Pierwszy dzień jesieni 2007

Przyjechał jak diabeł, miał czarną farbą do włosów pofarbowane wąsy, długie włosy spadające z łysiejącego czoła i oczy. Wszystko było pofarbowane, gdyż przecież był starszy ode mnie, a bruneci siwieją szybciej. Też oczy płowieją szybciej, z upokorzeń i widoku permanentnej nijakości świata, więc oczy też pofarbował. Widział nimi wszystko tak jak chciał, co udzielało się otoczeniu, zrezygnowanemu i zmęczonemu, by dochodzić prawdy. Oczy węgielki, przeszywające, jak u diabła mniejszego sortu, pracującego na przyziemnych terenach, podobny raczej gryzoniom, niż nietoperzom. Brak skrzydeł był w zasadzie wygodny, bo dawał poczucie bezpieczeństwa, że pozostanie, że nie uleci i nie ucieknie zanim sprawa nie wypełni się do ostatka. Miękkość obejścia, ściszony głos i przymilność, szept – to wszystko wyłoniło się z podobnej nocy zaczynającej się jesieni, kiedy upalny dzień staje się równie aksamitny i ciemny. Przyjechał w swojej sprawie, w swoim interesie, i zadzwonił, że będzie tu nocował i kiedy wchodził, kiedy drzwi były dostatecznie otwarte, czułam jedynie przechodzącą pustkę.

Pił herbatę, jadł gorącą kolację, mówił i mówił, a pytania rozbijały się o te odpowiedzi, które nie nadchodziły nigdy. Nie nawykł do odpowiadania, gdyż zawsze było to niebezpieczne. Więc wypełnialiśmy sobą pokój, w którym ustawiłam na jego przyjazd kwiaty późnego lata – astry i chryzantemy. Wieczór przechodził w noc, słowa mijały się umiejętnie i konsekwentnie, aż poczuliśmy obopólne znużenie i senność. Wszystko bowiem, jak na rozgrzanej patelni natychmiast ulatniało się i znikało. A więc dawne spotkania grup malarskich – wyjmował wtedy plik nikomu niepotrzebnych kolorowych zdjęć. Wyjmował własne dowody na istnienie sztuki w postaci katalogów i niskonakładowych wydawnictw. Wyjmował czasy świetności, które równie parowały jak zmierzch, jak noc, to, co ulega jedynie erozji nie pozostawiając żadnych śladów zaistnienia. Wtedy, gdy wszystko można odpowiadać na wszystko, gdy relatywizm zdarzeń, osób, wartości jest tak relatywny, że znaki wartości znoszą się – prawda jest nieobliczalna i nie istnieje.

Obudził się wcześnie, rześki i wyspany, a woda w łazience szumiała długo wymywając do czysta ewentualne ślady wczorajszego dnia. Nawet gdyby były to plamy krwi Lady Makbet, wymyłaby i wypłukała do ostatniego dowodu zabójstwa. Wyjął kosmetyki dla mężczyzn i zlikwidował ślady zapachu, który mógł się w nim zagnieździć i ewentualnie zaświadczyć coś trwałego. Wypił kawę i nagle pośpiech stał się tak palący, że szybko wkładałam buty szminkując w pośpiechu usta. Chciałam pokazać mu moje miasto, jego najnowsze ulepszenia i przebudowy.
– Wygląda jak w Austrii, popatrz, tunel.
– A tu fontanna i ta przestrzeń. Miasto europejskie – jak Wrocław.

Ale on ledwo muskał wzrokiem otwierające się przed nami słoneczne miasto, potykał się o kasztany w kopalnianym parku, gdy opowiadałam, jak zbierały się tu żony górników w dzień wypłaty. Nie obchodziły go wtedy żony górników, próbował jeszcze poszukać w pamięci męsko damskich zaklęć, wspólnych sytuacji i okazji. Ale wszystko wypadało niezręcznie i nie trafiało. Gubił się wtedy w sobie, a ja próbowałam mu pomóc śmiechem i udaniem, że jest to wszystko, czego ewidentnie nie ma. Wtedy zrezygnowany wznawiał próby wskrzeszania trików, zwrotów i zachowań sprawdzonych, prestidigitatorskich i skutecznych. I, mimo, że nie utracił ani umiejętności, ani niczego, co mogło uskutecznić te zabiegi, magia i czary były już niemożliwe.
Dworzec pomniejszył jeszcze jego sylwetkę i kiedy wszedł w obszar zalanego słońcem peronu, jakby zwęglił się i omotany przyjaznym ciepłem wczesnej jesieni, nieodwracalnie zniknął.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na Pierwszy dzień jesieni 2007

  1. Ania pisze:

    24 września 12:13, przez Ania
    Nigdzie nie przeczytałam o kalendarzowej jesieni. Chyba jej początek jest niemodny.

  2. Ewa pisze:

    24 września 12:21, przez Ewa
    Współczesna cywilizacja nie znosi takich tematów, przemijanie, starość powoli będą eliminowane. Wróciłam właśnie od koleżanki, która nie mając jeszcze sześćdziesięciu lat ma zaawansowanego raka i wygląda jak śmierć. Mówi mi, że po następnej chemioterapii będzie prosić lekarzy, by coś z nią zrobili, bo ona jest singel i zależy jej jedynie na zdrowiu. Ciekawe, kto ma ją zabić. Wygląd nie wystarcza.

  3. Ania pisze:

    24 września 12:43, przez Ania
    Na dodatek zostanie po nas strasznie dużo śmieci.
    A mój kolega przy zaawansowanym Parkinsonie w to lato namalował 50 obrazów olejnych.

  4. Ewa pisze:

    24 września 12:50, przez Ewa
    Czytam na kumplach ZAPOWIEDZI WYDAWNICTWA KORPORACJA HA!ART JESIEŃ 2007.
    Drukują i wydają jak wściekli, jakby toczyła ich poważna, śmiertelna choroba choroba.
    Idę więc pisać następny odcinek BLOGÓW, a potem już recenzje z tych jesiennych druków.

  5. Janusz pisze:

    24 września 12:51, przez Janusz
    Czy to reklama?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *