Wydany trzy lata temu obszerny tom „Poezja jako miejsce na ziemi” zawierający czternastoletni dorobek poety nie różni się właściwie niczym od tegorocznie nagrodzonej prestiżową nagrodą w Gdyni „ Piosenki o zależnościach i uzależnieniach”. Tytuł zbioru ani nie usprawiedliwia, ani nie wyjaśnia dlaczego poeta cały czas tkwi wokół swoich obsesji, próbując dobić się do jakiegoś nie uświadomionego wcześniej celu. Rozsmakowanie w jednym temacie nie jest uzależnieniem, monotematyczność zależnością.
W procesie obsesyjnych nawrotów do klimatów rodzinnych mnoży strofy i cały czas przebywa w spreparowanym dla siebie poetyckim więzieniu.
Czytelnik zmuszony jest więc bezustannie tkwić w sprawach cudzej rodziny, troskać się jej losami i dokonywać dużego wysiłku, by się w jej koligacjach połapać.
Któryś z krytyków nazwał ten typ opowieści barokowym, być może ze względu na język, którym Dycki posługuje się niezwykle sprawnie, przerost treści nad formą w tym wypadku jest jedyną zaletą tej poetyki.
Z książki dowiadujemy się wprawdzie o śmierci matki podmiotu lirycznego, podczas, gdy w poprzedniej jeszcze choruje ona na schizofrenię i leczy się w zakładzie zamkniętym, to jednak ta figura matki w obu wypadkach, bardzo ważna i właściwie podstawowa, niewiele przybliża nam z esencji, jaką Tkaczyszyn-Dycki próbuje z przeżywanego życia wydestylować.
Nie wiem na ile zamiar opisu świata poprzez minioną kresowość, ziemiańskość i związaną z tym egzotyką może się udać. Mamy przemyskie klimaty wraz z pierogami ruskimi i niezliczoną liczbą ciotek, których życie seksualne podane jest jakby zamiast innego życia, chociażby społecznego, o którym poeta nie piśnie ani słowa, a przecież likwidacja tej grupy społecznej przez minione rządy w Polsce była o wiele drastyczniejsza, niż powolny jej zanik, jak poeta opisuje:
„(…)np. siostry Serotyńskieostatnimi czasy nie wyprawiam się równie
chętnie w przemyskie ale to nie jest tak
że zapominam o Argasińskich Zabrońskich
o których musiałem w końcu napomknąć
istotą poezji jest nie tyle zasadność
co bezzasadność napomknień i powtórzeń”
[IX]
Więc poeta ciągnie swój monolog w konsekwentnej bezzasadności tajników cudzej sagi rodzinnej licząc na to że, jak u Marcela Prousta, wszystko między wierszami odczytamy, co Proust umieścił portretując dobrze mu znane klasy społeczne – odchodzącą arystokrację i umacniającą się burżuazję na przełomie epok we Francji – to w tekście Dyckiego nic się właściwie nie wyłania. Z gmatwaniny kresek portretów i obrazów otrzymujemy okruchy określające ludzi, którzy przeminęli, przemijają, tkwią w świadomości autora, ale nie wiadomo, co z tym poetyckim albumem starych fotografii mamy zrobić. Przyjemnie jest wiedzieć, że nie utraciliśmy wszystkiego, że walec historii nie zmiażdżył wszystkich przedwojennych porcelanowych filiżanek i po domach są jeszcze srebrne łyżeczki, które może każdy ukraść. Ale czy tak okrężna droga testowania zachowań międzyludzkich jest możliwa artystycznie; czy język poetycki zawiera w swych niedopowiedzeniach, syntetycznym łączeniu obrazów i różnorakich aluzjach do wcześniejszych powiązań moc perswazji, która wniosłaby w wyobrażenia czytelnika o polskim ziemiaństwie jakieś zmiany?
Autobiograficzne ślady w zbiorze mówiące o seksualnej inicjacji determinującej homoseksualizm autora, o powiązaniach emocjonalnych z delikatną, nadwrażliwą matką, którą zabiera obłęd, a potem jej ciało pożera choroba nowotworowa; o męskich romansach, o samej męskości we wspomnieniu, w sytuacjach codziennych (XXV.), (XLVII. Piosenka dla babci klozetowej), służą jedynie zwijaniu się do wnętrza problematyki utworów ale ich nie uniwersalizują.
Mamy tutaj podobną sytuację monotematyczności, mantrowych powtórzeń i osobistych obsesji, zmuszających artystę do ciągłego mówienia o tym samym.
Wbrew tematom, w sumie niewiele się to różni od poetyzowania na temat ptaszków, kwiatuszków i chmur, co od razu wykluczyłoby poezję jako banalną. Mamy u Tkaczyszyna-Dyckiego zabieg podobny, tyle że obrał za cel opisu rejony jeszcze nie tak zużyte i znikające bezpowrotnie, mające więc sugerować świeżość i nowatorskie spojrzenie. Lecz antyki powołane do życia są już martwe, są jedynie wnętrzami domów odchodzącej epoki, albo tych, którzy rezygnując z masowego stylu Ikei meblują nimi domy akcentując swoje przebrzmiałe historycznie klasowe przynależności.
Podmiot liryczny próżno składa daniny modlitewne Bogu:
„(…)Panie Boże najsłodszy z pokoi mojego dzieciństwa
z komnat moich staroświeckich ciotek Hryniawskich
i Argasińskich Unickich i Kwilińskich które zabrał
deszcz z samego rana by już nigdy nie zwrócićświatu uczyń mnie uczyń poetą (…)”
[L.]
Próżno, ponieważ poeta tak naprawdę nie modli się do Boga, tylko do swoich ciotek. A te byty materialne, nie będące nigdy żadną duchowością, nie promieniują niczym, oprócz zanikającego już zapachu naftaliny.
Szukałem w necie ważnych i znaczących analiz tak sławnego poety, jakim jest dzisiaj Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki i nie znalazłem.
Ku uwadze więc wywiad z Andrzejem Stasiukiem w sieciowej GW i na kumplach z niepełnoletnią pisarką. Jakoś mnie te dwa wywiady są dziwnie spokrewnione.
Dla mnie jako wegetarianki pomysł kupowania dwóch owieczek do ścinania trawy wokół habitatu Pana Andrzeja na wiosnę i zjedzenia ich w jesieni, ponieważ Andrzej Stasiuk lubi baraninę – bo tak to sobie sprytnie wykombinował, by wilk był syty i owca cała, ale w żołądku sławnego pisarza – to widzę, że polski pisarz nie tylko nie podejmuje wyzwań artystów całego świata w ochronie tego naszego zielonego globu, ale i zlizuje z niego co się da, by sobie tylko wygodzić.
Tuwim w wierszu pisał, że na wsi ludzie tyją i głupieją. Nic się właściwie nie zmieniło, nawet, jeśli światowa wioska jest globalna, to polska wioska jest w dalszym ciągu polska.
Dycki pisze w wierszu o srebrnych łyżeczkach w sensie demaskacji. W mieszczańskich tzw. „domach otwartych” faktycznie zapraszano gości tylko pod kątem ochrony rodowego srebra. Problem znikania łyżeczek po zakończeniu wizyty świadczył, że zaproszono ludzi, którym nie można zaufać. Myślę, że nadmiar literackich wytworów i nagród powoduje znikanie literatury. Podobnie w wywiadzie na kumplach. Cudownymi dziećmi było wielu geniuszy, ale tak w sumie tych geniuszy jest niewielu.
Widzieliście film na youtube z wręczenia nagrody: „Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki odbiera NLG 2009 w kategorii poezja”
Tam są wymienione wszystkie wartości poezji Dyckiego. Czy tak rzeczywiście jest? Czy te wady, wymienione w wierszu o twórczości Dyckiego, jego poezja nie zawiera?
Właściwie nie wiem, czy to jest wiersz Jerzego Jarniewicza?
Też mnie to Rysiu zaintrygowało, szukałam w sieci i nie wiem. Ale skoro nie podano kto go napisał musi to być wiersz tego, który go wygłasza. Wygląda na to, że laudacja w formie wiersza jest w modzie, co odczuwam i na tym blogu, kiedy czytam wklejone cudze wiersze pod moimi.
Ale czy można ufać takim wierszom? Ten wiersz wyjaśnia, dlaczego zbiór wierszy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego został nagrodzony. W sumie, za konserwatyzm, za brak poszukiwań awangardowych (nie kroi słów w plasterki).
Ale czy rodzą się wartości z braku? Czy manieryzm, retro, to nie raczej schyłek?
http://wyborcza.pl/1,75475,7096704,Tkaczyszyna_Dyckiego_zycie_z_duchami.html
Argumenty Piotra Śliwińskiego brzmią całkiem dorzecznie. No ale on nie szuka kompulsywnie dziury w całym. To w ogóle żadna metoda krytyczna.
Tak, dzięki, czytałam wcześniej, ja tego tu już nie sygnalizowałam na moim blogu, nie dlatego, że recencja jest afirmująco sprzeczna z moimi uwagami, tylko dlatego, że ja już słowa laudacji tego autorstwa tu mam i nie chciałam się powtarzać.
Nie wiem, czy szukanie dziury w całym jest złą metodą. Nie wyszukuję przecież potknięć błędów edytorskich, pomyłek. Szukam istoty sprawy, w tych krótkich notkach staram się napisać to, co ja o tym myślę.
Nie jestem przecież oddelegowana do Sieci, bym robiła reklamę książkom i by ludzie gnali je kupować, jak robią to inne zainteresowane sprawą portale.
Mój głos jest zazwyczaj sprzeczny i odosobniony i cieszę się, że nie ma jeszcze cenzury i mogę pisać to, co piszę. W tym morzu laurek i hołdów, autorowi moje słowa nie zaszkodzą, natomiast mi pomogą. Pomogą zdać sobie sprawę, że nie czuję się, czytając strofy Dyckiego ani dobrze, ani przyjemnie, jak to pięknie napisał Śliwiński, a Agnieszka Wolny-Hamkało to w swojej profesjonalnej recenzji odpowiednio wyartykułowała. Nie wzbogacają mnie, jako osobę z Przemyśla, nie utożsamiają ani z przeżyciami poety związanymi z tym miastem, ani z ciotkami, których miałam w podobnej liczbie, a rodzina mojej babci miała podobno w herbie jakieś belki czy berła, kto to teraz wie.
Nie mam na moim blogu obowiązku utożsamiania się z gustami krytyków literackich. To jest bardzo indywidualny, osobisty blog, czytany przez Internautów z dobrej woli, a nie obowiązku szkolnego.
Niemniej, za wszelkie uwagi, sprostowania, bardzo dziękuję.
Ależ oczywiście, w ramach obowiązku zakładania dobrej woli, nie tylko w notce o Dyckim, ale i w innych notkach (bo przeczytane zostały prawie wszystkie) dopisuję wszędzie gdzie trzeba klauzule “wg osobistego gustu autorki”, “tak jej się zdaje na podstawie własnych doświadczeń” itd. Problem w tym, że trzeba bardzo często dopisywać, bo te noty brzmią jednak jak oceny obiektywizujące, oznajmiające, że nie tylko dla autorki, ale w ogóle, “obiektywnie”, np. poezja Dyckiego jest nudna, wtórna i promowana z pozaliterackich powodów.
Drugie wrażenie jest takie, że książki/wiersze, które się Pani podobają (parę da się znaleźć), można “zjechać”, używając dokładnie tych samych metod krytycznych, jakie tu, na tym blogu, obowiązują. Nie mówiąc już o tendencyjnym wyszydzaniu a la p. Trojanowski.; wyszydzić można naprawdę wszystko; kto chce psa uderzyć, kij znajdzie. Inaczej mówiąc, każdy ma prawo do własnych gustów, ale ciekawiej jest, gdy się uzasadnia; Pani uzasadnienia (mnie) przeważnie nie przekonują. Zbyt często wyglądają na “szukanie kija”.
No i ostatnia sprawa. Przewija się w tych notkach pogląd, że istnieje ktoś taki jak “prawdziwy poeta” (albo, rzadziej, “silny”). To może mieć sens w ocenach z dystansu, z perspektywy historii (literatury). Ale zarzucanie współczesnym np. pisaczom wierszy, że nie wypełniają normy Prawdziwego Poety (Artysty), jest jakimś nieporozumieniem. Jakże często przenosi Pani swoją uwagę z tekstów na osoby; jakże rzadko przydaje to wiarygodności recenzjom na tym blogu.
Zdumiewają mnie mixerze Pana słowa. Zaniepokojona, zerknęłam na Pana IP, bo myślę sobie, człowiek jak nic wrócił z Krakowa z Kongresu Kultury, tam się nasłuchał rewelacji, że Rada Puchaczy ustaliła, że nie ma podziału na literaturę wysoką i niską, że wszystko zrównane, byle by pisać, pisać bo jak nie będą pisać, to nie będzie nagród i z czego Rada Puchaczy żyć będzie?
Tak, z bólem donoszę, że wszystko dopuszczone do druku w dzisiejszej Polsce jest zazwyczaj złe. Nie mam pojęcia o co chodzi, jestem wychowana na bardzo dobrej literaturze, w podstawówce przeczytałam „Nędzników” i bardzo chcę czytać coś wartościowego. Potrzebne jest mi to tak samo, jak codzienny pokarm. Cały PRL to była walka o książki, o to, by móc czytać wartościową literaturę, a nie komunistyczny chłam. I na stare lata dostaję coś takiego kogoś o nicku mixer:
„(…) Ale zarzucanie współczesnym np. pisaczom wierszy, że nie wypełniają normy Prawdziwego Poety (Artysty), jest jakimś nieporozumieniem.(…)”.
To czego ja mam od nich oczekiwać? Produkcji? Każda epoka ma swoich prawdziwych poetów, czy Pan tego nie rozumie? Nie rozpoznani prawdziwi poeci w porę to plama na jego współczesnych, to kompromitacja wielka! Gide do dzisiaj jest napiętnowany, że Prousta nie rozpoznał! A teraz banda uzurpatorów celowo obniża poprzeczkę by dokumentnie zakleić sobą wszelki ogląd. Łzy Dyckiego na laudacji! Wiersz Śliwińskiego na laudacji! Czy wyście wszyscy poszaleli? Na czym to polega!? Czy literatura to taka prosta, sentymentalna sprawa?
I jak Pan bywa, i jest taki akuratny, to niechże Pan napisze na blogu Marka Trojanowskiego dotyczącego komentarza Pana Kamila o nicku Brevinsky, że wiersze wydane trzy lata temu, dotyczące czterech lat, mogą być napisane nawet w liceum. Jeśli ktoś wydaje takie wiersze, niekoniecznie musi być napisany, gdy wydany. Ale niech tam. “Wydany trzy lata temu obszerny tom „Poezja jako miejsce na ziemi” zawierający czteroletni dorobek poety” już poprawiłam na „czternastoletni”
To, że tu przeskoczyło mi kilka liter na klawiaturze nie upoważnia jeszcze do takiej nieuczciwości, by przychodzić tutaj i obwieszczać to na zupełnie innym blogu.
Nic dziwnego, że poeci na prawdziwą twórczość już czasu nie mają, bo muszą sztubacko szydzić i zacierać rączki i to w obronie uciśnionych poetów, o których na jakimś marginalnym blogu ktoś się ośmielił źle wyrazić.
Nie rozumiem tych wzmianek o jakichś wpisach dotyczących jakiegoś Brevinsky’ego na blogu p. Trojanowskiego, o “przeskoczeniu kilku liter” itd. To po pierwsze.
Po drugie, w każdej epoce wydaje się znacznie więcej chłamu niż arcydzieł; to normalne. Pani rozumowanie “krytyczne” zdaje się jest takie, że jak coś nie jest arcydziełem, to od razu – chłam. Tymczasem zaś skala nie jest czarno-biała, a przynajmniej – nie powinna.
Po trzecie, niech Pani łaskawie przeczyta swoją odpowiedź i zobaczy, ile w niej miejsca zajmują emocjonalne okrzyki pod adresem określonych i nieokreślonych osób (“czy wyście wszyscy poszaleli” itp.). A przecież mój poprzedni komentarz jest tylko recenzją z Pani recenzji, oczywiście subiektywną i co tam trzeba zaznaczyć. Nie daje Pani zbyt dobrego wzoru do naśladowania w kwestii “jak sobie radzić z negatywnymi recenzjami”.
Pan wysyła swoje komentarze z różnych stron świata: Stany Zjednoczone, Ukraina, Szwajcaria? Musi to Pan tak miksować? Nie może Pan zaoszczędzić i swojego i mojego czasu? Mój komputer daje to do spamu i muszę się od rysowania odrywać i uaktywniać specjalnie Pańskie komentarze.
Nie wiem, taką mam ekspresję w pisaniu. Jeśli to, co Pan napisał było recenzją z mojej całej twórczości blogowej, to Pan się zbytnio nie wysilił. Oczywiście, że tak: absolutnie się zgadzam: zawsze tak było, ze chłamu było morze, a kilku zaledwie ważnych. A nie widzi Pan, że wszyscy, którzy przedarli się do druku stają się genialni, w recenzjach porównywani do największych? Bianka Rolado do Dantego? Jeśli jesteśmy przy Dyckim to od razu Gombrowicz.
Jaki tam Gombrowicz, przecież Gombrowicz w proch zmielił swoją klasę, on, z „tych”, znający ziemiaństwo na wylot z jego przedwojenną degeneracją, trafnie ją w „Ferdydurke”, czy „Transatlantyku” podsumował. A tutaj recenzenci w kółko o schizofrenii.
Dycki to konserwatywny, szkodliwy wicep… Ja nie chcę nikogo obrażać, ale to nie jest poezja wymagająca tak wysokiego wywindowania. To zaledwie poprawne pisanie o własnym świecie, który autora fascynuje. Ta fascynacja nie udziela się każdemu, nie przeczę, że ma swoich fanów. Ja np. Tadeusza Różewicza nie cierpię, nie znoszę czytać jego poezji i jest dla mnie wysoce irytujący, ale ten ostatni tomik przeczytałam z zachwytem, bo Różewicz chce coś ważnego nam, przemijając, zostawić. Dycki zostawia nam wyobrażenie o ziemiaństwie, którego nie posiada.
Krytyka literacka bywa marna i mierna (przecież ta sama reguła proporcji między chłamem krytycznym a rzetelną, wnikliwą recenzją tu też obowiązuje), dlaczego wszakże za nieodpowiedzialną ekspresję krytyków ma obrywać autor? (Jako się rzekło, argumenty Śliwińskiego są akurat dorzeczne. Nadto, Dycki ze swoimi leit-motivami i powtórzeniami jest muzyczny, uprawia formę niedomkniętą; owszem, mogę sobie wyobrazić Pani niechęć do takiego traktowania tworzywa – prostokąt obrazu czy bryła rzeźby to coś zupełnie obcego Dyckiemu. No i to “ziemiaństwo”, które jest niedostatecznie jakoby sportretowane: to raczej b.z. [=byłe ziemiaństwo], życie pozagrobowe pewnego mitu, kultywowanego w kalekich odpryskach pierwowzoru, i to kalectwo, z pretensjami, ale już bez podstaw – Dycki przedstawia przekonująco.)
Moja recenzja Pani bloga nie była wnikliwa, wymieniam tylko to, co zauważam jako rys ciążący na wiarygodności. Za mix adresowy przepraszam, jeśli to aż tak wielki kłopot, nie będę się narzucać.
Tak, niech Pan już nie wraca, ale nie opowiada po blogach, że celowo nie wyświetlam Pana komentarzy, bo to jest nieprawda.
Dla bezpieczeństwa bloga nie powinnam uaktywniać komentarzy, które zostały skierowane do spamu.
Widzę, że znalazła Pani pretekst, by uniknąć merytorycznej rozmowy.
Romuś, ładnie wyglądają mądrości ludowe, które wyciągasz z kapelusza. W szczególności te o kijach i bitych pieskach. Pięknie wygląda neoscholastyczny argument:
– autorytet (Śliwiński) twierdzi, że A jest B, dlatego A nie może być C, bo autorytet twierdzi, że A jest B.
Równie pięknie wygląda resume o pretekście i unikaniu merytorycznej rozmowy.
Nie ma żadnego merytorycznego argumentu w twoich wpisach nt. wierszyków Dyckiego, oprócz szlagwortów: “ziemiaństwo” “ziemiaństwo” “Śliwiński”.
Emocje? Ty piszesz o emocjach? Romuś, Romuś, a co to jest: “kalekie odpryski pierwowzoru”? “niech łaskawie” itp?
To ma być rozmowa pozbawiona emocji?
Na koniec piękny argument o przewadze sieczki wydawniczej. Czy ty Romuś zdajesz sobie sprawę, że takim argumentem nie tylko przyznajesz Ewie rację, ale jesteś tysiąc razy skuteczniejszy niż ja? ja z moimi szyderstwami wykoślawiam obraz ogólny, a ty – specjalista, czytający Śliwińskiego, nagle piszesz: “większość wydawanych dzieł to chłam”.
Romuś, Romuś, dookreśl kategorię większości, podpisz się imieniem i nazwiskiem i będziesz superrewolucjonistą literackim. Może ciebie Śliwiński na herbatkę zaprosi.
Ostatnia rzecz, przeczytaj sobie wiersz
http://www.rynsztok.pl/index.php/warsztat/action/list/frmAThreadID/3609/
I teraz, jako znawca Dyckiego, jako specjalista od doszukiwania się: “leit-motivami i powtórzeniami jest muzyczny, uprawia formę niedomkniętą” (fenomenalny bełkot! cóż to jest owa “forma niedomknięta”?), pomyśl i napisz, czy któryś – choćby jeden wiersz Dyckiego mogłby się równać z tym tekstem anonimowego użytkownika?
nie ma w tomiku “Piosenka o zależnościach i uzależnieniach” Tkaczyszyna-Dyckiego ani jednego tekstu, który wytrzymałby konfrontację estetyczną i semantyczną z linkowanym wierszem.
Na koniec:
Nie istnieją recenzje obiektywne, obiektywizujące, roszczące sobie pretensje do bycia obiektywnymi. obiektywność jest kategorią ideologiczną, którą wykorzystuje się w dyskredytowaniu przeciwnika. pisanie, że coś nie jest obiektywne implikuje, że to coś jest złe, niedobre, fałśzywe itp. Ale ty Romuś nie przyszedłeś tu po to, by rozstrzygac o prawdzie czy fałśzu? przyszedłeś tu po to, by rozmawiać o wierszach Tkaczyszyna-Dyckiego. Napisz analizę jakiegoś wiersza Dyckiego. Zamiast pisac o niedomkniętości formy, o powtórzeniach o domniemanej muzykalności, zwyczjnie, konkretnie pogadajmy merytorycznie. z chęcią z tobą podyskutuję. ale zaznaczam: nie chce mi się gadać o ogólnikach – nie znam się na ogólnych szkicach nt. sytuacji miedzynarodowej – mnie interesują detale, szczegóły.
To Pan Roman? Jesteś Marku pewny? Mnie właściwie nie interesują detektywistyczne dociekania sieciowe, zupełnie na to czasu nie mam, tylko, że to jest niesłychanie ważne, z kim się rozmawia, ponieważ już się człowiek ustosunkowuje do jego czasu, w którym żył. Dlatego u malarek damsko utajniających swój wiek w katalogach do wystaw jest to takie głupie, bo jeśli malarka pisze, że była uczennicą Strzemińskiego, a to jest jedyny jej artystyczny kapitał, to to ukrywanie nie ma sensu.
Pan Roman pisze na portalach w dwóch osobowościach swoje wiersze, w dwóch pokoleniach, syna i ojca i poniekąd można tutaj powiedzieć, że zna schizofrenię.
Ale te tutaj wpisy nie są o schizofrenii, tylko bardzo trzeźwą do bólu próbą uwiarygodnienia pewnego typu poezjomania, ten peerelowski stan przenika do młodej poezji. Jeśli Tomasz Pułka, poeta wstępujący pisze dzisiaj o poetkach „Solistkach” że się fajnie czyta, jak powieść kryminalną, to to jest Panie Romanie spadek po nas, po epoce brylowania rożnych Bryllów, którzy wmawiali nam, że to nic złego sobie tak w wierszach popier…
A w tym samym czasie, kiedy Szajna szalał ze swoimi śmiesznymi bebechami postobozowymi na deskach teatru „Studio” okrzyczany jako największy artysta na świecie, w tym czasie rozbierali krytycy na Zachodzie wiersze Paula Celana. Rozbierali do każdej sylaby, do każdego znaczenia, odwoływali się do Hölderlina i Heideggera, ponieważ w nich to jeszcze żyło, jeszcze była kontynuacja.
W Polsce historia zmiotła wszystkie powiązania, Gombrowicza wyśmiano, w swojej pusze i wyższości stwarzając jakiś niesłychany twór poetycki pisania broń boże o sprawach istotny, a właśnie o niczym. Kto się ośmielał pisać o tym co trzeba, co w poezji jest najważniejsze demaskatorskie, unikalne, coś, co artysta przemijający wnosi na świat nieprzemijającego, to było bezwzględnie tępione i wbijane w ziemię, wyszydzane, nie mające prawa zaistnieć. Tak było w całym malarstwie abstrakcyjnym, odpowiedź na soc.
Ale nastąpiła podmiana, jeśli Blanchot apelował o NIC, jeśli wracało się do postulatów Mallarme’go, że trzeba wejść bardzo głęboko w siebie z wierszem, by coś dostrzec, że trzeba przejść przez bardzo poważne wewnętrzne oczyszczenie, by móc mówić, w Polsce trwał permanentny artystowski festiwal mówienia naprawdę o niczym. Herbert opisał piekło Artystów w „Panu Cogito”, ale to nie to. Dzisiejsze Piekło nie jest takie spektakularne, jak w PRL-u ale sączą się te same fluidy, cały czas mamy przekazywaną pałeczkę. I jeśli myślano, że Dycki debiutując w „bruLionie” zdradził „bruLion”, bo „bruLion” był przecież rewolucją, to wcale tak nie jest. To, co robi dzisiaj szef „bruLionu” świadczy najlepiej, że to była tylko luka powstała na przełomie historii, nic nie mająca wspólnego z prawdziwym odrodzeniem. Wydała takich konformistów jak Klejnocki, jeśli chodzi o głos krytyczny. Wydała kolejną postkomunistyczną hybrydę, jak „Lampa”. O „Ha!art-cie” szkoda gadać. Miernoty, lgnące teraz do Krytyki Politycznej starzejąc się, będą coraz bardziej krzykliwi i kategoryczni i bezwzględni. Okrzykną ten potworny kolejny gniot „Solistek” jako już feministyczny manifest, bo w świecie sztuki nie mają co robić. Pozostaje im tylko polityka.
A Dycki? Podobało mi się jak Pan o tej formie muzycznej wierszy Dyckiego napisał. To było bardzo pięknie napisane. Ale idzie nowa epoka, nowe środki wyrazu, nowe, przerastające naszą wyobraźnię, artystyczne wyzwania. Nie starczają estetyczne zachwyty. I mamy te same obowiązki Artysty. Bo jesteśmy w dalszym ciągu ludźmi. Musimy walczyć o to, byśmy byli ludźmi, a nie jest to łatwe.
Mam taki pomysł, by na podstawie antologii poetyckiej „Poza słowa” (2006) Tadeusza Dąbrowskiego, tegorocznego laureata Kościelskich obejmującej wiersze polskich poetów debiutujących po 1975 roku, na blogu Marka zrobić taką totalną analizę pod kątem właśnie zniszczeń i destrukcji polskiej poezji.
To jest ogromna książka, są w niej po jednym wierszu tych których omawialiśmy na blogu Marka Trojanowskiego i chciałabym to kontynuować.
Mam nadzieję, że Iza i Marek kupią tę książkę, jest droga, ale to bardzo przejrzysty materiał dowodowy i warto.
Jeśli Marek nie zdetonuje bloga i zgodzi się na ten projekt, to Pana, Panie Romanie serdecznie zapraszam do dyskusji.
Linkowanego tutaj pięknego wiersza Przemka Łośko nie będziemy omawiać, bo i tak jeszcze niejednokrotnie o jego poezji będziemy rozmawiać u Marka.
Dziękuję Panie Romanie za odwiedziny, bardzo się cieszę.
> Marek Trojanowski
Romuś
Ta metoda bywa skuteczna (metoda: grać “na aferę”), nawet czasem Zbierska przyniesie PESEL. Ale wg mnie albo rozmieniasz się na drobne, albo mały z Ciebie nominał. W sprawie tożsamości – zgaduj dalej, albo skup się na meritum, bo jak dotąd słabo:
autorytet (Śliwiński) twierdzi, że A jest B, dlatego A nie może być C, bo autorytet twierdzi, że A jest B
Bzdura. Ktoś (Śliwiński) twierdzi, że A jest B, ja piszę, że jego argumenty są dorzeczne, tzn. (wersja uproszczona, żebyś pojął) podaje uzasadnienie, nazwijmy je AB. I z AB można się zgadzać lub nie, polemizować albo zmilczeć. Ty wolisz wykonać fikołka (“mądrości ludowe”, “neoscholastyczny argument”). Ktoś inny twierdzi, że A jest C, ale AC brak.
To ma być rozmowa pozbawiona emocji?
Znowu nie rozumiesz. Użycie zwrotu retorycznego myli Ci się z ekspresją uczuć.
dookreśl kategorię większości
Rozkład normalny, krzywa Gaussa. Nie ma co się podniecać na truizmy.
> Ewa Bieńczycka
Pomijam całą syntetyczną diagnozę “stanu poezji/krytyki” w Polsce, choćby dlatego, że może została zapisana ze względu na (mylnie zidentyfikowanego) adresata, a też dlatego, że to temat-rzeka, bardziej z zakresu socjologii kultury itp. Przyjmuję do wiadomości, że tak to Pani widzi.
Ale idzie nowa epoka, nowe środki wyrazu, nowe, przerastające naszą wyobraźnię, artystyczne wyzwania. Nie starczają estetyczne zachwyty.
Estetyczny zachwyt jest tu zdeprecjonowany, jakby (czyjeś) poczucie estetyki była bez związku z (tego kogoś) etyką, postrzeganiem świata czy wyobrażeniem o własnej w świecie roli. Moim zdaniem, to sztuczne i fałszywe rozgraniczenie. Czy idzie nowa epoka? W każdym momencie szła jakaś nowa epoka, albo i kilka naraz. Co z tego?
Marek Trojanowski wpada nie tylko w “estetyczny zachwyt”, nie podając uzasadnienia, czym poza wartością estetyczną jest ważny wiersz Łośki. Wpada też w “rankingizm”, o, wiersz lepszy od całego Tkaczyszyna. Przecież to sztubackie zabawy, które – wobec powyższego – powinny stać się przedmiotem Pani troski.
I mamy te same obowiązki Artysty. Bo jesteśmy w dalszym ciągu ludźmi. Musimy walczyć o to, byśmy byli ludźmi, a nie jest to łatwe.
Ale przecież sama Pani wie (powinna wiedzieć), że to frazesy. Ponadto – to rzecz gustu, osobistego wyczucia – wolę mówić o dokonaniach artysty (post factum), niż o obowiązkach Artysty (czyli o jakimś normatywie), zwłaszcza gdy rozliczanie z “wywiązywania się” stosowane jest jako kryterium oceny konkretnych, pojedynczych tekstów. Podobnie, wykluczająco, działał normatyw socrealistyczny. Robi Pani to samo.
Romuś, cienias jesteś i tyle
> Marek Trojanowski
Popatrz, raptem dwa komentarze wymienione, a już się zredukowałeś do ad personam, bez reszty.
“się zredukowałem”… taaa
o czym ja z tobą mam Romuś pisać? popisałbym, i owszem, ale o chmurach i ptaszkach to ja raczej nie piszę.
baj darling
> mixer
Nie. Pisząc o „estetyce” miałam na myśli zwracanie uwagi na powierzchowne, ładnie składane zdania, w wypadku Dyckiego jest to zanurzenie się w pluszowych kanapach na staroświeckich imieninach u cioci, nic więcej. Nie piszę, że czyjaś estetyka jest zła czy dobra. Kwestionuję estetykę, jako zastępstwo, lub kamuflaż, ponieważ poeta nie dotarł do wnętrza wiersza, nie potrafi, lub nie wie, że to trzeba zrobić.
Nie. Nie zawsze tak było, Jesteśmy w bardzo nietypowych czasach, wejście najnowszych technologii i umożliwienie warstwom niskim żyć lepiej, niż żyli dawniej królowie i magnaci, ulżenie zwierzętom zastępując je maszynami – nigdy na świecie tak dobrze nie było. I ta łatwość właśnie jest teraz zagrożeniem. Łatwość tworzenia sztuki, poezji. Można dzisiaj wypromować bardzo przeciętne rzeczy mając dostęp do mediów.
To nie jest teoria spiskowa, o której tak nieprzyjemnie napisał Pan w komentarzu na blogu Marka Trojanowskiego. I przykro mi, że Pan do mnie takim wrogim tonem. Niczego przecież Panu złego nie wyrządziłam. I cieszę się, że nie jest Pan Panem Romanem, który z pewnością tak antypatyczny nie jest. I cieszę się, że Pan jest tylko maszynką, a nie człowiekiem.
Źdźbło i belka. Jakie podstawy ma Trojanowski, Pani blogowy towarzysz, by wpierać mi cudzą tożsamość? Że nie lubi jakiegoś Romana? Pani podobnie zaczynała:
To, że tu przeskoczyło mi kilka liter na klawiaturze nie upoważnia jeszcze do takiej nieuczciwości, by przychodzić tutaj i obwieszczać to na zupełnie innym blogu.
Rozdział teorii spiskowych nie przeze mnie był otwierany.
Nie piszę, że czyjaś estetyka jest zła czy dobra. Kwestionuję estetykę, jako zastępstwo, lub kamuflaż, ponieważ poeta nie dotarł do wnętrza wiersza, nie potrafi, lub nie wie, że to trzeba zrobić.
Nie bardzo rozumiem to stwierdzenie. Wiersz jako byt platoński, do którego wnętrza ma docierać poeta, by znaleźć dla niego właściwą formę?
Tak czy inaczej , dotyczy to “obowiązków poety”, które mniej mnie zajmują; mnie interesują teksty. Czy przypadkiem nie odwraca Pani wynikania w tej zależności:
Można dzisiaj wypromować bardzo przeciętne rzeczy mając dostęp do mediów.
Że jeśli jakaś rzecz została wydrukowana, a nawet była promowana, to automatycznie jest przeciętna? Na takim rozumowaniu oparł swoją nużącą filipikę Marek Trojanowski.
Problem jest, pisał o nim np. Karol Maliszewski. Tyle że on nie potępia w czambuł autorów drukowanych na papierze tylko z tego powodu, że mieli nieszczęście wydać tomik.
Wracając do Dyckiego:
w wypadku Dyckiego jest to zanurzenie się w pluszowych kanapach na staroświeckich imieninach u cioci, nic więcej
Czy teza Pani jest taka, że każdy, kto jednak zobaczy coś więcej (jak np. wspomniany Śliwiński) , zaprzedał się Układowi?
Romuś, teraz robisz kolejny sprytny myk. Wciskasz w ewy posty swoje założenia. Czy to ewa, drogi Romusiu, napisała:
“w każdej epoce wydaje się znacznie więcej chłamu niż arcydzieł; to normalne.”
Romuś, kiedy liźniesz logiki, doświadczysz uroku kwantyfikatora ogólnego i jego niszczących skutków.
“To normalne”… taaaaa, Romuś.
Teraz zamiast rozmawiać o Dyckim, a przeciez po to tu jesteś Romuś, piszesz o Maliszewskim (mało było ci Śliwińskiego, to teraz wyciągasz z kapelusza Maliszewskiego)
Zakład, że za chwilę napiszesz:
Pani Prof. Barbara Szczypiorek napisała w recenzji tomiku Dyckiego, że tomik jest bardzo dobry. Że poeta posługuje się taką a taką dykcją, niezgorszym sposobem obrazowania, że jest po prostu bardzo dobry.
Przepiszesz, podlinkujesz i ogłosisz:
“Ha! widzicie, to ja miałem rację a nie wy!!”
Romuś, jeżeli nie czujesz się na siłach, by kroić wiersz, by na stole sekcyjnym pociąć dowolny tekst Tkaczyszyna-Dyckiego z omawianego tomiku, jeżeli nie masz odwagi taplac się w próbkach histopatologicznych, a zamiast tego piszesz: Śliwiński to, Maliszewski tamto – to zwyczjnie Romuś powinieneś zająć się mniej ryzykowną dziedziną myślenia.
Póki co Romuś, zwyczjnie jesteś cieniaskiem.
> mixer
mixerze, Pana ostatni komentarz znowu znalazł się w spamie i jak próbowałam go uaktywnić, to komputer odmówił zatwierdzenia i komentarz nieodwracalnie zniknął. Nawet nie wiem, co Pan tam napisał.
Nie interesuje mnie, kim Pan jest. Frędzel, Larry, ty, brevinsky, Roman, Ryszard, Władysław, misiaczek, porcelanowy, matematyk to jeden zbiór nieprzychylnych mi osób, obojętnie, kim są.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego ja akurat jestem celem tej nikomu niepotrzebnej niechęci, powodem zmarnowania obustronnego czasu i energii, dlaczego moje 57 lat jest takie warte zachodu, by w niedzielne przedpołudnie pięknej złotej jesieni polskiej zajmowało za pośrednictwem mojego marginalnego bloga kogoś, kto może w tym samym czasie oddać się odpowiedniej dla jego wieku smakowitej przyjemności.
Panie mikserze, ponieważ wszystkie wymienione nicki pochodzą z portalu rynsztok, podejrzewam, że to jest jedyny powód takiego zainteresowania, któryś z nich napisał na portalu niedoczytania, że nikt mojego bloga nie czyta i dlatego uczepiłam się bloga Marka Trojanowskiego.
Oświadczam, że Marek Trojanowski zaprosił mnie we wrześniu ubiegłego roku do wspólnego pisania notek na jego blogu, dotyczących poezji. Było to skutkiem mailowego zaproszenia. Po upływie roku Marek Trojanowski chce, bym na jego blogu pisała notki i pisała komentarze. Nigdy nie byłam zarejestrowana na portalu rynsztok, nigdy tam nie pozostawiłam ani jednego słowa. Po wejściu we współpracę blogową z Markiem Trojanowskim dostawałam na skrzynkę bardzo dużo wrogich i przyjaznych listów od osób, których nigdy nie znałam. Te pierwsze próbowały zniechęcić mnie do tej współpracy, te drugie pod pozorem przyjaźni badały, jaka intymność łączy mnie z Markiem Trojanowskim, że pozwalam sobie na jego blogu pisać. Na dodatek wszelkie portalowe wpisy oficjalne na blogu Marka były mi niechętne i sugerowały, że to ja spowodowałam jego odejście z portalu rynsztok.
Panie mixerze, proszę się nie trudzić i nie ciągnąć za uszy tej dyskusji. Na dodatek infekuje Pan tym miksowaniem mój blog wirusami, co dodaje pracy jeszcze innej osobie zajmującej się higieną tego bloga. Proszę mnie zostawić w spokoju. Nie jestem władna spowodować, by Marek Trojanowski wrócił na rynsztok i zrezygnował z współpracy ze mną.
Ponieważ podjęłam się prowadzić z nim bloga, robię to jak potrafię i robię to tylko na jego prośbę. Jeśli się to Panu nie podoba, to przecież ja Panu nie pomogę. Nie jestem władna, by Pan zmienił do mnie nastawienie, dręczył mnie tutaj swoją osobą, czy się mną zabawiał, chociaż współczuję Panu, że Pan to musi robić, ale nie mogę Panu pomóc.
Czy cos zostalo nam z glownego tematu w Panstwa komentarzach ? Niestety nie dotrwalem do konca tego dyskursu… Czy my Polacy zawsze musimy ujawniac nasza “polskosc” wlasnie w ten sposob ?
A moze tak najlatwiej zabic cisze ? Pozdrawiam.
> Adrian
To proszę dokończyć dyskurs przed telewizorem, tam teraz wręczają NIKE Dyckiemu i jest po polsku i bardzo głośno.
Również pozdrawiam.
Proszę Pani, to chyba nie moja wina, że się Pani czuje jak w oblężonej twierdzy. Bezskutecznie próbuję tutaj powrócić z rozmową do meritum; jeśli robię jakieś uwagi odn. Trojanowskiego, adresowane do Pani, to dlatego, że również on w takim powrocie usiłuje, jak umie (czyli: w marnym stylu), przeszkodzić.
Poprzedni komentarz, skierowany do M.T. brzmiał: “baj darling” (to cytat). Jest mi już bardzo wszystko jedno, co on wypisuje; nie gra się w karty z szulerem.
Pani życzę natomiast mniej założeń wejściowych podczas lektur, może Pani znajdzie wówczas w czytaniu więcej przyjemności. No i żegnam się.
“założenia wejściowe” – to nowa kategoria krytyki lieterackiej Romuś. no, no, rozwijasz się. Ale póki co, o tekstach Dyckiego nic nie napisałeś.Ani jednego zdania od siebie. Zdania zbudowanego poprawnie. Zdania złożonego (takiego, w ktorym byłyby min. dwa orzeczenia). Zdania po polsku.
romuś, cienki jesteś. cienki, że ho ho
Psychologiczny termin oblężonej twierdzy nie jest właściwą oceną sytuacji, w jakiej znalazłam się niechcący podczas agonii dużego, kwitnącego niegdyś portalu i pozostałych na nim frustratów. Jeśli Pan, mixerze tak właśnie tendencyjnie czyta wiersze, to nic dziwnego, że tu się o niej nie da porozmawiać. Po prostu mówimy zawsze o czymś innym. To tak, jakby Żydom zamykanym do gett mówić, że mają syndrom oblężonej twierdzy.
A z tą sytuacją wejściową, to Marek ma rację. Napisałam tu bardzo afirmująco o nominowanych do NIKE książkach Tomasza Piątka i Krzysztofa Vargi. Nie wiem, jak miałyby kierować mną założenia wejściowe przy tak różnych utworach. I dlaczego Marek Trojanowski jest szulerem, to też nie wiem. Mnie przez ten rok znajomości nie oszukał nigdy.
Ale pożegnał się Pan, i chwała Bogu. Mam nadzieję, że trwale.
Serdecznie państwu dziękuję, że mogłem zajrzeć do Waszej literackiej pracowni na blogu, którego nie znałem, ani Pani-Evo, ania p.Marku i adwersarzy.Tak wciągające są te filipiki i to słowotoczne po premierze K.Marcinkiewiczu nadużywanie “cieniactwa” w lit.dialogu stron, a może i pokoleń.Jestem zainteresowany poetycką Duszą mego docenianego i lansowanego w Polsce A.D.2008-9 roku p.Eugeniusza Tkaczyszyna- Dyckiego.Mam Jego dwie książki poetyckie i 54 -lata, może wyniucham na czym polega Jego styl; melika i barokowość.Póki co próbuję Jego teksty skonfrontować z rodziną; czyli matką i chorobą Siostry(kiedyś poetką licealną-rok 1953).Chcę nauczyć się rozkladu poetyki na portalu naszej-” Nieszuflad” – u p.Jacka Dehnela i wpisać małą recenzję o p.Dyckim, który wymodlił poetyckie uznanie u Jurorów, więc ma kasę, ale Jego majątek rodowy póki co dalej ubogi.Polecam portrety trumienne do ilustracji Jego wierszy z Muzeum regionalnego w Międzyrzeczu Wiekopolskim skąd się wywodzę.Ukłon;
> eugen
Nie ma za co dziękować.
Pozdrowienia dla Siostry, mam nadzieję, że wróci do zdrowia. Również ślę ukłony.
p.Ewo;
…serdecznie dziękujemy za życzliwość i życzenia;eugen z siostrą- Danusią z Gorzowa.Życzymy weny listopadowej na wesoło;
Zastanawia minie jedno, czy na Pani blogu, można ją jedynie chwalić, a wszelka krytyka jest wzbroniona? Takie wnioski wydedukowałem po lekturze niniejszej dyskusji.
Pani przynajmniej “biła” krytyka swojego tekstu w sposób kulturalny, czego nie można powiedzieć o pomagierze w postaci Marka Trojanowskiego.
Powiem tak, wszelkie kółka wzajemnej adoracji są w nie najlepszym guście.
Nie czytałem ani jednej książki autorstwa Eugeniusza Tkaczyna-Dyckiego, dlatego nie będę się na ten temat wypowiadał. Zagłębię się jednak w sednie artyzmu. Czymże on jest, dla mnie np. porównanie do Gombrowicza byłoby w pewnym sensie obelgą, ale to dlatego, że nie jestem literatem, co nie zaćmiewa mi umysłu wizją uszczkniętego kawałka prestiżu. Mody i inne takie tendencje często nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi wartościami. Gombrowicz to jeden z najlepszych przykładów, jak człowiek walczący ze swoim samo prześladowczym wnętrzem wylewa na papier tę wewnętrzną walkę, przy okazji kopiąc leżącego w postaci środowiska Polskiej szlachty ziemiańskiej. W kontekście powojennym ma to taki wydźwięk. Nie wiem jak to się komuś rozsądnemu może spodobać, ale jako się powiedziało, że większa cześć twórczości to tzw. chłam, nie przeczę że może być dobrze napisany, tak samo jest z odbiorcami i krytykami, którzy ten to chłam wychwalają pod niebiosa.
Inna sprawa, że artyzm to nie rzemiosło, a właśnie wewnętrzna potrzeba pisania, o rzeczach z punktu widzenia danej osoby mających znaczenie. Co jest absolutnie względne, gdyż inna osoba może widzieć w tym tylko bazgroły niewydarzonego osobnika. Gdy tzw. artyści bardziej uznani przez społeczność, mimo wszystko dążą w sposób oczywisty do tego celu, często pisząc nie tak jakby chcieli, nie musząc dbać o publikę. Co nie znaczy, że wszystko mające nutę artyzmu ma wartość, świat jest subiektywnością odczuć.
Najbardziej mnie drażnią pewne grupy osób promujące swoje idee jako nowe wyzwania dla świata. Widzące siebie w roli awangardy zmian. To wyjątkowo sztuczne i trącające narcyzmem działania samo promocji.
Wiem, że pisanie długiego sensownego komentarza na cudzym blogu jest aktem bezinteresownym i poniekąd heroicznym, jeśli pisze się pod maską pseudonimu. Toteż dziękuje Panu, że Pan go napisał i wierzę, że Pan nie napisać nie mógł. Taki przymus wewnętrzny towarzyszy mi od kilku dni i biję sie z myślami, czy nie napisać komentarza pod newsem redaktora portalu KulturaOnline.pl, Łukasza Baduli, który powtarza oficjalne informacje na temat mojego studenckiego kolegi Zdzisława Sosnowskiego, który właśnie wpadł do Polski z Paryża i zrobił dużą wystawę w Gorzowie Wielkopolskim u drugiego kolegi, kuratora Romualda Kutery, a osią tej wystawy jest film zrobiony na studiach. Mój głos uważam byłby wyjaśniający, ale z pewnością poczytany jako szkodzący artyście i moralnie potępiony. Niemniej logika pisania takiego komentarza jest klarowna. Natomiast nie mogę pojąć intencji Pańskiego komentarza.
Odpowiadam po kolei:
Tak, można na moim blogu pisać krytycznie o mnie, jak się komuś zachce. Jeśli napisze Pan, że byłam kapo w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, co ze względu na wiek byłoby nierealne, ale już napisanie, że w PRL-u byłam kadrową, co oznacza dla mnie to samo, to ja taki komentarz usunę.
Natomiast wszelkie komentarze o mojej grafomani (matematyk 83.22.157.143), że ten blog to bazarek (Jacek Dehnel), że jest nudny, ziewanie (Radosław Wiśniewski), że interesuje mnie tylko jedno (list prywatny), to ja tego nie usuwam. Usunęłam też komentarze na prośbę tych, którzy je wysłali.
Nie mogę się zorientować natomiast dalej, o co Panu chodzi. Marek Trojanowski nie jest tu pomagierem, jest wolnym głosem, który najprawdopodobniej spotkał tu w dyskutancie kogoś z poetyckiego portalu Rynsztok. I bardzo słusznie, że zabrał głos, bo ja nie mam pojęcia o osobach tego portalu, nigdy tam nie pisałam i nie byłam zarejestrowana i być może panowie doszli do jakiś wiadomych im wniosków, i mój blog posłużył do jakiejś oczyszczającej dyskusji, czyli do jakiegoś dobra. A że nie na temat? Pan też pisze nie na temat.
Pan powtarza jakieś brednie o Gombrowiczu nie znając jego twórczości, wypowiada się na temat kopania leżącego. To tak, jak ja teraz przykopuję filmowi „Rewers” i kopię leżącego. Mam współczuć rodzinie, która zajęła po wojnie piękne wielopokojowe mieszkanie, ogromną pracownię na strychu dla synalka, podczas gdy reszta mieszkała w norach. Nie można tak uogólniać. Inteligencja przedwojenna, jaka jeszcze została, bardzo chętnie służyła reżimowi, natychmiast przystąpiła do współpracy. Ci, co nie pozostali na emigracji, którzy wrócili, bądź przetrwali okupację, stali w komunistycznej Polsce, wcale zazwyczaj nie leżeli, byli pierwsi w pochodach pierwszomajowych, wystarczy zobaczyć Polskie Kroniki Filmowe. Tam stoją aktorzy, dzieci rodzin ziemiańskich. I Pan się oburza, że Gombrowicz się oburzał?
I druga myśl Pana komentarza: Pan się myli, jeśli Pan uważa, że nowe idee to samopromocja i narcyzm. Szkoda mi pisać takie oczywistości, ale zdumiewa mnie Pan takim stwierdzeniem.
Tak ogólnie, to blogi są laboratorium, są interakcją międzyludzką, niesłychanie łatwą technicznie i olśniewającą, niwelującą energetyczne blokady wewnętrzne poprzez wzajemne inspiracje. Najczęściej też są ostatnią deską ratunku w krajach zniewolonych reżimem (Kuba).
Daję tu też moją twórczość, nie z narcyzmu i promocji, tylko z czystej konieczności, bo nikt mojej twórczości nie chce i nie potrzebuje, a ja muszę, jako grafomanka, cały czas ją emitować.
Zupełnym przypadkiem tu trafiłam, poszukując dodatkowych materiałów o Dyckim. Ciekawe, że autorka recenzji ani razu nie zwraca uwagi na pewne uniwersalia tej poezji, bardzo ważne. Ziemiaństwo? Obrazki rodzinne? Nie na tym to wszystko polega. Krytycy (nie tylko Śliwiński) dokładnie wymieniają i próbują zarazić tą poezją, im też, z racji wykształcenia, doświadczenia i intuicji, bardziej bym ufała. Z ostatnim zdaniem w ostatnim poście wypada się jednak zgodzić, a na dowód zacytuję najbliższy fragment recenzji, który niestety dyskredytuje autorkę: “Któryś z krytyków nazwał ten typ opowieści barokowym, być może ze względu na język, którym Dycki posługuje się niezwykle sprawnie, przerost treści nad formą w tym wypadku jest jedyną zaletą tej poetyki.”
Czytając podobne blogi sama uczę się pokory i powściągliwości wypowiadania się w tematach, w których (pomimo chęci i szczerego zainteresowania) nie do końca mogę popisać się wiedzą.
Pozdrawiam.
Zachęcam jednak Panią do czytania blogów zupełnie inaczej, niż Pani to robi. Blogi nie są ani edukacyjne, ani nie są skansenem na pewne tematy i zjawiska typu „Dycki”. Od tego w Sieci jest Wikipedia, są, jak Pani słusznie napisała, krytycy, których artykułów i wywiadów z autorami w Sieci jest coraz więcej. Blogi najczęściej, a ja taki blog prowadzę, są pewną kreacją rzeczywistości, pewnym subiektywnym spojrzeniem na zjawiska kulturowe, na przejawy sztuki, są dawaniem wyrazu z pewnych spotkań z ludźmi, książkami, obrazami.
Nie odnalazłam w poezji Dyckiego uniwersaliów, o których Pani pisze, natomiast jego wiersze, które nie dały mi w lekturze żadnej satysfakcji, odebrałam jako konserwatywne, zaściankowe i nawet nie jako ilustracje pewnego wariactwa i aberracji psychicznej, o których się w wypadku poety Tkaczyszyna-Dyckiego mówi. Według mnie pisane są w jakiejś wymyślonej przez autora konwencji, podszywają się pod odeszłą historycznie szlachtę i być może o tej barokowości pisałam już zupełnie na wyrost. Więc radzę nie wytracać czasu na mój blog, czytać profesjonalnych krytyków, gdzie znajdzie Pani bez pudła to, czego Pani poszukuje i tam proszę się korzyć przed ich wiedzą i zawodowymi narzędziami, jakimi dysponują. Ja nie jestem krytykiem, jestem malarką i uważam, że jako artysta, mam prawo oglądać świat polskiej kultury moimi, a nie cudzymi oczyma.
Proszę się jednak przyjrzeć swojemu komentarzowi, pisanemu złośliwie w stosunku do mnie, do blogerki, która ocenia artystów nagrodzonych, wywyższonych, którym nic z mojej strony nie zagraża. Pani niszczący mnie komentarz pozbawia mnie – otwierającej w ten przepiękny czerwcowy dzień komputer – energii i psuje mi humor. Więc niech się Pani zawstydzi taką sieciową działalnością, polegającą na wyszukiwaniu marginalnych blogów i im dokopywania. I niech Pani nie ulega przypadkom, bardziej racjonalnie buszuje w Sieci, bo życie jest bardzo krótkie, nie powinno w niej być miejsca na takie nudziarstwo, jakie Pani uprawia.
Serdecznie pozdrawiam i nie zapraszam.
Trafiłem tu przypadkiem, bo tez zastanawiam się, w czym tkwi “fenomen” dyckiego. I nadal nie wiem. Pamietniki to kazdy moze pisać, a to raczej z poezją ma niewiele wspólnego – no, ale towarzystwo wzajemnej adoracji w postaci hamkało na przykład, działa. A jesli chodzi o “mitologizowanie” przeszłosci, wspomnienia ciotek, rodziców itp, to mym skromnym zdaniem, mistrzowsko to robi Janusz Szuber. No, ale na szczęście sanoczanin ow nie jest gejem, więc nie ma czym zasłynąć…
co Pan, Panie Danielu głupoty tu wypisuje. A czemuż to pamiętnikarstwo nie może być poezją? Można nie lubić i nie cenić pewnych poetów i ich twórczości, ale ani orientacja seksualna nie może tu być argumentem, ani pomówienia. A fe.
Przeczytałem nie bez przyjemności,cały,przydługi jak na tę porę 3 rano dyskurs o uniwersalizmie poezji,o artyzmie i figurach retorycznych,scholastycznych mykach klotni jakiejs autorki bloga,z napastliwymi krytykami dyckiego i powiem – ubawilem sie setnie,dziekuje za stymulujaca intelektualnie literature blogowych wypryskow i wynaturzen w chmurze,to lepsze niz poezja i proza razem wziete.z gory dziekuje,kulturalnie mowiac spier………..alam.usmiech brawo panstwu