architektura: biblioteka publiczna w Seattle

Seattle, podobnie jak inne miasta Ameryki, oprócz imienia, ma jeszcze aurę przymiotnika: Los Angeles to miasto Aniołów, Chicago to wietrzne i gadatliwe miasto, a w Nowym Jorku nigdy się nie śpi.
Natomiast Seattle, gdzie wbrew sławnemu filmowi walczy się ze snem największym spożyciem kawy z całych Stanów Zjednoczonych, jest Miastem Szmaragdowym.
Nie wiadomo, czy od deszczu – który jest tu raczej permanentną mżawką powodującą, że rośliny miejskie, niezwykle szlachetne i nieprawdopodobne gatunkowo – w klimacie, gdzie są śnieżne zimy – bambusy, palmy, szpalery bukszpanu – czy od wodza Indian, od którego miasto wzięło nazwę.
W każdym razie panują tu kolory indiańskie – szlachetnych kamieni i czerwonej ziemi – a agresywna tandeta reklam nie ma miejsca.
Zieleń szmaragdowa jest w kolorze autobusów miejskich, zadaszeń sklepów, fasad domów w stylu Art Deco, framugach okien i drzwi.

I wśród tej szlachetnej zabudowy dzieła postmodernistycznych architektów nie tylko nie są dysonansem, ale energetyzują przestrzeń, wprowadzając nowy wymiar egzystencji w to wielopoziomowe, malowniczo położone miasto.

O stylu Estetica Stealth pisze na swim blogu Krytykant, Kuba Banasiak w kontekście polskiego tumultu z budową Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie: http://www.krytykant.blogspot.com/

Więc przekleję, trudno lepiej napisać:

Następnym stylem, który wyrósł z poprzedniego wieku i święci ostatnio swój szczyt popularności, jest coś, co Hiszpanie nazwali mianem Estetica Stealth. Poza formą znajdziemy tu niewiele odkrywczych rozwiązań. Organizacja przestrzeni jest zwykle dosyć standardowa, jednak jej kompozycja uległa znacznemu wzbogaceniu: rzuty poziomów nie muszą się już na siebie nakładać, aby forma pozostawała pod kontrolą. Z kolei konstrukcja oparta na ścianach negocjuje swoje miejsce pomiędzy przestrzenią i funkcjami budynku. Pierwszymi realizacjami, które starały się wykorzystać te właściwości były Biblioteka Publiczna w Seattle i Casa da Música w Porto, oba autorstwa Rema Koolhaasa. Tutaj widać też najlepiej ograniczenia, jakim podlega budynek naśladujący samolot F – 117 (wykonany w technologii stealth i będący tu pierwszą inspiracją): w większej skali pochyłe elementy przestają być strukturalnie stabilne i wymagają ogromnej ilości konstrukcyjnych zabiegów dla uzyskania pożądanej formy – co redukuje stealth aesthetic do formalnych aspektów. Nikt jeszcze oficjalnie nie opisał ani nie teoretyzował na temat tego nowego zjawiska, ale mimo to znalazło ono miejsce we wszystkich chyba dziedzinach dizajnu. Na pewno pomaga w tym popularyzacja programów do tworzenia grafiki trójwymiarowej, w których tzw. low – polygon modelling istnieje już od dawna. Ponadto względna łatwość konstrukcji skomplikowanych i prototypowych rozwiązań, dzięki ich translacji w prostoliniowe siatki. Większość młodych (i starszych też) architektów z południa Europy, zwłaszcza z Hiszpanii i Portugalii, posługuje się już tymi technikami w bardzo podobny sposób. Stało się to niejako po cichu, edukacja w tym kierunku obyła się właściwie bez pomocy szkół. Najciekawsze pracownie: Mansilla/ Tunon, Sancho/ Madridejos, Luis Vidal, Willy Muller, RCR.
(…)
Wszystkie nowe kierunki mocno wiążą się z rozwojem nauki, a zwłaszcza informatyki i współczesnej matematyki. Jeżeli infrastrukturalizm był tworzony w oparciu o programy do animacji komputerowej i wizualizacji, stealth estetic wykorzystywał metody kontroli i konstrukcji form powstałych głównie na potrzeby programów do modelowania 3D, to rekonstruktywizm próbuje znaleźć rozwiązania u podstaw symulacji, inspirując się światem naturalnym. Nie jest to jednak czysto formalna fascynacja organicznymi kształtami, ale raczej próba zrozumienia i rekonstrukcji naturalnych procesów, które ewoluując w ciągu tysięcy lat znacznie wyprzedzają nasze własne rozwiązania, na których opracowanie mieliśmy znacznie mniej czasu. Spektrum zastosowań waha się tu od urbanistyki w strategicznym ujęciu do ornamentów w skali tapety. To w tym stylu mieszczą sie tak nadużywane pojęcia jak morfogeneza, ewolucja, swarm intelligence i meme. Całe zjawisko jest jeszcze na etapie intensywnego teoretycznego rozwoju i w praktyce brakuje po prostu czasu (zbyt długo trwają testy w skali „laboratoryjnej”), aby je aktywnie stosować w rzeczywistych aplikacjach, jednak już teraz widać, że w najbliższej przyszłości czeka nas coraz więcej prób tego typu. Póki co prym w rozwoju teorii i metod projektowych wiodą szkoły, zwłaszcza Architectural Association i Bartlett School of Architecture w Londynie, ale też MIT w Cambridge, Columbia Univeristy w Nowym Jorku czy UCLA w Los Angeles.

Można być zaskoczonym nagle wyłonioną z siatki ulic dziwną budowlą, przypominającą samolotowy hangar.
Stojąca przy drugim wejściu konwencjonalna fontanna wielkiego rzeźbiarza – zmarłego dziesięć lat temu Japończyka urodzonego w Seattle, George Tsutakawa – nie przestrzega, co się będzie działo w środku.
A przekroczenie obrotowych drzwi i wejście na drewnianą posadzkę – dzieło Ann Hamilton, to już inny świat. Jeszcze to drewno i odciśnięte precyzyjnie rzymską antykwą litery łączą nas z tamtym światem.
Artystka na Biennale w Wenecji w pawilonie amerykańskim przedstawia instalację z alfabetu Braille’a poematu Charlesa Reznikoff’a, sypiąc różowy pigment, a głos Abrahama Lincolna słyszalny był jako kod fonetyczny.
Tutaj nawiązuje do czcionki drukarskiej – litery są lustrzane, kwestie 556 linijek w 11 językach symbolizują, że porozumienie słowem drukowanym wymaga jednak od nas trochę fatygi, ale jest możliwe.

Pierwszy poziom pomińmy, bo łzy nad zmarnowanym życiem, w którym komunistyczna bibliotekarka rozdawała w bibliotece książki oprawione w szary papier pakowy hurtowo, jak leci, a nikt z nas nie miał prawa zbliżyć się do półki ani grymasić co chce czytać – to ten dziecięcy raj stworzony specjalnie dla dzisiejszych milusińskich z 275 miejscami darowanymi przez Microsoft, jest imponujący.

Drugi i jedenasty poziom jest wyłącznie dla obsługi.
Na trzeci poziom można pojechać windą lub schodami wymalowanymi na żółto, by drogę komunikacji oznaczyć i wydobyć optycznie. Tu jest najludniej, tu są gazety, audiobooki, bary, kioski. Tu można jeść, rozmawiać, żyć towarzysko i relaksować się. Tu można szukać w regałach książek i we wszędzie stojących komputerach, pytać zawsze dyspozycyjną obsługę.
Ogromna przestrzeń otulona jest przyjemnym błękitem, gdyż cienka powłoka, oddzielająca wnętrze z zewnętrzem, to tylko okna.
Jadąc schodami na trzecie piętro mija się wydłubaną w murze, zaszkloną przestrzeń, gdzie umieszczono ogromne jaja – video Tony Oursler’a, gadające głowy, niepokojące i nie wiadomo, jak działające. Symbolizują podobno proces komunikacji międzyludzkiej, wciąż rozmawiają, nieustanie toczą ze sobą dialog.
Nowojorski, światowej sławy artysta, znany polskiej publiczności z pokazów w Zamku Ujazdowskim, tak komentuje swoją sztukę:

Wykorzystując techniki narracyjne – zawsze chciałem schwytać widza w pułapkę, stworzyć pewną konstrukcję, którą można się bawić i na niej budować. Jednak podobnie jak moi “aktorzy”, również moje narracje nieustannie się rozpadają. Im dłużej studiuję struktury narracyjne, tym bardziej się upewniam, że nic takiego nie istnieje. To, co nazywamy narracją, w istocie nie jest strukturą, lecz raczej umysłową lub fizyczną predyspozycją widza/czytelnika.

Czwarty poziom jest wściekle czerwony, służy do spotkań, wykładów, pokazów, imprez intelektualno artystycznych, sympozjów i wszelkiej energetycznej pracy twórczej, co barwą ścian ma podkreślać i odciąć od szarobłękitnej, stonowanej i wyciszonej reszty.
I poziom piąty, to już ostra praca przy komputerach. Siedzący ciasno przy 145 ekranach, milczący tłum, który z lotu ptaka, czyli pięter wyższych można zdiagnozować jako nic innego nie robiący jedynie zajmują się myśli tkanką i sok z niej wyciskają.
Nieprawda. Można podejrzeć i gry komputerowe, i filmy niewybredne. Internet przez godzinę dla każdego jest za darmo.

Tutaj w atrium następna wielka sława, klasyk filmów video, Gary Hill (wystawiał w Zamku Ujazdowskim w 1997).
Na 12 metrowej ścianie toczy się szyfr znaków, strzępów tekstu i drgające, niezidentyfikowane tajemnice znaczeń.

I powrót do przeznaczenia, do książek biblioteki. 1.4 milionów woluminów umieszczonych w dostępnych każdemu magazynach odnajduje się spiralą chodników, a numery wypisane są na podłodze ogromnymi czcionkami.
Zabieram więc łatwo z poszukanych w komputerze numerów sześć albumów o architekturze miasta Seattle, spośród kilku regałów.

Najwyższy punkt, poziom dziesiąty, przestrzeń do czytania, siedzenia, kontemplowania widoku miasta.
Urządzenia „poduszki” u stropu służą wytłumianiu dźwięków i absolutnej ciszy.

Patrząc w dół na poszczególne piętra, słońce kładące ostre cienie na mrówczy, ogromny tłum czytelników, bibliotekarzy, na posadzkę z fotograficzną, realistyczną roślinnością pociętą w kwadraty – co tę imitację bierze w cudzysłów, a nie tworzy kłamstwa namiastki – zdumiewa ogrom i wielkość ludzkich dokonań i budzi optymizm, że Biblioteka Aleksandryjska jednak do szczętu nie spłonęła.

Wystarczy jeszcze zjechać windą w dwie sekundy i uwolnić książki osobiście z kodów zabezpieczających, a natychmiast system komputerowy wczyta je do kary czytelnika i można swobodnie bibliotekę opuścić.
Nie ma limitu książek, można pożyczyć ile się chce.

„Historia architektury postmodernistycznej” Henricha Klotza, którą pożyczyłam z biblioteki w Seattle, jest z 1984 roku, ale architekta Rema Koolhaasa, syna holenderskiego pisarza wymieniono czterokrotnie.
Po ambasadzie Holandii w Berlinie, Muzeum Guggenheima w Las Vegas, wnętrzu sklepu Prady w Nowym Jorku – Biblioteka w Seattle z 2004 jest jego ostatnim dziełem.

Seattle Public Library 

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do architektura: biblioteka publiczna w Seattle

  1. (nick usunięty, z powodu uzywania go na tym blogu przez inną osobę) sexjuta@tlrnka.pl 217.153.194.14 pisze:

    Cycki naciagowej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *