Wojciech Smarzowski „Dom zły” (2009)

Sieć przepełniona jest zachwytem nad tym filmem, głosy oburzenia są najczęściej wśród tzw. „jaśniejszych”, czyli potomków polskiej inteligencji. Przykładem niech będzie dyskusja na portalu GoldenLine, najgłupsza z możliwych.

Ale chciałabym pisać wyłącznie o mojej aprobacie, ponieważ ten film trzeba traktować jako harmonijne dzieło, gdzie wszystko zostało wyartykułowane doskonale, jest na swoim miejscu, a efektem jest jego piękno.
Estetyką odwołuje się do malarstwa holenderskiego, jest przesycony egzystencjalnym mrokiem, gdzie „oto człowiek” podany jest w swoim bezwstydzie z całym szacunkiem, bo w dalszym ciągu, bez względu, co robi, jest zawsze człowiekiem.

W pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku powstał nareszcie w Polsce film głęboki, sumujący wypowiedzi artystów poprzednich epok dotyczących zbrodni i wojny. I na to nakłada się najnowsza historia kina, nawiązująca bezpośrednio do tego, co wyartykułowało opozycyjne do oficjalnego nurtu kino państw Bloku Wschodniego, artyści bułgarscy, czescy, jugosłowiańscy i rumuńscy: Béla Tarr, Nikola Tanhofer, Živojin Pavlović, Dusan Makavejev, Lucian Pintilie.

Mamy z jednej strony dramat jednostek rodem z Szekspira i Dostojewskiego i dramat społeczeństwa w systemie, którego anonimową nowość przyniosła druga wojna światowa.
Mamy więc zewnętrzny krąg piekła – stan wojenny – który, jak każda wojna, sakralizuje zbrodnię, jako coś zwyczajnego w stanie wyjątkowym, coś, co można wykorzystać, by pracowała jeszcze dla innych, by się wyradzała dzięki okolicznościom, a nie skutkom.
I mamy dramat mieszkańców wsi, uwikłanych w skomplikowane zależności PGR-u jak w „Zamku” Kafki, wpływów i bogacenia się coraz bardziej od niego oddalonych grup trzymających władzę.

Według mnie film jest właśnie o tym, o strefie wpływów, natomiast wszystkie szczegółowe wątki akcji służą jedynie do ich ilustracji.
Mamy walący się na łeb, na szyję System i mamy parasol ochronny w postaci stanu nadzwyczajnego konstytucyjnie dopuszczający w glorii prawa do głosu wszelkie nikczemności i pod pozorem interesu obywateli zagrożonego Państwa z całą bezwzględnością Prawo łamiące. Mimochodem dochodzą nas wszelkie strategie uruchomione w czasie „wojennej” zawieruchy: mieszania prawdziwych bandytów z internowanymi opozycjonistami, zmuszanie do emigracji i jednoczesne psucie tamtych środowisk wszelkimi metodami kłamstw, oszczerstw poprzez mieszanie podszywających się kryminalistów z ludźmi oddanymi najszlachetniejszym ideom dla całkowitego zdezorientowania obywateli, po czyjej stanąć chcą stronie. Mamy robienie legend ubowcom, którym finguje się ucieczki z “internatów”.

W gęstwinie sprzecznych interesów wprzęgniętych w przebieg operacji militarnych na obywatelach – Partii, wojska, milicji i prokuratury, gdzie chodzi już wyłącznie o ukrycie całego brudu, tzw. przekrętów, kradzieży w majestacie prawa i gospodarczych sprzeniewierzeń, Smarzowski pokazuje głównego bohatera filmu: jest nim ponad trzydziestoletni wdowiec, Edward Środoń, mający cechy prostego, przeciętnego mieszkańca Polski lat siedemdziesiątych, który podobnie jak góra, na swoją miarę robił też interesy i przekręty.
Trafia on do tytułowego złego domu, gdzie projektowanie interesów przy całonocnym brataniu się i wypiciu z gospodarzem Dziabasem bruderszaftu zmienia ich skalę na jeszcze większą, a na możliwości zwykłego obywatela – niebotyczną. Wspólny pomysł produkcji bimbru pędzonego na grochu i sprzedawanego wojsku daje nadzieję na polepszenie ich egzystencji i unosi ciężar następnych, następujących potem, na miarę szekspirowskich, dramatów.

Wszystko, zarówno retrospektywny przebieg unicestwienia rodziny Dziabasów w scenerii błota, rzygowin, wychodków, jak i rozpita policja i prokurator na czworakach, to tylko tło. Uwikłanie bohaterów jest głębsze, jest bez wyjścia i jest chroniczne.
„Dom zły” jest wizjonerski i pokazany wyłącznie środkami realistycznymi. Nie ma tu realizmu magicznego, nie ma surrealizmu. Nawet ironia jest jedynie wynikiem niezamierzonym absurdalnych zachowań ludzkich, które są do bólu prawdziwe.
Wszystko w tym wyborze scen do opowiedzenia historii jest możliwe: podpalanie notoryczne okolicznych stodół, by zająć zawodowo męża w czasie zdrad jego żony.
I worek luźnych papierosów w foliowej torbie, za które sklepowa kolejka prześciga się w donoszeniu milicjantowi na współmieszkańca wsi.
I esperal porucznika Mroza wszyty blisko odbytu, by sam nie potrafił go sobie wydłubać.
Jak i zwyczajne zamordowanie porucznia Mroza, gdy stał się zbyt dociekliwy.
Jak szukanie kozła ofiarnego, preparowanie dowodów winy w majestacie prawa przez najwyższych urzędników wymiaru sprawiedliwości.

Można po filmie Smarzowskiego nareszcie odetchnąć z ulgą, że film przełamie zmowę milczenia o tych czasach. Może otworzy drogę głosom, które podobnie, z taką właśnie odwagą i przenikliwością obalą mit kolejnych romantycznych czynów bohaterskich powstań Polaków, spojrzą na wprowadzenie stanu wojennego jak na wojnę z własnym społeczeństwem, spodlonym i sponiewieranym, które swoimi niewielkimi możliwościami próbowało powtórzyć jedynie czyny silniejszych i lepiej zorganizowanych.

A to, że czyny jednostkowe są bardziej spektakularne i widowiskowe, pokazały sceny mordu w Złym Domu Państwa Dziabasów.
Czyny urzędników potrzebują większej wyobraźni i nie każdy taką posiada.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na Wojciech Smarzowski „Dom zły” (2009)

  1. Rysiek listonosz pisze:

    Rzeczywiście, dyskusja na GoldenLine to ciekawa recepcja „Domu złego” młodej polskiej inteligencji, która tych czasów nie przeżyła. Warto prześledzić ją pod kątem ich wykształcenia i wykonywanych zawodów.
    Prawnik chyba wypowiedział się po obejrzeniu stanu polskiej palestry na przykładzie postaci Prokuratora Tomali. Niewiele się zmieniło od tych czasów przecież, na stanowiskach są ci sami ludzie.

    „Taki sobie. Przede wszystkim za długi. Chleją wódę, chleją i nic z tego wielkiego nie wynika. Aktorstwo zupełnie przeciętne, normalne, bez fajerwerków, nie rozumiem tych zachwytów. Finał: nie wiem po co tyle wątków. A tu kogoś ganiają, a tu ktoś bierze łapówkę, a tu rodzi kobieta (rodzi tak mniej więcej od połow i nie może urodzić, w końcu rodzi – czy to symbol jakiś?).
    Dużo krwi, wódy, nic wielkiego, dobrze pokazany PRL. Obok Fargo ten film nawet nie leżał.(…)”

    [Piotr Turowicz Radca prawny, Kancelaria prawna]

  2. Ewa pisze:

    Rysiu, ale patrz na blog „Tygodnika Powszechnego” małżeństwa Małgorzaty i Michała Kuźmińskich (juniorów?)
    Już sam tytuł trywializuje i lekceważy przesłanie filmu:

    Dom zły”, czyli studium paskudnego przypadku”
    „(…)Smarzowski buduje swoją historię na śmietniku naszej zbiorowej pamięci, w jakieś zapomnianej rekwizytorni, lamusie, do którego trafiło to, o czym z lat PRL-u chcemy zapomnieć.(…)”

    i dalej:

    „(…) Ale – i to moim zdaniem zaleta – Smarzowski nie ma ambicji mówienia czegoś ważnego o społeczeństwie tamtych czasów, o naszej polskiej, zapijaczonej duszy, która od czasu do czasu ma ochotę wziąć siekierę i kogoś zarąbać. On przede wszystkim opowiada historię. Historię pewnego zła w pewnym domu. To studium przypadku, wyjątkowo paskudnego przypadku.(…)”

    Popatrz jak ten wielki wysiłek naprawdę głębokiego i uniwersalnego filmu łatwo Młoda Polska Inteligencja (czytam, że absolwenci dziennikarstwa) spłyca w swoim absolutnym niezrozumieniu filmu. I po co się taka wypowiada? Tak głupio?

    i dalej:

    „(…)Czy to obraz realistyczny? Oczywiście, że nie. Prawda? Nie ma takiej.(…)”

    I ten jak mantra powtarzający się motyw relatywizacji prawdy. Już był w wątku na nieszufladzie.
    Przerażające.

  3. Rysiek listonosz pisze:

    Tak wiele by cytować. Elity ze „Złotej lini” pozakładały swoje blogi i tak bredzą. I to wszystko jest celowe działanie.
    Na portalu „Tekstowisko” bardzo trafne:

    „(…)Otóż wielu ją toczy, ale twierdzi, że wojny w internecie nie ma. Że jest bleblanie. Tymczasem jest to gorąca wojna. Oprócz bezinteresownych głupków, bleblaczy, kiboli toczą ją wyspecjalizowane instytucje i oddelegowane osoby. Za pieniądze i w określonym celu. Choćby przez zakładanie tematycznych portali i kanalizowanie, a przez to wpływanie na postrzeganie świata i świadomość społeczną. I jak to na wojnie, są w niej straty. Można stracić w niej nie tylko rozum, ale też komputer. Tak ze szczętem. Zainfekowany lub z rozwalonym systemem operacyjnym. Ale nie o to ta wojna się toczy. Nie o komputery. Ta wojna toczy się o wpływy i o świadomość.(…)”

  4. Jotka pisze:

    Odetchnęłam z ulgą, czytając Pani recenzję “Domu Złego”. Bo nas z mężem (oboje rocznik 69, więc coś tam z czasów opisywanych w filmie pamiętamy) ten film rozstrzelał: na kinowych fotelach zostały ślady po nabojach 🙂 Jako trafione ofiary ze zdziwieniem przyjmowaliśmy te głosy, słyszane tu i tam, że Dom zły zły jest … Szczególnie, że o Rewersie wszyscy pieją w rejestrach zachwytujących, a przecież to film przeciętny, nijaki, rozłazi się w niezdecydowaniu, czy ja jestem śmieszny czy straszny właściwie?
    Dom zły jest zamkniętą, skończoną opowieścią/(która oczywiście nigdy się nie kończy, ale to akurat z przyczyn niezależnych od autorów filmu:)) światem, a właściwie środkiem świata: magnetycznym celem pielgrzymek, wokół którego rozpinają się koncetryczne koła “złego” kolejnego i następnego, w hierarchi o której Pani wspomina. I tu wszystko ma przypiętą swoją nitkę, która pociąga następne. Co ja zresztą będę nudzić; trzeba zobaczyć koniecznie jeszcze raz, żeby wszystko zobaczyć dokładnie. I przy okazji, zupełnie prywatnie zmierzyć się z własną pamięcią: wujkiem naczelnikiem gminy albo ojcem milicjantem – co kto tam ma poupychane w rodzinnym albumie.
    To tyle; że się cieszę z Pani głosu w tej sprawie już napisałam? Pozdrawiam.

  5. Ewa > Jotka pisze:

    No właśnie, słusznie Pani napisała: „ta historia się nie kończy…”
    Myślę, że sieciowe głosy przeciwne temu doskonałemu filmowi pochodzą właśnie od tych, dla których jest „Dom zły” lustrem. I nie chodzi o to, by wyprzeć świadomość, skąd pochodzimy i jakie jest nasze dziedzictwo, ale by przerwać kontynuację. Geniusze pochodzili niejednokrotnie ze „złych domów”, byli twórcami arcydzieł, artystami wielkiej miary, którzy po baudelairowsku przerzucali mosty między epokami, czy jak Jaroslav Hašek, założyciel „Partii Umiarkowanego Postępu” ewolucyjnie naprawiali świat. Robili to mimo wszystko, mimo, że ich dziedzictwo było okropne. Byli często bękartami, dziećmi gwałtów i wojen. A jednak potrafili znaleźć właściwe drogowskazy i mieli siłę sprzeciwu nie skierowanego na własne pochodzenie, na co wpływu nie mamy, a na cały świat, który nie chce przejść przez ozdrowieńcze oczyszczenie i wybiera jego zakłamanie.
    Jeśli symbolicznie milicjantka na planie tego filmu rodzi w błocie, to nie jest to wskazane, że ten bękart z nieprawego łoża, który być może jest poetą i pisze teraz na nieszufladzie, jest stracony. Przeciwnie, jego dziedzictwo jest wielkie, bo jest potomkiem jedynego Sprawiedliwego – Porucznika Mroza, który zapłodnił milicjantkę z miłości, irracjonalnie i samobójczo, nie bojąc się jej męża, grubasa potwora i na miarę swoich skromnych możliwości realizował zawodowo człowieczeństwo w nieludzkim świecie. I to jest nasze szlachetne dziedzictwo, o którym mówi między innymi ten film. To jest bardzo dużo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *