Feliks Falk “Enen”(2009)

Kręconych i obficie nagradzanych filmów polskich, nikt za chwilę już nie będzie pamiętał, mało kto oglądał i słusznie spotka je zapomnienie, pozbawionych już martyrologicznej legendy. A w ich pokrętnych przesłaniach, nikt nie doszuka się prawdy o czasach, o których opowiadają. Nie opatrzone etykietką „półkowników” paradoksalnie resztę żywota spędzą właśnie na półkach, gdzie pokryją się kurzem historii polskiego kina jako NN.

Feliks Falk z rozbrajająca szczerością mówi w wywiadzie, że brak na rynku scenariuszy i musiał sięgnąć po starą sztukę teatralną, którą napisał na zamówienie TVP, ale jej nie wystawiono i on po latach z powodów widocznie tego braku na rynku, musiał ją zekranizować. Wypada więc widzowi zapłakać nad losem heroicznie się troszczących sławnych naszych reżyserów o te scenariusze, o które tak dzisiaj trudno, i moralnie się zadumać nad przewrotnością historii. W czasach, jak pisał Jan Brzechwa, gdy „rodzynków brak na rynku”, scenariusze były, a teraz kiedy rodzynków mamy w sklepach w bród, scenariuszy jest brak.
Uratowany przed – katatonią scenariusz Feliksa Falka, będący podstawą do nakręcenia na filmu, wskrzesza pradzieje polskiej rzeczywistości, kiedy na ulicach pałowano, a hodowani mordercy, wykorzystywani w wielu akcjach politycznych żyją wśród nas.
Ten film, to kolejna próba wzbudzenia współczucia do kata, a nie ofiary i jak widać kino moralnie niepokoi się w dalszym ciągu, by katom krzywda się nie stała, z filmu na film polskiej kinematografii idzie to coraz sprawniej i wszelkie pokrętne stawianie problemu w miarę kłamania staje się coraz bardziej prawdopodobne. Według zasady, im częściej powtarzasz kłamstwa, tym szybciej staną się one prawdą.

Jak czytam recenzje z filmu, nikomu teza filmu nie przeszkadza. Przeszkadza natomiast w filmie peruka aktora Borysa Szyca, która się, jak czytam na forach internetowych, widzom nie podoba. A aktor zagrał swoją trudną rolę bardzo dobrze. Dzisiejszego polskiego Dr House, który leczy pacjenta we własnym mieszkaniu, w swoim obyczajowym nieprawdopodobieństwie, gdzie służba zdrowia w Polsce jest tak sformalizowana i niczego lekarze by nie wykonali ponad obowiązek służbowy bez odpowiedniej zapłaty godna jest podziwu, a nawet pochwały.
Ale wymowy filmu Feliksowi Falkowi podarować nie można, jeśli się pamięta „Wodzireja”, gdzie z całą bezwzględnością w epoce Gierka poddawał krytyce małych lokalnych karierowiczów, którzy niecnymi metodami, wbrew linii Partii i wbrew jakiejkolwiek linii międzyludzkich zachowań próbowali uratować swoje upływające na niczym życie. Tym razem widocznie, w nowej Rzeczpospolitej, w ramach rozładowywania nagromadzonego zawiedzenia po raz kolejny narodu oczekującego bezskutecznie na jakąkolwiek sprawiedliwość i dobrze funkcjonujące Prawo, Feliks Falk znowu przekłuwa ten balon niezadowolenia i problem trywializuje. Kiedyś Falk robił kino moralnego niepokoju, dzisiaj robi kino niemoralnego spokoju.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na Feliks Falk “Enen”(2009)

  1. Patryk pisze:

    Zgadzam się z kinem niemoralnego spokoju. Ten film nie porusza. Peruka Szyca rzeczywiście okropna, ale nie uważam, że on tam zagrał dobrze (w odróżnieniu od choćby “Wojny polsko-ruskiej”).

    I jeszcze jedno, z czym się zgadzam – ta niemoralność. Na końcu filmu nie ma w końcu znaczenia czy Enen zamordował kogoś na zlecenie dla SB czy nie. A powinno to mieć znaczenie. Czy choroba ułaskawia? Przecież ciągle mówi się o ciąganiu biednego staruszka, Jaruzelskiego, po sądach. Cierpienie nie uszlachetnia, jak powiedział Tischner. I pewnie też nie obdarza łaską.

    A z innej beczki: przeczytałem krytycznopolityczną “Politykę literatury” i jest tam ciekawy esej Błażeja cośtam, który odkrywa ukryty homoseksualizm Remigiusza Grzeli z jego książki (coś z Bogiem w tytule, nie pamiętam). Tekst, który przypomina mi doszukiwanie się żydostwa przed i po wojnie w pracach literatów. Oczywiście Błażej jest po drugiej stronie, po stronie homoseksualistów, ale dla tekstu nie robi to dużej różnicy. Czułem, jakbym oglądał “Wiecznego Żyda”. I myśl pierwsza jest taka: jeśli nie wyjdziesz z szafy my zrobimy to za ciebie. Używając śledczego tonu. Teraz geje zaczną być ofiarą ideologii gejowskiej. To trochę jak zmuszanie obywateli do walki podczas wojny – jeśli nie walczysz, dostaniesz kulkę.

  2. Ewa pisze:

    Mnie się też wydaje, że Falk mówi tym filmem, żeby zaniechać dociekań prawdy w najnowszej naszej historii, że trzeba się tego bać (starszy, że zniszczy kwitnące rodziny naszych dzieci). Bardzo to niepokojące, bo budujemy coś na brudzie pod dywanem, który nas niszczy. Prawda należy się też rodzinom zniszczonym przez takich bandytów, którzy normalnie nie zostali skazani w procesach, tylko poukrywani zostali w psychiatrykach. Myśmy wtedy byli pewni, że Zomo jest na dopach, że dają im jakieś chemiczne środki na agresję. A to byli jak widać z filmu, prawdziwi mordercy.
    Nie pojmuję, dlaczego człowiek ma być odpowiedzialny za czyny brata. W sumie, to wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, jako gatunek ludzki.

    Chodzi Ci chyba o “Homo niewiadomo” Błażeja Warkockiego? Jeszcze tej książki nie mam, ale jak tylko będę miała, to tu o niej napiszę, bo interesuje mnie współczesny polski homoseksualizm. Przeczytałam Krzysztofa Tomasika „Homobiografie”, ale tam są omawiane tylko takie archaiczne już nazwiska, jak Maria Konopnicka.
    Masz tę nową książkę „Polityka Literatury”?
    „Bądź moim Bogiem” Remigiusza Grzeli nie jest o homoseksualizmie, omawiałam ją na moim blogu trzy lata temu. Bohater książki, dziennikarz, pisze biografię sławnej polskiej aktorki zamieszkałej w Paryżu i jedzie tam, by przeprowadzić z nią wywiad. W przerwie korzysta z usług paryskiej prostytutki. Tak piszę z pamięci, może coś pomyliłam, ale tam nie było żadnych homoseksualnych odniesień. Remigiusz Grzela to bardzo urodziwy mężczyzna, chyba najpiękniejszy ze wszystkich pisarzy roczników siedemdziesiąt. Wiem, że nie lubi, jak się pisze o jego urodzie, ale nie wiem, czy życzy sobie, by mówić o jego orientacji płciowej, to w końcu jest jego sprawa. I chyba to się też zmienia w ciągu życia, więc takie przeszeregowania nie mają sensu.

  3. Patryk pisze:

    Tomasik (zaglądnąłem do “Polityki literatury” i pomyliłem dwa ostatnie nazwiska. O grzeli pisze Krzysztof Tomasik, autor “Homobiografii”) wie, że książka Grzeli nie jest przez niego uznawana za książkę o homoseksualizmie, ale sam wie lepiej i wydaje mu się, że udowadnia schowaną, prawdziwą seksualność autora.
    Tekst ma tytuł “Homoseksualny klucz”.

  4. Ewa pisze:

    Pamiętam, po lekturze Tomasika byłam zawiedziona, bo to jest wszystko domniemanie, oparte na poszlakowych dowodach w prywatnych listach i teraz udostępnionych i dziennikach mogących ujrzeć światło dzienne, gdyż obligował je testamentowy zakaz autorów o tajemnicy. Nie wiem, jak to jest z homoseksualizmem Konopnickiej, to, że mieszkała z malarką, nic nie znaczy. Mieszkałam z wieloma malarkami na plenerach malarskich, bo tak to dla oszczędności organizatorów pleneru bywało, były bardzo urodziwe, ale byłabym przerażona, gdybym sprowokowana miała być kochanką. Przez pewne rzeczy nie da się przejść, nawet dla eksperymentu.

    Z drugiej strony doceniam pracę Tomasika w dążeniu do prawdy, bo jawność chcenia jest też wartością i jakimś oczyszczeniem. Nałkowska bezskutecznie startowała do Szymanowskiego, który grzecznie jej afekty odwzajemniał, co ją bardzo frustrowało i podkopywało wiarę w jej kobiecość.

    I co, fajna ta książka, „Polityka literatury” ? Warto? W Sieci piszą, że rewelacyjna. Jak to w Sieci, nikt niczego od siebie nie napisze, a ja potem wytracam czas na jakieś trociny. Mam tu takie wspaniałe książki do przeczytania i nie wiem, co najpierw. Już się nacięłam na tego Blanchota z Krytyki Politycznej.

  5. Patryk pisze:

    E tam, że fajna. Typowa dla “KP”, trzyma pewien poziom. Prześlij mi jakiś adres, to wyślę. Zabrałem ją z redakcyjnego stołu książek już niechcianych, do wzięcia.

  6. Ewa Bieńczycka pisze:

    Dzięki. Adres wysłałam mailem.

  7. Patryk pisze:

    Lewactwo już w drodze. Można się tam poduczyć tomasikowego tropienia geja w każdym z nas. To nawet ma sens – przecież lewica mówi nam, że każdy (mężczyzna) ma w sobie pierwiastek kobiecy, kulturowo usunięty, to samo z kobietami – skoro więc gej jest w każdym z nas, tym większa hipokryzja się wylewa z tych, którzy np. nie godzą się na małżeństwa homoseksualistów. Z Jarosława Kaczyńskiego też ciągle robi się geja, vide Palikot (ale on sam tego nie wymyślił). Chociaż Kaczora to akurat rzeczywiście może być tzw. self-hating homosexual.

  8. Ewa pisze:

    Dziękuję, ze wysłałeś, ale czemu zaraz lewactwo? „Krytyka polityczna” drukuje różnych artystów i myślicieli, np., Blanchota, który lewicowy i nie był, szczególnie w młodości. No i będzie drukować Cezarego Michalskiego, jak czytam na kumplach.
    A przecież homoseksualizm jest najbardziej popularny i widoczny dzięki licznym procesom wśród kleru, więc czy Tomasik będzie to wmawiał czy nie, to i tak samo się dzieje. I, jak widać, nie jest to wynalazek lewicy.
    Chętnie poczytam i tutaj o tym napiszę. Jeszcze raz – dzięki!

  9. Patryk pisze:

    Lewactwo tak przekornie, trochę. Nie zgadzam się też, że homoseksualizm jest najbardziej widoczny przez procesy kleru. Były badania, które pokazały, że wśród kleru czyny (albo tylko określenie się homo, nie pamiętam) homoseksualne wśród księży są o wierze rzadsze niż w innych męskich instytucjach jak wojsko, policja itp.

  10. Ewa pisze:

    To są złe przykłady, ponieważ policjanci i złodzieje oraz wojsko mają swoje rodziny i wolny wybór płatnego seksu i nie są blokowani ślubem czystości. Natomiast kler katolicki sztucznie obwarowany jest zakazem naturalnej potrzeby seksualnej ludzkiego gatunku i ta nierozwiązana potrzeba tajnie przybiera różne formy. Do tych statystyk, o których piszesz doliczyć trzeba przecież obłudę usankcjonowaną prohibicją, nie sposób wyegzekwować. Polecam piękny film do ściągnięcia na podlinkowanym tutaj Alterkino: Vicente Aranda „Anarchistki” 1996. To jest historia zakonnicy, która w czasie Hiszpańskiej Wojny Domowej dostaje się do obozu rebeliantów i po doświadczeniu wojny nie wraca do zakonu, który mógłby ją ocalić. Wszystko to są w sumie decyzje jednostek. Podstawowym prawem wolności człowieka jest wolny wybór, z kim ma uprawiać miłość.
    W końcu Tomasik pisząc o odwadze seksualnej Marii Konopnickiej wywyższa ją jako kobietę wyzwoloną z obyczajowości, w której żyła, nawet jak to jest nieprawda. Ale literatura, to opowiadanie sobie wzajemnie historii. Niech ktoś opowie to lepiej.
    Jutro z Wandą będziemy omawiać największy sukces portalu Nieszuflada, tom wierszy poetek polskich „Solistki”. Okaże się, czy pedalstwo zostało dobrze opowiedziane.
    A Twoja książka Patryku jeszcze nie dotarła, może to wina mrozu. Może będzie w dzisiejszej poczcie.

  11. Ewa pisze:

    „ Polityka i literatura” pocztą właśnie doszła i faktycznie Patryku, zwracam honor…lewactwo!
    O poezji pisze Igor Stokfiszewski aż trzy artykuły, ja już jak pisał w sieciowym „Literatorium” to wiedziałam, że on poezji nie czuje, nigdy jej nie zrozumie…
    Książka jest podobna do starej „Literatury na Świecie” formatem, grubością, czcionką, nawet jakością papieru. Do tych komunistycznych „Literatur”, które było tak trudno dostać. To są wszystko nieobojętne estetyczne strategie, działające na podświadomość.

    By komentarza nie przedłużać, kilka słów o Grzeli i poruszonym tutaj przez Ciebie temacie.
    Przeczytałam artykuł Krzysztofa Tomasika i tak jak pisałam, to są jakieś zabiegi około literackie. Dla książki Remigiusza Grzeli nie ma to znaczenia, kim jest jego bohater. Zupełnie nie pojmuję tych tropów, bo jeśli autor chce ukryć orientację płciową swojego głównego bohatera, to książka powinna mieć tezę: co się dzieje, jak ukrywa. Jak to wpływa na niego, na świat.
    Skoro tego tam nie ma, to dorysowywanie wąsów prostytutce nie ma sensu. To, że prostytutka francuska zabiera się za rozporek klienta którym jest główny bohater, to jest chyba normalne, ja się nie znam, ale ja myślę, że robią to obie płcie tak samo.
    Książka Grzeli po prostu nie jest na tyle dobra, by cokolwiek wnosiła większego, niż czysto reporterskie uwagi o świecie. Grzela chlubiący się znajomością Franza Kafki jest jego całkowitym przeciwieństwem, drąży świat liniami poziomymi, a nie pionowymi. On poszerza terytoria geograficznie, a nie mentalnie. Paryż, te wszystkie polskie Wólki zasiedziałe przez sławne kobiety – to przecież penetracje plotkarsko-przyczynkarskie, a nie poszukiwanie kafkowskiego jądra egzystencji.

    Ach, napiszę jeszcze o tym „lewactwie”, ale piszę właśnie o „Solistkach” i mi się wszystko pomiesza.
    Dzięki jeszcze raz, na razie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *