Blogi wyłoniły się już z lądów zajętych przez przeciętność ludzką i nie należy oceniać ich inaczej.
Blogi, to oddolne zawłaszczanie odwiecznych terenów wybrańców i namaszczonych. Nie można się więc dziwić ludyczności i populizmowi blogów. Tylko chyba w naszych czasach mogła zaistnieć rzecz odwrotna: doskonałe narzędzie znalazło się w rękach niedojrzałej, nudzącej się, bezczelnej młodzieży, co dawniej było strzeżone i wymagało terminowania.
Ekspansja mentalna nie ogranicza się do odwiecznych masowych potrzeb: życia życiem innych, bawienie się kosztem innego i łatwego, realizowaniem ambicji zaistnienia w świecie wymagającym trudu i wtajemniczenia.
I nie jest to kwestia cech ludzkich, tzw. przywar. Raczej zespołowych zachowań, inspirujących się wzajemnie.
Nigdy w kulturze nie było takiej mnogości dóbr dostępnych dawniej klasom wyższym, a niejednokrotnie przewyższającym luksus ich życia, o czym pisze Ortega y Gasset w „Buncie mas”, czy Sándor Márai w „Dziennikach”. I zdawałoby się, że ta niesłychanie łatwa możliwość korzystania z dobrodziejstw kultury spełni utopijne marzenia starożytnych mędrców. Zawężając problem jedynie do blogów, których właściciele aspirują do bycia artystami bądź odbiorcami dóbr kultury, – co niestety nie jest nigdy oddzielne i zazwyczaj adept, czyli właściciel bloga ulega przemożnej potrzebie produkcji artystycznej – obserwować można nieskończenie mnożące się i puchnące tzw. życie artystyczne.
Oczywiście, termin „życie” jest wielkim nadużyciem w znaczeniu tego słowa, ale nie można odmówić zjawisku niesłychanej witalności i aktywności. Podziwu godna jest obfitość portali poetyckich, szczególnie w krajach postkomunistycznych zdeterminowanych wcześniej urzędniczą kastą, większa, niż w państwach wolnych od komunistycznego systemu.
Nieledwie wychodząc z analfabetyzmu, profesja pisarza zdaje się być najłatwiejsza z mnogości zawodów oferowanych młodości przez społeczeństwo. Pisarzowi nic nie jest potrzebne, oprócz własnej, nieskrępowanej wypowiedzi. Toteż szczelnie, konsekwentnie i miarowo pokrywa swoimi wypowiedziami każdą nadającą się okazję w sieciowym potoku sobie podobnych.
Zadziwiająca jest ta potrzeba zasypania, zamydlenia i profanowania czegoś, co niejednokrotnie kiełkuje jeszcze i wbrew zdrowemu rozsądkowi, jeszcze istnieje.
Każdy, kto w sieci pisze i komentuje artystyczne blogi jest w stanie zniwelować, osłabić i sprofanować nawet najtrafniejszą i wartościową wypowiedź. Głupota i nieuctwo powiązane z permanentnym lenistwem, nieodrodne cechy człowieka masowego, który anektuje artystyczne blogowe przestrzenie – ma się niesłychanie dobrze i można podejrzewać, że blog jest najlepszą dla niego pożywką. Nawet klasa szkolna, która posiadając nadaktywnego dowcipnego chama rozkładającego swoją uwagą każdy wykład nauczyciela, nie może rywalizować z sieciowym zespołowym blogiem literackim. Tu proporcje są odwrotne – kilkudziesięciu chamów próbuje zakasować jeden, tlący się głos wykładowcy celowo hodowany, by aktywność blogowa mogła się toczyć. Wtedy już o jakiejkolwiek sensowności całego przedsięwzięcia marzyć nie można. Blog wchodzi w rutynę niemal małżeńskiego związku, gdzie role są już rozdane, nuda zaakceptowana, a bunt ujarzmiony.
Oczywiście, nie można odmówić indywidualizacji członkom blogowej wspólnoty. Każdy bowiem dba o własny wizerunek odmieńca, a kreacja, a raczej zboczenie, poparte licznymi publikacjami książkowymi, artykułami w realnym, publicznym druku, jest pielęgnowana, namaszczana i wspólnotowo czczona.
Wyhodowany w ten sposób enfante terrible blogostanu, mający w jego tylko wiadomej hierarchii niepodważalny już status i prestiż, nie różni się niczym od rozwydrzonego jedynaka, któremu w rodzinie wszystko wolno.
Na dodatek wpatrzeni jak w święty obrazek najbliżsi ugruntowują go w przekonaniu, że jest w stanie zająć miejsce najwyższe.
Opanowawszy do perfekcji sposoby imitowania prawdziwej sztuki, niejednokrotnie osiągając rzeczywiste wyżyny intelektualnej ekwilibrystyki, zaczyna mieć pewność, że jest wybitny.
Salony blogowe, które imitują bezbłędnie kawiarnie literackie i autentyczny ferment intelektualny dziewiętnastowiecznych dandysów, nie będą przecież kwestionować tak pieczołowicie budowanego wizerunku. Pozbywszy się przez wyeksploatowanie ewentualne talenty, zniszczenie ich w zarodku przez wyśmianie i wyszydzenie, blog ma szansę jeszcze długo jechać na symulowanej świetności, a nawet wmówić niezorientowanym państwowym urzędnikom swoją wartość i tak prosperować w nieskończoność.
Niestety, wspaniałe środki techniczne, jakie pozwalają mieszkańcom komputerów na nieograniczone kontakty duchowe i intelektualne – bez straty czasu, wzbogacając życie codzienne, nie uszczuplając go najbliższym, ani nie przeszkadzając procesowi zarabiania pieniędzy na życie rodziny – stają się powoli sprzymierzeńcami sił destrukcyjnych.
Swoboda zamiany osobowości, zacieranie własnej tożsamości, relatywizm czasu sieciowego ( gdy „pisarz blogowy” może bezkarne zakwestionować to co robił rok temu i o tym nie pamiętać, podczas gdy „pisarz przedblogowy”, taki powiedzmy Beckett zaklina się, że życie płodowe, czyli fakt odległy o sześćdziesiąt lat, znany mu jest dzień po dniu), powoduje, że literackie życie sieciowe uwięzione jest w masowym nuworyszu.
Na pocieszenie można doświadczyć jeszcze w sieci wiele blogów, które kochamy i te, które czekają na odkrycie. Każde nowe narzędzie, zanim nie osiągnie rafinacji w słusznej sprawie, jest skazane na beztroskie i niefrasobliwe używanie.
I dopóki wolność blogowa będzie utrzymana, dopóty blog nie będzie chorował i nie umrze. Nie umrze chorobą na śmierć.
25 września 11:24, przez buk
A mogłabyś podać adresy blogów, które Ciebie fascynują, pochłaniają, olśniewają, rozbawiają, które czytasz zachłannie, z nutką zazdrości, uznania, respektu, które Ciebie cieszą, poprawiają nastrój, których autorów uważasz za ludzi wartościowych, skromnych, zaskakujących, którzy Ci pomagają pogłębić rozumienie literatury, którzy naprowadzają na różne ślady, tropy… Jestem ogromnie ciekaw tej strony Twego spojrzenia.
25 września 14:58, przez Patryk
Ja myślę, że to głównie krytyka nieszuflady, ale też krytyka lenistwa i intelektualnego zapóźnienia czy intelektualnej ignorancji, słowem: braku elementarnej wiedzy, o który np. posądzam siebie (znowu wracam na studia, w tym nadzieja, bardziej chodzi mi o reguły, dyscyplinę i wymagania niż wiedzę, która w połowie – jak to na studiach – nigdy nikomu potrzebna nie jest). Myślę, że warto podnosić ciągle i ciągle problem intelektualnego lenistwa, ale nie brutalnie i karząco, raczej dyscyplinująco i zachęcająco do rozwoju. Mówiąc krótko – należy pokazać po co jest wiedza, nie tylko jako wyróżnik, elitarność czy zaspokojenie snobizmu. Łatwo mi popaść w zachwyt, bo kiedy w Polsce czyta się przeciętnie jedną książkę w roku, o dobicie do elitarnych czytaczy nie jest trudnym zadaniem.
Zobacz on-line : Blogowy literat, ignorant, niedokształcony, smakosz wyrywkowej kultury wysokiej, cóż zrobić?
25 września 23:30, przez Ewa
>buku, wiesz, ale paradoksalnie najbardziej lubię wchodzić na kumpli. Mimo wszystko spotykam tam niewymuszoną inteligencję, spontaniczność nieprzewidywalną i wariactwo bardzo twórcze, mimo, że poniekąd blogowe idee demokracji tutaj skrytykowałam.
Nigdzie, a przecież mamy osiedlowe łącze od 2000 roku (mamy w nazwie sieci datę i zawsze pamiętam) nie znalazłam tak szybkiej reakcji i rezonansu zjawisk bieżących. Trzy główne ośrodki – Warszawa, Wrocław i Kraków wypowiadają się bardzo obficie i bezinteresownie, a Prowincja dopowiada i jeszcze wzbogaca i inspiruje. Wypowiadają się ludzie piszący i nie zależy im na wizerunku dzięki anonimowości, a na spotkaniu i pisaniu (blog to też trening szybkiej i celnej riposty).
Próbowałam z naszego sentymentu czytać Puzdro, ale tam nie ma osobowości ( łącznie niestety z szefem), co z żalem piszę, bo przecież kibicowałam temu przedsięwzięciu.
Nieszuflada jest nieznośna. Wtedy, gdy zostałam skopana przez atmę zupełnie przecież bez powodu, bo wyjątkowo nie miałam z nim nic, nikt mnie tam nie obronił, Dehnel był obecny w tym wątku i i spokojnie patrzył na leżącą, na pobitą staruszkę. Przypomina się anegdota o Jacku Kuroniu, który podobno przypadkowo będąc w jakimś porno klubie (?), zaczął panicznie uwalniać z łańcuchów biczowaną osobę, sądząc, że jest uwięziona wbrew jej woli. Ale ja naprawdę nie odwiedzałam Nieszuflady z powodów masochistycznych. Wielka szkoda, bo idea portalu znakomita.
Pomniejsze blogi cierpią na polską megalomanię i są też nieznośne. Krytykanta przy Obiegu już nie czytam, współczuję mu jedynie, bo w tym, czym się znalazł, czyli w wielkim g., w jakim sztuki wizualne teraz się tarzają, nie można tkwić bezkarnie.
Twój blog buku czytam wyrywkowo, nie mogę już sobie pozwolić (nie mam już czasu), na czytanie fragmentów wartościowych tekstów. Zresztą, nie mogę wchodzić już w inne obszary, niż w te, w których aktualnie jestem, szukam podobnych tematów w sieciowych informacjach i muszę przeczytać książkę do ostatka, by się nad nią zastanowić. Dlatego wbrew Twoim priorytetom bardzo już nie lubię Literatury na Świecie, gdzie są fragmenty. Wolę poczekać, aż książka się ukaże w całości.
Bardzo lubię Zdeptany Kwiaruszek, http://zdeptanykwiatuszek.blog.pl/ blog gejowski chyba, ale bardzo piękna proza. Szkoda, że rzadko aktualizowany.
to ja prowadziłem tego bloga ileś lat temu/ O Boże jak mi miło! szkoda, że nie miałem takiego wsparcia wtedy, piszę do dzisiaj, ale rzadko ktoś mnie komplementuje
Mi się blog „zerwany kwiatuszek” nie otwiera. Ale proszę pisać, tylko to ma sens.
25 września 23:54, przez Ewa
To jesteś >Patryku przyjęty? Masz indeks?
To gratulacje! Ja bardzo chciłam zdawać na polonistykę, ale po mim liceum miałam niewielkie szanse i zrezygnowałam.
Nie, nie jest to krytyka Nieszuflady. Próbowałam ogarnąć zjawisko, są to próby jedynie i przecież polemiczne.
Myślę, że trzeba się kierować głównie wewnętrzną potrzebą. Jeśli interesuje Cię autentycznie muzyka klasyczna, powinieneś w jej kręgu przebywać non stop, aż poczujesz przesyt. I tak jest ze wszystkim. Tylko autentyczna pasja jest wartościowa.
W „Rozważaniach o metodzie” Kartezjusza jest wprawdzie pomysł stwarzania systemu tymczasowego, zanim się nie stworzy tego właściwego, ale w tej tymczasowości, czyli w niepoznaniu, które czeka dopiero na poznanie, można pobłądzić wśród wielu odnóg i pokus. Tym są też blogi. Istne śmietniki wszelkich inspiracji i zaglądań. To nic innego, jak pisma kolorowe dla kobiet.
A blog nie musi być zapychaczem wewnętrznej pustki.
26 września 00:18, przez Jacek
To do tych „kumpli” dodałbym Śląsk, jako zjawisko negatywne.
W ubiegłym roku padła „Lolita”, szumnie anonsująca się właśnie na kumplach. Padła słusznie z powodu swojej beznadziei i typowego śląskiego prowincjonalnego sznytu.
I widzę, że znowu jest! I to zmartwychwstanie równie beznadziejne.
26 września 00:30, przez Ewa
Masz rację >Jacku, Lolita jest irytująca poprzez swoją knajacką klawość.
Są takie blogi, które są zupełnie niemożliwe w odbiorze, odrzucają na wstępie. Dla mnie bardzo przecież potrzebne oglądy tych naszych katowickich wyczynów, chętnie bym czytała, a się nie da. Zresztą wszystko tutaj jest bardzo podobne. Cały Uniwersytet Śląski, Akademia Sztuk Pięknych, Akademia Muzyczna, cierpią na ten sam syndrom. Nie chcę tu go nazywać, by się już do końca nie narażać. To, że rektor Tadeusz Sławek sprowadził tu przed śmiercią Derridę, jeszcze niczemu nie dowodzi.
26 września 00:31, przez buk
W każdym razie monitorujcie “pojedyncze” blogi ( dyskutujące gremia to jest inne zjawisko) – wiele jest bardzo cennych, przykuwających uwagę. Szukam ich z wielką przyjemnością. Np. “Zaczytanie” temprany, studentka, ale jak trafne wybory, drukuję sobie jej glosy i odczuwam naprawdę chęć czytania biografii Majakowskiego i Drawicza. Roquentnin5 – trzeba spokojnie przepracować to pismo mimo tylu przeintelektualizowań. Inteligentne wpisy. “Sonet” zanalizowany przez mondehoofa – to są perełki, których nie sposób dotknąć komentarzem. Jest zbędny. Wolny-Hamkało ma swój esprit. Myślę, że w wielu miejscach sieci ukrywają się rarytasy. Lit.na św. cały czas nadaje pewien kanon. I są tam rzeczy kompletne. Pilch w “Dzienniku” przepisuje – i słusznie! – fragmenty wywiadu z Audenem, Brodski pisał kiedyś o jego inteligencji, bajeczne są te spostrzeżenia angielskiego dżentelmena, jego ujęcie Firbanka to fajerwerk dowcipu. I jak cudowne upodobania kulinarne: móżdżek, flaki, polska kiełbasa (Auden mieszkał w Nowym Jorku)…
26 września 06:38, przez Ania
Wracam właśnie z blogów polecanych przez buka.
Uff…Może dobrze, że mamy już swoje lata i nie musimy rywalizować na blogi. Wpis Patryka w tym kontekście o rzekomym nieczytaniu jest zdumiewający.
Kto rozsiewa plotki, ze Polacy nie czytają? To chyba znowu jakiś spisek wydawnictw. Czytają jak wściekli! Chyba nic innego nie robią, tylko czytają. Dlatego drogi w Polsce niewybudowane, szpitale nieobsłużone, policjanci nie chronią polskich obywateli.
Wszyscy, bowiem czytają. I te słupki analogicznych linkowanych obok blogów z następną porcją książek…
A swoją drogą ciekawe, jak wygląda młoda studentka, która noce przeznacza na czytanie. Tam na blogu jest tylko kot. Za naszych czasów była bardzo trafna piosenka o dziewczynie, która cały czas czyta i brakuje jej „minimalnej choć praktyki”. Chyba „Elity”? Chyba Jana Kaczmarka?
26 września 07:28, przez Ewa
do > buka.
Nie, Hamkało nie. Dobra dziennikarka niepotrzebnie zajmująca się literaturą.
Nie, mondehoof nie (nie ustaję w podejrzeniu, że to też Twój blog). Kostyczny i belferski. No i pisze moje imię i nazwisko małą literą, czego bardzo nie lubię.
Nie, roquentnin5, nie. To blog z cyklu blogów kuratorskich, cenzurują się sami, by nie utracić wspanaiłych synekur w placówkach państwowych. U nas powstał blog Sebastiana Cichockiego, zresztą linkowany przez roquentina 5.na naszej śląskiej Ultramarynie – „Sztuczna Inteligencja” Powstał zaraz po jego podróży do Wenecji i ten reportaż był bardzo doby i bardzo się ucieszyłam – nareszcie jakiś ludzki głos. Ale wszystko zgasło.
Nie temprana, nie. Ania ma rację, zbyt mało luzu i ironii. Brak kompletnie dowcipu, nawet jak jest, to go nie ma.
Ja tylko przez te lata sieciowe kochałam się w blogowych Głosach Łukasza Baduli, Lecha Bukowskiego, a teraz jestem zakochana po uszy w Doktorze Charlesie Kimbote. Ale ciągle bez wzajemności.
26 września 09:15, przez Awatar doktora Kimbote
Wiesz, jakby to powiedzieć… stupor… Nie Nie Nie Nie Nie Nie… I szpila w dupę dla młodej dziewczyny, bo brakuje na jej blogu humoru.
W gruncie rzeczy – farsa.
26 września 10:38, przez dr Charles Kinbote
Droga, Pani Ewo – proszę uważać na agentów obcego wywiadu, którzy zaczęli się udzielać pod moim pseudonimem (choć przecież oboje wiemy, że nie są w stanie kopiować mojego niepowtarzalnego stylu, a każda ich kopia to kpina z oryginału). Serdecznie pozdrawiam i zapraszam na kumpli, gdzie kąsam lewackie ladaco. Pozdrawiam.
26 września 11:04, przez Ewa
Wielkie dzięki Doktorze. Już się przestraszyłam, że będzie kolejne kopanie staruszki, która nie ma prawa napisać na własnym blogu, które blogi chciałaby czytać. Również pozdrawiam.
1 października 12:42, przez mondehoof
Zgodzę się, że kostyczny, ale belferski? To miało coś znaczyć, czy jest to po prostu przymiotnik od zawodu, który wykonuję?
PS Za napisanie twojego imienia i nazwiska małą literą szczerze przepraszam. To nie był wyraz braku szacunku. Wydawało mi się, że tak się podpisałaś – zasugerowałem się chyba podpisem typu lechbukowski.
PS2 mondehoof i Bukowski to jedna i ta sama osoba? W tym momencie Twoje określenie “kostyczny” (jako określenie stylu) chyba jednak nic nie znaczy, skoro nie widzisz różnic w stylu na obu blogach. Pozdrawiam
1 października 13:42, przez Ewa
Tak, kostyczny w sensie mało elastyczny.
Tak, belferski nie w sensie zawodu (nie wiedziałam!), a pouczający ton, niewiarygodny we wszechpanującym relatywizmie.
Ale proszę wybaczyć, każdy poszukuje w sieci innych rzeczy. Ja mam psychiczne urazy. Szkoła komunistyczna oparta była na bezrefleksyjnej dydaktyce, dlatego wybieram w sieci rzeczy bardziej polemiczne.
Oddaję blogowi wielki szacunek za formalną poprawność, ale jak widać, tego też nie potrzebuję.
Mój uraz to też małe litery nazwiska. Naraziłam się ostatnio w galerii, gdy nie zgodziłam się na plakat z moim imieniem i nazwiskiem z małej litery, co podobno było konicznością plastyczną estetycznego wyrazu plakatu. Jestem z pokolenia wychowanego na „Chłopcach z Placu Broni” Ferenca Molnára. Proszę mnie zrozumieć.
No z tym stylem, to przecież nic dla Leszka. Pessoa stworzył heteronimy tylko po to, by móc pisać różnymi stylami.
Wielkie dzięki za odwiedziny i ślę wszelkie serdeczności!
2 października 09:59, przez mondehoof
Krytykę stylu (kostyczny, mało elastyczny) przyjmuję. sam go tak postrzegam, więc wcale mnie nie dziwi. Cóż, chyba nic na to nie poradzę.
Ale pouczający? Zarzut o relatywizm też jest chybiony (chyba, że to nie do mnie odnosi się to określenie, ale to naszego współczesnego świata – ale to wówczas ze składnią coś nie tak).
Gdyby jednak to do mnie się odnosiło, to dodam: Teraz pewnie już Pani tego nie zrobi (zresztą nie proponuję, a nawet się nie spodziewam – nie pragnę, by Pani potrzebowała mojego blogu, nie oczekuję tego od nikogo – piszę, bo mi coś każe to robić), ale gdyby Pani lepiej się wczytała w moje posty (zwłaszcza w te pierwsze), inaczej musiałaby Pani to określić.
W każdym bądź razie też pozostanie mi chyba (piszę chyba, bo nie należę do pamiętyliwych) jakiś uraz. Belfer to dla mnie najgorsze z możliwych określeń. To sługus systemu, oficjalności i schematyzmu. Obawiam się, że miałaby Pani problem ze znalezieniem osoby tak wrogo nastawionej do tych pojęć jak ja. Objawia się to między innymi faktem, że nie chcę nawet słyszeć o uczeniu w liceum – to dopiero enklawa schematyzmu.
Pozdrawiam
PS Stosunek do małych liter rozumiem. Starałem się to wyjaśnić, jeszcze raz przepraszam.
Nawiasem mówiąc: “Chłopcy z Blacu Broni” to też moje czasy. Zostało mi z nich coś, m.in. nienawiść do militaryzmu i oficjalności (sic!).
2 października 11:27, przez Ewa
Proszę się nie gniewać.
Działam trochę na oślep jak zranione zwierzę. Ja pisałam do Pana w kwestii linkowania Liternackiej, Pan się nie odezwał, zignorował, tylko wykasował link. I ja byłam wtedy taka zdesperowana.
Proszę mnie nie odbierać, jako osobę małostkową. Nemeczek to wielka postać, większa niż Pan Samochodzik. W tym kontekście ignorowania, Pan mnie znowu pomniejszył.
A belfer to słowo przecież sprzed reżimów, bardzo stare. Uczyłam w szkole, taki epitet to wręcz komplement.
I proszę mnie nie dręczyć składnią. Wygląda na to, że jest najważniejsza na świecie. Kto chce, to się zawsze obrazi – i przy poprawnej, i przy wadliwej składni.
Widzi Pan, ja napisałam tylko jeden list z aprobatą do młodej osoby – i przyszła na mój blog. Więc już boję się zaglądać do innych blogów i nawiązywać. Widzi Pan, do czego doszło. Że muszę zamknąć komentarze.
Proszę się nie gniewać. Mam nadzieję, że inne blogi, a przede wszystkim blog Lecha Bukowskiego Panu te straty z mojej strony z pewnością zrekompensuje.
Bardzo Pana Przepraszam.
2 października 11:46, przez Ewa
Zapomniałam odpowiedzieć na pytanie:
Pana teksty z relatywizmem nie mają nic wspólnego. Są bardzo jednoznaczne. A świat jest w ponowoczesności przesiąknięty relatywizmem.