Kārlis Vērdiņš „Niosłem ci kanapeczkę” (2009)

Przemiany państw komunistycznych badane powstającą tam poezją zasługują ze wszech miar na uwagę polskiego czytelnika, toteż chwała polskiemu tłumaczowi, Jackowi Dehnelowi, że to trudne artystyczne zadanie dla nas, czytelników polskich, złaknionych poezji łotewskiej, wykonał.

Przypatrując się gorliwie wynikom Google ze zgrozą widzę, że Łotwa dla Polaka to pustynia kulturalna, że nie znam ani jednego reżysera, ani pisarza z tego kraju, a historyczną walkę o Inflanty tylko pamiętam ze szkoły. Nie ma też nadziei, że poznam w najbliższym czasie jeszcze jakiegoś Łotysza, oprócz wymienionej w dedykacji tomiku Kārlisa Vērdiņša tłumaczki, Łotyszki Ingmāry Balode, którą można na YouTube oglądać, a która mimo młodego wieku złotyszyć już zdążyła twórczość Adama Zagajewskiego, Mikołaja Łozińskiego, Doroty Masłowskiej i Hanny Krall.
Więc Jacek Dehnel nadrabia te wstydliwe zaniedbania, dając nam symetrycznie spolszczonego poetę łotewskiego, nagrodzonego w swojej ojczyźnie licznymi państwowymi nagrodami.
Sam autor „kanapeczki” jest też pracowitym tłumaczem. Jest autorem przekładów na język ojczysty tak niesłychanie trudnych i właściwie nieprzekładalnych (jak widać, oprócz łotewskiego) utworów autorów takich jak T.S. Eliot, Georg Trakl, Walt Whitman, Emily Dickinson i Josif Brodski, czy Hilda Doolittle.

O czym więc pisze na początku nowego milenium trzydziestoletni poeta z Łotwy w latach transformacji krajów komunistycznych, poeta byłej republiki radzieckiej, gdzie reżim był o wiele ostrzejszy niż w Polsce, a twarda ręka radzieckiego Związku Literatów, do którego Łotwa chcąc nie chcąc musiała się przystosować, kneblowała wszelkie wolnościowe zakusy słowa pisanego?

(…)Cóż wam mogę dać, towarzysze – czas upłynął mi na bronieniu
sprawy Partii na zebraniach, doradzaniu i agitowaniu. W pełni przyjąłem
ostrą krytykę, odtąd indywidualizm i idealizm nie będą miały
dostępu do mego umysłu.
Stawię się o siódmej, zaniesiemy stroje narodowe na stację. Przekażcie
moje wyrazy uszanowania towarzyszowi Żdanowowi!

[Wspomnienia kandydata na członka
Związku Pisarzy Łotwy Sowieckiej]

Ale oprócz tej niewielkiej wzmianki w zestawie utworów, żdanowszczyzna nie jest tematem tych wierszy, ani walka z jej skutkami, ani opis jej pozostałości. Oprócz społecznych skutków zacofania, widocznych na przykładzie bohaterki wsi łotewskiej: Paryż, czy zagubienia pisarza, który ma dość walki w świecie: Mamusiu, mam plan! lub: Po kilku latach znów odwiedziłem miasto opowiadającym o bezdomności wydziedziczonego, mamy niepokojący obraz utraty tożsamości przez mieszkańca dzisiejszej Łotwy.
To są wszystko akty odejścia podmiotu lirycznego od przeszłości, od domu rodzinnego i dowody na alienację, który w pierwszym wolnym pokoleniu przeżywa wolność ojczyzny. Jednak wiersze nie mają żadnego dramatycznego rysu, nie są dowodem na nienormalność opisywanych zjawisk. Akceptacja wszystkiego, czego podmiot liryczny doświadcza, jest podana autorowi na jednej, opisowej nucie, bez cienia zadziwienia czy zaskakiwania. I być może, że jest to jedyna zaleta poezji starającej się mówić głosem normalnym, europejskim i wyzwolonym z lokalnych naleciałości. Ale koszt tej transformacji poetyckiej jest olbrzymi. Skacząc po różnych konwencjach i gatunkach – bo mamy tzw. poematy prozą, bajki, ballady, listy i liryki, erotyki z tytułową „kanapeczką” na czele – dostajemy jedynie nie żadną poetycką ucztę (co obiecują skromne wzmianki sieciowe łotewskich portali o percepcji twórczości poety Vērdiņša w ojczyźnie), a jedynie jakieś szczątkowe doświadczenie młodego Łotysza, który próbuje ironią i zdystansowaniem ogarnąć, co się wokół niego dzieje. Czytelnik niewiele dowiaduje się o tym z lektury tej chaotycznej poezji, poeta za to skacze po tematach i szerokościach geograficznych. Podmiot liryczny w erotykach, jak donosi w krótkiej notce pod tłumaczeniami Jacek Dehnel jest młodym gejem i może ta otwartość obyczajowa i nowoczesność w podejściu do tych subtelności w wyborze sposobu kochania, determinuje inne utwory. Np. spojrzenie na wieśniaczkę w wierszu „Paryż”, która jedzie do Paryża, bo jest to dla niej ważniejsze, niż inwestowanie w sztuczne uzębienie.

Zastanawia jednak fakt takiego, a nie innego wyboru przedstawiciela Łotwy, na ambasadora Łotewskiej poezji w Polsce. Być może młode pokolenie poetów, których wiersze w tej chwili jakiś Łotysz gorączkowo przekłada na łotewski, w swoim CV mogą śmiało potem napisać, że są w awangardzie światowej poezji, jako przełożeni już na wiele języków. W odwrotną stronę to też działa. Napisze to z pewnością druh z Łotwy, Kārlis Vērdiņš, i będzie to szczera prawda.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

38 odpowiedzi na Kārlis Vērdiņš „Niosłem ci kanapeczkę” (2009)

  1. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo, wybór wynika z przypadku: zaproszono nas obu na warsztaty, a poezja Verdinsa tak mi się spodobała, że przez parę lat ją tłumaczyłem i wierciłem dziurę w brzuchu wydawcom, żeby to wydali. Na tej samej zasadzie pewnie przełożono i wydano w Polsce Mozeticia: że pojawił się czytelnik-tłumacz, a raczej w tym wypadku czytelniczka-tłumaczka, której zależało.

    Ale oczywiście rzeczywistość nie wygra u Pani z teorią spisku. Teoria spisku jest fajniejsza.

  2. Ewa pisze:

    Naprawdę Panie Jacku ta poezja się Panu podobała? Po komentarzach, jakie Pan pisze pod wierszami na nieszufladzie, trudno w to uwierzyć. Żaden z tych wierszy, gdyby się tam pojawił, nie otrzymałby pozytywnych komentarzy, w najlepszym razie byłby przemilczany. Ponieważ mam ciągle maile, że wszystko psuję swoim radykalnym sądem, próbowałam napisać naprawdę jak najlepiej i zrozumieć spisek sztuki, o którym pisał Jean Baudrillard już dwadzieścia lat temu. Nie jest to żadna nowość, że sztuka jest przedmiotem i powodem karmienia tabunów darmozjadów urzędniczych, oficjalnie to wszyscy wiedzą i temu się poddają, bo faktycznie załapać się na te wszystkie programy, granty i rezydencje łatwo nie jest i jak artysta to dostanie, słusznie może być z tego dumny.
    Ale w Pana wypadku Panie Jacku, następuje coś jeszcze innego. Już pal licho, że mnie Pan oskarża o produkcję tego „spisku”, mnie, zmarginalizowaną blogerkę, którą wszyscy pomiatają i lekceważą, która od miesiąca próbuje się bezskutecznie dowiedzieć, kto otrzymał nagrodę za wiersz „Mdłości” w warszawskim Domu Kultury „Nad dolinką”. Mnie, nic nieznaczącą, zaszczutą blogerkę obwinia się o baudrillardowski spisek sztuki Ha, ha, ha!.
    Ale chodzi o coś innego. Baudrillard uznając śmierć sztuki, symulowanie jej istnienia, zakwestionowanie artefaktów, które teraz powstają, wyśmiał irytujących intelektualistów, takich Markowskich, takie Bieliki – Robsony, tych jojczących nudziarzy, którzy jak kot klozetu czepiają się jeszcze pazurkami brzegu muszli przed zatonięciem.
    I teraz Panie Jacku, jeśli broni Pan wartości wierszy tego łotewskiego spryciarza, który dorwał się do łotewskich znajomości postkomunistycznych, to musi Pan odpuścić przynależność do świata intelektualistów i strażników sztuki wysokiej. Ja, jako matka, radziłabym synowi, by odpuścił. Bo jak mawiał T.S. Eliot, „Skoro nie mam nadziei/ Skoro nie mam nadziei, /bym wrócił/ Do pożądania zalet innych ludzi/ Nie usiłuję walczyć o te sprawy/ (Po cóż ma stary orzeł rozpościerać skrzydła?)”
    A Popielec tuż tuż.

    Chodzi o Brane Mozetiča? Ze Słowenii?

  3. Wanda Niechciała pisze:

    Tak na wstępie – faktycznie w sieci na stronach polskich i łotewskich niewiele jest – jesteś Ewo jakimś blogowym występkiem i wypadkiem przy pracy, jeśli chcesz pisać o tym. Po co to robisz? Takie stypendialne zjawiska są w granicach społecznej umowy i każda próba jego zrozumienia będzie tylko zdradą tej umowy. Dzieci bawią się w jakąś wymyśloną zabawę, nazywając kawałki drewna karabinami, a Ty przychodzisz i to kwestionujesz. To już nie jest ani demaskacja, ani lustro. To jest przyznanie się do tego, że jesteś zupełnie nie pogodzona ze światem w którym żyjesz, to z Twojej strony jest tylko anachronizm, nic więcej. Nic dziwnego, że jesteś kompletnie sama. I jak widać z komentarzy, jesteś irytująca. Przecież na przykładzie tego poety widzisz, że już nie ma nic, że wszystko pozamiatane, że są tu jakieś szczątki wierszy napisane na odwal się, dla urzędników łotewsko polskich, a pewnie i unijnych, bo tych to najmniej przecież interesuje, tylko po to, by mieć w komputerze odptaszkowane, że te gejowskie spotkanie w Rydze, czy gdzie ten fakt translatorski zaistniał, odbyto, w jakimś pokoju czy łóżku i można już organizować następny, bo tylko z tego są pieniądze, a nie ze sprzedaży tego tomiku, którego czytać się nie da.
    Oczywiście, najciekawsze byłoby, żeby to zjawisko zostało zamienione na inne medium, bo sam fakt tłumaczenia na migi swojej poezji przez Łotysza jest z pewnością ciekawszy, niż wydrukowany tomik nic nie znaczących już, nie przemawiających polskich znaków na martwym papierze.

    Wstałam w środku nocy, bo widzę, że potem padasz ze zmęczenia.

  4. Ewa Bieńczycka pisze:

    Wiem Wando, ale jak ja mam to wszystko wytłumaczyć, że innej drogi nie ma. Kiedyś cytowałam na blogu Marka Trojanowskiego wywiad Jakuba Winiarskiego z Agnieszką Kuciak drukowany chyba w ostatnim numerze „Studium”, przed jego zamknięciem. Wiesz, w Sieci można wszystko pozmieniać, usunąć – już to się dzieje na naszych oczach, ten retusz historii najnowszej – ale to był wywiad wydrukowany i ja po przyjściu z Czytelni Biblioteki Śląskiej wzburzona zaraz to na tym blogu zacytowałam. Było to mniej więcej tak, że poetka Agnieszka Kuciak powiedziała, że Gombrowicz jest nieaktualny i przereklamowany. A Winiarski na to nic. I teraz oczywiście dla Winiarskiego Gombrowicz to autorytet, ale wtedy Roman Giertych go usuwał z bibliotek i to nie było dla naszych artystów takie oczywiste. Artyści nic. Widzisz, jakie to wszystko jest kruche i jakie niebezpieczne, nikt tego nie chce bronić, artyści, jak barany idą za ciosem. Przecież ja nie krytykuję, że tak znany dzisiaj poeta jak Jacek Dehnel bierze udział w różnych młodzieżowych akcjach, to jest wszystko w ramach zawodu. Tłumacz to przecież też praca zarobkowa, bierze zlecenie, tłumaczy, nie musi sympatyzować, jeśli daje mu to chleb. Ja się tego nie czepiam. Sama nawet przymierzam się do napisania słów do Poloneza Chopina, by zarobić na jakiś obiad darmowy, a muzyki Chopina nie cierpię.
    Ale ja mam obowiązek blogowy napisać, jakie to wszystko jest niszczące, ponieważ niezorientowany czytelnik, mimo końcowych podziękowań dla stypendialnego projektu, czyta tylko wiersze i cała otoczka go nie obchodzi. Ja nie wiem jak jest na Łotwie, ja już wiem, że Ukraina demokrację przegrała.
    Ja w tych wierszach nie mam żaru Brodskiego, któremu się udało wyrwać z reżimu. A przecież nie można udawać, że poeta Kārlis Vērdiņš stał się zachodnio-europejczykiem z dnia na dzień. Czytam na Wikipedii, że łotewski w miejsce rosyjskiego wprowadzono w 1989. Vērdiņš miał wtedy 10 lat, czyli jeszcze był w szkole radzieckiej. Tylko przy symulacji poezji można fakt transformacji ominąć. Chciałabym, byśmy prześledziły dzisiaj te wiersze, i jak tu na blogu Jaromir Bury ładnie podzielił kręgi poetyckiego piekła, zastanowiły się, w jaki sposób Kārlis Vērdiņš wstąpił w krąg poety światowego. W 2007 dostał już nagrodę państwową, Doroczną Nagrodę Literacką Łotewskiego Związku Pisarzy, jak pisze Jacek Dehnel w notce o poecie. Nie wiadomo, czy to jest ten sam Związek, czy nowy, ale przecież ci wszyscy Poeci Republiki Łotewskiej musieli się gdzieś podziać. Jak byłam na plenerze z malarzami z Rosji, to te wszystkie komunistyczne związki działały w tym samym składzie jak wcześniej i państwo wypłacało wszystkim artystom niewielkie, comiesięczne kwoty. Byli w lepszej sytuacji, niż malarze w Polsce, którzy zostali bezrobotni, bo nie mogli malować już transparentów.
    To wszystko musi w wierszach być. Jeśli nie ma, znaczy że wiersze wygenerowała maszyna, jaką poeta się stał celowo i tę rzeczywistość którą opisał, stworzył na nowo. Ponieważ są tam jednak ślady starej rzeczywistości, ten postmodernizm nie jest taki do końca. Chodzi tylko o to, by nie oszukiwać.

  5. Wanda Niechciała pisze:

    To daj jakiś cytat z „ Korespondencji” Witolda Gombrowicza z Jeanem Dubuffetem, bo faktycznie, mamy jedynego artystę na światowym poziomie i też się to w kraju nie podoba. Politycy to głupcy, ale artyści to już kompromitacja.
    Ponieważ widzę, jest o kanapeczce, to może zacząć od tego wiersza, który w końcu metaforycznie i ironicznie mówi o stanie zakochanego artysty w Łotwie.

    „Come to Me” to erotyk mówiący gorzko o tym, że kochankowie kochają się bardzo, ale ponieważ jeden z nich jest lekkoduchem i mimo, że bardzo uczuciowym, to jednak nie może sobie poradzić z tym by dowieść swojej miłości ukochanemu. Kanapeczka jest droga, kosztuje sześć z groszami, jest pozyskana łatwo, nie dostarczona na czas i budzi słuszną wściekłość. Być może, że symbolizuje całą twórczość łotewskiego poety, która ma znamiona jakiegoś zapóźnienia, matołectwa w sensie szczerości uczuć, które do niczego nie wiodą. Tak, jak napisałaś chyba dwukrotnie w wiodącej notce – poeta skacze. Ale nie po górach, ale raczej po zaułkach, po niepozornych obrzeżach, jakby chciał się ukryć. Głos poety jest kącikowy, szemrany, chichrający, mówiący o niczym, też tej pojemności „niczego”. I mało namiętny.
    Z tych erotyków, jeśli jesteśmy przy temacie, to wymieniłabym trzy wiersze, które mnie zainteresowały na miłość fizyczną męsko męską, bo tam są jakieś rytualne bicia.
    Wiersz „Usta”:
    „….Wargi się skleiły, gapią się w podziwie, słuchając pierwszych krzyków
    i dostając lanie. Potem lecą srebrne łyżeczki, tępe noże, popielniczka,
    rondel i młynek do pieprzu. Przecier pomidorowy spływa po
    ścianach jak w filmie…”

    Z takich scenek międzyludzkich to warto jeszcze odnotować wiersz „ Bałwan”, gdzie kochanek nie jest zadowolony z pieszczot kochanka:

    „…Tu stoję, inaczej nie mogę, nagi przed tobą w zmierzchu wieczoru.
    Sam mnie ukształtowałeś – w bezsenne noce, w mrozie zimy, polewając
    śliną twoją i twoimi łzami. Twoim potem, smarkami i spermą.
    Ukształtowałeś mnie, pieszcząc nieumiejętnie….”

    I bardziej optymistyczny, niosący nadzieję, zatytułowany „Nowe życie”:

    „…Pozostajemy w samym środku, przytuleni, ze skrzywionymi kominami;
    liżemy je jak dwa radosne pudle. Każdy pocałunek zmieni się
    w niezapominajkę na wilgotnym brzegu wyspy, i co rano o ósmej
    będzie rozbrzmiewał głos syren. I wtedy będziemy szli do pracy…”

    To taka męska miłość… Kominy… Może Jaromir ma odpowiednią orientację, to coś dopowie swoją kanapeczką, bo ja zdaje się nie jestem kompetentna.

    Cytaty w tłumaczeniu Jacka Dehnela.

  6. Ewa pisze:

    Fragment dotyczy obrazów, malarzy, ale śmiało można zamienić na słowa wiersze, poezja. Jest cały czas aktualne:
    Fragment listu Gombrowicza w tłumaczeniu Ireneusza Kani:

    Trzeba wiedzieć, co w poezji „znaczy” na przykład „róża” albo akord na zmniejszonej septymie w sonacie. Kiedy jednak taka gra, rodząca się między twórcą a konsumentem, idzie za daleko, gdy traci ona kontakt z rzeczywistością i gdy artysta ma do czynienia z konsumentem nazbyt „urobionym”, nazbyt „przystosowanym” i „ukształconym” — wówczas na dłuższą metę nie może ona być niczym innym, jak tylko właśnie grą.
    Gdybym był panem Malraux, rzuciłbym wielkie SOS: Francuzki, Francuzi, strzeżcie się! Nasza wielka zabawa w malarstwo staje się zbyt kłopotliwa. Za dużo malarzy, obrazów, muzeów, znawców, krytyków, marszandów, analiz, dyskusji, wielkości, sławy itd. Za dużo. Stop. Dość. W konsekwencji zarządzam:

    1. Zawieszenie wszelkich studiów nad malarstwem na uniwersytetach, a zwłaszcza wstrzymanie produkcji doktorów i profesorów.
    2. Utworzenie Instytutu Weryfikacji, którego zadaniem będzie ustalać stopień autentyczności naszego podziwu dla malarstwa. (Przykład: osoba testowana ma spośród wielu niesygnowanych obrazów wybrać jeden dobry, jeden zły. Sprawdzamy, co naprawdę zapamiętała z obrazu, który rzekomo podziwia. Sprawdzamy czy dysponuje ona wystarczającą kulturą ogólną, żeby mieć autentyczną relację z pewnymi malarzami itd.).
    Drogą tych doświadczeń i dociekań spróbujemy ustalić:
    1. Udział procentowy najzwyklejszego snobizmu w jej reakcjach.
    2. Deformację spowodowaną wychowaniem, tą gloryfikacją malarstwa, która dopada nas już w dzieciństwie.
    3. Deformację — o wiele poważniejszą —wynikającą z tego, że nasze reakcje wobec obrazu kształtują się „między” nami (gdy w sali koncertowej publiczność klaszcze, oklaski mojego sąsiada wywołują moje i vice versa, tak że sala „wybucha entuzjazmem”, choć naprawdę nikt nie odczuwa entuzjazmu).
    4. Należałoby także przedsięwziąć studia historyczne, żeby sprawdzić, jak czynniki nie mające nic wspólnego ze sztuką przyczyniały się w ciągu wieków do umacniania malarstwa (powstanie ogromnego rynku z setkami tysięcy ludzi, którzy z tego żyją i są zainteresowani narzucaniem innym wiary w malarstwo oraz sami chcą się utwierdzić w tej wierze).
    5. Wytworzyć atmosferę powszechnej nieufności, sceptycyzmu wobec malarstwa, by się przekonać, czy potrafi się jej ono oprzeć.
    To tyle, żeby lepiej Panu ukazać moją postawę i moją politykę. To zaledwie szkic.

  7. Ewa pisze:

    Dorzuciłabym do tych erotyków akcenty kubańskie z wiersza: „Wojownicy”. Wiersz opowiada o igraszkach w łóżku dwóch chłopaków wprowadzających w grę miłosną wyobrażeniowe mundury wojskowych. Miłość fizyczna, jako walka nie płci, bo płeć ta sama, ale Narodów, Państw, Szarż, Ideologii. Też Wando czuję się nieswojo, znam to tylko z filmów Almodóvara, ale tam jedna strona jest zawsze przebrana za kobietę. Tu mamy przebierania za mężczyznę i jeszcze raz przebrania. Myślę, że tu można przyłapać poetę na historycznych perturbacjach w jego ojczyźnie: raz takie wojsko, raz owakie, ale głównie to chyba Wania…
    Jak dzieci:

    „(…) „Dawaj cygarety, hitlerowski degeneracie” – rzuciłeś. „Wsadź se
    w dupę cygarety, zawszony Wańka” – odpowiedziałem leżąc bez
    ruchu.
    Chwyciłeś mnie wolną ręką, rozdarłeś mi mundur na klacie, ale – spójrz,
    co tam mamy? Pod esesmańskim mundurem miałem ubranie
    kubańskiego bojownika!
    Spojrzałeś na mnie zaskoczony. Sam też zmieniłem się w Kubańczyka:
    krzaczasta broda, lśniące oczy, cygaro za uchem.(…)”

    [Wojownicy] fragment w tłum Jacka Dehnela

  8. Wanda NIechciała pisze:

    Podstawiając wiersze, to nie wiem na ile Gombrowicz jest uniwersalny, bo zauważ Ewo, jak masz przystąpić do proponowanego „Instytutu Weryfikacji” i dają Ci erotyki łotewskie, to przecież od razu zapamiętujesz kominy, miękkie jabłka pup i od razu wybierasz jako dobre wiersze te o zabarwieniu erotycznym. Dzieje się to automatycznie, z czystej nudy. Dlatego Baudrillard analizuje przede wszystkim pornografię, która zmiotła swoim legalnym wejściem w sztukę wcześniejsze wartościowania. No i homoseksualizm. Gombrowicz, tajny i zwężony przez ojczyźniany katolicyzm i tym zdeterminowany już do końca życia, nie przypuszczał, że po pół wieku liryka miłosna będzie czysto męska, bez śladu kamuflażu szekspirowskiego. Być może egzotyka gejowska jest nawet bardziej dla kobiet fascynująca, ponieważ zawsze stoi ona z boku i jako obserwator, spełnia warunek obiektywizmu i podświadomie jednak ulega.
    Wiersz „My” fragment w tłumaczeniu Jacka Dehnela:

    „…Żyjemy bez żadnych uprzedzeń – możesz poślubić
    tego jaszczura, wylegującego się między krzaczkami.
    Ale pamiętaj – wniesie w wianie wszystkie swoje dawne ogony,
    będą leżały w waszym domu na półkach, w plastikowych torebkach,
    a w kieszonce jego majtek będzie biło serce…”

    Zaraz przejdę do omawiania wierszy społecznych.

  9. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo,

    nie oskarżam Pani o spisek. Mówię tylko, że spisek Pani tropi – i to tam, gdzie żadnego spisku nie ma.

    Karlis jest w moim wieku. Naprawdę, ani mnie, ani – na ile go znam – jego nie obchodzą żale Pani pokolenia, że w 1972 towarzysz taki czy siaki dostał talon, że partyjnym było łatwiej, że Związek to czy siamto. To nie są nasze problemy.To są Państwa problemy – a i to tylko tych, którzy 20 lat po upadku komuny żyją komuną: miłośników teczek, archiwów IPNu, dowodzących, że byliby ho ho, gdyby nie system.

    Jeśli coś interesuje Karlisa Verdinsa w komunizmie, to język- bo interesują go rozmaite języki, w tym język partyjnej nowomowy i propagandy.

    “łotewski spryciarz, który dorwał się do łotewskich znajomości postkomunistycznych”- przepraszam, ale tu Pani przegina, i to grubo. Karlisa uważam jeśli nie za przyjaciela, to dobrego znajomego. Nie ma Pani – pisze Pani o tym otwartym tekstem ZIELONEGO POJĘCIA o tym, co dzieje się na Łotwie, a oskarża Pani Bogu ducha winnego człowieka, że korzysta na kumoterstwie. Rozumiem, że ma Pani na to dowody – bo jeśli nie, to po prostu pluje Pani jadem na oślep.

  10. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Wiem, przepraszam, ma Pan rację, zagalopowałam się, ale liczę na to, że Pan Kārlis Vērdiņš nie zna polskiego i to było skierowane wyłącznie do Pana, by Pan tu wrócił i przyjaciela obronił. Nigdy Pan by się nie odezwał bez mojej prowokacji.
    Bardzo to piękne, że Pan tak zabiega o dobre imię przyjaciela. Wiem, że jak Pański przyjaciel będzie w moim wieku, to osiągnie bardzo dużo. Serdecznie mu tego życzę.
    Przepraszam Pana Panie Jacku, i Pana, Panie Karolu!
    Mogę wymazać, ale to już nie ma sensu. Kto przeczytał, to przeczytał, a już drugi raz nikt nie czyta.
    Serdecznie pozdrawiam!

  11. Ewa > Wanda Niechciała pisze:

    „pałę pod choinkę, jaja na Wielkanoc.”[My]
    Nie, Wando, ja się nie zgadzam. To jest jednak podwórzowe i nic nieznaczące. Nie trzeba wymagać od poezji żadnego baroku i wykwintu, trzeba dążyć do prostoty, ale to jest działanie na najpospolitszych strunach i najniższych instynktach. Zapewniam Cię, że przy byle spędzie, przy wódeczce, biesiadzie, spotkaniu klasowym, czy jak u mnie – plenerowym, takich zabawiających przy stole bawidamków jest zazwyczaj kilku, gdy biorą przy koleżankach ogórka, lub jajka na twardo i te kobiety się chichrają, to gadka była identyczna jak te wiersze, i jeśli jechali potem do Rygi, to z całkiem innych powodów. Ani im w głowie było, że mówią wierszem!
    Nie, nie, nie!
    To jest właśnie taka twórczość pracowników naukowych uniwersytetów i redaktorów wszelkich pism literackich i wydawnictw. W przyszłym tygodniu tu będę omawiać „mój znak” Jerzego Illga, tam jest podobne poczucie humoru, jak tutaj.
    Ja w „kanapeczce” nie słyszę żadnego indywidualnego głosu, a raczej jakiś zlepek wszystkiego, co do tej pory poeta wchłonął. To przecież już stary gość. Za dwa lata Chrystus umrze na krzyżu przy ukończonej już doktrynie. A tutaj nie mam pojęcia, jakiej poeta łotewski jest orientacji. No, oczywiście poza płciową.

  12. Wanda Niechciała pisze:

    Pora już porzucić erotyczne wiersze i przejść do innych tematów. W końcu nie wszyscy Łotysze siedzą w łóżkach i jak pudle liżą kominy, szczególnie nie tak młodzi, jak autor tej poezji. Znalazłam taki wiersz, który opowiada co porabia Łotyszka w Twoim Ewo wieku, bo Pan Jacek zapewnił nas przed chwilą, że Kārlisa Vērdiņša nie interesuje przeszłość tylko tu i teraz.
    W wierszu „Mamusiu, mam plan!” syn marzy o powrocie na łono mamine. Fragment w tłumaczeniu Jacka Dehnela:

    „…Wtedy można by było leżeć calutki dzień i nie przejmować się niczym,
    oglądać opery mydlane, żyć z pensji mamusi, potem z jej emerytury.
    Do tego czasu emerytury będą przyzwoite. Pomagać jej z noszeniem
    siat z zakupami, dawać się napominać, umacniać, pielęgnować…”

    Ponieważ nie mamy zielonego pojęcia co się na Łotwie dzieje, nie wiemy, kim jest podmiot liryczny. Na pewno nie jest poetą. Ale kto marzyłby po podobnym życiu? I po co to zostało napisane? Nie wiem.
    Faktem jest, że Poeta nie jest tak szczodry w opisach, jak w wypadku narządów płciowych. Jestem bezradna.

    W wierszu „List” podmiot liryczny szczegółowo opisuje porażkę, jaka go spotyka po wylosowaniu kuponu w sieci sklepów Carrefour. Fragment w tłumaczeniu Jacka Dehnela:

    „…I tak to wygląda: ani wycieczka w Alpy, ani toster, ani kupon na zakupy
    w Carrefourze. Sprzedawczynie milczą jak sfinksy, listonosz wzrusza
    ramionami, a telewizyjne numery kontaktowe są wiecznie zajęte.
    Wydaje się, że wszystko zrobiłem jak należy – podałem imię greckiego
    herosa, nazwisko szachowego arcymistrza, nazwę waluty Kazachstanu.
    Gdzież zatem jest moje Szczęście, gdzież jego drobne uprzejmości?…”

    Druga zwrotka jest podobna. W kółko, jak stara baba, podmiot liryczny jest zdziwiony, że nie wylosował nagrody. Nie wiemy, kim jest i dlaczego jest tak naiwny. I czy to jest cecha narodowa Łotyszów, jak Szkotów skąpstwo? Nie wiadomo.
    W każdym razie banał. Tak jak pisał Baudrillard, banał, bo artyści celowo się odgradzają od istoty świata, bo żyją już w rzeczywistości matrixowej, wirtualnej. A to już sztuką nie jest. Daj jeszcze jakiś przykład nie erotyczny, bo ja jakoś już spuchłam, i po gombrowiczowsku, robię to ze snobizmu. Nic mnie te wiersze nie obchodzą.

  13. Ewa pisze:

    Warto by przeanalizować wiersze zaczynające się od Wspomnienia: „szalonego barona Bunduļa”, „islandzkiej gospodyni domowej”, „z retoryki”, „króla Ubu”, „Sanczo Pansy”, „doktora Watsona”, „kandydata na członka
    Związku Pisarzy Łotwy Sowieckiej”. To są wszystko tematy zastępcze, poeta wspomina fikcję, symulacje poetyckie nikomu niepotrzebne, nieprzeżyte, zwykłe wierszówki i pakuły poetyckie. Celowo nie podejmowanie tematów swojego pokolenia, swojej obczyzny, teczek, problemów bolesnej transformacji i problemów świata. Syndrom Pinokia, któremu wyrosną uszy i ogon. Ta odmowa spełniania się artystycznego nie jest porzuceniem obowiązków, bo artysta jest duchem wolnym i sam ma decydować, o czym ma pisać, ale w konsekwencji mamy to, co mamy. Jestem jedyną osobą w Sieci, która o „kanapeczce” napisała. Którą to „zainteresowało”. Takie to jest światowe.
    Dzięki, Wando. To kto za tydzień? Sosnowski?

  14. Jacek Dehnel 213.238.67.243 pisze:

    Żenua.

  15. Jacek Dehnel 213.238.67.243 pisze:

    Żenua…

  16. Jaromir Bury pisze:

    Ależ masakra 🙂 No ale wiecie że ja czytam dla dobra dla dobra; nie mam jak siedzieć konsekwentnie wieczorami. Wklejam tu niżej notatki.

  17. Jaromir Bury pisze:

    MY
    Oczywiście że miłość – życie – radość to chuligańskie bzdury; poeta zapisuje w notatniku kurwa – fak – huj. Ale zapisuje to właśnie z potrzeby lub braku, czyli zawsze w perspektywie pytania o prawdę tych jakości. I to nie jest tak że przekreśla miłość życie radość, tylko tworzy swój zapis w opozycji do tego co zapisane. Bo pod tymi wielkimi słowami na murze jest rzeczywistość w żaden sposób im nie odpowiadająca. Poeta zapisuje prawdę: “kurwa” – nie mityczna odyseja, penelopa, ale pornoja, biblijna nierządnica, “fak” to pierdolenie zarówno jako relacja międzyludzka jak i komunikacja językowa, nie-porozumienie, “huj” czyli dramatyczny przerost formy nad treścią – dotkliwość, namacalność, konkretność zjawisk a jednocześnie próżnia, impotencja.
    Brak jakiejkolwiek wiary – narzędzia ojca, wartości nie zostają przejęte przez syna; syn nie potrafi ich używać. Tutaj być może nieświadomie Veridas obnaża prosty mechanizm: ucieczka przed światem w literaturę, w którą zresztą nie wierzy, podobnie jak w narzędzia ojca. Dlatego tak wartości tamtego pokolenia, jak i książki tego nadają się na śmietnik.
    Na koniec to gdybym był ojcem… i żal do ojca. “My, którzy nie powrócimy na tamtą ciepłą, ciemną werandę naszego życia”…”Nie mamy pretensji do naszych przodków” – to jest ten fałsz. Cały ten mikropoemat zasadza się na fałszu, właśnie na kłamstwie że nie ma żalu do tych przodków. Dlatego osuwa się w sentyment.

    JA
    Kiedy mówi “ja” to już jest bliżej, to już jest perspektywa: ja-ojczyzna-kosmos. Ale wciąż słaby: “Co chwilę tracę ogromne ilości energii i ciepła. Dlatego chcę, żebyś krążył wokół mnie po niskich orbitach.” Potrzebuje drugiego
    “Bez wrednych, chytrych przyjaciół, obcych i odległych rodziców, ważnych
    zajęć – będę twoją matką, ojcem, bratem, żoną i mężem. Przez
    całą świnkę, zapalenie płuc, psychozę, neurozę, ospę i odrę.
    Mów do mnie. Łaskocz mnie. Powiedz mi, o czym myślisz.”
    No ale to pogłos Whitmana:
    “Odłączmy się tedy od reszty, my obaj;
    Jesteśmy już teraz sami, nie róbże ceremonii!
    Dalej! Wyznaj to, czego nie wyznałeś jeszcze nikomu, opowiedz i cała historię,
    Porozmawiajmy o śmierci – wyrzuć z siebie wszystko,
    Powiedz mi to, czego nie powiedziałbyś bratu, żonie, lekarzowi.”

    ANIOŁ
    Cały świat to Ameryka, kalifornijski supermarket. Poeta jest jednym z ekspedientów, staje się kochankiem Whitmana. Ale jednocześnie wie że to tylko martwa figura.
    Tu też właściwie przekłamanie. Od samego poczatku: bardzo modna próba wpisania się w kontekst wielkiej literatury – motto; jakaś taka niekonsekwencja: cytat w tłumaczeniu, tytuł wiersza w oryginale, że niby znam języki i czytam oryginały. Zupełne niezrozumienie że jak się jest poetą to jest się w linii poetów – niezrozumienie że w wierszu Ginsberga pytanie Whitmana: “Czy to ty jesteś moim Aniołem?” nie może być skierowane do Ginsberga, do poety, nie może być mowy absolutnie o takiej pomyłce, bo Whitman jest ojcem Ginsberga. Veridas w swojej anielskiej egzaltacji myli ojca z kochankiem. Nie potrafiąc go kochać ani wykastrować więc deprecjonuje:
    “Przestań krzyczeć, przestań się puszyć. Szybko, wyjmuj ogórki z kieszeni,
    każ się wieźć do domu; przestań się mazgaić, napisz wierszyk.”
    I ojca, i poezję. Ale to są projekcje, i to jest wina ojca, tradycji, która kastruje kochanków syna. Ginsberg potrafił napisać: “Płaczę teraz bez przerwy / Płakałem za moją duszę, płakałem za duszę świata. Świat ma piękną duszę… Bóg co się zjawia by można go było zobaczyć i zapłakać nad nim. Przepelnione serce Paterson”. To trzeba by poety który potrafiłyby tak w jakiejś mieścinie u nas zapłakać, no i tradycji, która rozumiałby że poezja Ginsberga żyda i pedała jest apokryficzna.
    O cmentarna lasko Wiedemana!

    GEJ
    “Mamusiu, w moim systemie wartości nie ma miejsca na taką kategorię
    jak «męskość»! Mamusiu, chcę konstruować moją tożsamość
    jako świadomie marginalizująca się persona! Mamusiu, moja
    taktyka jest najbardziej zboczonym ze wszystkich modeli autodestrukcji!”
    To Veridas bierze w cudzysłów jako obserwację, to widzi, czyli ma szansę się rozwijać. Może będzie mial siłę kiedyś krzyknąć: Łotwo Zakasuje swoje pedalskie rękawy! No ale to może poza warsztatami gejowskimi.

    Opis współczesności, to już rzeczywistość zupełnie przesłonięta ilustracjami. Streta gadżetów na śmieci, chwyty retoryczne stylistyczne, bezpłciowe.

  18. Jaromir Bury pisze:

    No a tytułowa kanapeczka to o komunikacji jest. Język poety używającego pisma jako narzędzia poznania jest często erotyczny. Bo czyż wiersz rankiem napisany nakarmiony nocą może nie być kobietą. Come to me to nie tyle erotyk jest, co rozpoznanie w rozproszeniu wyrażone takim językiem. Ale to od Pieśni nad pieśniami już leci.

  19. Ewa pisze:

    Pięknie, Jaromirze! Zupełnie już straciłam nadzieję! Zaraz wątek nabrał rumieńców, potrzebne tu było pióro chłopaka i rówieśnika Kārlisa Vērdiņša. Nie powiem, Pan Jacek też bardzo wątek ubogacił, ale Twój głos Jaromirze jest jego dopełnieniem. Jak platońskie połówki.
    Już nie będę psuć tej wypowiedzi swoimi trzema groszami, poeta Kārlis Vērdiņš powinien być usatysfakcjonowany taką głęboką analizą poetycką, świadczącą o przyjaźni łotewsko – polskiej, bo wstyd wielki, że nikt w Sieci o nim nie pisze. I według zasady, że każde dobro ściąga zło, bo symetria musi być w Kosmosie zachowana – już cicho siedzę.

  20. Ewa pisze:

    E, tam, od Pieśni… Wszyscy jesteśmy od Adama i Ewy w tym sensie.
    Właściwie najważniejsza jest tu diagnoza kłamstwa. Bo literatura to przecież krystaliczne kłamstwo, gdyby nie była kłamstwem, nie byłoby literaturą, ale wiersze te nie są kłamstwem artystycznym i dlatego nadają się tylko na prawdziwy śmietnik. Ale Jaromirze po niewielkiej zmianie znaków słów na przeciwne w tej mini recenzji, powinien Cię Pan Kārlis zatrudnić na public relation, a zwolnić Pana Jacka. Jesteś o wiele lepszy. I lepiej czujesz komunikację. Kanapeczka… Nigdy bym na to nie wpadła…

  21. Jaromir Bury pisze:

    Kanapeczka to jest jakby kierunek, pewna prawda. Tam świat jest rozproszony: “Trafiłem gdzieś, gdzie wszyscy byli uchachani i błyskotliwi,
    i potwornie głodni. Więc piłem i śpiewałem, ale zachowałem moją
    kanapeczkę.” Musisz to rozumieć metaforycznie. A nie brać tak do siebie.
    Pieśń nad pieśniami to może za daleko. No ale jednak Verdinsowi chodzi o więź. I jest u niego pewna filozofia języka. No przynajmniej ja tam widzę różne takie elementy, zresztą Wojaczek to też język, język którego nie było.

  22. Ewa pisze:

    Przecież napisałeś mi wczoraj, że nie masz dla mnie kanapeczki. To jak nie mam brać do siebie.
    Wiem, nie ma nas, jesteśmy zniknięci, niknęliśmy wraz ze światem, bo znaki nas pożarły swoim nadmiarem, nie ma malarstwa, bo malarstwo zaczęło działać poprzez swoją intensywność i zawładnęło sensem, słowa też już nic nie znaczą, poprzez powtarzalność i multyplikację są unicestwione, bo się wytarły, zużyły i poszły się… Pisane nie piórem gęsim, ani długopisem, tylko klawiaturą, z natury już jest światem wirtualnym i relatywnym, nieistniejącym…
    Ja myślę, że wszystko, co jest tworzone „luźno”, lub, by znowu nie obrażać i nie nazywać bełkotem, „z marszu”, jest materią na każdy właściwie równie luźny i filozoficzny wywód. Vērdiņš to postmodernista, Wojaczek to romantyk. Vērdiņš dąży do zaniku poezji, Wojaczek tylko do zaniku poety. Vērdiņš dąży do afirmowania poety i jego artefaktów, które już nic nie znaczą, bo znaczy tylko on. Vērdiņšowi dobrze się żyje, ma ten sweter naprawdę i naprawdę gwiazdy liczy, dlatego utrzymywanie statusu poety jest takie prawdziwe. Ani Bursa ani Wojaczek w najśmielszych marzeniach nie wyobrazili sobie, że można sobie tak fajnie pożyć i na dodatek być poetą.
    Dlatego to, co napisze Vērdiņš, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. „Kanapeczka” i tak zostanie doniesiona, bo to leży w interesie poety, by donieść ją tam, gdzie trzeba. A, że jest przeterminowana i zagraża zdrowiu konsumenta, to już nie jego działka. Tym ma już się zajmować medycyna.

  23. Jaromir Bury pisze:

    Napisałem że nie mam kanapeczki właśnie po to żeby wyjść z cudzego tekstu, żeby nie grać. To wszystko, cała tekstualność strasznie wkręca.
    Ja się trzymam kartek, rzeczywistości, i w tym znikam, nie jestem zniknięty.
    Te tomiki, one mogą służyć właściwie tylko jako pretekst do jakichś rozważań. A to i tak nie ma sensu, to jest kluczenie, z którego prędzej czy później zostaje się wyplutym albo samemu się wypluwa. Z drugiej strony całkowita negacja też Cię przecież nigdzie nie prowadzi.
    Nie wiadomo co z tym w sumie robić. Może po prostu przygladać się, dziwić.

  24. Ewa pisze:

    Dziwienie jest bardzo absorbujące. Wchłonięcie powodów zdziwienia czasochłonne. Właśnie wysłałam kolejny list do organizatorów konkursu „Mdłości” do warszawskiego Domu Kultury „Nad Dolinką” i też mnie to przecież kosztowało, bo nie wiem, czy alienacja konkursów już nastąpiła całkowita, czy połowiczna. Czy się ogłasza konkursy bez rozstrzygania? Wszystko musi człowiek pozyskać sam, by mu się pozwolono dziwić. Nikt dobrowolnie nie pozwoli się dziwić za darmo. Zdziwienie wyjątkowo dużo kosztuje. Musisz najpierw wciągnąć cały ten cyrk podobny prawdziwemu cyrkowi, z clownami, dzikimi zwierzętami i prestidigitatorem, a to wszystko na niby, bo nikt nic nie potrafi i wszyscy są leniwi. Tylko rozryczeć się, jak dzikie zwierzę, raczej wszyscy umieją. Napisałabym na ten temat opowiadanie, ale na razie nie ma jeszcze akcji.
    A jakby już ogłoszono, że poezję się robi bez jej pisania, wystarczyłaby tylko tajna umowa między organizatorami i artystami, i nikt by tego nie musiał produkować, czytać i krytykować. I być może, że to już nastąpiło.

  25. Jaromir Bury pisze:

    Opowiadanie nie ma akcji, ale to mógłby być niezły początek:
    No chyba mało kto czyta te tomiki poetyckie. Ci co promują. No i Ty – i powiem Ci że właściwie to jest też rodzaj promocji. Ja myślę że liczba czytelników Verdinsa wzrośnie.

  26. Jaromir Bury pisze:

    “Właśnie wysłałam kolejny list do organizatorów konkursu “Mdłości” do warszawskiego Domu Kultury “Nad Dolinką”… to ten początek.

  27. Ewa pisze:

    Ale za to i tak nie pojadę do Rygi.

  28. Jaromir Bury pisze:

    A po co do Rygi jak tam Ci się poezja nie podoba.
    Widzisz to jest tak że nie możesz się zaadaptować do warunków. Patrzysz na świat w kategoriach zero-jedynkowych opozycji (wartość-niewartość), a świat jest ułamkowy, z-różnicowany (wartość-mniejsza wartość-niepełna wartość-śladowe ilości wartości…) I Ty bierzesz tomik, wypowiadasz nad nim swoje sakramentalne: nie jest, nie był i nigdy nie będzie poetą, a legion ich, poetów, drży na myśl o kastracji. Szukasz aktów totalnych, a znajdujesz relatywne, które negujesz.
    No ja z kolei jeśli znajduję jakiś procent poezji, to podłączam do tego maszynerię, która na tamtym pierwotnym tekście buduje notatkę, komentarz. Ale to nic mi nie wnosi, bo to jest to co ja wiem – więc nie znikam w tym, bo to syntetyczne. A właśnie uznaję tylko pisanie organiczne, pisanie jako funkcję organizmu. I też takie czytanie. Nigdy nie trawię lektury intelektualnie, tylko jako wejście w obraz, jako doświadczenie. Tam gdzie trzeba podłączyć maszynę, gdzie do artefaktu trzeba stworzyć opis, narrację, komentarz – tam jest porażka sztuki; to właśnie jak mówisz w plastyce.
    Ale wiesz obieg literatury to jest kwestia promocji; to się odbywa w relacjach rynkowych, wszystko podpięte pod ośrodki akademickie i administracyjne, i to jest robienie kariery. Tutaj pojawia się problem: literat pisarz poeta może wypowiadać się politycznie i angażować, ale nie powinien raczej uprawiać polityki wydawniczej, rynkowej. Nie można negować czyjejś kariery, można ją najwyżej samemu robić. Chyba że poddasz wszystko ironii, tzn. można napisać utwór o środowisku literackim i jego mechanizmach.
    Ty ładujesz mnóstwo energii i emocji w walkę, której cała ironia polega na tym że obraca się przeciwko Tobie – tzn. to co negujesz w ostatecznym rachunku zostaje nagłośnione i a rebours wypromowane. Z drugiej strony – robisz na blogu karierę. Dlatego poeci przysyłają Ci tomiki.

  29. Jaromir Bury pisze:

    No a ludzie nie tyle są leniwi, co mają swoje sprawy, swoje charaktery; każdy jest też jakimś zwierzęciem – domowym, stadnym, stepowym, dzikim. Cyrk to nie wiem – w cyrku robi się sztuczki. A to trzeba w sobie swoje zwierzęta widzieć, układać, no i szukać swoich.

  30. Andrzej Talarek pisze:

    jak mi przykro, że nie mogłem na bieżąco śledzić tej naprawdę ciekawej dyskusji ( z racji mojego uwięzienia w szpitalu na cały chyba miesiąc, a dostęp do internetu mam przypadkowy) i się do niej włączyć. ale widzę – pobieżnie ją przeglądając – że zgadzam się z Panią, Pani Ewo. Pozdrawiam

  31. Ewa > Jaromir pisze:

    Przede wszystkim legion nie drży, bo nic go nie obchodzi moje zdanie.
    Widzisz, wejdzie tu taki Jacek Dehnel, naszura oficerskimi butami i ani mu w głowie się dowiadywać, gdzie się znalazł. Na odchodnym rzuci, że to bazarek, to tak, jakby tu nasikał. I mnie zarzuca, że się zachowuję nieobyczajnie. Ja wiem, że nikt nie lubi być krytykowany, że prawdziwy artysta potrzebuje tylko nagrody, ale ja nie wiem też, z jakiej racji mam kłamać czy mówić nieprawdę. Spotykam się z pewnym sposobem poezjowania i mówię głośno to, czego w towarzystwie się nie wypowiada. Mogę to robić, bo nie należę do towarzystwa, towarzystwo nie uważa mnie za swojego członka. Więc jest to mój głos prawdziwy, ani tendencyjny, ani stronniczy, bo cóż mi do artysty z Łotwy, czy ja go potrzebuję zwalczać? Wiem, że mój blog powinien być takim blogiem cioci kloci, mam być nobliwą starszą panią, która matriarchalnie częstuję ptifurkami, która sobie pisze bloga i się zachwyca pięknymi poetami o aksamitnych oczach, chłopakami, których trzeba popieścić słowem, a za to, że pozwalają się podziwiać, ją polubią.

    Wczoraj zobaczyłam z „Alkterkina” tak przepiękny poetycki film „Tablice”, produkcji irańskiej, tak poruszający, tak piękny. Inna kultura, egzotyka, a jednak porusza dociera, interesuje, łaknę tego. Dlaczego mnie poeta z Łotwy nie porusza? Nic mnie nie obchodzi, nie rezonuje ani cząstkowo, ani totalnie?
    Dlatego, bo poetą nie jest, nie był i nigdy nie będzie. I jeśli go nazwę spryciarzem, to go obrażę, ale czy nie jest wielką sztuką cyrkową nie będąc poetą, brać udział w dotacjach państwowych dla poezji, dostać się do programów unijnych, być przekładanym na obce języki? Czy to nie jest sukces mistyfikacji? Oczywiście, mogę to wszystko, co się dzieje w postkomunistycznym kraju zataić, bo nic nie wiem, co tam się dzieje. Ale przecież życie kulturalne w każdym z tych krajów jest mniej więcej takie samo, mechanizmy są wszędzie podobne i jeśli się o tym głośno nie mówi, to przecież nie znaczy, że ich nie ma. Na każdą, najmniejszą nawet kontrowersję odnośnie nagród, dzielenia państwowych pieniędzy jest natychmiast piłatowe umywanie rąk. Sakramentalne: proszę się udać do organizatorów. Taki był natychmiastowy komentarz Pani mecenas Mosiewicz na nieszufladzie, jak nagrodę Berezina dostał poeta nie będący debiutantem. Ja nawet jak wczoraj napisałam do organizatorki konkursu poetyckiego, to mi odpisała, że winien jest informatyk i ja mam do niego napisać, a nie do niej. A tak naprawdę, to wszystko dawniej było na telefon i dzisiaj też jest na ten przysłowiowy telefon. Wtedy artyści spoza tej metaforycznej sieci telefonicznej nie mają prawa istnieć. Ja nie chcę zmieniać świata, ani mi to w głowie, ale mam prawo o tym głośno mówić. Artysta ma obowiązek o tym głośno mówić. Mam bloga i on do tego służy. I to nie jest administracja tylko właśnie sztuka. Ponieważ tomik „Przyniosłem ci kanapeczkę” nie należy do kategorii sztuki, ja go rozbieram artystycznie, ja nie piszę do Związku Literatów Łotewskich, że jakiś Mistrz bezrobotny siedzi właśnie w suterynie i to jego wiersze winny być tłumaczone przez polskiego poetę, Jacka Dehnela na język polski. Ja tego nie napisałam.

  32. Ewa > Pan Andrzej Talarek pisze:

    Panie Andrzeju, mam nadzieję, że nic poważnego, że to raczej sanatorium, niż szpital, bo tak długo w szpitalu nie powinno się przebywać. Zapraszam w przyszły czwartek, będziemy omawiać tomik Andrzeja Sosnowskiego “Dla tej ciemnej miłości dzikiego gatunku”. Mam nadzieję, że szpital przywrócił Pana zdrowiu, chociaż on bardzo pozbawia energii. Ale blogowanie z pewnością ją Panu wróci. Serdecznie pozdrawiam!

  33. Jaromir Bury pisze:

    No widzisz. I to jest głos zwierzęcia, żadnych cyrków.
    I teraz ktokolwiek jest w stanie wykazać że omawiany tutaj tomik jest dziełem kogoś kto zawsze był, jest i będzie poetą, powinien przyjść i z Tobą rozmawiać. Przedstawić, opowiedzieć swoje organiczne, żywe przeżycie tej poezji. No a tego się nie da zrobić za pomocą argumentacji, tylko narracji, a narracja musi wypływać z przeżycia. Twoja negacja jest przeżyciem i jest totalna. Jedyne co mogłoby bronić tego tomu to równie silna afirmacja.
    No to wyjścia są dwa: albo nikt nie przeżywa w pełni głosu Verdinsa, albo boi się Twojego głosu. Reszta to jest rozwiązanie syntetyczne, połowiczne – robota filologów, krytyków, recenzentów. No ale tego typu robota Ciebie, mnie, czytelnika ani nawet samych etatowców chyba nie przekonuje.

  34. Ewa pisze:

    Właśnie skończyłam oglądać film o Szymborskiej, który nagrał mi z tv mąż, jak byłam odbierać nagrodę w Kurorcie. I wiesz, Jaromirze, ten film jest ilustracją właśnie tego trzeciego, jak piszesz wyjścia. To tak, jak coś posiadające trzy połówki. Trzecie wyjście, czyli, brak apologetów i obrzydzaczy. Trzecie wyjście! Interesujemy się absolutnie wszystkim, tylko nie wierszami. Wtedy robimy: w naszym pokoleniu to się nazywało, robimy jaja. I to nie żadne określenie odnoszące się do seksu, tylko do kurzych jaj. Znosimy te jaja, spożywamy, tłuczemy, uprawiamy biegi turniejowe z jajem w nogawce. Dosłownie wszystko, byleby tylko nie mówić nic o poezji. Kto powie coś o poezji, jest wykluczony z gry. A, jak powiedziała na planie Noblistka Szymborska, każda gra wymaga dyscypliny. Brak dyscypliny niweczy każdą grę.
    Dlatego mówienie o artystach dworskich wymaga takiej dyscypliny.

  35. Jaromir Bury pisze:

    Z drugiej strony jednostki niezdyscyplinowane mogą sobie na blogach dworować z tego trzeciego wyjścia. Tylko że tamci z tych jednostek też. No i tak to się toczy, takie jaja.

  36. Ewa pisze:

    Tak, właśnie, Kosmiczne Jaja.
    Trzecie wyjście, czyli robienie jaj, dotyczy tylko artystów dworskich i dworu. Ja w każdym razie z moim blogiem nie nalezę do dworu, więc nie mogę robić jaj i też nikt się nie wysila, by ze mnie dworować. Zauważ Jaromirze, że natura jest w sumie bardzo racjonalna i oszczędna, a świat dworu i dworaków należy, nawet jak nie chce, też do świata natury. On mnie nie zauważa, ja według niego nie istnieję, nie ma żadnego dowodu na moje istnienie. Wyłuszczę tę teorię w szerszym poście na temat najnowszego dzieła autora tomiku wierszy „Marcówka”. Redaktora Naczelnego Wydawnictwa „Znak”, Jerzego Illga. Tam teoria robienia sobie jaj jest rozpisana na pół tysięcy stron formatu A 4. Uważam, że jest to sztandarowe dzieło objaśniające tę teorię w relacji literatura- percepcja.
    Ja przynależę do obrzydzaczy. Nie jest to rola wdzięczna, ale i nie jest niebezpieczna. Ponieważ nie istnieję, nic mi nie grozi.

  37. Jaromir Bury pisze:

    Sztuka wynika z praw natury – kultura jest naturalna. Ale dwór to już chyba nie tyle prawo, co mechanizm: cywilizacja. Zawsze jakaś technika, inżynieria, w tym inżynieria społeczna. Oczywiście cywilizacja bez praw natury i bez sztuki jest niemożliwa.
    Ty Ewo nie że nie istniejesz. Ty nie istniejesz bo przysypiasz, marzysz. I kiedy marzysz Twoje zwierzęta drzemią albo się rozchodzą, albo wpadają w panikę. Musisz się skupić nad opanowaniem swoich zwierząt, nie na dworskich zabawach. Dwór nie daje istnienia, najwyżej sprawia że można za-istnieć. Pisanie jako forma istnienia jest zawsze pierwotne, jak rysunki naskalne.

  38. Aga Smarz pisze:

    Czy wiersze były tłumaczone z języka łotewskiego, czy z angielskiego lub rosyjskiego? (może to głupie pytanie, ale nie mogę uwierzyć, że ktoś w Polsce zna jeszcze łotewski!)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *