Tomasz Konecki, Andrzej Saramonowicz „Testosteron”

Czytam w Gazecie Wyborczej, że bałwochwalcze recenzje z filmów polskich pisane są anonimowo i rozsyłane w sieciową przestrzeń, co nie ma nic wspólnego z ich wysoką jakością, którą opiewają.
Całe szczęście „Testosteron” zobaczyłam z całkowitym usatysfakcjonowaniem i chętnie daję tu swoje nazwisko w pełnej aprobacie dla polskiego filmu.
Dawno nie przydarzyło mi się coś podobnego.

Reżyser nosił się nawet z zamiarem umieszczenia tematu filmu w gatunku poważnym, ale na całe szczęście zmienił zamiar i sala kinowa zarykuje się ze śmiechu.
Skrzyżowanie Woody Allana z Monty Pythonem czyli doskonałe literacko dialogi możliwe są zapewne dzięki sfilmowaniu pierwotnej sztuki teatralnej autorstwa scenarzysty.

Czytelnie skomplikowana chronologia wypadków miłosnych kilku bohaterów, bezbłędnie zagranych (jak jest dobry scenariusz to wszystko w filmie się dostosowuje) w trakcie ich przebiegu, otwiera nowe, łączące się epizody.
Ta szufladkowa kompozycja, przypominająca arcydzieło Jana Potockiego – „Rękopis znaleziony w Saragossie”, daje widzowi dodatkową satysfakcję zrozumienia fabuły, co jak wiadomo, w polskim filmie jest rzadkie. Oszczędzono mu też sceny sikania, natomiast bardzo śmieszna aluzja do takich scen (obowiązkowych w każdym polskim filmie) jest w bezskutecznym poszukiwaniu toalety lokalu – gdzie brat jego właściciela trzyma dzieła plastyczne, czyli instalacje – w tym wypadku labirynt hydraulicznych rurek.
Również brak scen miłości fizycznej, mimo podstawowego tematu filmu, podnosi jego jakość, a nieczytelne migawki seksualnej gimnastyki są dodatkowym źródłem śmiechu.

Aluzji do światowego kina jest bardzo dużo (np. taniec wokół jeziora – do Felliniego), wszystko z należytym dystansem i ironią najwyższej próby, łączone z ordynarnym językiem potocznym, z zachowaniem jego aktualności i jędrności.
Po masakrze przypadkowego sprawcy niesfinalizowanego ślubu kościelnego, którego zerwanie miało być marketingowym skandalem dla większej sprzedaży płyt piosenkarki, przenosi się do weselnego stołu, gdzie niczym w „Dekameronie”, rozważa się przyczyny i skutki erotycznych związków.
Wbrew konwencji i absurdom, debata jest nadzwyczaj poważna i stawia fundamentalne pytania rozpięte między zwierzęcą, a duchową naturą seksualności.

Ten pro męski film, jeszcze nikle opierający się dzisiejszym poglądom feministycznym, kwestionuje nie tylko wierność kobiecych partnerek, ale wręcz udawadnia, że ich poligamia powoduje nieustanne, męskie nienasycenie, powodujące nieszczęścia, czyli niefrasobliwe stwarzanie osobników opętanych zapładnianiem.

Smutna noc biesiadujących przy poronionym weselu, (znowu aluzja do Wesela Wyspiańskiego i Ślubu Gombrowicza) – jest filozoficzną rozprawką o naturze człowieka uwolnionej na czas dyskusji od społecznych i historycznych uwarunkowań.
Tak pokazany problem niemożności współistnienia płci, astronomicznych problemów człowieka od początku dziejów, możliwy jest jednak dzięki wyrazistym, z krwi i kości postaciom.
Osią rozmawiających jest pięćdziesięcioletni ojciec, sprawca wielu ciąż, wydziedziczony Grek, (czyli znowu aluzja i trop platoński), powielający w synach swój problem, który wraz z uczestnikami rozmów i opowiastkami biesiadników, próbuje pojąć zagadkę męskich hormonów.

I najcenniejszy jest ton wspólnej rozwagi, wspólnego problemu, bezradności, przynależności do człowieczego gatunku, pokory wobec okrucieństw natury bez obwiniania za to bliźniego.

Oczywiście, nikt niczego nie pojmie, nie opanuje i nie okiełza, a wszyscy spotkają się ponownie na kolejnym obrzędzie zaślubin.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na Tomasz Konecki, Andrzej Saramonowicz „Testosteron”

  1. Ania pisze:

    21 maja 01:54, przez Ania
    Nie widziałam filmu, ale czytam same dobre recenzje na http://www.filmweb.pl i to podpisane. I tam się zdaje się wypowiada Starowicz.

  2. Ewa pisze:

    21 maja 06:37, przez Ewa
    Do > Przechodnia: a ja chciałam sobie przekleić z Polskiej Bibloteki Sieciowej „Listy do brata” Van Gogha. Opasłe, ale jak coś piszę to mam cytaty. Ale inne pozycje są niesamowite :

    Zacjusz Szymon: “Ode dicolos distrophos de anunciatione, conceptione & nativitate Jesu Christi : carmine Saphico pentametro & adonio dimetro concinata &c”

    Kto tego potrzebyje? Jakaś wąska grupa naukowców, która pewnie tam wcale nie zagląda, korzystając z fachowych, specjalistycznych bibliotek. I jak forma?

  3. Przechodzień pisze:

    21 maja 08:30, przez Przechodzień
    Weźmy choćby ten przykład z “Listami do brata”. Brak informacji jakichkolwiek o książce. Z porównań wynika, że to tłumaczenie Guze i Chełkowskiego, ale jakie wydanie? Pominięto wstęp, brak przypisów. Niechlujstwo, szkoda gadać…

  4. Jacek pisze:

    21 maja 15:25, przez Jacek
    Też nie widziałem „Testosteronu”, natomiast oglądałem „Rozpustnika”. Nie wiadomo, dlaczego zmieniono nazwę, gdyż film miał jednak ambicję pokazania idei libertynizmu, chociażby w zrobieniu z egzaltowanej aktorki teatru królewskiego prawdziwej artystki. To były przecież główne założenia libertynizmu: zerwać z wychowaniem kobiet na rzecz ich samostanowienia. Kobiety, według Laclosa, po czterdziestce, wskutek niepotrzebności ich uwodzicielskich ról, potwornieją i nikczemnieją. W filmie pokazany był ledwo zipiący Depp (syfilis), który zdumiewa się nad swoim tworem, czyli artystką teatru, która nie pragnie małżeństwa, a scenicznej sławy. Ale to chyba jedyny pozytywny aspekt działalności poety pokazany klarownie w filmie, reszta była dość mętna: palenie rysunków pornograficznych przez dewocyjną matkę, czy fragment obscenicznej sztuki na część króla – to chyba te komercyjne działania, by film był możliwie dla wszystkich.

  5. Ewa pisze:

    21 maja 15:58, przez Ewa
    Zestawiając te dwa filmy, bardzo odległe, ale mówiące o sprawach płci, można coś wspólnego wydobyć. W pierwszym bohaterem była Natura, a w drugim Prawo. Trzy wieki wcześniej zdaje się podobny stan jak teraz po Nietzschem. Atak na chrześcijaństwo, na obyczajowość, wyzwolenie z formy małżeństwa. Teraz można wyleczyć syfilis, nie trzeba umierać mając 33 lata, jak John Wilmot. Polski film zachowywał jeszcze utarte formy, ale to już tak wszystko na niby. Pusty ślub, niepewność partnerów, rozmnażanie się w dalszym ciągu przypadkowe i jako efekt uboczny. A z drugiej strony świadomy arystokrata walczący o bezgraniczną wolność kosztem więzienia i chorób, nie mieszczący się w środowisku, epoce. Zniesmaczony, wspierający monarchię dla wewnętrznej zgody, wolny od zobowiązań i zewnętrznych nacisków.

  6. Jacek pisze:

    21 maja 16:22, przez Jacek
    W „Rozpustniku” libertyn chce jedynie transgresji, a nie zniesienia Prawa, w odróżnieniu od de Sade’a, który chce jego bezwzględnego obalenia. Jest przyjacielem Króla i mimo, że go potępia napisaniem obrazoburczej sztuki, to jednak w końcowej mowie go wspiera. Cały czas jest poza układem, podczas gdy wszyscy tkwią w środku: ulica, dwór, żona, matka. Bawi się przekraczaniem dozwolonych zachowań.

  7. Ewa pisze:

    21 maja 16:37, przez Ewa
    W „Testosteronie” wszyscy uwikłani są w Naturę i nie potrafią się od niej uwolnić. Mimo, że są wykształceni i inteligentni, są bezradni wobec sytuacji, których ani nie zamierzają przekraczać, ani nie są w mocy ich zrozumieć. Żyją zniewoleni w świecie pożądania, gdzie, jak kiedyś w filmie bohater Woody Alana powiedział, że o seksie myśli się, co trzy minuty. I tam już nie chodzi o wolność jednostkową, jedynie o niwelację nienasycenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *