Viola ogrodniczka IV

Viola ogrodniczka

4.

Rano mąż wysłał ją do szpitala po sprawdzeniu, że Pogotowie Ratunkowe jest już w częściowej likwidacji.
– Dlaczego Pani nie przyszła dwa dni temu? – dziwili się w szpitalu i ten chłopak w kombinezonie skierował ją na prześwietlenie. Wydawało się, że wszystko już pójdzie jak z płatka, że prześwietlenie niczego nie wykaże, tylko stłuczenie i, że zaraz się o tym dowie. Musi przecież wracać na wieś, musi pisać, gdyż inaczej wybuchnie.
Kazali jej kupić foliowe buty, by przejść do rentgena, a ona nie zabrała ze sobą ani grosza.
Gdy staruszek polujący na każdego, kto zbliżał się do sztucznie przez niego okupowanej granicy między Izbą Przyjęć, a całą resztą dał się udobruchać i ubłagać, usiadła w absolutnie pustym korytarzu, gdzie jeszcze jedna pacjentka obuta w buty z błękitnego woreczka foliowego i wściekła, cierpliwie już od dłuższego czasu czekała.
– Czy tam ktoś jest? – spytała Viola naburmuszoną kobietę, która automatycznie poczuła do niej wrogość za zakup obuwia, podczas gdy jej, Violi, udało go się nie kupić.
– Nie wiem. Kazali czekać – powiedziała kobieta godnie.
Viola wstała i otworzyła drzwi. Pokój rentgena był pusty, żywego ducha nie było nigdzie. Weszła do kabiny operatora, wszystko było pootwierane i opuszczone.
– Tam jest rejestracja – kobieta pokazała Violi koniec korytarza. Tam są!
Viola podeszła, ale nadziała się natychmiast na kolejną łapankę sprzedawcy błękitnych butów. Tym razem była to starsza kobieta oburzona, że do tego poziomu Viola dotarła nieobuta.
Ale już z odsieczą pojawiła się za jej plecami oczekująca kobieta.
– Czekamy, a tam nikogo nie ma! – krzyknęła.
– Co to, pani nigdy nie pije kawy! – odkrzyknęła w recepcji zniecierpliwiona pielęgniarka i za karę zniknęła na dobre.
Viola usiadła na ławce powtórnie i wyciągnęła książkę Lidii, Amejko, którą miała zamiar recenzować na swoim internetowym blogu literackim. Zdołała jedynie pooglądać brzydkie linoryty ilustrujące prozę Lidii Amejko, która miała niewiele lat mnie niż Viola, a była od dwudziestu lat najsłynniejszą, jak przeczytała na okładce, polską dramatopisarką tłumaczoną na kilkanaście języków obcych i wykładowczynią na kilku uniwersytetach, głównie nauczających jak się powinno tworzyć wartościową literaturę. A Viola dopiero próbowała rozpocząć drogę pisarską i jeszcze jej nie rozpoczęła.
Niestety, jej towarzyszka w oczekiwaniu rozgadała się na dobre, co o tej służbie zdrowia myśli i gdy powolnym krokiem zbliżyła się złotowłosa młodziutka pielęgniarka obsługująca rentgena i z namaszczeniem wykonała pełną procedurę z czytaniem nazwisk i formułek, jak się u rentgena zachować, Viola nie wiedziała, czy nawet sytuacja gadającej i psioczącej kobiety nie była lepsza, niż dalsza faza diagnozowania jej nogi.
Mimo, że wręczyła już zdjęcie miłemu chłopcu w stroju koloru zieleni Veronese, który wśród ciągle kursujących karetek ginął i pojawiał się co jakiś czas w izbie przyjęć, to i tak, jak się dowiedziała, musi zejść chirurg.
– To pan nie może zerknąć na zdjęcie, bym poszła do domu? Ja mam chorą matkę…
Chłopak być może poczuł się dowartościowany, że Viola powierza mu swoją nogę, ale zaraz utonął w morzu innych spraw izby przyjęć. Właśnie została zaszpuntowana przez kobietę ze zagubionym przez szpital skierowaniem na oczekiwaną operację, na którą była przygotowana, spakowana i mająca już urlop właśnie z powodu planowanego pobytu w szpitalu, która należało zbyć i dać miejsce innym petentom.

Zbliżała się pora szpitalnego obiadu i wiadomo już było, że żaden lekarz na dół nie zejdzie. Viola przeczytała pół książki Lidii Amejko i żałowała, że nie zabrała z sobą czegoś wartościowszego, gdyż syndrom zmarnowanego czasu, lata i życia zżerał ją coraz bardziej, a tak wartościowy tekst mimo wszystko stanowiłby jakąś przeciwwagę.
Po kilku godzinach, gdy pielęgniarze w czerwonych kombinezonach poumieszczali już z noszy wszystkich przywiezionych chorych do przejściowych boksów, a kierowcy karetek przykucnęli przy drzwiach otwartych i zapalili papierosy, chłopak w stroju koloru zieleni Veronese wszedł do pustego gabinetu, przed którym jako pierwsza w kolejce czekała z otwartą książką Viola i zatelefonował.
Po chwili wolnym krokiem zbliżała się bardzo młoda kobieta w okularach, o bardzo wąskich, brzydkich ustach i wydatnym podbródku i Viola pomyślała, że tylko takie brzydkie dziewczyny mają pieniądze na tak kosztowną specjalizację jak chirurgia.
– Złamanie – powiedziała lekarka i chłopak z stroju zieleni Veronese rozczynił gips i nałożył na szynę.
– Trochę dalej – lekarka sprawdziła kąt zgięcia, a on posłusznie wygiął szynę. Potem owinął nogę Violi podwójnym bandażem i zrobił jej zastrzyk.
– Nie może pani chodzić, bo szyna się złamie. Musi pani leżeć i noga ma być wysoko. Miesiąc.

Dzięki lasce dokuśtykała na czwarte piętro. Włożyli matce Violi do zamrażalnika kilka pudełek lodów. Mąż Violi wymienił telefon i już bez laski pomógł jej zejść i wejść do samochodu.
– Mama podobno powiadomiła ludzi na wsi, by mi robili zakupy! – mówiła Viola w aucie wyzwolona i szczęśliwa.
– Właściwie to taka noga, to bardzo dobra sprawa! – Ja się tam zabarykaduję i mam pretekst, by się nikt nie obraził, że unikam. Zrobisz mi zakupy na miesiąc!
– Tak, zabiorę psa i nikomu nie otwieraj, leż w łóżku.
– Taka noga to błogosławieństwo! – Można to stosować właściwie na co dzień, symulować… Tak, jak „Powiedzmy, Gantenbein…” Maxa Frischa.

Gdy została sama, obserwowała przez okno, jak fioletowy powój pnie się w górę ponad ogrodzenie, a codziennie nowe lody otwierają się i jest ich coraz więcej.
Każdy dzień był Violi podarowany.
Każdy następny mógł przynieść wiadomość, która da kolejne wyrzuty sumienia, gdyż każda twórcza wolność jest nielojalnością wobec tych, którzy o jej istnieniu nie mają pojęcia.

POWÓJ
Powój się pnie, by zdobyć przestrzeń
pędy szukają jeszcze
wsparcia.
W pięść się zaciska trąbka
kielicha. Gdy krawędź rąbka
usycha,
przemija fiolet w liściach.

Miał tak jak gwiazda sypki brylant:
połyskujący pył motyla
amarantowy.
Pięć ramion gwiazdy
w pięści znalazły
siły
śmiertelnej formy.

Powój się pnie, zrezygnowany,
zapętla się powrotem nagłym,
a nowe pączki
w pieluszkach rąbku, jak dusze nowe
na świat się pchają fioletowe
gwiaździste rączki
do mnie, do ich ogrodniczki.

koniec

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2008, donosy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Viola ogrodniczka IV

  1. Plezantrop pisze:

    “Tak, jak „Powiedzmy, Gantenbein…” Maxa Frischa”

    Jak „Powiedzmy, Gantenbein…” Maxa Frischa. Ani mniejlepsze, ani mniejgorsze. Że ja “tylko” tyle za wszystko? Jakoś tak: im mniej się napusza nad przeczytaną treścią, tym lepsza była treść.

    Pozdrawiam,

    plezantrop

  2. Ewa pisze:

    Panie Sławku, Gantenbein udawał niewidomego, by masochistycznie wiedzieć więcej o otoczeniu, które go cały czas okłamuje. Viola to kobieta, która cały czas przeczekuje, by wreszcie się odizolować od otoczenia i by otoczenie dało jej święty spokój. Nie daje, ponieważ udaje, że jest ślepe na jej potrzeby. Powiedzmy więc, że ma coś wspólnego z Maxem Frischem.

    Ale przeczytałam w necie, że jest Pan tylko o trzy lata młodszy ode mnie, więc wklejam specjalnie dla Pana taki fragment bardziej odpowiedni, dotyczący naszego pokolenia:

    (…)Stowarzyszenie Dobrowolnej śmierci
    Oczywiście, nie można żądać, żeby członek popełnił samobójstwo. Doroczny zjazd może jedynie ustalić kto, jeśli będzie żył nadal, sprzeniewierzy się statutowi. Większością dwóch trzecich głosów w tajnym głosowaniu. Członek, który mimo to będzie żył dalej, utraci członkostwo; stowarzyszenie wyrazi mu swoje współczucie. Gdyby członek czuł się oceniony większością dwóch trzecich głosów niesprawiedliwie, wówczas dojdzie do postępowania apelacyjnego: członek będzie musiał poddać się dodatkowemu sprawdzianowi, na przykład wygłosić przemówienie, temat dowolny, przy czym nie chodzi o wykazanie się krasomówstwem, którą to umiejętność akurat starcy często posiadają, lecz o zdolność lub niezdolność spojrzenia na jakieś zagadnienie inaczej niż wczoraj, zakwestionowania swoich własnych wczorajszych odpowiedzi. Na przykład choćby marksista czuł się w obrębie klasycznego marksizmu-leninizmu nie wiadomo jak pewnie, to jeśli w jego przemówieniu nie pojawi się choćby zalążek myśli, które uważał dotąd za nie do pomyślenia, będzie uchodził za starca.
    c.d.n.

  3. Ewa pisze:

    c.d:
    Doroczny zjazd:
    przewidziane są piesze wędrówki, następnie libacja, ważny dla oceny będzie zwłaszcza stan w dniu następnym, który zacznie się znów od krótkich wędrówek, potem dyskusja, sprawdzian szybkości reagowania itd., następnie sprawdzian pisemny mający wykazać, czy członkowie są jeszcze wstanie posługiwać się aktualnie używanym językiem. (Katalog słów, uchodzących za przestarzałe, trzeba będzie aktualizować z roku na rok; także takie słowa jak: proces dydaktyczny, transportować, konsensus, polaryzować, denuncjować, model, manipulować, efektywność, rytualizować, elitarny itd. mogą któregoś dnia znaleźć się w tym katalogu.) Wieczorem spotkanie towarzyskie, nagrywane na taśmę magnetofonową; kto częściej niż trzy razy przywoła to samo wspomnienie z młodości, zostanie zanotowany.
    Wniosek: żeby obok członków zwyczajnych (osoby po pięćdziesiątce) przyjmować kandydatów, ludzi przed pięćdziesiątką, którzy nie będą zdawać żadnych egzaminów, ale będą brać udział w dyskusjach i głosowaniach; ma to zapobiec temu, żeby członkowie zwyczajni, w końcu z roku na rok starsi, bezwiednie stosowali coraz łagodniejsze kryteria.
    Wniosek przyjęty.
    Sztuczne uzębienie jak również farbowane włosy są dozwolone, nawet włosy sztuczne. Wygląd zewnętrzny („Wygląda pan fantastycznie”) nie będzie miał żadnego wpływu na ocenę. Jeśli członek zjawi się nagle o lasce, to z tego powodu nie będzie jeszcze odnotowany; dozwolone są schorzenia kręgosłupa, jako że nie świadczą one bynajmniej o umysłowo-duchowej kondycji członka, podobnie jak łysina. Także pijacki nos nie będzie w ocenie uwzględniany. Z drugiej strony doroczny zjazd, jak wspomniano, nie da się zwieść czyjemuś zdrowemu wyglądowi, który można zyskać dzięki pobytom w uzdrowiskach lub pracy w ogródku; także stosunkowo szczupły i opalony członek w dresie narciarskim lub tenisowym („sportowy dziadek”) będzie podlegać testom. Kryterium oceny: istnienie bądź zanik zdolności kojarzenia, kontaktowania, zbierania nowych doświadczeń, gotowości do dyskusji bez powoływania się na dawne osiągnięcia, zwłaszcza zaś spontaniczności, która będzie każdorazowo sprawdzana drogą happeningów, w uzdrowiskach lub pracy w ogródku; także stosunkowo szczupły i opalony członek w dresie narciarskim lub tenisowym („sportowy dziadek”) będzie podlegać testom. Kryterium oceny: istnienie bądź zanik zdolności kojarzenia, kontaktowania, zbierania nowych doświadczeń, gotowości do dyskusji bez powoływania Się na dawne osiągnięcia, zwłaszcza zaś spontaniczności, która będzie każdorazowo sprawdzana drogą happeningów.
    Wniosek: żeby każdy członek zdał w czasie dorocznego zjazdu relację z tego, czego zdołał jeszcze dokonać w ciągu roku na płaszczyźnie zawodowej: rozbudowanie zakładu, przejście na automatyzację, utworzenie fuzji, a w zawodach artystycznych czy intelektualnych: objęcie rektoratu, dyrekcji teatru itd.
    Wniosek odrzucony.
    (Wystąpiłoby niebezpieczeństwo sztucznej motywacji dla członków; przedsiębiorczość udająca młodzieńczość. Celem stowarzyszenia nie może być jednak pobudzanie przedsiębiorczości starszych panów; przecież właśnie to prowadzi do coraz większej zgrzybiałości naszego społeczeństwa. Wystarczy pomyśleć o gospodarce, szkołach wyższych, władzach państwowych, Watykanie czy sztabach generalnych.)
    P.S. Ponieważ pośród siedmiu członków zwyczajnych jestem jedynym zawodowym pisarzem, otrzymałem polecenie sporządzenia spisu objawów
    starości, który będzie przedstawiony na pierwszym dorocznym zjeździe, spisu nie dolegliwości fizycznych, z którymi może się uporać medycyna, lecz
    intelektualnych i emocjonalnych symptomów zramolenia. Rodzaj podręcznika, który nie trafi do księgarń, lecz będzie dostępny tylko dla członków.

  4. Ewa pisze:

    Wrażenia z pierwszego dorocznego zjazdu

    1. Trzeba zmienić procedurę sprawdzianów. Nieoczekiwane zjawisko: starcza ciętość języka. Kto ma na karku przeszło sześćdziesiątkę, ten zdążył się nauczyć kwitować pytania trafnymi odpowiedziami na pytania, których nie postawiono; w ten sposób powstaje wrażenie żywotności umysłu.
    2. Członkowie zaprzyjaźniają się między sobą. Jak temu zapobiec? Senior importer i kolekcjoner kryształów oraz mój dentysta, którego patent jest w naszym kręgu bezkonkurencyjny, nie mają żadnego powodu, by się wzajemnie nie cenić; poza tym okazuje się, że wszyscy nasi członkowie (poza mną) byli oficerami, różnice dotyczą tylko stopnia i rodzaju broni, co nie wystarcza do wystąpienia kontrowersji, przeciwnie, sprzyja kombatanckim pogawędkom typu federacyjnego. Gdy tylko nauczymy się wzajemnie cenić, będziemy — jako że nie dochodzi do konfliktów interesów — wzajemnie się okłamywać
    3. Członkowie, którzy przybywają bez swoich żon, są uprzywilejowani. (Żony wprawdzie nie uczestniczą w posiedzeniach, ale jednak w spacerach i posiłkach.) Kawalerzy czy wdowcy nie są otaczani na każdym kroku opieką (Gdzie masz szalik?), a jeśli po raz kolejny popiół spadnie im na brzuch, nikt go stamtąd nie usuwa; przez to sprawiają wrażenie samodzielnych, zaradnych. Ci natomiast, którzy przyjeżdżają z żonami, czują się za każdym razem zdemaskowani, gdy usiłują sprawiać wrażenie młodszych niż są. Z drugiej strony widać, jak bardzo opiekunki potrzebują swoich mężów. Rodzi się współczucie dla żon albo też pokusa, żeby wziąć mężczyzn w obronę przed ich żonami. Jedno i drugie utrudnia rzeczową ocenę. Bez kobiet byłoby łatwiej.
    4. Posiłki sprzyjają rozluźnieniu dyscypliny.
    5. Co do podręcznika zramolenia: ponownie proszę o pisemne uwagi, ale wszyscy udają, jakby nie mieli w tym względzie żadnych doświadczeń.

    1968 Notatki do podręcznika dla członków

    Rozpływam się więc i tracę z oczu.”
    Michel de Montaigne

    Naznaczony poznaje, że nim jest, po tym, że nikt mu nie zazdrości, nawet jeśli cieszy się poważaniem lub posiada majątek, czyli ma możliwości, których nie mają młodsi; mimo to nikt nie chce się z nim zamienić. Jeśli mowa jest o kimś, kto dokonał lub obiecuje dokonać w najbliższej przyszłości czegoś nadzwyczajnego, naznaczony natychmiast pyta o jego wiek (bardzo wczesne stadium). Potrzeba udzielania rad.
    Obsesja naznaczonego porównywania wszelkiej teraźniejszości natychmiast z przeszłością; obojętnie, czy porównanie prowadzi do czegoś czy nie, musi paść słowo „dawniej”; żeby naznaczony miał w rozmowie coś do powiedzenia. Mając powód do radości naznaczony przypomina sobie, jak cieszyłby się z takiego powodu dawniej. Zmysł rodzinny i starość. Trudno w każdym razie zaprzeczyć, że zmysł rodzinny rośnie w miarę starzenia się. Podobnie przywiązanie do ojczyzny. (Powroty z zagranicy w późnym wieku). Bojąc się samotności naznaczony podkreśla wszelkie powiązania, których nie musi tworzyć, bo już istnieją Strach przed tym, że któregoś dnia będzie się zdanym na czyjąś pomoc, objawia się w paradoksalny sposób: poprzez starania naznaczonego, żeby już teraz zobowiązać najbliższych okazywaną im dobrocią – z drugiej strony naznaczony wykazuje skłonność do tego, żeby o wszystkim decydować samemu i, jak długo się da, ubezwłasnowolniać ludzi, których pomocy będzie wkrótce potrzebował. Naznaczony lubi się uskarżać na złą pamięć – w przypadkach, w których byłoby dziwne, gdyby mózg ludzki, choćby i siedemnastoletni, nie odmówił posłuszeństwa. (W ogóle kokieteria we wczesnych stadiach zgrzybiałości.) Pamięć nie słabnie, tylko jest zajęta. Naznaczony przypomina sobie słowo w słowo rozmowę z czasów II wojny światowej, ale już gorzej tę, którą prowadził poprzedniego wieczoru.
    To, że któregoś czwartku sądzi, że jest środa, zdarzało się i dawniej; ale teraz ogarnia go strach, kiedy się zdarzy. Naznaczony cały czas nosi w sobie ukryty lęk. Jeśli serwetka spadnie mu pod stół, odczuwa to jako kompromitację. Mimo iż naznaczony wie na przykład, kiedy obalono Chruszczowa, jego najbliżsi powątpiewają, czy data istotnie się zgadza. Jeśli encyklopedia wykaże, że jednak miał rację, przyjmują datę do wiadomości: naznaczony miał szczęście. To, że zależało mu na dowiedzeniu, że ma rację, i tak go demaskuje.
    Dobrobyt przyśpiesza starzenie się. Dobrobyt dłużej je ukrywa. Naznaczony coraz częściej potrzebuje wyrozumiałości, przy czym daleko nie wszystkie błędy i pomyłki, jakie popełnia, wychodzą na jaw. Czy rzeczywiście, jak twierdzi, zamknął drzwi? Nie może już na sobie polegać.
    Jeśli rozdaje prezenty, to coraz częściej zdarza się, że trzeba je wymieniać; jego gust jest przestarzały. Ratunkiem dla naznaczonego jest zawsze szczodrość w gotówce. (…)

  5. Ewa pisze:

    Notatki do podręcznika dla kandydatów

    Kandydata na naznaczonego cieszy to, że ktoś daje mu mniej lat, niż ma w istocie, choćby tylko o jeden rok, a jednocześnie wcale go to nie cieszy. Tak czy owak bowiem ma lat czterdzieści. Kandydata na naznaczonego zdradza to, że częściej niż dotąd mówi o tym czy innym: Ale się zestarzał! Towarzystwo starców męczy go bardziej niż dawniej; nie uważa ich już za śmiesznych – Jeśli kandydat na naznaczonego uprawia sport (na przykład narciarstwo), to łapie się na tym, że jeśli w pobliżu są ludzie młodzi, to jeździ szybciej, niż właściwie miałby ochotę – Niewątpliwy symptom: alkoholizm — Inteligenci przekonują się, że ich pierwsze reakcje na objawy starzenia się są bardziej prymitywne niż reszta ich zachowań: ni stąd, ni zowąd podoba się inteligentowi, że w publicznym miejscu przeskakuje ot, tak sobie przez dwa stopnie. Pozwolić działać w swoim zawodzie ludziom młodszym i najmłodszym przychodzi kandydatowi na naznaczonego trudniej niż naznaczonemu. Kandydat łapie się jednocześnie na tym, że wszystko, co jest dziełem młodszych, uważa jedynie za modę – przy czym pojęcie to zaczyna się dla niego dokładnie tam, gdzie mimo prób dostosowania się nie może dotrzymać młodszym kroku. Skłonność do hipochondrii: kandydat na naznaczonego zupełnie poważnie ma jeszcze nadzieję, że ta czy inna oznaka starzenia się, która go przeraża, jest jedynie symptomem choroby – uleczalnej czy nieuleczalnej, w każdym razie o charakterze jedynie fizycznym. Czterdziestolatek, który wszędzie wypatruje wyszukanej kuchni (jeśli go na nią stać) i w czasie jedzenia bez przerwy mówi o jedzeniu: smakosz – kandydat na naznaczonego. W żadnym razie nie pozwala, żeby mu pomóc włożyć płaszcz. Gdy w czasie spotkania towarzyskiego brakuje krzeseł, należy do tych, którzy siadają na podłodze. W żadnym wypadku nie używa na basenie drabinki, tylko skacze. Gdy trzeba włożyć smoking, zachowuje się w sposób demonstracyjnie swobodny, ręce w kieszeniach spodni. Na wycieczce z młodszymi od siebie jest tym, który niesie plecak itd. – zarazem zwraca wszystkim uwagę na swoje pierwsze siwe włosy: jakby te naturalne symptomy były w jego wypadku jakąś osobliwością. Nie znosi dowcipów z brodą. Nie ma w tym nic nowego. Tyle że teraz przychodzą mu one samemu do głowy.
    Na długo, zanim można by mówić o zgrzybiałości, kandydat na naznaczonego poznaje, że nim jest, po tym, że interesuje go, jakim też będą go pamiętać. Dotąd było mu wszystko jedno, co będą kiedyś o nim mówić. Artysta, który w czasie pracy zaczyna brać pod uwagę swą przyszłą sławę – kandydat na naznaczonego. Jako ojciec kandydat na naznaczonego wie, że jego dzieci są ludźmi dorosłymi, niejako rówieśnikami – wobec tego oczekuje, że i one będą go traktował jak rówieśnika, i dlatego (cóż innego mu pozostaje) nie zachowuje się wobec nich jak przemądrzały Wychowawca, tylko jak kolega, póki nie spostrzeże, że dzieci nie traktują go jak rówieśnika, tylko jak swego ojca. Ponieważ małżonka również się starzeje (co w domu nie rzuca mu się w oczy, ale w towarzystwie owszem), kandydat na naznaczonego ceni sobie chwile, kiedy może być w towarzystwie sam – czuje się wtedy swobodniejszy, uwolniony od swego wieku… Ona, co prawda, farbuje sobie włosy, czego on nie robi, i w rozmowie wykazuje więcej werwy od niego, ale za każdym razem wspomina o swoim zięciu albo jak to się wtedy (w czasie II wojny światowej) spotkali lub kiedy również oni byli w Kairze itd., robi to zwłaszcza w obecności młodszych kobiet, być może nieświadomie. (…)

  6. Ewa pisze:

    Notatki do podręcznika dla członków

    Naznaczony dostrzega więcej pociągających kobiet niż dawniej. Przy tym przedmiot jego zachwytów zmienia się wielokrotnie w ciągu dnia. Nie ogranicza się już do jakiegoś określonego typu. Skłonność do panerotyzmu. (Od wczesnego do późnego stadium.) Liczba kobiet, które go zachwycają, jest odwrotnie proporcjonalna do jego rzeczywistych szans. Tęsknota za uczuciem żądzy – Zarazem naznaczony miewa długie okresy, kiedy spółkowanie w ogóle go nie interesuje; wydaje mu się ono (jeśli mimo wszystko o nim myśli) jakimś absurdalnym aktem. Naznaczony łapie się na tym, że najbardziej się nudzi, kiedy w filmie dochodzi do zbliżenia; uważa te sceny zawsze za zbyt długie. Na długo, zanim jego szanse całkowicie się skończą (naznaczony niekiedy ich nie docenia, bo ośmieszyłby się, gdyby się pomylił), odstępuje od zalotów nawet w sprzyjających okolicznościach… W razie niepowodzenia swych zalotów kandydat na naznaczonego natychmiast kładzie je na karb swego wieku —jak gdyby dawniej, jako młody zalotnik, nigdy nie ponosi porażek. W przeciwieństwie do kandydata na naznaczonego, który boi się ostatecznego uwolnienia od pociągu seksualnego, naznaczony wie, że takie ostateczne uwolnienie nie istnieje. Byłby się z niego ucieszył. Kawalerzy trzymają się nieco dłużej.
    Naznaczony poznaje, że nim jest, po tym, że przychodzą mu do głowy kobiety, które trzydzieści a nawet jeszcze dziesięć lat wcześniej mógłby uwieść; żałuje teraz każdej nie wykorzystanej okazji – a było ich wiele, tak mu się wydaje; zapomina przy tym, co przeszkodziło mu w większości tych przypadków, mianowicie jego gust. Dlaczego wiele rzeczy zaczyna sprawiać naznaczonemu trudności (wyjście na miasto, zakupy, przebywanie w towarzystwie, jazda autobusem, czekanie na lotnisku itd.): jego pojawienie się nie wywołuje ze strony kobiet żadnych reakcji, jakby go nie było… Kiedy na ulicy nadchodzi z przeciwka młoda kobieta, to nie udaje jak dawniej, że omija naznaczonego wzrokiem na szerokość dłoni, ona go nie widzi naprawdę. Bez kokieterii. Może się za nią obejrzeć – nie zauważy tego; po tym, jak kobieta idzie, widzi, że nawet tego nie zauważa. W kiosku jest obsługiwany tylko jako klient; osoba patrzy na gazety, jakie wziął, potem na pieniądze. Nic więcej. W samolocie też wszystko się zmienia; stereotypowe uśmiechy stewardes zaczynają mu się podobać, ale nawet to mu nie pozostało; kiedy pyta o godzinę przylotu, otaczają go matczyną a nawet pielęgniarską troską. Jeśli w pociągu zdarzy się, że naznaczony znajdzie się w jednym przedziale z młodszą kobietą, to nie powstaje z tego powodu żadne zażenowanie; dawniej patrzyli uporczywie w okno albo zasłaniali się gazetą, żeby ich nie zagadnięto. Teraz po prostu sobie siedzą, sprawiają wrażenie, jakby doszła tylko jego walizka, która w niczym nie przeszkadza. Gdy w autobusie naznaczony schyli się po jej rękawiczki, które upadły na podłogę, to kobieta jest zaskoczona, że naprzeciwko w ogóle ktoś siedział. Kelnerka, gdy dostrzeże już wreszcie jego osobę, podchodzi do stolika, żeby zmienić popielniczkę, i przy okazji przyjmuje zamówienie: nie patrząc; kiedy stawia przed naznaczonym piwo, patrzy się gdzieś ponad jego głową; potem kasuje pieniądze: nie patrząc. Naznaczony zadaje sobie pytanie, czego właściwie oczekuje oprócz piwa. Kiedy potem w toalecie wycierając ręce przejrzy się przypadkiem w lustrze, zaczyna rozumieć i kładzie monetę na talerzyku.
    Siedząc w taksówce z młodą kobietą naznaczony wystrzega się wprawdzie położenia nagle pod jakimś pretekstem dłoni na jej ręce lub ramieniu. I słusznie. Ale to, że się wystrzegą, oznacza, że o tym myśli. To, że o tym myśli, odbiera mu swobodę. Jeśli kobieta to czuje, odsuwa się uprzejmie od niego, mimo że naznaczony się wystrzega. Naznaczony o tyle czuje się swobodnie, że istotnie nie jest zakochany; podoba mu się jedynie powierzchowność kobiety. Świadomość, że byłby marnym partnerem w łóżku, irytuje go właśnie dlatego, że nie ma żadnych podstaw do takich perspektyw. Jeśli kobieta obdarzy go spojrzeniem, naznaczony jest zakłopotany: jak zdemaskowany hochsztapler. Cały czas myśli przecież o łóżku. Przy tym wystarcza mu właściwie, że siedzi z nią w taksówce. Wie, że dotyk jego dłoni nie przejąłby jej dreszczem. Także jemu (stwierdza patrząc w okno) nie jest to niezbędne. (Średnio zaawansowane stadium.) Jest zadowolony, kiedy jazda taksówką dobiega końca… Jeszcze niedawno naznaczony uważał za niezbędne położyć jej dłoń na ramieniu; zdarzało się wówczas nawet, że jej włosy leżały nagle na jego piersi, przy czym zauważył, że wraz z dotknięciem rozpływa się jego oczekiwanie. (Wczesne stadium.)
    Kiedy naznaczony przypomni sobie jakąś historię męsko-damską: mieszkanie, krajobraz, pogodę, porę roku, jakąś konkretną potrawę, jej ubranie już mniej wyraźnie, jej ciało tylko ogólnie łapie się na tym, że przede wszystkim pamięta okoliczności, niekiedy bardzo precyzyjnie: drwali, którzy zaskoczyli parę, I dokładne miejsce w lesie. Reszta staje się legendą. Przesąd, że podeszły wiek może być nawet jakąś zaletą („duchową”), z upodobaniem odwołuje się do artystów pisarzy, filozofów itd., ale zawsze tylko do sławnych. Obecność czy wręcz zaraźliwość ich dzieła w Świadomości społecznej stwarza pokusę mylenia osoby ze sławą, która starzeje się wolniej. Kandydat na naznaczonego lubi tłumaczyć sobie swoje kryzysy twórcze tym, że w miarę upływu lat i przybywania sukcesów’ stał się bardziej samokrytyczny. To niekoniecznie musi być prawdą; pęd do tworzenia czegoś osłabł w porównaniu ze zmysłem krytycznym, który pozostał nie zmieniony i zacznie się zmniejszać dopiero u naznaczonego. Malarze czy rzeźbiarze, którym jakaś katastrofa (siła wyższa) zniszczyła na zawsze ich dzieła, wydają się sobie przez to zawsze nieco młodsi niż ich rówieśnicy – Kiedy słabnie zmysł dotyku, słabnie słuch, słabnie wzrok, mózg mniej wchłania i wolniej pracuje, znikają emocje, znika ciekawość albo w każdym razie się kurczy, odruchy powtarzają się bądź w ogóle zanikają, zdolność kojarzenia zamiera, wyobraźnia wysycha, żądze wszelkiego rodzaju słabną itd., wówczas być może naznaczony łatwiej radzi sobie ze swoją sztuką: przychodzi mu do głowy już tylko to, co potrafi.

    Max Frisch: Dziennik (1966-1971) (Fragmenty) [1991] Literatura na Świecie 1991 nr 11/12 s. 72-87 tłumaczył Jacek Stanisław Buras

Skomentuj Ewa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *