Produkcja literacka trwa nieprzerwanie, wszyscy debiutanci po sprawdzeniu swoich możliwości w druku nie zrażają się niczym, a drożność tego typu aktywności w otwartych ramionach wydawnictw utwierdza ich w życiowym powołaniu.
Z pewnością mnożenie koszmarów nie byłoby możliwe bez wspaniałości technicznych naszych czasów, a papka prądów artystycznych i duchowych niemożności nie dawałaby się tak łatwo pogodzić bez dzisiejszego stanu, w jakim znaleźliśmy się.
Kiedy Bogdan Baran w kompendium wiedzy o postmodernizmie diagnozuje Polskę jako brakujące ogniwo w pochodzie świata ku nowoczesności, ( (bo komunizm był najbardziej „post – ny”) Kazimiera Szczuka ogłasza pojawienie się gwiazd literatury, które właśnie tę nowoczesność nam oferują.
I nie są to nazwiska zwykłej produkcji humorystycznej i rozrywkowej – nurtu towarzyszącego literaturze wysokiej od czasów Gutenberga – ale zostają mianowane i namaszczone w niepojętym i niezrozumiałym ich wyznaczeniu.
Agnieszka Drotkiewicz, wykonująca śmiało dziennikarski zawód współtwórcy młodzieżowej „Lampy”, gdzie sprawnie z koleżanką przeprowadza różnorakie wywiady – a jako osoba wykształcona, robi to profesjonalnie – musi niestety zaistnieć też jako artystka.
I tym sposobem mamy to samo, co jej debiut sprzed trzech lat, a jak u każdego starzejącego się człowieka, szczeniackość bez dojrzałości może przerodzić się jedynie w bezwstyd.
Ponieważ młodzi ludzie nie mają czasu na pisanie bo muszą jeszcze równolegle sprostać społecznemu warunkowi zdobycia stopni naukowych na kilku uczelniach, ślady lektur są dobrym wypełniaczem książek, mających jakoby wprowadzać dystans, mówienie na stronie, czy komentować pośrednio zawartość merytoryczną.
Efekt przypomina posiadacza profesjonalnych farb, który nie potrafiąc zamienić ich na barwne płótno, pokazuje je jedynie w postaci tubek, nawet nie otworzywszy.
Eksperymenty słowne nie dążą więc do porozumienia się z czytelnikiem, a jedynie pozostają na poziomie popisu. Toteż wszystko brzmi niewiarygodnie nawet, jeśli prawdopodobieństwo postaci jest możliwe.
Rysunek psychologiczny bohaterów literackiego utworu pisarki – gatunkowo nigdzie nie przynależny zgodnie z postmodernistyczną receptą – jeśli ma odpowiedniki w żyjących ludziach, to zostali przez autorkę unicestwieni po obu stronach: na kartach książki i jednocześnie zniweczona została ich realna rzekomość.
I nie leży to niestety w twórczym przetworzeniu, co recenzenci nazywają kolażem. Główna inspiratorka twórczości Drotkiewicz, Elfride Jelinek, której lektura w nadmiarze polskiej pisarce wyraźnie zaszkodziła, pisze teraz rzeczywiście napastliwe społeczne parodie (fragmenty tegorocznych, spolszczonych „Pożądań” w sieciowej Czytelni Onetu), ale do tego potrzeba dojrzałości i przeżycia.
„Pianistka” była przecież autobiograficzna. Pisarka tak młoda nie powinna zabierać się za sprawy jej teraz mentalnie niedostępne, a fantazja i domniemanie, oczytanie, są niewiarygodne w sięganiu do spraw, po które nie ma żadnego powodu sięgać.
Pisarz najczęściej pisze by to, co doświadczył za życia, go nie zatruło.
Niepojęte jest więc, dlaczego panienka z dobrego domu, jaką jest Agnieszka Drotkiewicz, infekuje się i katuje szpitalną perwersją stosunków płciowych białego personelu czy wulgarnością konkubinatu kobiet dojrzałych.
Cokolwiek można napisać na obronę tego niepotrzebnego nikomu pisania, sprowadzi się jedynie do wprawek i przymiarek, więc można ewentualnie zalecić wszystkim, którzy dowiedziawszy się tym sposobem, jak pisać nie należy, zaoszczędzą sobie czasu i łez.
Można się jeszcze zastanowić nad zasadnością wszystkich środków formalnych, z których powieść postmodernistyczna jest złożona i które podręczniki z historii literatury w słupku wymieniają.
Wszelkie katalogi, porady, przysłowia, rymowanki (nawiązania do Masłowskiej), nużące najwytrwalszego czytelnika kalambury i przysłowia, wytarte słowne klisze każą wątpić, by pitraszenie w ten sposób literackiej potrawy dawały komukolwiek satysfakcję.
I, jeśli nawet pisarz nie znajduje w tym upodobania, to kto?
Postmodernizm, jak każdy prąd artystyczny, wydał i wyda arcydzieła, które nie powstały z powodu przynależności, ale wspólnoty duchowej pokolenia chwytającego z powietrza te same fluidy.
Szkoda, że pokusa młodych talentów wchodzących na wydawnicze rynki, by być nowoczesnym, alienuje i bezpowrotnie odcina się od własnego, niepowtarzalnego śladu twórczego istnienia czasów, w których przyszło im żyć.
Porzucając swoje obowiązki zamysłu nad zagadką życia na rzecz gotowych diagnoz – czyli opisów seriali telewizyjnych i nabijania się z nich, a więc spraw błahych i przemijających – artysta nie staje się oskarżycielem świata, co swoim zniesmaczeniem co krok sugeruje, ale jego chichrającą się częścią, bez której może byłby on lepszy.
17 maja 07:08, przez Jacek
Właśnie wróciliśmy z prawie rocznej wyprawy jachtem, a Ty mi karzesz czytać i to dwukrotnie, bo podobno po pierwszym czytaniu nie wolno się wypowiadać! Więc tak pospiesznie, zanim ochłonę: na końcu są testy psychologiczne chyba sugerujące, że postacie z nich powstały, z odpowiedzi na pytania, zależnie jak się odpowie, taka będzie osoba, występująca w książce. A więc przypadek, nieistotność, wręcz niefrasobliowość do literackiego, powołanego przez autora miotu. Sugeruje na początku motto z Simone de Beauvoir: Ja nie stworzyłem świata. Ale stwarzam go na nowo z każdą chwilą mego istnienia. I to wszystko, dla mnie jest tak, jak gdyby to, co się zdarzyło w świecie, zdarzyło się przeze mnie. Więc przymus ich stworzenia, urodzenia przez autora jednak misyjny i demiurgiczny, pytanie tylko, co jest wcześniejsze: książki, które jak dusze, pchają się na świat, czy potrzeba macierzyństwa. Rola czytelnika na razie nie jest sprecyzowana, mimo, że jak piszesz, odniesień „na stronie”, czy puszczania oka, jest bardzo dużo. Czytelnik zyskuje porady, przyznam się, nawet w tak ekstremalnych warunkach naszej morskiej wyprawy, gdzie było nas dużo i płciowo po połowie, to nie mogły by mieć zastosowania. A wiec autorka wymyśliła komplet wraz z potrzebami.
Np. kosmetyczne: Najlepsze są domowe sposoby: przecieranie twarzy moczem. Danuta wylicza zalety takiej terapii: oczywiście na wyniki trzeba poczekać, ale wytrwałość i dyscyplina procentują. Albo seksualne: Pamiętaj: najpierw flirt, dopiero potem pozycja kolankowo łokciowa. Lub ojcowskie: jadłeś z nią kolację w restauracji, aż tu nagle oznajmia ci, że jest z tobą w ciąży. Ten flash back nie jest miłym wspomnieniem. Wygarnąłeś jej to, co wszyscy faceci świata pragnęliby powiedzieć swoim ciężarnym kobietom: marzę tylko o tym, żebyśmy się rozeszli. Wynoś się, trzymaj się ode mnie z daleka, ułóż sobie życie, póki jeszcze jesteś ładna.. Praktyczne: Rajstopy ceruje się przed praniem, żeby dziury się nie powiększyły, dlatego rajstopy śmierdzą.
17 maja 00:41, przez Patryk
Jest człowiek nicością (albo niczym?) jeśli chce taki być. Wady charakteru to wady charakteru, efekt słabej woli, ale przecież niektórym się udaje. To nie jest kwestia nicości, a pokory. A to, że różne projekty rozbijają się o ambicje? Najpierw należałoby zacząć przyjaźń, a potem przeć dalej. Do tego trzeba mądrości, a nie talentu literackiego. A mówienie, że Polak ma rozdęte genetycznie ego, czy że w Polsce jest niemal piekło (w odróżnieniu od rajskiej Kalifornii) – to tylko kwestia subiektywnego patrzenia na świat. Dla jednego Stany to raj, dla innego – plastikowy świat. Tylko mieszkając w Polsce nie muszę nosić tego dziwnego ciężaru. Ja Polski nie idealizuję, ja potrzebuję jej raczej jak pożywienia.