portrety: Ja

Żeby najeść się zapas – a przynajmniej nie zmarnować okazji najedzenia – zbieram foldery.
Każdy dzień mija tak szybko, a ja zasypiam błyskawicznie. Nawet nie zdążę zanotować, gdzie byłam. Więc pozostaje metoda magazynowania, a zapasy można przecież powoli potem zużywać.
Jedną z metod są foldery.

Miejsca dokumentowane są folderami bez ich rankingu ważności.
Po prostu znane na całym świecie miejsce wprowadza w obieg taką samą ilość folderów, jak marginalne, posiadające jedyną regionalną ciekawostkę, o której da się opowiedzieć tak samo dużo.
Dzisiejsze foldery turystyczne, mające grubość książek, jakość najlepszych magazynów mody, zawierają absolutnie wszystko, co jest potrzebne do magazynowania wspomnień.

Pacyfik ze stalową, egzystencjalną plażą uwieczniony w każdym niuansie, otwiera najbardziej oporne i pozatykane receptory mózgowe na Romantyzm.

Stolica stanu Washington z kompleksem neoklasycystycznych budowli, na Państwo. (Budzi postrach, gdy się patrzy na rzymską świątynię sprawiedliwości. Pomnik wykonany ze złota rosłego, męskiego anioła przebranego za kobietę, wiodącego trzech młodzieńców w krótkich spodenkach, ale innych kapeluszach, symbolizujących różne przynależności stanowe, na śmierć – w rzeczywistości swoimi rozmiarami budzi równą grozę, jak jego żaba perspektywa na folderze.)
Podobnie się ma z wulkanami, wodospadami, ogrodami.
Foldery dokumentują biologicznie portrety kamelii, magnolii i wiosennych teraz kwiatów z całą ich bezwstydną nagością.

Czy mieszkańców morza w ogromnym miejskim akwarium.
Scena karmienia monstrualnej ośmiornicy przebiega na obrazkach z całą, należną jej dramaturgią.

Nie inaczej jest z każdym wieżowcem w Seattle, każdą galerią i muzeum.

Toteż wszystko, co zgromadziłam wciągu miesiąca, poszatkowałam przecinarką do papieru tak, by ominąć reklamy i zbędne napisy, a wyfiletowany obrazek zawieźć do Polski, bym w betonie osiedla mogła go dotykać i gładzić.
Wydłubane w ten sposób moje dokumenty przeżytego czasu niestety wciąż stanowią pokaźny, nigdzie nie mieszczący się, potencjał energetyzujący wspomnienia.
By go odchudzić i sprowadzić do rozmiarów dozwolonej do wywozu liczby kilogramów, rozpoczęłam selekcję z bólem i stwierdziłam, że wszystko kocham jednakowo i że rozstać się nie sposób.

Zaczęłam więc obcinać obrazki i kadrować tak, by ich jądro, ich esencja, pozostała.
Do kosza poszły więc cenne fragmenty architektury, obrazów, przyrody, roślin, zwierząt i ludzi.
Tak napełniwszy dwie walizki, udaliśmy się na lotnisko, z których wskutek wysokiej jakości kredowego papieru, dozwolony ciężar przekroczyłam.
Toteż musiałam zaczerpnąć garściami po pięć kilogramów z każdej walizki na chybił trafił, gdyż selekcja, wskutek zbliżającego się odlotu samolotu, była niemożliwa.

Jestem bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy, gdyż jedynie przypadek może hierarchizować wspomnienia, których nie da się przecież wycenić.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *