Oto twa ziemia. Na czworakach
kontakt przychylny. Nikt nie płakał
kiedy się nagle terra roja
zarumieniła w krwawych losach
Na bój śmiertelny w Złotych Piaskach
babki stawiały. Plaż dzieciństwa
nie zetrą dojrzałości świństwa,
babcie je strzegą w fotografiach.
Oto twa woda życiodajna, skażona destylacją prostą
bo nawet, kiedy w niej karlejesz, to też dorastasz aż do wąsów,
którym wyrastać każ z włosami
innych regionów. I latami
pędzić kazano runom w zimnie
i podlewano, by użyźnić
futro na zimę. Ogrzej bliźnich!
Zabliźniaj trunkiem trucie czynne.
Oto powietrza powiew wolny,
bo przestrzeń daje niuch i wonny,
świat jest, jak narodzony w nowiu
od nowa całkiem (jak w „posłowiu”
odmiana trudna, lecz możliwa
dla potrzeb tekstu). Więc „posłowi”
uniesie niedorzeczność słownik
lotem przestworzy ją przybliża.
Oto jest ogień. Ty w nim płoniesz,
jak po napalmie miasta koniec,
ale nie tobie to pisane.
Wyśpisz się zdrowo i nad ranem
zapłoniesz znowu ogniem świętym
myląc ogrzanie z pożądaniem,
bo ognie sztuczne są naprawdę,
choć nic nie grzeją i są martwe.
Ponieważ dostałam maila na skrzynkę, że moje wiersze są niezrozumiałe, zaniepokoiłam się bardzo, bo tyle czasu na to oddaje i nic. Piszę więc komentarz, chociaż wolałabym, by rozumiały się same. Ale skoro nie, wyjaśniam.
Cykl wierszy wojennych jest pisany dla nastroju wojennego w którym chcę być i jest nakręcającym mnie do boju pretekstem. Ot, dodaję sobie animuszu, bo lękliwa jestem.
Życie uważam za ustawiczną wojnę i stąd metafora wojny. W poprzedniej części pokazałam przyjście człowieka na świat i jego bezradność w zimnym i nieprzychylnym mu środowisku. Tutaj rozbijam zimno na cztery żywioły: ziemię, wodę, powietrze i ogień. W każdy żywioł wstawiam różne obrazy z mojego życia i moich znajomych, którzy przez moje życie przeszli. Np. „terra roja”, to „czerwona ziemia”, którą pokryta jest wyspa Kuba, na której byłam z bratem i on zginął. „Złote piaski” to sławna plaża w Bułgarii gdzie zazwyczaj reżimowi urzędnicy PRL-u ze swoimi wnukami jeździli na wakacje. „Włosy”, to epoka polskich hipisów, którzy się nie narkotyzowali jak ich rówieśnicy w Stanach, a pili wódkę. Ostatnia zwrotka mówi o myleniu prawdziwego pożądania z zimnym zaspokojeniem fizjologicznym.
Itp., itp…
Życie jako wojna. Tak, jest mi dość bliska ta koncepcja, choć – jak widzę po wierszu i Twoim doń komentarzu – wiesz o tym froncie znacznie więcej ode mnie. Mogłabyś napisać niezłą powieść, którą chyba bardzo chciałbym przeczytać.
A ponieważ rodzimy się, by wojować, przeto i ja rzucam swe regimenty na nową linię. Zainspirowałaś mnie do bardziej twórczego zaprzyjaźnienia się z Internetem, pomimo iż wciąż uważam go za literacki półśrodek, przystanek na drodze do właściwej formy istnienia pisarza, jaką jest papier.
Uruchamiam nowy blogerski projekt, który nosi tytuł “Człowiek wśród luster” i serdecznie Cię oraz resztę gości do jego smakowania zachęcam. Adres: http://www.marcinkrolik.blox.pl
Nie rezygnuję z publikowania na Redakcji.pl. Tam jednak funkcjonuję bardziej jako publicysta, w “Człowieku…” chcę być przede wszystkim pisarzem. To kwestia wyczucia konwencji.
Masz Ewa rację, nie ma co liczyć na łaskawość wydawców – trzeba samemu brać ster w ręce, zwłaszcza, że mamy do dyspozycji taki przyrząd jak globalna sieć.
W końcu piszemy, malujemy czy komponujemy dla kogoś. A skoro mamy możliwość to pokazać, nie czekając na zaproszenie ŚRODOWISKA, róbmy to.
Dzięki, że pomogłaś mi to wreszcie sobie uświadomić.
Jestem ostatnią osobą, która może coś radzić w tej materii o której piszesz. Jeśli Marcinie doszedłeś do tych noworocznych wniosków pod wpływem lektury mojego bloga, to na własną odpowiedzialność i ja nie mam z tym nic wspólnego!
„Czarodziejską Górę” należy znać, ale nie należy jej ufać. Nie ma już Hansa Castorpa i nie ma w Polsce autorytetów, ponieważ wszystkie autorytety zostały zniszczone lub same się skompromitowały. Wszyscy Settembrini, Naphty, Peeperkorny jeśli walczą o duszę Młodego, są po prostu albo śmieszni, albo cyniczni. Dlatego trzeba szukać wyłącznie na własną rękę, a jest to dzisiaj niesłychanie łatwe.
Z mojego plastycznego życia artystycznego, pod jego koniec wnioskuję, że w PRL-u intensywne uczestniczenie w ruchu artystycznym było jedyną możliwością pozyskania wszystkiego, co było potrzebne do twórczości: informacji o imprezach zbiorowych, o festiwalach, liczących się ogólnopolskich wystawach, kwalifikacji do własnej wystawy w miejskiej galerii. Wszystko miało strukturę stopni wojskowych i dochrapanie się szlifów oficerskich od dyplomu ASP otwierało drogę artyście plastykowi do starań o stypendia, zaproszeń na plenery i kontakty zagraniczne. Najmniej ważna w tym wszystkim była sama twórczość, bo odpowiednie jej inteligentne zagmatwanie wykluczało wszelkie wartościowanie.
Dzisiejszy ruch wydawniczy w poezji jest bardzo podobny. Proza jest o wiele trudniejsza, tutaj zwyciężają oszuści bardziej wyrafinowani i bardziej pracowici.
Internet daje wolność, ale opór przyzwolenia na tę wolność jest ogromny. Nawet wykluczeni z obiegu papierowego zwalczają sieciowe wolne duchy, nie wiem dlaczego, ale wiem, że te dwieście osób, które mnie codziennie czyta, mnie nienawidzi. Ja to czuję.
A prawdziwa potrzeba twórczości jest niezależna i jest zawsze wewnętrznym przymusem.
Ale też wszystko jest indywidualne i nie wiadomo, co kogo energetyzuje. Być może ta dawna, jedyna droga zaistnienia, czyli uporczywe słanie swoich utworów do upatrzonej redakcji jest też jakimś szlakiem bojowym.
Z pewnością jednak nigdzie nie da się ominąć wszystkich elementów procesu tworzenia, bo przecież druk, to tylko narzędzie.
Wklejam Ci Marcinie tu takie życzenia na drogę i – powodzenia na swoim artystycznym blogu “Człowiek wśród luster”!
1.Byś posiadł głębokie, osobiste źródła wartości, które pozostają w związku z poczuciem znaczenia Twoich zachowań i myśli.
2. Siłę egzystencjalną, pozwalającą na radzenie sobie z kryzysami życiowymi bez popadania w rozpacz.
3. Zrozumiał, że w życiu chodzi o proces coraz głębszego szacunku dla serca własnego i serc innych.
4. Uwolnił się od neurotycznego poczucia winy i był gotowy do radzenia sobie z prawdziwą odpowiedzialnością. (wg. Davida Boadelli)
Z odwiedzających Cię codzienne dwustu gości nienawidzi Cię co najwyżej stu dziewięćdziesięciu dziewięciu.
Zgadzam się, nie ma już Hansów Castorpów. Właśnie o tym jest mój wiersz – o tym i jeszcze o tęsknocie za iluzorycznością Czarodziejskiej Góry. Czy jej ufam? No, raczej nie. Więcej, nie ufał jej nawet Mann. Ale Berghof to taka emanacja zbiorowej tęsknoty za Rajem, czy też jakąś jego postacią.
Historia już dawno skompromitowała wszelkie Raje. A trochę szkoda. Dlatego biedny Hans miał szczęście, że załapał się przynajmniej jeszcze na oszustwo, które dziś już nie jest możliwe.
Dziękuję Ci za życzenia. Mimo trzydziestu lat dopiero uczę się kreacyjnych możliwości Internetu. Długo broniłem się przed wpuszczeniem tam swojej twórczości. Po ulotnej fascynacji na początku popadłem w wieloletni niesmak sieciowym przeładowaniem. No ale szuflada to też nie jest dobre miejsce, a z wydawcami jest jak na karuzeli w szalonym lunaparku.
Najważniejsze jest, by zrobić swoją robotę i nie oglądać się na klaskaczy. Nasi pisarze chyba rzeczywiście za dużo się podgryzają, a za mało pracują.
Ten blog ma mnie właśnie do takiej systematycznej pracy skłonić. Będę miał nad sobą bat, który nie pozwoli mi sięzapuścić. Albo popaść w nadmiar gadaniny okołoliterackiej, która naszym piszącym wychodzi najlepiej.
Dziękuję Marcinie. Wczoraj dostałam list na skrzynkę milową i myślałam, że adresat poprawi liczbę i że jest ich 198. Ale nie, tak jak piszesz, 199.
I to są zazwyczaj psy ogrodnika. Klaskaczy nie ma nigdy.
Ejże. A ja?
Tak WS, faktycznie, mam 201 odwiedzin dziennie.
Dzięki!
Witaj Matko ludzi!
Niepotrzebna ta łopatologia, bardzo podobała mi się odpowiedź Ernesta Bryla, który powiedział kiedyś, że nie wie dlaczego tak napisał jak napisał, albowiem on w tejże chwili nie jest tym, którym wtedy był – jaki był i co objawił – nie bardzo wiadomo dlaczego.
Pozdrawiam
KAB