Inga Iwasiów „Bambino” Nominowani NIKE 2009

„Urszula, Janek, Anna, Marysia, także Tomek i Magda są fikcyjni, ale wymyślając ich, miałam w głowie wielu konkretnych ludzi.” – powie Inga Iwasiów w wywiadzie.
Ale stwarzanie literatury z tego co się wie, co się przywołało wspomnieniem lub przeanalizowało oglądając starą fotografię czy dokumenty z dawnych lat, tutaj nie wystarcza, by być literacko wiarygodnym.
Inga Iwasiów dokonała kolejnej artystycznej pomyłki, takiej samej, jak Małgorzata Szejnert w nominowanym do ubiegłorocznej Nike „Czarnym Ogrodzie”. Tam dziennikarka stworzyła beletryzowany dokument nie znając opisywanych miejsc wcześniej, nigdy w nich nie mieszkając, korzystała z opowieści żyjących tam do dzisiaj rodzin. Zrobiła coś podobnego, jak Hanna Krall w swojej twórczości: wykorzystała cudze przeżycia. Ale Krall udało się tylko napisać „Zdążyć przed Panem Bogiem” dzięki wywiadowi z Markiem Edelmanem. To osobowość uczestnika powstania w warszawskim getcie udźwignęła ciężar książki. Ani u Szejnert, ani u Iwasiów, nikt tej miary się nie pojawił.

W „Bambinie” u Ingi Iwasiów rzecz stała się jeszcze gorsza, niż w „Czarnym Ogrodzie”, gdzie występują przynajmniej postacie historyczne: nie pojawia się zupełnie nikt godny uwagi, czyta się książkę zupełnie anonimową.
Szarość dziejów powojennego Szczecina jest tak porażająca, tak nijaka, że beznadziejność obszernych relacji splatanych wątłą fabułą na podobieństwo scenariusza serialowego niczego nam charakterystycznego nie mówi o tych czasach.
Sam pomysł odgrzebania przeszłości w ten sposób jest z góry skazany na niepowodzenie. Subiektywizm odczuć małego dziecka obdarzonego rysami samej autorki jest niewystarczający dla ambitnych zamierzeń pisarki pokazania panoramy obyczajowej szczecińskich lat 1957-1981.
Nie udało się też powtórzenie metody twórczej „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej, może dlatego, że Dąbrowska wykorzystała zapiski swojej matki, co całość urealniło. Tutaj Iwasiów skazana jest na oficjalne, skłamane przecież dokumenty, na mglistość własnych wspomnień i bardzo nieautentyczne dzieje jakiś widocznie poznanych przez autorkę w ciągu życia ludzi.
Efekt jest żałosny, wiadomo, że z plotki i autokreacji nie da się zbudować niczego prawdziwego. Według mnie jest to najgorsza książka, nominowana do tegorocznej Nike.

Będąc o dziesięć lat starsza od najmłodszej bohaterki, Magdy, doskonale pamiętam czasy lat sześćdziesiątych, fascynacji sytymi, jakimi ogłosił je Leopold Tyrmand Włochami i to, co docierało do nas o złotej młodzieży z „Dolce vita” Federico Felliniego. Być może do tego nieosiągalnego włoskiego świata, które otrząsnąwszy się z faszyzmu, dokumentowanego sztuką filmową neorealizmu włoskiego wchodziło się neurotycznie jak na nieosiągalne dla nas, cywilizacyjne wyżyny. Wchodzące dopiero właśnie niedostępne nowości ułatwiające życie codzienne, jak tworzywa sztuczne, odbijają się w ksiażkowym szczecińskim życiu lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jak w krzywym zwierciadle.

Babino, to jak chcą recenzenci z Dariuszem Nowackim ani nie dziecko szczecińskich przemian, ani nie wymarzony dla młodzieży adapter, a tym bardziej bar mleczny z odrażającym wystrojem i pozorną wygodą kolektywnego żywienia. Bambino, to bardzo podejrzane słowo, nadużywane w tej książce, przylepione i niezamierzenie ironiczne.
Nie, żeby Inga Iwasiów gloryfikowała te czasy. Wręcz przeciwnie. Nastrój tego post produkcyjniaka jest minorowy, rzygawiczny i odpychający. To dotyczy właśnie osób, a nie przedmiotów. Ojciec Magdy, ubek Janek, nie ma żadnych rysów charakteru, nie jest nawet określony, nic nie wiemy tak naprawdę o jego plugawym zatrudnieniu. Dostajemy za to kożuchy w mleku, nieudane lekcje pianina, wiele szczegółów z życia ludzi, które ani o krok nam ich nie przybliżają. To tak, jak praca złego portrecisty, który błądzi, nie mogąc znaleźć kresek, które określają lapidarnie charakter portretowanego.

Zapiski w „Babino” łudząco przypominają mi listy czytelniczek do pism kobiecych tamtych lat, radzących się redaktorek, jak mają postąpić w swoich życiowych pułapkach. I taka uwielbiana przez nie gazetowa powierniczka, dozgonna właścicielka rubryki „ludzie listy piszą”, radziła. Oj, radziła, nawet i może prywatnie interweniowała w licznych Komitetach, uruchomiała wszelkie, zazwyczaj jedynie fasadowe organizacje praw dziecka i matek z dzieckiem na ręku.
Ale to nie jest literatura. To najgorszy, jaki nam się może wydarzyć wariant świadkowania epoce, którą doświadczyliśmy. Wariant socjologiczny, uogólniony, schematyczny i nikomu niepotrzebny.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

20 odpowiedzi na Inga Iwasiów „Bambino” Nominowani NIKE 2009

  1. Patryk pisze:

    Cieszę się, że wracasz do pisania o nominowanych do Nike. Czyta się fantastycznie.

  2. Ewa pisze:

    Dzięki Patryku za doping, szkoda że nie odzywają się ci, którzy książkę przeczytali. Jestem tak osamotniona w odmiennej opinii (o „Bambino” w Sieci permanentnie entuzjastycznie), że aż się boję.
    Została mi jeszcze tylko jedna nominowana do omówienia “Fabryka muchołapek” Andrzeja Barta, tak bym chciała napisać pozytywnie.
    Czytałeś w GW o „Wojnie” Masłowskiej na festiwalu w Gdyni? Nie oglądałam jeszcze, jak tylko zobaczę to zaraz napiszę, widziałam obszerne fragmenty w kinie, jak byłam na „Tataraku” Wajdy. To jest niepojęte, by to był tak dobry film, że potrzebował nagrody. Niepojęte są te nominacje, te nagrody.
    O poezji Ingi Iwasiów będę jeszcze pisała na blogu Marka Trojanowskiego w cyklu „Solistek”.

  3. Patryk pisze:

    Takie przyjemne to ukłucie. Dostałem jakiś czas (dłuższy raczej) temu “Bambino”, które leży na półce (męczę “Lód” – albo “Loda” Dukaja, czytałaś? Mnie wciąga!, poza tym mam “Mesjaszy” Spiro, których odstawiłem na chwilę, poza tym wydanie “LnŚ” z 1985 roku, numer o Bataille’u – bo jestem onanistą, kiedy Buk zrobił taki ciekawy wpis o zmianach na twarzy onanistów, poza tym codziennie czytam Biblię. Ostatnio nawet “Lampę” przeczytałem – co powiesz o twórczości najmłodszych pisarek, jak Syrwid, która ma 23 lata i dwie książki na karku?), ale na pewno i to przeczytam – zresztą tak jak “Fabrykę”, która jest na mojej wishliście.

    Ale pisałem powyżej, bo uważam, i zawsze tak uważałem, że Twoje spojrzenie zawsze jest oddzielne i dlatego ciekawe. A z tego co wiem szef kultury w “TP” bardzo sobie ceni “Bambino”. On zresztą je przyniósł.

  4. Ewa pisze:

    To jak skończysz „Lód” to zapraszam do dyskusji, na Twoim albo na moim blogu. O „Lodzie” tu pisałam, można wyszukiwarką znaleźć. Przeczytałam, bo miałam nogę w gipsie i nie miałam możliwości, by od niego uciec. Nikt dobrowolnie „Lodu” nie przeczyta.
    Ale polecam książkę s.f zbudowaną na tym samym pomyśle Philipa K. Dicka „co by było gdyby” Otto Basila „Brunatną rapsodię”. Przynajmniej jest w rozsądnej ilości kartek. Przecież gdyby nie ten ilościowy nokaut Dukaja, dawno już można by było o tej książce porozmawiać.

    No, o onanizmie z Tobą nie pogadam, bo się na tym nie znam, mam partnera od osiemnastego roku życia i ta umiejętność nie była mi nigdy potrzebna, toteż nigdy jej nie opanowałam.

    Znajomość Biblii jak najbardziej obowiązkowa, przydaje się ze wszech miar. Baptyści każą czytać Biblię każdego roku i ja tym sposobem mam ją przeczytaną wielokrotnie. Ale i polegli od własnej broni. Miałam Biblię w małym palcu i doszło do burzliwej kłótni w podziemiach ich kościoła, pod basenem, poszło o bicie dzieci, czego już znieść nie mogłam. Już odpuściłam wynoszenie nasienia męskiego poza obóz i zakopywanie w specjalnym dołku, jako rzecz nieczystą, ale bicie dzieci, to było ponad moje możliwości. I tak odeszłam z tego pięknego kościoła.

    A że „Bambino” umiłował szef kulturalny TP, to się nie dziwię. Niemal wszyscy dzisiejsi poeci w swoim CV mają druk w TP, do którego Wasz szef mnie nie wpuścił. A nie kto inny decyduje, tylko on.
    Dawno nie czytałam tak nudnie napisanej powieści, gdzie nie ma ani jednego dowcipu. A Artur Sporniak powinien też być zadowolony. Tam prezerwatywy produkowane przez fabrykę opon samochodowych „Stomil” są przedstawione w tak odrażający sposób, że wszyscy przeciwnicy antykoncepcji, rozmnażania in vitro powinni być usatysfakcjonowani.

  5. Ewa pisze:

    Acha, zapomniałam, o Marcie Syrwid? Nie wiem, czy warto czytać, wiesz, ja muszę na odtrutkę czytać rzeczy naprawdę mi potrzebne i wartościowe i nie wiem, czy dam radę.
    Z „Lampy”, to ja przefotografowałam dla męża tę recenzję Marty Syrwid z tajnej twórczości Tajnej Polski, bo mąż nie znosi tajnej, by mu zrobić przyjemność, że on nie jest odosobniony.
    Więc nie wiem, czy Pani Syrwid mimo, że czyta tajną, jeszcze jest w stanie dobrze pisać.

  6. Patryk pisze:

    Co do “Loda”, na razie mi się podoba, może to kwestia tego, że przypomina wszystko inne co mi się podoba, np. Hitchcocka z jego pociągowymi thrillerami.

    Co do szefa kultury to doniesiono mi, że się pomyliłem. Sam uznałem, że to polubił, bo przyniósł, ale teraz dowiedziałem się, że nawet nie czytał, przepraszam więc za konfuzję.

    A Artura chyba surowo oceniasz, zresztą czy kiedyś o tym nie pisaliśmy?, on po prostu chce połączyć nauczanie Kościoła z życiem seksualnym normalnej pary, to bardzo mętne tereny (jeśli tereny mogą być mętne), a on nie jest przeciw antykoncepcji – od dłuższego czasu przemyśliwa sprawę encykliki, w której uznano antykoncepcję za zło (nie pamiętam która to była, Humae Vitae?), szuka argumentów i zebrał ich już niemało. Jeden z takich wpisów: http://sporniak.blog.onet.pl/Nieomylny-zakaz-antykoncepcji,2,ID272950452,n

  7. Ewa pisze:

    Patryku, przeczytałam wszystko, co w podanym przez Ciebie linku jest, łącznie z komentarzami. Nie chce być antyklerykalna, niedawno wyszłam definitywnie z Kościoła, nigdzie już nie należę i chcę tak umrzeć. Dlatego nie napiszę Ci wszystkiego, co ja o tym myślę. Bardzo mi szkoda energii Pana Artura Sporniaka, bo absurd tej rubryki jest tak ewidentny, że serce się kraje, że to wszystko na poważne.
    Patryku, wara urzędom od miłości fizycznej ludzi! Wpieprzanie się w intymność kochanków ich Rodziców, Sąsiadów, Państwa i Kościoła to jest wielkie nadużycie, to są odwieczne, celowe zakusy, by niewolić ludzi! Zdumiewa, że w tym intelektualnym TP takie teksty…

  8. Patryk pisze:

    Zgadzam się, że Kościół nie powinien zaglądać ludziom do łóżek. Jednocześnie ma prawo mówić o wnioskach, jakie uzyskuje przemyśliwując różne teksty biblijne i inne. Być może teraz nauczanie jest omylne, co chce wskazać Sporniak, ale to może się zmienić, bardzo wiele się zmieniało w Kościele.
    Zawsze pozostaje podporządkowanie sumieniu, a nie nauczaniu Kościoła.

    Ale mniejsza o to, nie róbmy tu Sporniaka-bis.

    Idę czytać Twoje wrażenia z Dukaja. Bo mnie powolutku zaczyna nużyć, a fragment, kiedy pijany Rosjanin przedstawia swoją wizę świata, w to wklecony jest mistycyzm, to rzeczywiście nieudana próba kopiowania Dostojewskiego.

  9. Żermena pisze:

    Ja przeczytałam „Bambino”.
    Najbardziej zaciekawiła mnie postać Janka, który pnie się po szczeblach kariery urzędniczej. Z początku jest tylko pomocnikiem w dziale kadr. Ten okres jest dla czytelnika najbardziej interesujący i najmniej, bardzo powierzchownie opisany. A wystarczy opisać tylko jeden dzień pracy w kadrach, by następne pokolenia wiedziały, o co chodziło. Promieniuje to na dzisiejsze czasy, które potrafią wszystko uniewinnić. A to były dobrowolne decyzje, bardzo przecież owocne w skutkach. Działalność kadr, czyli inwigilacja ludności cywilnej w czasach stabilizacji to były wybory moralne. Iwasiów w swej beznamiętnej narracji niczego właściwie nie akcentuje.

  10. Ewa pisze:

    To ja odpiszę wspólnie Patrykowi i Pani Żermenie (proszę Pani Żermeno więcej napisać, bo jak dotąd jesteśmy jedynymi osobami, które książkę przeczytały. Nie wydaje się, by ją przeczytał Dariusz Nowacki).

    Sumienie, to takie coś, co zanika, jak tylko człowiek ma okazję, by się go pozbyć.
    Kościół sprytnie wpisał sumienie w skład chemiczny duszy, co ani nie jest udowodnione przez psychiatrię ani przez inne badania nad gatunkiem ludzkim. Kościół sprytnie pozbył się sumienia już dawno, sprawując rząd dusz przy pomocy seksualności, czegoś, czego człowiek nie może się tak łatwo pozbyć jak właśnie sumienia. Skrupuły, jakie pojawiają się masowo w konfesjonałach nie są winą wiernych, tylko właśnie Kościoła. I jeśli Kościół będzie mówił młodym ludziom, poczekajcie, zobaczymy co się dla was zrobić w tej kwestii, to jest to ta sama strategia jak służb zdrowia, które chorym na raka dają tak odległe terminy pomocy medycznej, że ich zgony rzecz rozwiązują definitywnie. W tej chwili Kościół skazuje Afrykę na śmierć od wirusa HIV.

    Podobnie jest z postacią Janka w „Bambino”. Szkodliwość tej książki polega na tym, że nie wypunktowano zaniku sumienia w Polsce po drugiej wojnie światowej. Janek jest doskonałą postacią aby właśnie mechanizm zaniku sumienia rodziny Janka uwydatnić. Mamy opisy tańców rodziców Madzi, rozpadu ich małżeństwa, ale nikogo naprawdę nie boli, z jakich źródeł korzysta ta rodzina oderwawszy się od pomocy finansowej rodzin na wsi.
    Iwasiów najprawdopodobniej nie dostrzega tej różnicy w akcentowaniu. To nie chodzi o to, że Janek jest ubekiem. Chodzi o to, że nastąpiła podmiana myślenia kolektywnego z indywidualnym, że konsekwentnie totalitaryzm, wcześniej faszystowski, teraz komunistyczny, poraża te rodziny i robią to, jak Żermena pisze, na własne życzenie.
    „Bambino” ma charakter otwarty i najprawdopodobniej Inga Iwasiów będzie kontynuowała dzieje tych rodzin.
    Być może w dalszych tomach te kwestię autorka uwydatni, w tym, nominowanym do tegorocznej NIKE nic tego rozrachunku sumienia nie zapowiada. Ani blog o ludzkiej seksualności na TP.

  11. Rysiek listonosz pisze:

    W dzisiejszej Gazecie Wyborczej Paweł Smoleński pyta:

    „Dlatego ubek, który stał się ubekiem, bo chciał zapewnić rodzinie lepsze życie, musi się rozpić? Miłość się kończy, i to w paskudny sposób, a małżeństwa trzymają się z wyrachowania.”

    i Inga Iwasiów odpowiada:

    „- Nieuniknione jest tkanie literatury ze stereotypów. Bo tak po prostu wygląda życie. Może picie wódki w PRL-u pozornie pomagało uporać się z rzeczywistością, przełknąć własne wybory i niepiękną biografię. Uważa pan, że każdy ubek musiał być wyrachowanym, zimnym sadystą?”

  12. Wanda Szczypiorska pisze:

    Mieszkajac prawie na wsi znałam ubeków pochodzenia wiejskiego, którzy uważali swoje życie za bardzo udane, za sukces. Rzeczywiście, na widok moich znajomych, inteligentów podejrzewanych o niecne przynależności dosłownie puchły im twarze, ale wyłącznie z nienawiści. Nie były to wyrzuty sumienia.

  13. Żermena pisze:

    Mam podobne odczucia, rozmawiając dzisiaj z ludźmi, których pamiętam z tamtych lat.
    Dzisiejszy wywiad z Ingą Iwasiów upewnił mnie, co do intencji tej książki. Jeśli chciała pokazać wyłącznie złe charaktery – nikt, po wybuchu „Solidarności” jej z bohaterów powieści jej nie sprzyja, nie ma ani jednej postaci, która powitała by zmiany z ulgą – jedynie ze strachem i asekuracją – to konieczna jest w takich wypadkach widoczna postawa autora.
    Niczego takiego w powieści nie ma. Tak, jakby Szczecin składał się jednie z takich obywateli. Aż strach jechać do Szczecina. Całe szczęście, że nigdy tam nie byłam.

  14. Ewa pisze:

    Też niedawno spotkałam się z kolegą z piaskownicy dzięki wznowionym kontaktom na Naszej Klasie i byłam przerażona, co on bredzi. Bardzo mnie to wszystko zaniepokoiło, ponieważ ludzie nie jadą na sentymencie prywatnym, dlatego, bo byli młodzi, ale na politycznym. I to jest straszne. Przecież jak była okupacja hitlerowska i ktoś podpisał folk listę, by dostawać czekoladę na kartki, to czym to się różniło od wejścia w jakąkolwiek kolaborację z reżimem za komuny? A jednak nie wszyscy stawali się folksdojczami, a przecież nie było wiadomo, kto wojnę wygra. A teraz jedynym tłumaczeniem tych ludzi było: takie czasy. Czasy są na dobrą sprawę zawsze takie same, zawsze pełne wyborów moralnych.
    Nie wiem Wando jak w Twoim regionie, ale u nas na Śląsku to wszystko, ze względu na taką masę zakładów pracy było jeszcze bardziej intensywne i zbiurokratyzowane. I chodziło przede wszystkim o paszporty. Rodziny były podzielone zamkniętymi granicami i wystarczyło tylko donieść na kogoś i paszportu nie dostał. To były wielkie, nikomu niepotrzebne przecież, pełne łez i tęsknot tragedie. Można dręczyć człowieka żywiołami natury, ale to było sadystyczne dręczenie ludności. W tym sensie bezsprzecznie każdy ubek był sadystą.

  15. Żermena pisze:

    W Gazecie Wyborczej pod rozmową z Inga Iwasiów o „Bambino”, są trzy bardzo sensowne komentarze. Dodałabym jeszcze to, co do napisała pisarka w rozdziale „ROZWÓD, 1973”.
    Tam chyba teorią feministyczną dowodzi, że rozpad związku wynika z braku korzeni małżonków, z braku tradycji i tego, że przybyli z różnych stron Polski do Szczecina, Ziemi Obiecanej, ale Obcej. Natomiast niemoralność zawodu Janka ubeka schodzi na plan dalszy, albo wcale nie jest brany pod uwagę , jako przyczyna rozwodu.
    To tak, jakby związki małżeńskie w takich krajach jak Stany Zjednoczone, kraju emigrantów, byłby niemożliwe.

  16. Ewa pisze:

    Myślę, że przesunięcie skutków spadku po komunizmie na zupełnie inne sprawy egzystencji, drugorzędne powody, neurotyczne szukanie przyczyn toksyczności rodzin, by ich wybielić, przemilczeć podstawowe powody, jak wybory moralne których dokonywano w tych czasach, jest bardzo charakterystycznym symptomem dzisiejszej złej literatury.
    Pisarz, to jest ktoś przecież bezkompromisowy, a nie wybielający. Ma tak długo szukać , aż znajdzie. Ale jeśli Inga Iwasiów w tej rozmowie w GW programowo ucieka się do stereotypów, to to nie jest żadna wartościowa literatura, tylko takie gadanie po pogrzebie, jak to się krewni spotykają na stypie, wspominają, ale nie mówią prawdy bo uważają by się nie poobrażać i nie pozabijać.
    To ja dam fragment z rozdziału „Rozwód…”:

    „(…)Akcent i pochodzenie mogłyby się liczyć, nawet zaważyć na decyzjach, gdyby rodziny nie pozbyły się ich z logiką właściwą biedzie. Wówczas tak, tradycja zatruwałaby im każdą miłosną chwilę. W sytuacji, w jakiej byli, z dala od rodzin i terytorium, na neutralnej ziemi baru „Bambino”, rozpoznawali w sobie nawzajem tęsknoty, którymi mogły kierować spragnione wymiany geny. Tak, szczególnie często zawierano tu takie małżeństwa. Z dala od kastowej reprodukcji. I szczególnie często potem znajdowano szowinistyczne argumenty, odwołujące się do lepszości swojaków i nieusuwalnej gorszości obcego, który nie stawał się bliższy przez krew przelaną w łóżku i na sali porodowej. Kim, wobec tego, mogły okazać się ich dzieci?(…)”

  17. Rysiek listonosz pisze:

    Bardzo fajny komentarz na “niedoczytaniach “blogera Jarosława Klejnockiego do artytułu redakcji portalu: „Do kogo trafi w tym roku Angelus i pieniążki (spore!)”

    „Bardzo słuszny gest Redakcji, a i uzasadnienie właściwe. Od siebie pragnę dodać, że “Bambino” też jest fajną (tzn. naprawdę bardzo dobrą książką) i też warto za Ingę Iwasiów trzymać kciuki. Co prawda nie udało sie jeszcze Redakcji namówić jej na fajny wywiad (a próbowaliście?), ale jest za to Polką w całości (choć bardzo subtelnej).

    Jarosław Klejnocki | 3 grudzień, 2009, 13:27”

  18. Ewa pisze:

    >Rysiek

    To powinno być raczej „fajowo”, termin wylansowany przez dobranockową „Jacka i Agatkę”. Tych czasów dotyczy „Bambino”.

    Doczytałam, że ten Angelus to pomoc Państwa w zakupie samodzielnego mieszkania dla pisarza. Być może, że Jarosław Klejnocki wie, że Pani Profesor się w tym Szczecinie boryka i dlatego poparł książkę inną, niż chcieli redaktorzy portalu, by poparł. A Redakcja chciała poparcia Vargi:
    „Bo udało się nam go namówić na bardzo fajny wywiad. Bo nie doceniano go należycie do tej pory. No i bo jego książka przypadła nam do gustu.”

    Ile warunków musi spełnić biedny pisarz, by być fajnym i dostać Angelusa i pożyczkę w banku na mieszkanie! Krzysztof Varga też jeszcze nie ma mieszkania, niedoceniony? Popłakałam się ze wzruszenia, jak doczytałam, o co im chodzi. To tacy dobrzy ludzie w tym morzu zła piszą na niedoczytaniach.

    Ale przypomniał się Klejnocki, muszę tu o jego książce „Południk 21” koniecznie napisać.
    Zupełnie zapomniałam!

  19. Mirosław pisze:

    Ta książka, którą właśnie przeczytałem nie jest dla ogółu. Jest opowieść o specyficznym miejscu jakim jest Szczecin o jego turzyńskich klimatach, trzeba się urodzić i mieszkać tu. Trzeba rozmawiać zapamiętywać. Cieszę się , że ona przeniosła mnie w czas mojego dzieciństwa.

  20. Ewa > Mirosław pisze:

    Wierzę Panu, że rezonuje. Gdy powstała nasza klasa, to na forach moich szkół i mojego brata trwało tygodniami intensywne dzielenie się wychowanków szkół wspomnieniami i było to fascynujące, ponieważ o wielu rzeczach nie wiedziałam, wiele zapomniałam i te słowa otwierały we mnie różne obrazy. Podobnie zadziałał widok nagich modelek, na nk forum Akademii Sztuk Pięknych, których, jak pamiętam, nie wolno nam było fotografować, a teraz ktoś je jednak tam umieścił.
    Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z literaturą.
    A blog prowadzę nie ze względu na sentyment, lecz na walory artystyczne utworów literackich i filmowych.
    Ale miło mi, że Pan pozostawił komentarz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *