Nie mam pojęcia, na ile zasadne jest przez młodego poetę rozwijanie literackie tezy starego Slavoja Žižka zawartej we „Wzniosłym obiekcie ideologii” :
„(…)Z podobną logiką rozumowania mamy do czynienia w feminizmie: hasło „związek seksualny nie istnieje” oznacza, że relacja między płciami jest z definicji „niemożliwa”, antagonistyczna. Ostateczne rozwiązanie nie istnieje, jedyną zaś podstawą, w oparciu o którą może ukształtować się związek do pewnego stopnia tolerowany przez obie płcie, jest uznanie tego podstawowego antagonizmu, tej zasadniczej niemożliwości.
Z podobną logiką rozumowania mamy do czynienia w demokracji.(…)”
Debiut prozatorski Jasia Kapeli jest raczej cynicznym katalogiem problemów wieku dojrzewania w dobie prób sprowadzenia spraw płci na poziom bardzie przystosowany do wymogów coraz wyżej stojącej cywilizacji.
Czytając prześmiewczą książkę Kapeli, której nie można odmówić erupcji naprawdę pierwszorzędnego humoru, zastanawiam się, na ile ten humor właśnie powstaje dzięki istnieniu tabu, które z taką konsekwencja książka obala.
Julia Kristeva w „Eseju o wstręcie. Potęga obrzydzenia” dokonuje praktycznie już wszelkich demaskacji życia udawanego, udowadniając, że właściwie wszystko między ludźmi jest umowne, a jeśli nikt nie chce się do tego przyznać, to znaczy, że chce tym coś wygrać, nad kimś panować lub go przechytrzyć.
Stosunek do ekskrementów i wszelkich wydzielin ciała według Kristevej, zawłaszczony skutecznie przez wszelkie religie, które ich znaczeniami beztrosko od wieków władały ustanawiając liczne zakazy i opresje, zostaje tam bardzo intensywnie zrewidowany i poddany ostrej krytyce. Pod koniec lektury czytelnik jest zdziwiony, że tak długo zapachy klozetowe działały na niego wymiotnie i że to sobie wmówił, a nie zawierzył własnemu gustowi węchowemu.
Podobnie jest i przy lekturze książki Jasia Kapeli. Rewelacje, o których się dowiadujemy, najczęściej, na wzór platońskiego dialogu rozpisanego na dwóch studentów, gdzie Eligiusz jest wyjątkowo wredny, a Wojtek, alter ego autora, trochę mniej, są tak nieprawdopodobne w kontekście tego, co wiemy o ludzkiej płciowości gatunku ludzkiego, że aż zaczynają zastanawiać, dlaczego.
Jeśli odbiorcami tej książki są osoby, które nie odbyły nigdy w życiu żadnego stosunku płciowego poprzestając jedynie na onanizmie, warto może polecić obserwacje psów w naturze. Przygarnęliśmy kiedyś błądzącą po osiedlu sukę, której nie udało się znaleźć domu przed osiągnięciem dojrzałości płciowej i jej akt płciowy z naszym psem był dramatyczny i długotrwały. Nie inaczej jest z innymi ssakami, nie wyłączając ludzi. Wszelkie fantazje na temat aktu płciowego nigdy go nie zmienią, jego charakter bez względu na partnerów i wybór sposobu jego uprawniania jest zawsze taki sam. Dywagacje na temat aktu płciowego mogą rozgrywać się jedynie na planie innym, zupełnie właściwie z nim nie związanym.
Książka najwięcej miejsca poświęca problemowi zdobycia materiału, by ten akt zrealizować, czyli odwiecznemu romansowi. Romans, jako gatunek literacki w realizacji Jasia Kapeli nie może być tym sposobem nie tyle konwencjonalnym, co pełnym, ponieważ Kapela pisze wyłącznie o świecie materii, a romans jednak zakłada, obłudnie czy nie, naiwnie czy nie, ale zakłada, że istnieją impulsy dodatkowe, zwane dawniej magnetyzmem serca.
Rozważania i rozmowy miedzy dwoma zblazowanymi młodzieńcami przetykane gdzieniegdzie zaistniałymi lub zmyślonymi, ale zawsze nieudanymi randkami z kobietą, mają coś z literackiego niespełnienia i artystycznej niemożliwości. Pisane w trybie przypuszczającym, w czasie zazwyczaj niedokonanym, neurotycznie, jak kot koło gorącej kaszy krążą, by drzemiący popęd płciowy nie tyle gasić, co tłumaczyć.
Przegadanie problemu, tak znamienne u złych artystów i złych kochanków, czyni tę literaturę letnią, mimo, że problem jest gorący.
Gorący, ponieważ młodym się tylko bywa, natomiast pisarzem zostaje się na cale życie.
„(…)Literatura ma w sobie coś z onanizmu. Pisanie jest bardziej wyrafinowanym sposobem trzepania kapucyna. Pragniesz przelecieć wszystkie napotkane laski, ale tego nie robisz, zadowalasz się myślą o nich podczas masturbacji. Czule masujesz swojego członka i przypominasz sobie wszystkie cycki, które widziałeś danego dnia. Wszystkie te wylewające się z dekoltów albo prześwitujące przez bluzki wymiona. Słodko wypięte pośladki, skrawki stanika między odchylonymi połami koszuli. Czasami wystarczyła maszerująca przed tobą zgrabna pupa, żebyś nie mógł o niej zapomnieć i musiał iść do ubikacji. Czy tak samo nie jest z książkami? Chciałbyś coś zrobić, powiedzieć komuś do słuchu, że jego uwagi na temat francuskiej Nowej Fali są wyjątkowo pretensjonalne i fajansiarskie, ale przecież tego nie zrobisz, bo siedzicie razem w knajpie i jesteście tu, żeby było miło, a nie po to, aby się kłócić. Zawsze coś stanie na przeszkodzie. To dlatego nie zostałeś najemnikiem w Iraku, piłkarzem Legii, ani nawet właścicielem prężenie rozwijającej się firmy świadczącej usługi seksualne. Jest tyle możliwości. Tyle żywotów, które można by przeżyć. Tymczasem, zamiast tego, siedzisz tu, czytasz tę książkę i sobie wyobrażasz. Równie dobrze mógłbyś pójść zwalić konia. Przynajmniej zajęłoby ci to mniej czasu i mógłbyś z powrotem wrócić do prawdziwego życia. Lejąc na sublimacje.(…)”
Czyli co, znów odgrzewanie starych kotletów przez młodych wulgarnych polskich pisarzy, którzy myślą, że łamią nie wiadomo jakie tabu? Jezu! No ale jaki duch taka sztuka – Tomasz Mann raczej już nie wróci w żadnej współczesnej inkarnacji. Piszę o nim, bo właśnie czytam “Czarodziejską górę” i, gdy tak sobie smakuję opowieść o Hansie Castorpie, myślę, że wszystkie Masłowskie, Kapele i Shutych należałoby poddać resekcji mózgu, żeby się wreszcie zamknęli. Przepraszam, jeśli wychodzę na jakiegoś radykała czy fanatyka. A tak w ogóle – świetna strona. Trafiłem na nią przypadkowo i już nie mogłem doczekać się września.
Nie, Marcinie, to nie jest kwestia pokolenia. Paweł Huelle pisarz mojego pokolenia napisał bardzo złą powieść „Castorp” (2004) zmierzył się literacko z takim kalibrem jak Tomasz Mann i też nie wyszło. To, już prawdę mówiąc, wolę pisarstwo Jasia Kapeli o dupie maryni, niż o rzeczach, które przerastają, jak u Huelle.
Myślę, że problem rówieśnika Masłowskiej leży w zbyt prędkim zaistnieniu, w obwożeniu Jasia Kapeli przez Krytykę Polityczną jak małpę po Polsce, przez robienie biznesu na owocach, które nie dojrzały, są kwaśne i powodują sraczkę intelektualną. A są świeże i młode, i są kupowane.
Masłowska napisała sztukę teatralną o nie swoim środowisku, którego nie zna. Ona nie napisze najciekawszego utworu, jak to tam w tej warszawce się dzielą stypendiami, wpływami, ona nie napisze tego, co napisałby Tyrmand, jak w „Życiu towarzyskim i uczuciowym”. Ponieważ nie będzie sobie szkodzić. Nie jest Jelinek, która wojowała z całym austriackim oficjalnym życiem literackim. Napisze tak jak Jerzy Urban w „Szpilkach” w moich czasach: napisze o złej pracy szatniarzy w nocnych lokalach, wyśmieje sprzątaczki w biurach i sprzedawczynie w sklepach. Ale tych, odpowiedzialnych za to wszystko, nie ruszy.
Te tematy, jak piszesz, marginalne i nieważne, są tymi pakułami, które zalepiają dzisiejszy świat literacki. Bardzo będzie trudno tę stajnię oczyścić, jeśli nasi najmłodsi literaci nie zaczną dojrzewać.