z płonącej pracowni – rzeźby czy kota- natychmiast kota wybrał, tutaj artystka jest przekonana inaczej.
Filozofia zamiany, wchodzenie artysty w rolę przeciwną do etycznego dobra dla tegoż dobra nie przekonuje, mimo mojego naprawdę dużego czytelniczego wysiłku.

Książka jest pięknie ilustrowana wysokiej jakości barwnymi ilustracjami, tak, jak na książkę o sztuce przystało.
Obraz artysty dalekiego od pracy intelektualnej, ignoranta w każdej sferze nauki, którą wprzęga w swój przekaz w zamian za długoletnie terminowanie w rzemiośle dawnych epok sztuki wysokiej, dopełnia taki przykład mailowej korespondencji z profesorem Kowalskim Katarzyny Kozyry Anno Domini 2003:

Pucia! Masz pozdrowienia od Susan Sontag! Jest bardzo fajna (jakbym znała babsztyla od jakiegoś czasu). Opierdoliła mnie, że gadam tylko o sobie. Było tak, że coś tam powiedziałam, nie chowałam się, bo zawsze jest się blisko telewizora, więc i przy „Bum Bum”3 chciałam dobrze widzieć wybuch. Ona na to, że na ten temat ona właśnie tydzień temu książkę wydała. Ja nie zrozumiałam, że „właśnie” i zignorowałam. Po piętnastu minutach mniej więcej nie wytrzymała, no i trach, zaczęła ochrzan, że ona się z ludźmi spotyka, bo jest ciekawa, chce się czegoś o nich dowiedzieć i że mogłam przynajmniej jej odpowiedzieć „Oh really?” Była wkurwiona, więc się rozryczałam, że się mnie czepia, a ja to przecież zanotowałam w głowie, tyle że nie dotarło do mnie, że wydała teraz właśnie – przed tygodniem. Mówię Ci, ale cyrk, ale za to swojsko i koniec końców chyba naprawdę OK. Jak mnie wypychała za drzwi (po 2 i pół godzinach) mówiła, że nie mam być „shy”, jeśli o nią chodzi. Biorę sobie to porządnie do serca! Oczywiście wymieniła też z kim się to ona nie przyjaźni! MIŁOSZ, SZYMBORSKA, TYDZIEŃ TEMU JADŁA DINER Z ZAGAJEWSKIM. A ja, że nie czytam poezji (zgodnie z prawdą, bo w ogóle prawie nie czytam, nawet gazet), ponieważ nie mam czasu. NIEŹLE CO? Troche chyba ją zamurowało. Ale co ma mnie przyłapać na kłamstwie? Jest naprawdę OK. No i zobaczymy, co będzie. Na razie nie pytałam, czy by nie napisała czegoś o „Bum Bum”, ale to nastąpi! Całuski!

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *