Nie mamy tej klasy polskich intelektualistów. Furedi opuścił swoją ojczyznę mając 8 lat i może właśnie dziecięce doświadczenie wkroczenia wojsk radzieckich w 1956 na Węgry wzmogło jego czujność.
Nie na darmo Frank Furedi powołuje się na Hannę Arendt, która przecież w o wiele dramatyczniejszej opresji dla ducha i wiedzy stała niezmiennie na straży wartości. Można książkę – jak oceniają ją media – „pamflet” czytać z goryczą. Ale trudno zaprzeczyć zasadności pisania takich książek i zawartego w nich sprzeciwu, który jest obowiązkiem w każdych, nawet wydawałoby się „straconych” czasach.
Furedi właściwie wymienia bolączki współczesnego świata ogólnie znane i wydające się oczywistością. Powszechne narzekania na telewizję i kulturę masową są jakimś już rytualnym utyskiwaniem szczególnie artystów, którzy swój nikły sukces artystyczny próbują niezmiennie tłumaczyć zjawiskiem socjologicznym. Postmodernizm, który zdawał się wolnościowym kierunkiem obiecującym odświeżenie starych form przybrał jak w epokach przełomu, manierystycznych przerostów formy nad treścią. Furedi cytuje Hannę Arendt, która, wymienia „masową rozrywkę żerującą na wytworach kultury” należących do zjawiska bezpowrotnie degradującego świat ducha:
“Nie jest to zatem dezintegracja, lecz destrukcja, a ludzie aktywnie uczestniczący w tym procesie to nie kompozytorzy z Tin Pan Alley, lecz specjalny typ intelektualistów, zawsze świetnie oczytanych i au courant, których jedyna funkcja polega na organizowaniu, popularyzowaniu i przekształcaniu wytworów kultury po to, by wmówić masom, że Hamlet potrafi być równie zabawny jak My Fair Lady, a przy tym może być i trochę pouczający. Istnieje znaczna liczba wielkich, dawnych autorów, którzy przetrwali stulecia zapomnienia i lekceważenia. Należy jednak wątpić, czy zdołaliby przetrwać „rozrywkową” wersję tego, co mieli do powiedzenia.”
Słowa te wymierzone są w moim pojęciu właśnie w artystów i w ich swobodę twórczą którzy w poszukiwaniu nowych dróg wypowiedzi odpowiednich do czasów w których przyszło im żyć źle zrozumieli przesłanie Marcela Duchampa.
Ale Furedi apeluje o dyscyplinę przede wszystkim w edukacji i w strukturach utrzymujących dzisiejszą wiedzę w bibliotekach, księgarniach i środkach przekazu. To, że dzisiejszy, niekoniecznie intelektualista, ale nawet tzw. człowiek inteligentny nie sprzeciwia się, wręcz przeciwnie, wspiera swoimi pieniędzmi i aprobatą żenujące zjawiska kulturalne w imię źle pojętej moralności, jest u Furediego nie tylko stwierdzeniem faktu. Jest w książce wołanie w bardzo przystępnej formie do opamiętania. I nie tylko apeluje do intelektualistów, którzy niekoniecznie takie popularyzatorskie „pamflety” czytają. Książka apeluje do inteligentnego czytelnika, zwraca uwagę na wartości podstawowe, niezmienne w przechodzących po sobie epokach. I ta niezmienność nie jest w kategoriach wiary. Nieprawdą jest, że coś nas zwalnia, i czegoś już robić nie trzeba, lub że się nie da. Konformizm był zawsze, był zawsze relatywizm, populizm i zdumiewające są właśnie głosy o niemożności działań w zalewie miernot i wyborów najgorszych osobników społecznej hodowli. Zawsze była presja materialna, zawsze był dwór i mecenat. Dzisiejsze czasy umożliwiły technologicznie orwellowskie spełnienie, ale przecież nawet u Orwella można było się wyłamać z presji i zewnętrznych nacisków. Intelektualista, człowiek kochający wiedzę w sensie sokratejskim, będzie zawsze zabiegał o obiekt swego pożądania.
„Pozornie życie umysłowe rzadko wydawało się zdrowsze niż dziś. W ciągu ostatnich dziesięciu lal zaroiło się od czasopism, rubryk gazetowych i stron internetowych poświęconych dokonaniom naukowców, wydawców i pisarzy. W college’ach i miastach uniwersyteckich w całej Ameryce rozkwitają zarówno tradycyjne, jak i supernowoczesne formy życia kulturalnego. Odczyty, debaty, slamy poetyckie idą w tysiące. Nawet po college’u życie umysłowe wciąż trwa.” – pisze Furedi.
Nie wierzę, że organizując prowincjonalny konkurs poetycki trzeba ulegać. Nie wierzę, że na małej przestrzeni internetowego bloga nie da się stać na straży tego, w co się wierzy i co się chce ocalić.
Zawsze o wartości się walczyło. Nigdy nie były one dane, zawsze były zagrożone. O tym są wszystkie baśnie, od zarania ludzkości. Zawsze byli Rycerze i były Smoki.
I niewinność dziecka, którą się chroniło, by nie uległo zepsuciu.
Książka Furediego, krok po kroku odsłaniająca zagrożenia płynące z braku oporu intelektualistów wystawia im rachunek, którego płacić nie chcą. Przyjemność bycia intelektualistą jest też przecież i zobowiązaniem. Pytanie, czy intelektualiści pod presją urzędniczej martwej i głupiej machiny jeszcze istnieją i mimo swojego wygnania na banicję społeczną wskutek rewolucyjnych i kontrowersyjnych poglądów, które powinni głosić, funkcjonują, można odpowiedzieć optymistycznie: tak!
Jest Furedi, pisze książkę popularną dla mas i dla nas. Nie uświadczysz Furediego w Polsce. Nie uświadczysz ani jednego takiego głosu w gazetach. Dawniej np. w „Tygodniku Powszechnym” rolę taką pełnił pisząc felietony Kisiel. Dzisiaj nie ma Kisiela, jest tam natomiast w zamian banda urzędników, zachwyconych polską poezją współczesną.
Usunięte komentarze:
Komentarze pod tym wątkiem na prośbę właściciela Portalu Plezantropia zostały usunięte.
Serdeczne pozdrowienia i niemniej serdeczne:
Dziękuję!
Ewo,
napisałaś “Jest Furedi, pisze książkę popularną dla mas i dla nas. Nie uświadczysz Furediego w Polsce. (…)
Nie zgadzam się. Bo i cóż ten cytowany wers oznacza? Że niby u nas, w Polsce nikt nie pisze dla “mas”? Wolne żarty! Najnowsza “Furedi dla mas” to Dorota Masłowska zaś liczba jej poprzedników idzie w tysiące; prawie wszyscy pisali “dla mas” kierując się oczekiwaniem (zapotrzebowaniem) Czytelnika i nie mogąc zaoferować niczego innego. Nie, to nie jest kwestia do jakiejkolwiek polemiki – od 1945 roku każdy polski autor (za wyjątkiem Konwickiego, Głowackiego i Nowakowskiego (Marka) oraz kilkunastu innych) pisał tym samym “żeromskim” stylem i (mniej więcej) o tym samym, że jakaś Panna Helenka z Panem Edwardem albo “pamiętasz była jesień”, “a Mała Rywka w gettcie…” lub “u nas, na Kresach…”.
Takich “Furedich” jest-ci u nas dostatek po kokardę.
Pozdrawiam serdecznie,
sławek
Ależ nie Sławku, to chodziło o takiego popularyzatora intelektualistę, a nie pisarza. O taką osobowość w bardzo dobrym gatunku, przystępnego, mówiącego klarownie i przekonywująco, ale nie demagoga i nienawiedzonego sekciarza. I takiego kogoś miałam na myśli, nie żadnego pisarza, czy artystę. Tylko strażnika wartości dla mas, w pozytywnym pojęciu. Dla masy studentów, polskiej inteligencji, nie dla wysublimowanych elit intelektualnych.
Sławku, ja tę książkę miałam z biblioteki, wydana jest w popularnej serii i może znajdziesz. Wróćmy do dyskusji za tydzień. Muszę pojechać na wieś i nie mam tam Internetu, nasze dzisiejsze próby wykupienia do komórki karty skończyły się niepowodzeniem. Więc jeśli zechcesz, to porozmawiamy za tydzień.
Dzięki za wszystko!
Ewo!
Zatem poczekam do Twojego powrotu, bo pokręciłem albo niezupełnie pojąłem Twoją myśl. Durno mi teraz 🙂
Pozdrawiam staropolskim
Świeżych Warzyw!
sławek
Tak na przednówku, to jarzyn jeszcze nie ma. Zabrałam mrożonki z hipermarketu, 3zł 50 groszy za kilogram i na tydzień taki kilogram starczył. Więc w pewnym sensie Twoje staropolskie życzenia się spełniły.
Przeczytałam jeszcze raz książkę Furediego, bałam się, że coś pokręciłam.
Na YouTube jest cieleśnie Furedi, to bardzo przystojny mężczyzna. Ma bardzo duże powodzenie na Zachodzie. Chyba jest tak popularny i uwielbiany jak Slavoj Žižek
Wracając do konfliktu na Plezantropiach, to ja zawsze zaneguję wartości, które dla naszego pokolenia były pozorne. Zaneguję poniedziałkowy teatr telewizji. Zaneguję totalnie wszystko, czym się szczycono, chwalono i chlubiono, co było towarem eksportowym, jak szkoła plakatu polskiego, jak Abakanowicz, jak Beksiński. Zaneguję Głowackiego. Czytałeś Głowackiego „Nie opowiadajcie bajek o piciu za PRL” w GW?
I teraz mamy nowe czasy i wszystko się przeplata i uważam, że brak tej negacji jest właśnie degradacją tego wschodzącego.
Furedi, to krytyk skutków powierzchownej edukacji społeczeństw sytych. Myśmy w Polsce nie byli nigdy syci. Nie byliśmy nigdy przesyceni tym, co się upomina Frank Furedi.
Dziędobry!
Przeczytałem Furediego od A do Z. Zrozumiałem to, co chciałaś powiedzieć i
zgadzam się z Twoim nostalgicznym “Nie uświadczysz Furediego w Polsce. Nie uświadczysz ani jednego takiego głosu w gazetach.” Ano – kogoś takiego nie uświadczysz!
A propos innego konia; napisałaś: “Zaneguję totalnie wszystko, czym się szczycono, chwalono i chlubiono (…)”
A po co? A z jakich pobudek, bo przecież nie intelektualnych? Jako wyraz protestu dla protestu; kontestowania w czambuł Głowackiego, Beksińskiego, PGR-ów, jakości majtek, Konwickiego, przemówień Gierka, abakanów Abakanowicz i gry K.K. Kulki? Obłęd programowy czy program obłędu? 🙂 Jasne – żart! Mam na myśli moje słowa o obłędzie, ofkors, bo Twoje o totalnej negacji budzą we mnie zdumienie. Umiarkowane.
Pozdrawiam naj!
sławek
Dlaczego Sławku obłęd? Co ma do tego stan psychiczny? Przecież ja prowadzę blog artystyczny, a nie polityczny, ani gospodarczy, czy prawniczy. Mnie interesuje tylko to, co ja przeżyłam od lat pięćdziesiątych do dzisiaj, jak to na mnie wpłynęło, jak ukształtowało. Jaki miałam zakres wolności wewnętrznej, co pozwolono mi czytać, oglądać, o czym wiedzieć. Co liderzy, wypromowani przez mecenat państwowy mi dali, jak mnie ukształtowali, jaką strawę mi zafundowali przez pół wieku przebywania w pozamykanym granicami kraju. Uważam, że elity, które miały dostęp do zachodnich wydawnictw, swobodną możliwość podróżowania po świecie, nie dały mi tego co mogły dać. Mało tego. Zmarnowały wszystko, pozostawiły w Polsce pokoleniu naszych dzieci spustoszenie kulturalne i duchowe. To nie nasze polskie dziurawe szosy są świadectwem zmarnowania, ale Ci młodzi, zapyziali, zachwyceni sobą literaci, ich gombrowiczowska pupa i gęba, których mamy w spadku po tych intelektualnych potworach minionej epoki.
Tylko tyle. To jest mój żal i resentyment, który ja na moim blogu będę się starała wyrażać wszelkimi dostępnymi mi środkami.
Więc mój sprzeciw jest z pobudek intelektualnych. Ale przede wszystkim jest moją głęboką wewnętrzną osobistą potrzebą, a nie misją i programem. Wiesz, myśmy w „Kulturze”, jak Janusz Głowacki pisał felietony, to modli się do niego, jaki to rewolucjonista, jak to wszystko odważnie wywala!.. Ech.
Ewo!
Rozumiem poczucie żalu do tych, którzy za PRL-owskie pieniądze jeździli po świecie, publikowali, kręcili filmy, malowali obrazy, publikowali powieści i wiersze; tworzyli plakaty, “abakany”, instalacje etc.
Masz poczucie żalu – Twoja, ofkors, sprawa ale gdyby oni tego NIE tworzyli, to KTO tworzyłby na obszarze Polski PRL-owskiej cokolwiek? O czym dzisiaj pisałabyś na tym blogu?
Napisałaś “Uważam, że elity, które miały dostęp do zachodnich wydawnictw, swobodną możliwość podróżowania po świecie, nie dały mi tego co mogły dać.” A co miały Ci dać? Jakąś “prawdę”? Prawdę czego lub o czym, czego sama nie widziałaś?
Oczywiście, jako że jest to Twój blog a ja tu li tylko gość, więc nie atakuję ani podważam tylko pytam, bo mnie zdumiewają przeróżne twierdzenia w Polsce lat ostatnich, jak np. owe kretyńskie ataki na Wisławę Szymborską; chyba jedyną od lat poetkę, która nie dostała Nobla z powodów politycznych i (pewnie dlatego) zawrzało pod kociołkami ze smołą w Polskim Piekiełku. Ja tam prosty człek jestem i szukam w sztuce odwołań do człowieczeństwa, do pierwocin aktu tworzenia a żale i biadania nad czasem minionym…? Cóż, każdy ma swoje koszmary, niekoniecznie zbieżne z koszmarami innych.
Pozdrawiam serdecznie,
sławek
Sławku, ja tu nie reprezentuję swojego małego, ciasnego, pełnego nienawiści świata niespełnionej artystki, jak chętnie byś tu napisał, tylko się hamujesz, bo Tobie nie wypada. Nie prowadzę tego bloga dlatego, że, jak piszesz, żalę się, bo mnie skrzywdzono indywidualnie.
Ja Ci nie zabraniam myśleć o mnie i o moim blogu tego, co Ci się żywnie podoba, ani tu o tym, co tutaj, piszę, komentować.
Jednak trudno mi nie dokonać porównań Twojej retoryki z perswazją intelektualnej lewicy, która natychmiast się przefarbowała i sofistycznie dyskredytuje wysiłki IPN i wszystkich, którzy dzisiaj heroicznie próbują coś wyjaśnić i oddać sprawiedliwość historii. Do tej retoryki należy nagminne zastraszanie i wmawianie świadkom epoki kłamstw i podważanie naturalnych, ludzkich pobudek, z których Ty robisz jakiś mały interesik.
Staram się na swoim blogu dać świadectwo jednostkowego doświadczenia tych czasów.
Ewo,
wybacz ale ocena jaką mi tu wystawiasz jest i nie słuszna i bezsensowna. Zapytałem tylko skąd ta chęć zanegowania wszelkich wartości twórców z czasów PRL a Ty przypisujesz mi jakieś “interesiki”, podejrzane zamiary; koligacenie mnie z IPN-ami i komunistami. Nie wiem, co zrobiłaś dla Polski, żeby nie rządziły w niej ciemne i sprzedajne siły bolszewii, bo ja zrobiłem na tyle dużo, żeby poczuć się do syta przez Ciebie obrażonym. Pytam o sztukę, dostaję kopa politycznym buciorem rodem z PiS-owskiej stajni. I żebym chociaż był w PO!
Pozdrawiam ze smutkiem
sławek
O jaką sztukę Sławku, jaką sztukę.
Napisałam tylko o sposobie załatwiania dyskutantów, to są wszystko bardzo proste mechanizmy stosowane w poprzedniej epoce w glorii prawa, a raczej bezprawia. Nigdy i nigdzie nie napisałam, kim jesteś i kim byłeś. Oprócz sieciowych informacji nic o Tobie nie wiem i nie mam zupełnie powodów Ciebie obrażać.
Polecam teksty Piotra Skórzyńskiego
> Rondo
Dziękuję!
Napiszę tutaj o książce „Na obraz i podobieństwo : paradygmat materializmu” Piotra Skórzyńskiego, ale po wakacjach, bo w sierpniu zamykam blog i już nie zdążę.
A tak na marginesie, to dziwne, jak taki dobry człowiek mógł popełnić samobójstwo zostawiając na 3 dni psa, który pilnował zwłok i plecaka Skórzyńskiego.
Może go, co byłoby zupełnie naturalne, zabito.
Ewo, przeczytaj jego publikacje na temat pisarzy XX wieku. Gdybyż w końcu znalazł się chętny i odważny, by wydać INTELEKTUALNĄ HISTORIĘ ZIMNEJ WOJNY…
… Co do psa, po prostu poszedł za właścicielem i czekał, aż sprawa się wyjaśni.
Ewo zapewne znana jest Ci jedna z niewielu ( a wg mnie jedyna) warta uwagi książka napisana w (i o) tamtych czasach” , czyli ŻYCIE TOWARZYSKIE I UCZUCIOWE Tyrmanda. Wydana w latach 90-ch i zdeprecjonowana przez p.c -krytyków, jako “nieaktualna”. Jakże pięknie by nam się żyło i tworzyło, gdyby istotnie straciła na aktualności…
Pozostaje z uznaniem i szacunkiem
rondo
bardzo Ci Rondo jestem wdzięczna, że zwróciłaś komentarzem uwagę tutaj na Piotra Skórzyńskiego.
Ja w osiemdziesiątym ubiegłego wieku urodziłam drugie dziecko, po sierpniowej „Solidarności” „ dostaliśmy nagle przydział mieszkania, na które czekaliśmy kilkanaście lat już z dwójką dzieci. Wiesz, ja właściwie wtedy tylko walczyłam o byt i o przetwanie i ja teraz w Sieci czytam, że te wiktuały magazynowali w wojskowych magazynach albo topili w jeziorach. A myśmy musieli przecieś dla dzieci to wszystko mieć. I ja właściwie nic nie wiem. Te podziemne bibuły na Śląsku które mam tutaj w domu zarchiwizowane, to to były bardzo doraźne instrukcje jedynie lokalnych działaczy, nie wiedzieliśmy, co się tak naprawdę dzieje. W sumie konspiracja u nas była tak zakonspirowana, że taki szczery i rozgadany człowiek jak ja nie miał zupełnie szans wejść w cokolwiek, bo też i ludzie wtedy przecież traktowali to czysto formalnie, a nie ideowo. Tak naprawdę chyba nikt nie wierzył, że to trwałe zmiany. Miałam do opozycyjnych materiałów słaby dostęp, brat na uczelni jako alpinista mi tam trochę przynosił, ale jak zginął, to już nie mieliśmy żadnych źródeł.
Szukam tych tekstów, które mi poleciłaś i czytam teraz o Miłoszu w Sieci. Ta książka, którą wymieniłam, mam, jedyną, będę tu na moim blogu ją omawiać.
A wiesz, Tyrmanda to faktycznie przeczytałam zaraz, jak się ukazała i były głosy, że to dziennik retuszowany, już na emigracji pisany po wszystkim. Zupełnie nie widziałam w tym zarzutu, przecież wypowiedź artystyczna to wypowiedż, nieważne, kiedy wypowiedziana.
Wiesz, ja to czytałam w szpitalu, w którym się znalazłam po kolejnym odpalantowaniu mnie z życia społecznego i dla mnie to były relacje poprzez tę moją osobistą krzywdę.
Tyrmand w „Dzienniku” opisywał mechanizmy rządzące życiem artystycznym. Dla mnie to było wszystko sprawy w dalszym ciągu ważne i gorące, ponieważ moje życie uciekało, a ja do niczego nie mogłam się dobić. „Dziennik” ujawniał pewne społeczne blokady i zawsze odbiorca ma wtedy pewną satysfakcję, że to nie on zawinił i nie on spieprzył sobie życie przez własną nieudolność.
Ale wracając do Piotra Skórzyńskiego, to to jest bardziej polityk i dziennikarz. A mnie interesują artyści. Ja nie mam pojęcia o polityce. Przeczytałam właśnie tekst Skórzyńskiego o Miłoszu, gdzie obwinia go o nienawiść do Polski.
Ja też mam duże obrzydzenie do tego kraju, nic na to nie poradzę. Ja nie pojmuję, dlaczego artysta musi kochać swój kraj. To jakiś psi obowiązek? Przecież artysta musi być krytyczny, w tym sensie pojmuję obowiązki artysty wobec własnego kraju. Podoba mi się postawa Bernharda i Jelinek względem Austrii.
Ewo.
P.S. nie był politykiem i nie był dziennikarzem, ale mniejsza. Wg mnie rzecz nie w tym by “kochać ojczyznę, lub nie” ale by pisać prawdę o ile nie piszemy fantasmagorii. Vide Kosiński (MALOWANY PTAK _ CZARNY PTASIOR) i jego oficjalne biografie, oraz wywiady z nim.
DZIENNIK 1954 Tyrmanda to zupełnie inna książka od ŻYCIA…. DZIENNIK pisał na bieżąco.
Nic nie wiem o “topieniu jedzenia “, pamiętając jednak kartki.
Co do wolności artystów… wg mnie teraz są bardziej zniewoleni, niż za czasów stalinizmu. Gorzej,że obecnie nie zdają sobie z tego sprawy. Zniewoleni niedojrzałością, o której niegłupio pisze Cataluccio, polecam
Z poważaniem
rondo
Tak, masz rację, to tam Hłasko, jako zdaje się Mareczek, jest pokazany jako taki, który staje w drzwiach knajpy, olśniewający, wolny duch.
Tak, „Życie towarzyskie i uczuciowe”. Bo w „Dzienniku”, to żyje z nieletnią, z licealistką.
Henryk Grynberg też pisał o tych latach różne „życia”: „Życie codzienne i artystyczne”. Po latach wszystko się już miesza. Czytałam dwadzieścia lat temu z okładem. Ale wiem, o co Ci chodziło.
Że topili jedzenie, to też nie wiedziałam, dopiero z sieci. Podobno produkcja szła pełną parą i gdzieś te towary trzeba było dawać.
Nie, no nie! Absolutnie się nie zgadzam, że są zniewoleni jak za Stalina!
Tam była inna sytuacja, bo jak mój ojciec zdawał maturę przed wojną, to to była mimo wszystko porządna matura, wszyscy profesorowie mieli prawdziwe tytuły, to byli ludzie po uniwersytetach.
I chodzi tylko, o jakość nauczycieli. Za moich czasów powstały SN-y, coś okropnego, najsłabsi szli przed wojskiem i już w tym się rozsmakowali. I potem to takich nauczycieli nie dało się usunąć, bo mogli uczyć do śmierci. Takie liche osobowości uwielbiały te klimaty szkoły komunistycznej opartej na niekompetencji i terrorze. Przeliczywszy to na skalę kraju, to szkody społeczne nieobliczalne!
Ratunek dzisiaj tylko w samokształceniu. I to wszystko będzie wyleczone, tylko chodzi o to, by to robić. Jest Internet, jest dostęp nieograniczony praktycznie do wiedzy. I tani.
A chodziło Ci o robotę Joanny Siedleckiej? Nie wiem, ale ja uważam, że to pożyteczna praca. Siedlecka nie polubiła Kosińskiego jak się z nim spotkała i przecież takie rzeczy też nie powinny być hamowane. Przecież to literatura, to są różne spojrzenia, różne interakcje. To bardzo dobrze, że są takie różnorodności. Ja bardzo lubię i Jerzego Kosińskiego jako pisarza i Joannę Siedlecką jako biografkę.
Przeczytałam swego czasu jej wszystkie biografie, ona dużo szczegółów ocaliła, pamiętam jeszcze te odcinki w TP o Gombrowiczu.
Nie wiem, czy nie był politykiem. Czytałam przed chwilą Piotra Skórzyńskiego w sieci i pisze o Rokicie i Tusku. Pisze o Unii. To wymaga wiedzy politycznej. Nie pisał o Sasnalu, ani o Masłowskiej.
Ewo 🙂
Hłasko opisywał pewien wycinek rzeczywistości, zgoda. Poprzestawał na tym – i nie neguję wartości owych opisów. Środowisko inteligenckie go raczej nie interesowało. Odwrotnie Tyrmand, jako że w nim “uczestniczył” , starał się dociec przyczyn postępującej pauperyzacji tegoż. Nawiasem – spał z kim chciał , wątek romansowy tak w DZIENNIKU jak i w ŻYCIU…. jest marginalny.
Co do Kosińskiego – lubienie , czy nielubienie jest kwestią gustu. Problem leży w czym innym. Napisał MALOWANEGO PTAKA, który jest po prostu paszkwilancki. Pisarz rzecz jasna – może pisać , co chce. Ale gdy twierdzi, że to co napisał zdarzyło mu się NAPRAWDĘ – to już inna sprawa, zgodzisz się ze mną?
Siedlecka w CZARNYM PTASIORZE opisała fakty bez emocji, opierając się na dokumentach i relacjach świadków. Bez emocji- zaznaczam.
Co do zniewolenia artystów. “Za Stalina” stare kadry profesorskie, pisarze i artyści świadomie i – by tak to ująć – z przymrużeniem oka – pisali, malowali i rzeźbili “pomniki socrealizmu” . To zresztą potężny temat i trudny. Etap kolejny , czyli po 1956 zapewne jeszcze trudniejszy do analizowania i oceny, chociaż wielu uległych twórców, żyło sobie za PRL nie najgorzej. Jednak ich twórcze działania albo były zgodne z “linia władzy” albo eskapistyczne. Po tzw przemianach artyści mocno się pogubili. Bo jak t u działać bez opieki mecenatu? Jak zdobyć uznanie mecenasów, nie uciekając się do działań poza-artystycznych? Zachowując niezależność dłuuuugo można czekać na uznanie odbiorców.
Pisanie o polityce , to tylko odniesienie się do rzeczywistości a nie jak piszesz “bycie politykiem”, prawda?
Pozdrawiam rondo
Przywołałam Hłaskę, jako bohatera powieści „Życie towarzyskie i uczuciowe” wzorowanej na zdaje się autentycznej postaci Marka Hłaski. Głównym bohaterem tej powieści jest dziennikarz, pracuje z tygodniku, chodziło tam pamiętam o „Dookoła świata”. Tyrmand pokazywał, że nawet przy takich pokusach dało się żyć w zgodzie ze sobą mimo ogromnych kosztów i przykładem był właśnie Mareczek. Nie mam egzemplarza w domu i tak piszę z przypomnienia. Tyrmand był symbolem wolności, chociaż teraz, jak przyniosłam ostanio „Złego” na płycie i próbowałam to jeszcze raz czytać (słuchać), to to jest też właściwie socrealistyczny produkcyjniak.
A jadąc do Stanów i spotykając Kosińskiego, Siedlecka na wstępie napisała, że go ni trawi, że taka osobowość jej nie odpowiada i nic na to nie poradzi.
Trudno odmówić holocaustowemu dziecku traumy dzieciństwa, nawet, jeśli, jak piszesz, jest zmyślone. Pisarzowi wolno napisać wszystko i wolno mu fantazjować na temat źródeł swojej twórczości. To nie jest dokument, „ Malowany Ptak” jest surrealistyczną powieścią w moim odbiorze arcydziełem i wara od jakichkolwiek przymiarek do biografii autora, bo to nikomu potrzebne nie jest.
Polscy wieśniacy sportretowani w tej powieści są wiarygodni i nie jest to żaden paszkwil. Znam polską wieś bardzo dobrze w sytuacji pokojowej, więc mogę sobie ich wyobrazić i w ekstremalnej, jaką jest wojna.
Zazwyczaj biografowie są zakochani w obiektach swoich badań, najczęściej są to szczere dowody miłości, nawet jak pisarz zmarł kilka wieków temu.
Siedlecka wykonuje swoja prace hurtowo.
Ale nieprawdą jest, że nie traktuje rzeczy emocjonalnie. W tych odcinkach filmowych o pisarzach, emitowanych na Polonii, o otwartych już teczkach, mówi z wyraźnym oburzeniem i obrzydzeniem, jej grymas twarzy jest bardzo szczery i ludzki. Wiesz, jak ja się dowiaduję, że senator Andrzej Szczypiorski donosił, a na niego donosił jego syn, to ja jej się wcale nie dziwię.
To nie jest tak, Rondo, że artyści w soc się pogubili. Można było być, albo nie być artystą. Emigrować też było trudno. Nie wiem, jak było za Stalina. U nas na uczelni(starsi asystenci) mówiono nam, że mamy cudownie. Ja kończyłam studia wraz z końcem Gierka i już było wszystko nasycone i porozdawane, dostałam pracę jedyną, jaką znalazłam, w kopalni. Nie mogłam emigrować, miałam dziecko na roku dyplomowym. Sztuka to luksus, potrzebuje czasu na powstanie, czasu niezarobkowego, potrzebuje odbiorcy. A w tak urzędniczym państwie, tak sformalizowanym, gdzie zakup farb był pod kontrolą, to nie było wyjścia.
Nie pogubili się artyści. Wszystko było bardzo świadome. Kolaboracja z ustrojem nie polegała na wyborze. Wszyscy chcieli kolaborować, wszyscy chcieli. Tylko, że to wcale nie było takie łatwe. Samo zapisanie się do Patrii niczego nie gwarantowało. Diabelstwo ustroju polegało na wydobywaniu z człowieka jego najnikczemniejszych cech i na nienasyceniu.
Ewo.
Mikołaj , bohater ŻYCIA… nie jest wzorowany na Hłasce. Hłasko zachowywał się zupełnie inaczej i inną miał hmm…wrażliwość. Istotnym dla mnie motywem tej powieści, jest droga kariery Andrzeja Felaka, czyli znanego wówczas dziennikarza DOOKOŁA ŚWIATA Edmunda Osmańczyka.
Natomiast ZŁY to zupełnie inna książka – inna bajka.
Artyści w czasach stalinowskich , zazwyczaj “gubili się” cynicznie i świadomie. Zatem nie tyle się gubili , ile podejmowali decyzje. Ich sprawa. Ale jak wiadomo , decyzje owocują konsekwencjami. Wierni reżimowi byli znani , nagradzani , inni – zwykle marnie żyli. NIE WSZYSCY szli na kolaborację, ale mało kto zna nazwiska tych , którzy nie ześwinili się za “bułkę z masłem”, by zacytować Gałczyńskiego. Zapisanie się do PZPR nie było warunkiem koniecznym do zrobienia kariery w PRL (vide Urban) Sprawdź, kiedy się zapisał 😉 A farby można było kupić , będąc absolwentem ASP , lub prosząc każdego ze stojących w kolejce plastyków.
Co do Kosińskiego, cóż pozostanę przy swoim, przypominając Ci jednak o tych wieśniakach, którzy narażali życie dla ratowania Żydów. Wkurza mnie, gdy ten i ów głosi iż smalcownictwo było “cechą Polaków” Kto wydał nazistom rodzinę Anny Frank? Też Polak?
Wracając do “pogubienia”. Powtarzam , że teraz gubią się bardziej niż wtedy. Teraz NIE trzeba umieć pisać malować rzeźbić . Sztuka akceptowana przez krytyków to ekshibicjonizm, czyli zaprzeczenie sztuki! To tzw obalanie tabu. JAKIEGO TABU? Obyczajowego? Religijnego? Kogóż poruszy obnażony penis, czy krucyfiks ulepiony z odchodów? Tak więc by zaistnieć niewiele trzeba . Ciekawe, czy skądinąd bardzo utalentowany Sasnal zrobiłby karierę nie głosząc swoich poprawnych politycznie poglądów?
Pozdrawiam
kłótliwe rondo
OK, Rondo. Jakoś odechciało mi się już dyskutować. Przepraszam, ale już nie mam siły.
Również serdecznie pozdrawiam.