„Solistki” ukazały się latem ubiegłego roku drukiem Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie i pokazały twórczość 41 poetek, reprezentowanych przez każdą z nich kilkoma utworami.
Ponieważ jest to niewielka próbka możliwości poetyckich poszczególnych „solistek”, wbrew intencjom wydawców trzeba rzecz traktować jako całość i jako jedną wypowiedź.
Spaja ją zresztą szata graficzna, która jak na wydaną przez warszawski dom kultury 235 publikację jest konsekwencją poprzednich książek w bardzo podobnej estetyce awangardy międzywojennej polskiego konstruktywizmu (np. grupy „Blok”). Czerwono-czarna, surowa, rewolucyjna tonacja, zastosowanie czcionki blok przypomina nie tylko rewolucję sowiecką, ale wszelkie sympatie do ładu komunistycznej Polski powojennej, ograniczonej wtedy oszczędnościowym programem kosztownego, barwnego druku. Nachalność i reżim graficzny tomiku jednocześnie sugeruje jakąś tymczasowość politycznej agitki. Lewicowość szaty graficznej jest jednak bardzo złudna, i jak to się teraz w sztuce dzieje, jedynie atrapą, potiomkinowskim szyldem, za którym kryją się wcale niebiedne i nie zaszczute społecznie poetki.
Podejrzenie budzą też ilustracje luźno związane z tomem i mające, jak zrozumiałam, pełnić rolę takich samych solistek, jak poetki, tylko swoją twórczość prezentują plastyką. Są to Marta Ignerska i Pola Dwurnik.
Pierwsza przyswaja świat pism satyrycznych, świat uogólnień i stereotypów, druga ilustruje rysunkiem odręcznym (ołówkiem 5B), stylizowanym na efekt niewielkich umiejętności uczennicy liceum plastycznego. Szata graficzna pełni tu bardzo agresywną rolę dominującą ponieważ układ typograficzny wierszy jest bardzo zróżnicowany i oko czytelnika w pierwszym odruchu obronnym spoczywa właśnie na ilustracjach, łatwiejszych do przyswojenia.
W kończących tom refleksjach redaktorek pada dużo słów na temat klucza i kryteriów, jakimi kierowały się trzy poetki wybierając te, a nie inne wiersze wśród morza obfitości utworów powstałych w ciągu tych dwudziestu lat. To właśnie osobowości poetek zostały przycięte do ogólnego przesłania. Poetki boją się jak ognia sentymentalizmu, kiczu i tym sposobem dostaliśmy kicz bezosobowy, wiersze reprezentujące świat kobiet, które nie istnieją lub opisujące świat, który nie istnieje. Niewątpliwe przeżycia dokumentowane liryką, głębokie i dające impuls do napisania wiersza są tłamszone ironią, sztuczną siłą i pozą, a wszelkie trudne konflikty męsko-damskie są wykpiwane i trywializowane. Seks dla tych kobiet, najczęściej – jak donoszą redaktorki – trzydziestoletnich, sprowadza się do czystej potrzeby fizjologicznej spełnianej, jak w poezji Marty Podgórnik: dla satysfakcji własnej, lub u Ewy Katarzyny Zdanowicz: partnera, czy u Izabelli Filipiak: drugiej kobiety, albo pośrednio, dla ojca, jak u Anny Tomaszewskiej. Figura matki pojawia się rzadko, jest raczej szczątkowa i cmentarna (Kamila Janiak). Resztę poetyckiego świata zapełnia albo męska śmieszna lubieżność i („perwersja” (Agnieszka Mirahina), albo menstruacja, martwe płody (Justyna Bargielska). Dziećmi poetki zajmują się równie szczątkowo jak swoimi matkami i babciami. Również koty, tak obficie obecne u każdej niemal poetki, zniknęły z antologii.
Trudno wyczuć, czy kobieta dzisiejsza w pełni sił swojej urody i kobiecości, niejednokrotnie na stanowisku, jest szczęśliwa. Właściwie, oprócz umieszczenia kobiet w mitycznej nierealności, odzianej w purpurę (Bianka Orlando) i hasającej w dzieciństwie jak chłopak (Agnieszka Wolny-Hamkało), bycie kobietą dla poetki dzisiejszej jest sprawą ponad jej siły i szychtą, którą odbębniają z łaski i z jakiegoś niezrozumiałego przyzwyczajenia. Ponieważ nie czuje się tam pajęczych nici moralnych, które łączyłyby je z życiem takim, jakie zmuszone są wieść, uwydatniają się wybory życiowe poprzez samostanowienie (być może pozorne) odczuwalne w podmiotach poezji. Poezja ta zatem nie jest wypowiedzią silnego poety, ale silnego podmiotu.
Redukcja starości (ledwie zaznaczone starzenie się w wierszu Violetty Grzegorzewskiej kłopotem kupowania coraz to droższego kremu), jest programowa.
Szczątkowa też jest konfesyjność. Poetki nie tylko nie wierzą w prawdę spowiedzi (słusznie), ale mówią coś, by nie mówić czegoś (niesłusznie).
Można potraktować odczłowieczenie kobiety polskiej, jako nowoczesność ponowoczesności czy wielki eksperyment zaprzeczenia odwiecznej roli poezji w jej stwarzaniu światów alternatywnych, w proteście do zastanego, niewygodnego, czy uwierającego. Niecałe pół setki kobiet polskich zamkniętych w „Solistkach” to śpiew ani nie syreni, ani nie konformistyczny, ani nie anarchistyczny. Nie ma afirmacji, nie ma skargi i nie ma buntu. Nijakość kobiet sytych nie przeradza się w libertyńską lubieżność, ani w witalne rozpasanie. Jedynie dwa razy pojawia się słowo chuj (Aleksandra Zbierska) i raz dupa (Marta Grundwald).
Seksu kobiety wyraźnie nie lubią, rozpinanie spódniczek zamkami błyskawicznymi (Ewa Sonnenberg) traktują bardziej prostytuująco, niż jako ofiarę z siebie lub obustronną przyjemność. Ale perspektywa miłości fizycznej nie przejmuje je ani odrazą, ani podnieceniem ze spotkania czegoś nieznanego. Wszędobylska blaza jest nie tyle szpanem, co prawdziwym stanem permanentnej nudy. Udziela się to czytelnikowi, skaczącemu od autorki do autorki w poszukiwaniu energii twórczej i jej nie znajduje. Eksperymenty słowotwórcze Joanny Mueller schodzące do starosłowiańskich klimatów nie mają nic wspólnego z orgią nocy sobótkowej. Wszystko, za co się chwytają poetyckie kobiece języki albo w połowie zastyga, albo pęka i rozmazuje się na ostatnim wydechu. Tak jest u Bianki Orlando w zaświatach, tak wygląda perwersja u Agnieszki Mirahiny.
Po przeczytaniu entuzjastycznej recenzji Tomasza Pułki na niedoczytaniach zrozumiałam, że właśnie to od czego poetki chcą się odgrodzić i czemu zaprzeczyć: męskość – afirmuje ich poczynania i uwierzytelnia. Widocznie światy powołane przez poetki, są obu płciom wspólne i podobnie odczuwane. Z „Solistek” nie dowiadujemy się czym jest dla autorek poznanie i czy są świadome tej niewiedzy.
Czytając je, ma się wrażenie, że właśnie ta nieświadomość potrzeby pisania i wydawania wierszy jest ich największą siłą. I jak słucham w wywiadach, największym ich egzystencjalnym problemem jest jedynie to, która płeć zasiedli stoliki jurorów w nadchodzących konkursach.
Skoro w „Solistkach” jest 41 poetek, dwie graficzki i trzy redaktorki (które są równocześnie poetkami w tej antologii), to czy nie należałoby to zjawisko już przyporządkować nie sztuce elitarnej, jaką była do tej pory poezja, a sztuce masowej?
Tam, jak piszesz, nie ma sprzeciwu. Nie ma go też u odbiorcy. Jak oglądam na youtube, Kazimiera Szczuka i Zdzisław Jaskuła też są zachwyceni.
Sama widzisz, że poetki nie stwarzają alternatywnego obrazu wyobrażeniowego w swoich wierszach. Dlatego tak trudno się je czyta. Przyznam z żalem, że spędziłam wiele godzin, by uczciwie je zrozumieć, bo wiesz, to inne pokolenie, inne problemy, a jednak coś powinno być wspólne. Taka Pawlikowska-Jasnorzewska pisała o starzeniu. Tu się nikt do niczego nie przyznaje, nikogo nic nie boli ani nie zachwyca. Tylko jak piszesz, zachwyca odbiorcę. Kazimiera Szczuka jest zachwycona. Szkoda, że jej tam nikt nie przepytał po szkolnemu z tych wierszy. Założę się, że nie przeczytała ani jednego. Albo Jaskułę.
Był sprzeciw na blogu Marka Trojanowskiego, też napisaną przez właściciela bloga parodią „Solistek”. Ale teraz jak widzę, to była to raczej reklama.
Wiara w konstrukcję wiersza za pomocą kompilacji słownych jest jedynie złudą. Czczą zabawą i gimnastyką. Jeśli wiersz nie żyje równocześnie w jakimś archetypie, nie może się w ogóle przydarzyć. Dlatego ta poezja tak męczy.
Chętnie bym podała jakiś przykład, ale wymieniona poetka poczuć się przez to może gorsza… A przebiegłością tej antologii jest jej spójność, równość i demokracja. Ponieważ zestawiały ją nie poetki, dokonały już niepoetyckiego wyboru. Stąd ta diabelska, blake’owska symetria.
Poetki się nie zachwycają, nie aprobują, ale nie rozwalą też skorupy, w której tkwią. W sumie są zadowolone, że mogą sobie w spokoju dziergać swoje wierszyki. Z pewnością już są plany „Solistek 2”, po tak oszałamiającym sukcesie. I chyba też finansowym. Kosztują 35 zł i wydrukowano 1000 egzemplarzy.
Tak jak piszesz Wando, te wiersze nie żyją nigdzie indziej, tylko w antologii. Próbowałam zapamiętać chociaż jeden wiersz, by ze mną został. Wszystko natychmiast ulatuje, nie zakotwicza się. Jeśli są konfesją skłamaną, są bez wartości. Jeśli odwołują się do fikcji, nie związują się z archetypem, z czymś, co żyło przed wierszem.
Wiersz golusieńki przychodzi na świat z duszą. Ktoś, kto nie posiada duszy, nie może obdarzyć nią wiersza. Nie wszystkim wolno pisać wiersze. Jak nie wszystkim wolno było malować ikony. To nie ma nic wspólnego z wiarą w Boga. Tu chodzi o wiarę w wiersz. A widać, jest to hobby dla nudzących się w domu żon, takie jak dla szlachcianek zajęcie godne. Malowały akwarele.
Tak, golusieńkie. Wiersze powinny być nagie, inaczej są nieszczere.
Mimo erotyki, w tych wierszach jej nie ma. To utwory zimnych suk. Nie ma tam miłości. Jak się nie mówi o miłości, to ona zanika. Nie ma napięcia, nie ma niepokoju. Miłość jest zawsze niewiadomą. Nigdy nie wiadomo, jak się zakończy. Miedzy kochankami jest napięcie. Jest łuk niewidzialny, który łączy oddalonych kochanków. wszystko, co jest między, oczekiwanie, drżenie, rozstanie, pisanie wiersza po utracie, jak zatrzymanie jego wizerunku, to wszystko jest mityczne, odwieczne, wszyscy kochankowie są tacy sami.
Szukam i niczego ciekawego nie znalazłem. Na blogu Jurodiwca, jak i na blogu Magdy Gałkowskiej same wyświechtane banały, aż wstyd cytować. W tym ostatnim, „Związani z językiem” wywiad z Joanną Mueller, ale nieciekawy i nic nie wnoszący poza ciągłym powtarzaniem, że kobiecy głos jest inny od męskiego.
W innym miejscu znalazłem wypowiedź redaktorki „Solistek”, gdzie termin: „Kobieca tekstura poetycka” brzmi odrażająco:
“Kobieca tekstura poetycka nie jest katalogiem obłaskawionych emocji ani rupieciarnią damskich rekwizytów. Nie oferuje łatwego wglądu w rzeczywistość – im bardziej chcesz ją przejrzeć jak zwiewną woalkę, tym silniej uwydatnia swą nieprzenikalną materialność. Wykonuje gesty wszystkich awangard – zmusza czytelnika, żeby zaczął widzieć i słyszeć sam wiersz, a nie swoje stereotypowe mniemania o nim czy roszczenia wobec niego.
Kobieca tekstura poetycka dopiero wybija się na niepodległość. Ma prywatną, przemilczaną historię – a antologia “Solistki” tę historię (tu uszczuploną do dwudziestolecia polskiej poezji: 1989-2009) opowiada. Ma też ciche bohaterki swojej opowieści, których liczba – wbrew zasadom asekuracyjnej symetrii – w niniejszej reprezentacji wynosi czterdzieści i jeden.
Kobieca tekstura poetycka jest solistką, która zbyt długo chałturzyła w chórkach. Niedoistniałą dziewczyną z drugiej strony muru, której głos wciąż od nowa musi się wcielać, dobijać do własnego istnienia. Zaprzepaszczonym zaśpiewem, którego akordy warto wreszcie wyodrębnić, usłyszeć i nagłośnić.”
Joanna Mueller
Tak, Rysiu, też to sprawdziłam, w sieci są same śmieci na temat „Solistek”. Najprawdopodobniej piszą to same solistki, komentarze typu ”Łał, już pędzę do księgarni kupić”, lub te które się w antologii nie zmieściły i piszą, że to straszne gówno.
Sieć w krajach takich jak nasz, posttotalitarnych, gdzie sztuka była sztucznie chwalona płatnymi recenzjami zachodnich komunistów, sztuka marna, raczkująca, wtórna i urzędnicza, jest zwierciadłem tych układów. Niczego nie zmieniła, nie powitała jej wolnościowych dobrodziejstw. Ludzie w dalszym ciągu milczą albo zaśmiecają Sieć laurkami.
Ten wywiad u Gałkowskiej o tyle ważny, że porusza problem powielania, nazywają to tam „kserowaniem wzajemnym”. Przynajmniej to zostało chociaż sformułowane i przyznano się nareszcie do czegoś.
Bez głosu krytycznego tu niczego się nie zmieni. Elity zachowują się gorzej niż masy, które wiedzą, czego chcą, co im się podoba, i co będą odbierać. Elity chwalą rzeczy, które im się nie podobają, bo nie podobają się nikomu. Strawa „Solistek” to uczta dla tak wytrwałego masochisty, jakim jestem ja.
Myślę, że blog Marka Trojanowskiego powstał po to, by właśnie wesprzeć ten obłędny ruch poetycki. Reżim, pamiętam, sam powoływał, prowokował różne akcje w łonie opozycji, by się z nią w majestacie prawa rozprawić. Coraz bardziej czytając „Świniobicie” mam wrażenie, że właśnie do tego został powołany ten blog.
Podobna jest rola Feliksa Lokatora na nieszufladzie. Od kiedy tam działa, wzrosła oglądalność tego portalu o dwie setki wejść. Sama wróciłam do czytania NS ze względu tylko na niego. Ale to nie żaden sprzeciw, to wsparcie.
I tak się ten polski światek literacki toczy. „Tygodnik Powszechny” właśnie asekuracyjnym tekstem Chwina przyzwala na uznanie czytadeł za literaturę wysoką.
Cóż, ja nic nie wiem, tyle co z Sieci. Ale i tam jednak też można się czegoś dowiedzieć. Chociażby na podstawie słów Jacka Dehnela, że Blog Marka Trojanowskiego nie wie nic o rozdziale pieniędzy i kto ten cycek naprawdę ssie. Myślę, że trwa jakaś cały czas walka o wpływy, jakieś mafie literackie się zwalczają, a w tym ferworze walki nie ma już czasu na twórczość i stąd ta już histeryczna wręcz sytuacja, gdzie groźbami i karami egzekwuje się aprobatę. Kto nie jest z nami jest naszym śmiertelnym wrogiem. Polemika nie istnieje. Straszne to robi spustoszenia. Być może, że dopiero na takim wypalonym gruncie wyrośnie coś ludzkiego. Poezja wróci do swojej pierwotnej roli doświadczenia uczuć, a nie programowej z nimi walki, jak jest w „Solistkach”.
Przeczytałem na jakimś forum, że feminizm został powołany tylko po to, by usankcjonować seks bez zobowiązań. I chyba na naszych oczach tak się dzieje z poezją. Powstaje bez zobowiązań. Obowiązują ją jedynie zobowiązania partyjne, ale w seksie płatnym tak też jest. Żaden alfons sobie nie pozwoli na brak zobowiązań.
Rysiu, wojna jest już przegrana (świadczy o tym fakt, komu daje Państwo na to pieniądze) i teraz tylko chodzi o stanowiska w generalicji, kto który resort zawłaszczy. Więc wojna, trwa jeszcze w łonie (o ten cycek).
Ach, tak, teoria spiskowa. Ale zacytuję Ci fragment o poezji Igora Stokfiszewskiego z przesłanej mi przez Patryka „Polityki literatury”. Stokfiszewski walczy przede wszystkim z zabobonem, jakim według niego w poezji są wszelkie dowody uczuciowości.
„(…) jeśli chcemy, by poezja stała się przedmiotem społecznych debat, zwracajmy szczególną uwagę na twórców przełamujących romantyczno-modernistyczne stereotypy poety i funkcji poezji, a także uczmy krytyków nowego języka opisu, którym bazą dla liryki jest nie człowiek, ze swoim i egzystencjalnymi problemami, metafizycznymi lekami, i głęboko humanistycznym podejściem do uniwersalnych wartości, ale społeczeństwo, przemiany kulturowe, warunki ekonomiczne i nieustanna walka światopoglądowa, w której – czy chcemy, czy nie – uczestniczy także poezja.(…)
I teraz popatrz: w „Antologii” znalazła się Agnieszka Kuciak, poetka „religijna”. Więc przyjmują w swoje szeregi też chętnie poetki fałszu religijnego. Reszta jest według wytycznych Stokfiszewskiego. Nie ma szans w Polsce zaistnieć ktoś o innym poetyckim wyrazie. Nie ma szans na żadnym konkursie, nie dostanie żadnej nigdy nagrody.
Ktoś, kto mnie namawia do brania udziału w konkursie po prostu mi źle życzy. Dlatego ta książka jest taka ważna dla demaskacji naszego poetyckiego cycka. Nie trzeba wiele wiedzieć, o co i gdzie się toczą boje.
No pięknie. Skąd ja to wszystko znam? Za czasów abstrakcji w malarstwie nikt nie dostawał nagrody, jak tak nie malował. Ale wtedy „walkę ideologiczną” mieliśmy niemal zapisaną w Konstytucji.
A teraz?
Wiecie, to, że następuje jakaś dominacja ideologiczna i przymus, to jest tylko oznaką słabości polityki kulturalnej, która nie tylko nie potrafiła temu zapobiec, ale wręcz zrobiła wszystko, by takie mafijne struktury wyhodować. Walka jest nie fair, artyści i tak pójdą tam, gdzie im zapłacą.
Igor Stokfiszewski w tej „Polityce literatury” uważa że nie można zabierać głosu o poezji, nie przeczytawszy
Theodora Adorno, Maxa Horkheimera, Pierre Bourdieu, Rogera Scrutona, Johna Rawlsa, Anthony Giddensa, Slavoja Žižka, czy Chantal Mouffe.
Podobno to wszystko przeczytał Roman Honet i dlatego jest bardzo dobrym selekcjonerem I Ligii poezji polskiej. Bez jego redakcji nie ukazuje się żaden tomik, co poświadcza na swoim blogu Magda Gałkowska, zadowolona z pracy u podstaw polskiej poezji Romana Honeta.
Stokfiszewski sugeruje, że lektury tych autorów (po części spolszczone przez KP) przyswoiły też redaktorki „Solistek”: Maria Cyranowicz, Justyna Radczyńska i Joanna Mueller.
A znają Blake, Biblię, Przemiany Owidiusza, Eddę, Miltona?
Nikomu nie można nakazać w jakiej konwencji ma tworzyć i co jest dla niego na jego etapie twórczym ważne. Ludzkość to już przerabiała paląc publicznie na stosach książki. To, że wydaje się teraz tony niepotrzebnych nikomu utworów i wmawia się czytelnikom, że są za głupi, by wiersze zrozumieć, bo nie przeczytali kilkudziesięciu dzieł filozofów ubigłowiecznej zachodniej lewicy, nie jest przecież obojętne dla przyszłych pokoleń.
“Szczątkowa też jest konfesyjność. Poetki nie tylko nie wierzą w prawdę spowiedzi (słusznie), ale mówią coś, by nie mówić czegoś (niesłusznie).”
To “(słusznie)” jest całkowicie nie na miejscu. Na takie stwierdzenia można sobie pozwalać w prywatnych wypowiedziach do prywatnych osób, ale nie w tekście, który chce uchodzić za krytykę literacką. W tekstach mających uchodzić za obiektywne (wolne od prywatnych sądów światopoglądowych, wplatania własnych idei w formy obiektywnych tez, nie wymagających już uzasadnienia z powodu swojej “oczywistości”) i merytoryczne pod względem krytycznoliterackim nie wypada pozwalać sobie na takie rzeczy. Podobnie tu:
“I teraz popatrz: w „Antologii” znalazła się Agnieszka Kuciak, poetka „religijna”. Więc przyjmują w swoje szeregi też chętnie poetki fałszu religijnego.”
Dziwny to wniosek, do tego w ogóle nieuzasadniony w samym tekście, jakby jego oczywistość uzasadnień nie potrzebowała. Bo postronny czytelnik, taki jak ja, który ani Antologii nie czytał, ani nie zajmuje się krytyką literacką na co dzień, nie wie, dlaczego ma sądzić, iż z faktu, że w Antologii znalazła się poetka “religijna” wynika, że “przyjmują w swoje szeregi też chętnie poetki fałszu religijnego”. Po prostu niewtajemniczony czytelnik nie wie skąd teza o fałszu. A powinien wiedzieć, bowiem recenzje są głównie dla tych, którzy książek recenzowanych jeszcze nie czytali, więc nie może być argumentem to, że gdybym zapoznał się z twórczością A. Kuciak to nie zadawałbym podobnych pytań.
Blog stara się być bardziej krytyczny od innych tego typu istniejących w sieci i bardziej wolny od wpływów pod względem kierunku oceny, ale tego typu potknięcia wskazują, że Autorka sama nie jest wolna od, powiedziałbym nawet, uprzedzeń wobec sfery metafizyczno-religijnej, traktując ją z góry albo jako fałszywą (ontologicznie), albo nieczystą (aksjologicznie). Tak przynajmniej można odczytać te uwagi. Ktoś taki jak Autorka powinien wiedzieć, że takie sądy i przekonania, nawet jeśli je posiadamy, powinny nie ujawniać się w podobnych tekstach. Odczytuję to jako rysę na wizerunku jaki stara się wypracowywać ten blog.
Bardzo proszę używać na tym blogu innego nicka, ponieważ nick „Przechodzień” jest tutaj zarezerwowany dla innej osoby, bardzo często blog komentującej. Jest Pan kolejną osobą, która to złośliwie robi i zabiera mi mój cenny czas wprowadzając zamieszanie.
Jeśli Pan chce się wypowiadać na temat wstawianych tu tekstów, które nie są recenzjami, wielokrotnie o tym pisałam, tylko właśnie prywatnymi, luźnymi rozmowami, to proszę się zapoznać z tym blogiem bardziej. Dużą antologię „Solistek”, nim ośmieliłam się o niej napisać, przeczytałam dwa razy (zresztą, teraz żałuję, że o wierszach Agnieszki Kuciak wypowiadałam się tak łagodnie, znam jej poezję z jej tomików i całą odpowiedzialnością potwierdzam, że to reprezentantka fałszu religijnego współczesnej poezji polskiej), więc proszę o podobny wysiłek odnośnie mojego bloga. I odsyłam do blogów, które są powołane do pisania recenzji. Mój blog ma inne założenia i odwołuje się tylko do tych osób, które zapoznały się z omawianymi książkami i je przeczytały. Absurdem jest zapoznawać się z literaturą współczesną z blogów i jeszcze bezczelnie przyznawać się do własnego lenistwa.
Widzę, że jednak miałem rację co do swych odczuć wobec nieprofesjonalizmu i posiadania licznych uprzedzeń przez Panią – przypisywanie mi złośliwego i celowego podszywania się pod kogoś z pełną świadomością tego jest nie tylko niskie, ale całkowicie dziecinne i jasno wskazuje na to, że mój post był celny i zwyczajnie dotknął, a taka reakcja jest wręcz klasyczna.
Nie znam tego blogu, nie bywam tu, zajrzałem może 2 razy, WIĘC NIE MAM POJĘCIA O POSTACIACH TU BYWAJĄCYCH. Nie widziałem tu także nigdy nicka o nazwie Przechodzień – wybrałem go, ponieważ ‘przechodziłem’ tędy jednorazowo. Nie ma Pani żadnych racjonalnych i uzasadnionych podstaw, poza personalną motywacją wynikającą z infantylnego zranienia słuszną krytyką, do zarzucania mi, że jest inaczej niż piszę, i że
1. Jestem złośliwy.
2. Podszywam się świadomie pod kogoś.
Cała Pani wypowiedź jest histeryczna i całkowicie nieadekwatna do tonu mojej, grzecznej i merytorycznej. Poza tym myśli się Pani elementarnie we wszystkich stawianych mi zarzutach:
1. Nie mam obowiązku znać się na wszystkim, o czym czytam na blogach recenzenckich, Autor ma zaś obowiązek wysławiać się na tyle jasno, żeby czytający (przechodzień taki jak ja, który nie musi tu bywać co drugi dzień) był w stanie odczytać jego przekaz. Pani tego kryterium nie spełnia. To jest miejsce publiczne, blog nie koleżeński, ale literacki i wbrew temu, co Pani twierdzi uprawia tu Pani recenzję (w swoim odczuciu profesjonalną i niezwykle obiektywną), komentarze znajomych i kamratów są pod recenzją.
2. Jeśli chce Pani dyskutować sobie po amatorsku i bez zobowiązań to proszę to robić na salonach, tam, gdzie jak Pani twierdzi uczestnicy rozmów doskonale wiedzą o co chodzi. Jeśli wystawia Pani swoje sądy i opinie (w moich oczach krzywdzące) na widok publiczny to proszę brać za to odpowiedzialność i nie być połowicznym. Nie interesuje mnie czy poezja Agnieszki Kuciak jest poezją fałszu religijnego, interesuje mnie to, że na tym blogu uzasadnienia dla tego sądu nie można znaleźć, nie mam więc obowiązku znać twórczości poetki, żeby dostrzec elementarną niekonsekwencję. Dostrzegłem jawny błąd nieprofesjonalizmu i wytknąłem go, bo drażni mnie podobna bufonada i wyraźny subiektywizm wszelkich ocen na tym blogu, nie widzący potrzeby uzasadnień gdy wydaje o kimś krzywdzący sąd, i to nie w komentarzach, ale w recenzjach.
Nie interesują mnie też poglądy Autorki na sprawy religii, prawo do najbardziej nieuzasadnionych opinii ma każdy człowiek. Jednak gdy ktoś używa na blogu literackim, w rzekomo neutralnej recenzji (w odczuciu bywających tu osób najbardziej neutralnego i obiektywnego bloga pod tym względem), takich deklaracji: “nie wierzą w prawdę spowiedzi (i słusznie)” to jest to żenujące – przykład nieumiejętności zachowania przez krytyka (czy po prostu osobę chcącą uchodzić za rzetelnego recenzenta jakichkolwiek utworów) dystansu i powstrzymania się od własnych ocen światopoglądowych w tekstach całkowicie nieprywatnych i tematycznie związanych z czymś całkowicie niepowiązanym. Tu także miałem rację, bo takich błędów się nie popełnia na tym poziomie pisaniny literackiej.
Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Nie ma żadnego sposobu, by wybrnęła Pani z potknięć jakie ukazałem. Są jawne i czytelne. Pozostaje więcej pracy nad sobą i trochę pokory, bo ani wiek, ani doświadczenie bywania na salonach nie uprawniają do bufonady. Najlepsi naukowcy wiedzą, że uczony tracący zmysł pokory, uważający się za tego, który “wie” tym samym się dyskwalifikuje. Pokora jest kryterium dojrzałości tak naukowca, jak i artysty. Pani jej brakuje.
Dziękuję za zmianę nicka i proszę przy nim pozostać.
Panie nietutejszy, niewiedza jest okolicznością obciążającą. Jak się gdzieś wchodzi warto dowiedzieć się kto tam jeszcze przebywa, żeby nie popełniać takich niestosowności jak to Pan robi. I warto się zapoznać z materiałem dowodowym, kiedy się zabiera głos. A Pan, jak się sam przyznaje, nie wie o czym mowa, bloga nie zna, Kuciak nie zna i znać nie chce, a miał sporo czasu od ostatniej wizyty, aby dowiedzieć się co to takiego fałsz religijny. I to jest pokora, na którą się Pan powołuje? Już pominę, że to żadna kategoria poznawcza, ani kryterium i naukowcom do niczego niepotrzebna, nie mówiąc o artystach, bo to nic innego jak fałszywa skromność.
Pan jest przykładem tego, co taka zionąca pokora może zrobić z człowiekiem.