Rolf Schübel “Gloomy Sunday. Pieśń o miłości i śmierci” (1999)

Gloomy Sunday

Bohaterem filmu jest standard jazzowy Gloomy Sunday skomponowany w 1933 roku w Budapeszcie przez węgierskiego Żyda, Rezső Seressa.
Dzisiaj na portalu YouTube sto wykonań tej sławnej piosenki świadczy o tym, że jej nieprzemijalność jest bezsporna, a zakaz emisji w radiu BBC w ubiegłym wieku, mający zahamować liczbę wywołanych nią samobójstw, nie zmniejszył  jej popularności.

Film oparty jest na powieści Nicka Barkow i opowiada fikcyjną historię o powstaniu melodii i próbuje na podstawie trójki węgierskich przyjaciół i zarazem kochanków oraz wplecionego w ich los Niemca, dociec jej tajemnicy. Na planie filmu bohaterowie ze zgrozą oglądają w kinie kronikę filmową pokazującą na całym świecie falę samobójstw skutkiem słuchania płyty z nagranym utworem. Niezmiennie przepiękna melodia, jak śpiew syren, poruszała delikatne zmysły ludzi śmiertelnie zakochanych i odmawiających dalszego życia bez swoich dopełnień.

Fabuła filmu ma strukturę greckiej tragedii. Do szczęśliwości dwojga ubóstwiających się kochanków – Ilony o urodzie bogini i  László, właściciela eleganckiej restauracji, dołącza jeszcze trzecie, dopełniające ich ogniwo – geniusz muzyczny, András. Będą w trojkę dzielić łoże, stół, pracę w restauracji i przyjemności wypoczynku w trakcie podmiejskich wycieczek nad Dunaj. Opiekuńcze skrzydła Erosa bezradnie opadną, gdy w restauracji zjawi się „mistrz z Niemiec”, wysłannik śmierci Hans, przyjeżdżający z Berlina, gdzie „Niemcy właśnie się obudziły”. Rok 1933 nie jest jeszcze tak dramatyczny i zakochany w Ilonie Hans wraca w niespełnieniu do domu, zakłada niemiecką rodzinę, by jednak po kilku latach powrócić już w mundurze SS jako standarterfürer, zrealizować swoje marzenie siłą przy sprzyjających nieoczekiwanie okolicznościach historycznych. Pragnie wejść w nie swój świat, którego nigdy nie zrozumie, a który go fascynuje, ale nigdy go nie doświadczy. Zabrać może jedynie gwałtem namiętność z pozycji zwycięzcy pokonanego narodu, jak rabuje antyki nierozumny barbarzyńca.

Tanatos jest więc rewersem przegnanego Erosa, tak samo intensywnym i radykalnym. Pieśń o smutnej niedzieli pojawia się jako zapowiedz nieuchronności, a jej piękno i uwodzicielski imperatyw wyprzedza losy kochanków skazanych na bezpowrotne rozdzielenie śmiercią. Jedynie figura Niemca, wykonawcy zbrodni, jest poprzez swoje duchowe niedostosowanie czymś obcym i wyalienowanym ze świata, w którym zrządzeniem losu się przypadkowo znalazł.

W scenie końcowej, kiedy osiemdziesięcioletni Hans odwiedza Budapeszt i restaurację, w której dokonała się faszystowska akcja rasistowska, kumulują się wszystkie wątki opowiadanej filmem historii. Hans nie wraca, jak przysłowiowy zbrodniarz na miejsce zbrodni. Wraca, powodowany nostalgią za czymś, czego nie potrafił w sobie nigdy zniszczyć i nie przypuszczał, będąc wtedy młodym, że zniszczyć nie zdoła. Osiemdziesięcioletni Hans słucha melodii Gloomy Sunday po pół wieku, kiedy historia zatacza koło w powtórzeniu. Znowu tak samo jest nieświadomy i tak samo niedopuszczony do świata, którego nigdy nie pojął, nie zrozumiał i by go pokonać, mógł go tylko zniszczyć. Umierając przy dźwiękach Gloomy Sunday nie doznaje rozkoszy wolności, ponieważ jej czar polega na daniu słuchaczowi śmierci w wolnościowym akcie wyboru. Hans zostaje zabity, nie dlatego, że był zbrodniarzem i że sprawiedliwości musi stać się zadość. Nie. Film opowiada o innej przestrzeni, w której świat muzyki i determinujących go dźwięków rządzi się już tylko boskimi prawami. Hans zostaje zabity, bo została mu odebrana wolność za to, że odebrał ją innym. Została zabrana mu śmierć, bo śmierć jest wolnością, nawet, jak się „wychodzi przez komin”.

Gloomy Sunday
moje tłumaczenie z węgierskiego

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Rolf Schübel “Gloomy Sunday. Pieśń o miłości i śmierci” (1999)

  1. Rysiek listonosz pisze:

    zakaz BBC dla śpiewanej „Gloomy Sunday” przez Billie Holiday (1941) został zniesiony dopiero w 2002 !

  2. Ewa pisze:

    Warto się zastanowić nad piosenkami zakazanymi i momentem, kiedy zakazane nie są. Myślę, że zakaz zostaje zniesiony, kiedy przestają działać na ludzi i ludzie wyskakują z okien od roku 2002 przy dźwiękach już innej muzyki.

    Właściwie ludziom nie trzeba niczego zakazywać wprost. Np. taki film „Miłość w przejściu” Janusza Majewskiego, według scenariusza Jerzego Pilcha zupełnie zohydza Walentynki i po obejrzeniu czegoś podobnego odechciewa się wszystkiego: seksu, literatury, „Tygodnika Powszechnego”, i przede wszystkim samego Jerzego Pilcha.
    Był podobno niedawno w TV, a w Sieci jest tutaj:
    http://www.tvp.pl/filmoteka/film-fabularny/milosc-w-przejsciu-podziemnym/wideo/film-fabularny-polska-2006

  3. Rysiek listonosz pisze:

    Tak, widziałem, ten film Dzień Zakochanych nie tylko wyszydza, ale uderza w istotę miłości nie wiadomo dlaczego, co ona im zrobiła… Podobnie działa odstręczająco artykuł „Zakochany Jezus” Ks. Andrzeja Draguła w sieciowym wydaniu „Tygodnika Powszechnego”. Zakaz w tej chwili to nakaz czytania i oglądania czegoś, czego byśmy nigdy nie wchłonęli, gdyby nie było w zasięgu ręki. Podobnie jest z portalami sieciowymi. W dalszym ciągu czyta się niedoczytania w nadziei, że wreszcie coś tam się uda przeczytać. Bo dotychczasowe media, jak TV czy szacowne tygodniki już trzeba sobie chyba odpuścić.

    Pamiętasz “Je t’aime … moi non plus” – Jane Birkin & Serge Gainsbourg z 1969?
    Też była zakazana.

  4. Ewa pisze:

    Ha, ha, Je t’aime!
    Puszczano to bezkarnie przez megafony na zakładach pracy, nikt nie wiedział, o czym to jest, niczego nie zakazywał, nie miał pojęcia że trzeba zakazać, a te ochy i achy w piosence kompletnie nie kojarzono z seksem. Działa na podświadomość, jeśli jest w człowieku jakiś próg wrażliwości. Na zakładzie opowiadano ordynarne dowcipy wyłącznie seksualne, ludzie pili wódkę i taka francuska perwersja zupełnie do nich nie docierała. Byłam na praktyce licealnej na zakładzie, to pamiętam. Data mody na tę piosenkę to data lądowania człowieka na Księżycu, to pamiętam. Też śmierci Gombrowicza, ale nikt nie wiedział o jego istnieniu, toteż i nie wiedział o śmierci.
    W Polsce nie trzeba niczego zakazywać. Wszystko dzieje się samo.

    http://www.youtube.com/watch?v=ZEGHgpbBZNU

  5. Jožin pisze:

    Film traktuje o histerycznej historii Węgier w XX w. oraz – jak stwierdziłby niejeden mieszkaniec Warszawy – straszlywych myłościach połączonych ze śmiercią, będących tematem niejednej piosenki ze stolycy. Dzięki świetnym zdjęciom Edwarda Kłosińskiego pokazuje obraz Budapesztu, który jest wart pokazania w czasie wycieczek turystom laikom. Profesjonalna obsada aktorska – w szczególności prezencja samej Eriki Marozsan nadała filmowi dodatkowej wartości. Czas akcji to lata dziewięćdziesiąte oraz trzydzieste i czterdzieste ubiegłego wieku. Przedwojenną stolicę Węgier odwiedza – jakby go nazwał pewien kolega Schübela po fachu – dupowaty, naiwny Hans Wieck i decyduje się na obiad w restauracji, którą prowadzi nieortodoksyjny Żyd Szabó Laszlo świetnie zagrany przez posiadającego korzenie na Śląsku Joachima Króla, któremu jako kelnerka a zarazem kochanka partneruje z pochodzenia Ćwierćżydówka Erika Marozsan (w filmie Ilona), którą Laszló z konieczności jako tzw. “siła spokoju” dzieli się z nadwrażliwym kompozytorem utworu będącego przyczyną większej ilości samobójstw, niż w Polsce “Ostatnia niedziela”. Wątek dotyczący zejść na własną prośbę – być może przyczyną ich jest także depresja będąca chorobą narodową Węgrów – kojarzy mi się z piosenką „Wujek Staszek” Macieja Zembatego, ponieważ dotknięte złym urokiem ponurej niedzieli osoby obojga płci (nie mylić z obojnakami) dokonują samobójstwa w różny sposób jak np. podcięcie żył, strzał w głowę, skok z mostu, powieszenie czy otrucie substancją płynną. Hans dostrzega urodę Ilony, potocznie mówiąc zaczyna nawijać, prezentuje najnowszy wynalazek z Niemiec (aparat Leica), którym za zezwoleniem robi jej zdjęcie, lecz sam podryw okazuje się być nieudany z powodu sztywności, nieśmiałości i ogólnego braku przebojowości adoratora. Później prosi ją o rękę, lecz ta odmawia, co staje się przyczyną późniejszego zdziczenia odrzuconego. Hans początkowo “ma doła” czyli popada w depresję i postanawia wieczorem rzucić się do Dunaju z Mostu Łańcuchowego, lecz Laszlo przewiduje jego plany i postanawia go śledzić. Gdy Hans skacze, restaurator odgrywa rolę ratownika i pocieszyciela, czyli dobrego wujka. Uratowany Hans wraca do Niemiec, gdzie się na nim rozwija nowy reżim adolfa H. Zgodnie w poprzednim opisem żeni się, zakłada rodzinę i do Budapesztu przyjeżdża bez rodziny i zazdrosnej żony dopiero około roku 1944, w którym na Węgrzech do władzy dochodzi partia strzałokrzyżowców, która bezwzględnie poddaje się Hitlerowi. Hans jako biznesmen na stanowisku wojskowym przewiduje nadejście nowych czasów i zabezpiecza się na przyszłość zarabiając na Żydach, którzy chcą się uchronić przed wywiezieniem do obozów koncentracyjnych, zaś uzyskane kosztowności przemyca w trumnach, w których mają się rzekomo znajdować zwłoki poległych na froncie wehrmachtowców. Kompozytor “Szomoru Vasarnap” popełnia samobójstwo pistoletem podczas konsternacyjnej sceny w restauracji Hansa, Laszlo ma jeszcze prawo bytu, lecz Hans mający obsesję na punkcie Ilony próbuje ją zdobyć i aresztuje Laszlo, któremu przed uwięzieniem nie udaje się popełnić samobójstwa przy pomocy fiolki z trucizną. Planem Hansa jest zdobycie Ilony, która w obliczu beznadziejnej sytuacji oddaje się mu. Po seksie, w wyniku którego Ilona (najprawdopodobniej!) zachodzi w niepożądaną ciążę, lecz jeden kandydat na domniemanego ojca spoczywa na Kerepesi, zas Laszlo mimo poprzedniej roli ratownika życia traci na wartości i zostaje przez Hansa skazany na wywózkę do obozu koncentracyjnego zamiast ortodoksyjnego starego profesora Teitelbauma, którego rodzina dała większą “motywację”. Rodzi się dziecko z dwoma martwymi ojcami i trzecim – biznesmenem siedzącym w Niemczech i będącym szanowanym człowiekiem ze względu na wcześniejsza “bezinteresowne” ratowanie Żydów od Holokaustu. Po wyjeździe Laszlo „na skierowanie Hansa” Ilona paraduje z brzuchem po cmentarzu Kerepesi, na którym odwiedza przyjaciela pianistę i widz koncentruje się na tym, kto jest ojcem i dziwi się, że opuszczona kelnerka nie zdecydowała się na zabieg, lecz na urodzenie dziecka, z którym otruwa domniemanego ojca, który – szczyt absurdu – po 50-ciu latach postanawia odwiedzić tą samą restaurację w Budapeszcie i obchodzić w niej 80 urodziny. Tam niestety czekają na niego Ilona i syn – mamincycek, którzy dokonują na Hansie eutanazji przy pomocy trucizny z fiolki, którą pierwotnie planował otruć się Laszlo i która staje się składnikiem ulubionego dania Hansa – Rollfleischu zwanego na Węgrzech węgierską roladą. Zbiegiem okoliczności jest fakt, że Hans w ostatniej swojej godzinie robi wrażenie człowieka, który dostaje zawału spowodowanego być może zdjęciem Ilony na wiedeńskim fortepianie lub hymnem samobójców zagranym na jego własne życzenie lub obydwoma czynnikami (początek filmu). Obecny przy zgonie syn Ilony udaje zdenerwowanego, niepokoi się, że być może powodem zejścia jest „ta przeklęta pieśń”, lecz uważny widz i tak może domniemywać, że stary został załatwiony kurtuazyjnie, co potwierdza się pod koniec filmu, gdy obchodząca również w tym dniu osiemdziesiątkę babiczka Ilonka myje fiolkę po użytej truciźnie, a Hans zapakowany w trumnę odjeżdża wozem pogrzebowym w towarzystwie międzynarodowych mediów jako węgiersko – żydowski bohater narodowy.
    Cały film to przeplatanie się absurdu z brutalną rzeczywistością, w którym najgorszym jest fakt, że pod wpływem nieudanej miłości, polityki można stać się wyrafinowanym skurczybykiem kształtując jednocześnie swój pozytywny image ze szkodą dla mniej znaczących jednostek, wobec których zbydlęcony podmiot nie czuje się zobowiązany do okazania wdzięczności ludzkiej, jeżeli takowa konieczność istnieje. Fakt ten jest chyba niestety uniwersalny dla każdej grupy społecznej, lecz może on być zarazem ostrzeżeniem dla osób pomagających dającym łapówki a odrzucających byłych wybawców, których może reprezentować często jedna osoba. Poza cały film – poza scenami w wannie, wycieczkami na rowerze trójkąta kochanków, włóczeniem się z butelką wina po Budapeszcie – jest pasmem ekstremów i absurdów (zgoda ekstremalnie spokojnego człowieka na dzielenie łoża, morderstwo domniemanego ojca, wizyta w miejscu, które winowajca bałby się odwiedzić, niewiedza o właścicielach lokalu, który rezerwuje się na urodziny itp.), lecz na pewno zyskał na wartości m. in. dzięki operatorowi kamery, dobrej obsadzie aktorskiej i podkładom muzycznym, do których należy nie tylko sama „Szomoru Vasarnap” lecz i motywy pokrewne.

  6. Ewa > Jožin pisze:

    Właśnie tak, bardzo dobrze Jožinie ten film przedstawiłeś!
    I jak piszesz na końcu, film ma wartości mimo absurdów scenariuszowych. Mam wielki sentyment do tego filmu, czasami filmy lubi się nie wiadomo dlaczego. Jak ludzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *