Podziwiam u Trześniewskiego, wbrew permanentnym, bombardującym nas na co dzień atakom zewnętrznego świata, wyciszenie, stoicki spokój niezbędny do tego, co ma nam do przekazania. Przekazuje niewiele, szelest srebrnych papierków po czekoladkach, marcepanowy smak ich nadzienia, przesuwające się mimochodem strzępki obrazów. Mimo muzycznego tytułu zestawu lapidarnych wierszy odbieram jednak dominującą ciszę na tle której co jakiś czas pojawia się wątły znak autorskiej egzystencji. Odnajduję tu echa osobistej tragedii autora, niepohamowane, niezależne, jak u Beethovena, zdradliwe, postępujące tracenie słuchu.
Mozartowski pretekst, melodyjny lejtmotyw stara się trzymać wszystko w ryzach. Schodzić trzeba do piwnicy, niekoniecznie tej artystycznej, bohemy, lecz prawdziwej, nie tak słodkiej, niejednokrotnie odpychającej, śmierdzącej i strasznej (Josef Fritzl). Szarość tonów bez dysonansów beznamiętnego opisu rozświetla co jakiś czas ironia, puszczanie oka do czytelnika przypomina miarę dzisiejszego życia przesyconego ułatwieniami cywilizacji w której, w odróżnieniu od epoki mozartowskiej teraz żyjemy. Poeta wykorzystuje nowe słówka takie jak portal „Facebook”, sklep „Lidl”, bank „Lloyds”, róże użycie „allegro”, dziecięce wprawki na pianinie „Do Elizy”, likier „Bailoni”, internetowe strony www do poprawy słuchu, historyczne nazwiska wiedeńskie, do wielorakich gier słownych czyniąc wiersz jeszcze bardziej pojemnym i wielofunkcyjnym, dzięki czemu przy zamierzonej zwięzłości dostajemy dodatkowe sensy.
Jak w utworach Mozarta, dowcip łączy się z wierszami sąsiadującymi. Sens przeskakuje do nowego wiersza czyniąc muzyczne, rytmiczne powtórzenia, utrwalając go i wzbogacając w rozgałęziające się skojarzenia. Obrazy z podróży, pola buraczane, farmy wiatrowe, austriackie miasta, kicz secesji wiedeńskiej, turystyczny splendor, wszystko to podkreśla klimat wyrwanych przemijaniu obrazów ujętych w precyzyjnie, wyselekcjonowane słowa.
Prześlizgujemy się z wiersza na wiersz mimochodem, ot, życie, śmierć, prochy dziadka wiezione z Mauthausen, przystanki wiedeńskie, sierpniowa, przedwczesna jesień z pchającym się do okien wrzosem. Ten katalog rzeczy ludzkich w odczłowieczonym, dzisiejszym świecie staje się niesłychanie ważnym, warunkującym każdą pokonaną chwilę utrwaloną zauważeniem, pochyleniem, niczym pojedyncza nuta w topniejącym, mijającym bytowaniu.
Nie uważam, że wiersze są trudne, o czym się teraz mówi jako warunek współczesnej poezji. Nie wiem, czy są intelektualne, mimo wielorakich odniesień do momentów z życia Mozarta, jego miejsca w ubiegłowiecznej kulturze (film Formana). Odbieram je jako ślady pielgrzymowania, pieczołowicie zbierane niespiesznie, bez zbytniej pieczołowitości, bez egzaltacji, zwyczajnie, bardziej w rytmie bijącego własnego serca, niż jakiegoś zewnętrznego instrumentu przywołanych klasyków wiedeńskich. Uspokajają, autor dzieli się z czytelnikiem swoim zrównoważeniem, wewnętrzną kulturą uważając, by nie zakłócić jego świata i nie narzucić swojego. I być może celowe są te powinowactwa z Beethovenem i Mozartem nie dlatego, że byli najlepsi, ale że potrafili zsyntetyzować to wszystko, co nam teraz, ludziom, było i jest potrzebne, nawet jeśli używano ich w diabelskich celach:
„(…) cyklon B szaleje nad zatokami. meandry Soły, mady
żyzne. od rozłożonych partytur ciał idących w miliony
w anonimowym grobie wiedeńskiego cmentarza”
[ Na urodziny Mozarta]
To, że należy przerzucić wartości w niewiadomy XXI wiek, poeta Jarosław Trześniewski przypomina swoimi wierszami przesyconymi treścią niekoniecznie wprost i niekoniecznie zrozumiale. Kumulacja metaforycznej piwnicy to przecież też nurt podziemny, mroczny, wieloraki, nie tylko przechowanie, ocalanie, lecz przede wszystkim umiejscowienie, zakotwiczenie dostępności, skąd można czerpać nie wyłącznie z dźwięków dochodzących nocą od grających dzisiejszych muzyków, ale też z warstw kultury, bo obok przecież promieniują minione wieki:
„mały nokturn
śpiewany w piwnicach
przez wykonawców popu
przy Domgasse, pod numerem
piątym. nieopodal katedry.”
[Eine kleine Nachtmusik (Allegro)]