György Pálfi „Taxidermia”

W tym roku do Oskarów wraz z naszym „Katyniem” Andrzeja Wajdy będzie startował węgierski film trzydziestotrzyletniego György Pálfiego.

Niestety, oprócz „Literatury na Świecie” 9-10/05 która dwa lata temu zaprezentowała twórczość mojego rówieśnika, Lajosa Parti Nagy, niczego w Polsce nie można przeczytać, a szczególnie opowiadań, na podstawie których „Taxidermia” powstała.

Okrucieństwo filmu wywodzi się z aktualnych nurtów sztuk plastycznych.
Prekursorami Brit Artu byli akcjoniści wiedeńscy, o których mówi Ewa Kuryluk w wywiadzie w “Tygodniku Powszechnym”:

(…) Nie wiem, czy konstruktywnym. Buntem na pewno. I aktem artystycznym, w którym główną rolę odgrywało ciało – nagiego akcjonisty, zabitego zwierzęcia. „Angry young men” grali jednocześnie oprawcę i ofiarę. Oblewali się cudzą krwią i ranili własne ciała. Przyjaciel, który mnie zabierał na te pokazy, bał się, że jak przyjdzie policja i odkryją nieletnią, trafi do więzienia. Vox populi ogłosił, że akcjoniści to zbrodniarze. W istocie byli to najbardziej radykalni artyści XX wieku. Najmłodszy z nich, Schwarzkogler, do tego stopnia utożsamił się ze swoją działalnością, że po dwóch latach popełnił samobójstwo. Sztuka nie mogła pójść dalej tak radykalną drogą. Akcjoniści uzmysłowili nam jednak z całą ostrością fakt znany od czasów pradawnych: tworzenie sztuki to destrukcja – materiału, ciała, życia. Można to ukryć – albo wydobyć. Gdy wiedeńscy akcjoniści przestali działać, „sztuka ciała” się skonwencjonalizowała(…).

Późniejszym wpływem była londyńska Goldsmith College of Art i pracownia Michaela Craig-Martina, działająca do końca lat osiemdziesiątych. Z jego pracowni wyszła grupa sławnych artystów, między innymi Damien Hirst i jego cykl „Natural Historyk”, czyli zwierzęta w formalinie w szklanych gablotach.

Film stara się pokazać genezę rzemieślniczo – artystycznego powołania Lajosa Balatony, wnuka oficerskiego ordynansa na podstawie migawek z życia dziadka, ojca i syna.
Początki mogłaby być z Dostojewskiego – a pierwowzorem Smierdiakow, którego poczęła Smirdiaszcza w rowie.
Lokajskie nasienie, nieludzko traktowane, żyjące w upodleniu i hodujące nie mające ujścia fantazje seksualne – czyli ordynas Morosgovány zgwałcony przez Irmę – otyłą żonę porucznika Balatony’ego i przez niego zastrzelony – powołuje na świat kolejne monstrum – syna Kálmána, naznaczonego świńskim ogonem.

Upiorne lata stalinowskie film ilustruje bez cienia sentymentu symbolicznymi scenami orwellowskich świń, czyli węgierskiego establishmentu, które jedzą, rzygają i kopulują.
Sportowiec Kálmán Balatony w surrealistycznej dyscyplinie „Wielkiego żarcia” i małżonka, poligamiczna Gizi, również sportowo zaangażowana, powołują na świat dzisiejsze pokolenie reprezentowanego przez ich anorektycznego syna Lajosa.
Syn uwikłany w egzystencję monstrualnego tatusia, zobligowany codziennym zakupem 30 kg margaryny i 800 batoników, ucieka w metaforyczny zawód taxidermy.
Bezradny, jak jego dziadek, zniewolony jest sytuacją rodzinno – społeczną kafkowskiej prognozy „Koloni karnej”.
Toteż finał tej rodzinnej sagi znajdzie zadośćuczynienie w precyzji, w naukowości i w sztuce, gdzie nie będzie już miejsca na jakąkolwiek pokoleniową, ani kulturową kontynuację.

Lajos Balatony, dzisiejszy męczennik, równoczesny ofiarujący i ofiarowany jest też pośmiertnym obiektem czci:

… kiedy zszedłem do piwnicy, zobaczyłem go otoczonego wszelkiego rodzaju maszynami, poćwiartowanego własnymi rękami. To te maszyny utrzymywały go przy życiu, potem go zniszczyły, by ostatecznie znów przywrócić do życia. Zobaczyłem też mechanizm, który zbudował. W dłoni trzymał jego serce błyszczącą w świetle dźwignię skierowaną na zewnątrz, która pozwoliła uruchomić ostrze umieszczone z tyłu. W tym momencie głowa została oddzielona od ciała. Chwilę później jego prawa ręka jeszcze minutę temu, swobodnie operująca ciało, została odcięta. Oczywiście każdemu zdarzają się niedociągnięcia. W tej sprawie – również ich nie brak. Jego głowa i ręka jako tkanki uległy zniszczeniu. Jeśli czegoś tu brakuje, czegokolwiek, to są to rzeczy, których nie możemy tu zaprezentować, ponieważ nie da się ich ująć w formie preparatu. Można spreparować swojego ojca, nawet całą rodzinę, ale nie przekaże się uczucia, jakie towarzyszy człowiekowi, gdy ostrze zbliża się do jego szyi. Co wtedy czujesz? Tego nie da się umieścić na ekspozycji. A to właśnie mówi nam, kim naprawdę był Lajos Balatony, i to jest sedno całej sprawy. W każdym razie dla różnych ludzi w życiu liczą się różne rzeczy. Dla jednych – to miejsce. Dla innych – czas.

frag. z napisów do filmu w tłumaczeniu Amendria ( almendria@o2.pl )

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na György Pálfi „Taxidermia”

  1. Ania pisze:

    6 listopada 01:01, przez Ania
    W GW dyskusje na temat ułomności młodego kina polskiego.
    Przypomina wzmożone mieszanie herbaty, by była bardziej słodka.

    To się chyba nazywa „krytyka moralnego niepokoju”?

  2. Ewa pisze:

    6 listopada 01:12, przez Ewa
    Szkoda, bo ja Anitę Piotrowską bardzo cenię i zawsze w TP czytam.
    Szczególnie ten ustęp o polskich układach jest zamazany i chyba daleko mu do analogicznego klimatu kina moralnego niepokoju w krytyce.
    „Plac Zbawiciela nie był nawet filmem dobrym. Był właśnie fałszywy, nieprzeżyty, o co Anita Piotrowska się upomina.
    Polskie filmy tkwią w realizmie, którego nie rozumieją, (bo nie przeżyli, nie interesowali się tym, o czym mówią), a wszelkie surrealistyczne przetworzenia są wtórne, z drugiej ręki, podpatrzone, również nieprzeżyte (ich światy wewnętrzne są innej natury…)

  3. Patryk pisze:

    6 listopada 02:36, przez Patryk
    A wiesz? Miałem ten film chyba ze dwa miesiące na komputerze i nie zdążyłem go zobaczyć, a niedawno zmieniałem kompa i w końcu straciłem film z oczu. Co ciekawe, ciągle mam doń napisy. Postaram się chyba, zachęcony wpisem, pozyskać raz jeszcze “Taxidermię”. Swoją drogą ciągle mam do obejrzenia “Wielką ciszę”, bo przejrzeniu fragmentów muszę powiedzieć, że zapowiada się bardzo obiecująco. Rzeczywiście, cisza w tym filmie rządzi, ale nie taka piszcząca. Czy przez sztukę można uwierzyć w Boga?

  4. Ewa pisze:

    6 listopada 03:35, przez Ewa
    Zależy, co komu w jego etapie życiowym potrzebne.
    Klasztorny klimat to w pewnym sensie komfort i pozwiedzałabym nawet, hedonizm duchowy, a Sthedhal napisałby, że onanizmem duszy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ale jestem przeciwna wszelkiemu zniewoleniu i wszelkie zamknięte społeczności uważam za wynaturzenie. Jeśli kontemplacja, to sam na sam.
    A wiara, to przecież łaska, a nie nasza wola.

    Jest tak dużo filmów i książek, a czasu nie ma.
    Zobacz „Taxidermię” jak będziesz miał nastrój, to nieprzyjemny film. Jak dostanie Oskara, będzie pewnie wszędzie dostępny.

  5. Rysiek listonosz pisze:

    6 listopada 04:21, przez Rysiek listonosz
    Wiarę trzeba traktować instrumentalnie, jeśli chce się być człowiekiem sukcesu.
    Kilka lat temu prasa plotkarska donosiła:

    W Polsce testy ojcostwa rozreklamował Kamil Sipowicz, partner Kory Jackowskiej. Przed dwoma laty obwieścił on w prasie kobiecej, że dzięki testowi DNA odzyskał syna. Opowiedział, że wokalistka Maanamu miała z nim romans, kiedy była jeszcze żoną Marka Jackowskiego.

    I z niedawnego radiowego wywiadu z Markiem Jackowskim, który doświadczył łaski wiary:

    Musi tam “coś” być, skoro przychodziły do niego pielgrzymki. Jest tam np. figurka Matki Boskiej, jako małej dziewczynki – słynąca łaskami i cudami. Powiedziałem sobie, że chciałbym mieć ślub w tym kościele i myślę, że Matka Boska Grodowiecka mnie tam zaprowadziła.

  6. Patryk pisze:

    6 listopada 05:27, przez Patryk
    Prawda, wiara to łaska.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *