W maju najlepiej zabrać się za „Zeszyty” Emila Ciorana.
Około tysiąca stron permanentnego niezadowolenia przywraca nadzieję.
Cioran nie znosi wiosny, bezchmurnego nieba, Paryża i Francuzów, nie znosi pism młodzieżowych, a w nich ględzenia na okrągło na tematy napuszone:
Przekartkowałem pewne młodzieżowe pismo. Mówi się w nim tylko o literaturze; ani śladu czegoś, co by wypływało z bezpośredniego doświadczenia, zobaczenia, z osobistego dramatu. Wszystko obraca się wokół pewnych autorów, zawsze tych samych — Blanchota, Bataille’a — bełkoczących rzeczy „głębokie”, umysłów mętnych i rozgadanych, pozbawionych błyskotliwości i ironii.
Cioran jest absolutnie sam, jedyną obecność, którą bezkrytycznie toleruje to ewentualnie Emily Dickinson i Świętą Teresę.
A jednak nie sposób się oderwać od Ciorana, mimo, że przepędza czytelnika od czytania, tak, jakby jeszcze zza grobu potrzebował tej niezbędnej mu samotności:
Pisanie jest ćwiczeniem, lektura — nie. (…) Napisanie pocztówki jest bliższe aktywności twórczej niż przeczytanie Fenomenologii ducha.
(Czytając Corana, zaglądam właśnie do internetowego wydania GW i czytam dwie recenzje z warszawskiej premiery opartej na biografii Florence mojej rówieśniczki, Krystyny Jandy.
Dwie kobiety: amerykańska śpiewaczka Florence, skutecznie gwałcąca najbardziej prestiżowe sale koncertowe lat trzydziestych ubiegłego wieku swoim śpiewem i Polska Kobieta, Krystyna Janda, odtwarzająca ją na własnej scenie warszawskiego teatru we własnej reżyserii.)
Rozważając te wszystkie aktywności twórcze, łącznie z moją blogową – w maju – najpiękniejszym miesiącu roku – wracam do mojego rówieśnika Ciorana:
Myślałem o tym, że roślina nie cuchnie, że jej rozkład nie ma w sobie nic okropnego. Ale ciało to zwyczajna, najzwyczajniejsza zgnilizna. Życie nie powinno było się wysilać na przekraczanie stanu roślinnego. Wszystko, co przyszło potem, jest właściwie ohydne, przerażające. Definicja żywego: to, co jeszcze nie cuchnie. Czuję grozę, patrząc na wszystkie te otaczające mnie trupy, nie wyłączając mojego. Wszystko, co się rusza, od insekta do człowieka, przyprawia mnie o drżenie i pogrąża w takim obrzydzeniu, że aż się trzęsę. Królestwo zwierzęce jest zdradą wobec roślinnego, tak jak roślinne — wobec mineralnego.