Viola ogrodniczka I

Viola ogrodniczka

1.

Właśnie w połowie lata powój zasiany w marcu zakwitł nagle kilkoma nieśmiałymi lodami, które okazały się fioletowe.
W tym roku Viola już nie musiała szyć kwiatków z wykrawywanych kółek ze starego dresu i przyszywać do środków z sztucznych narcyzów, a następnie przyszpilać do siatki ogrodzenia. Ich żółte trąbki blakły na słońcu, robiąc się białe, a dres z lat osiemdziesiątych o wściekłej biskupiej purpurze też tonizował się, dochodząc z początkiem sierpnia do barw podobnych naturze.
W tym roku bowiem nasiona zebrane w jesieni z jakiegoś ogrodzenia rozrosły się ogromnymi, sercowymi liśćmi, by wypuścić seledynowe, a potem białe, szpiczaste pączki. I gdy te cudowne, oczekiwane kwiaty otworzyły się przywołując zachwyt z dzieciństwa ogrodów podzamcza, gdzie wszystkie niemal ogródki ekskluzywnych, przedwojennych willi wiodących do Zamku miały ogrodzenia porośnięte kwitnącym powojem, jej matka powiedziała:
– Nie spałam całą noc. Wracam.
Matka Violi dożyła roku, w którym zmarł jej mąż i dożyła wieku swojej matki, a Viola wiedziała, że to właśnie jest ten rok i to lato, i pośpiesznie ponalewała wodę do garnków, by chociaż uratować pelargonie.
Gdy zdejmowała z wieszaków sukienki letnie matki, wezwany SMSem mąż przyjechał i już nie było na nic czasu.
W samochodzie matka ożywiła się znacznie siedząc wygodnie w fotelu, a klimatyzacja dała pozór braku jakiejkolwiek dolegliwości. Jednak matka, chcąc umniejszyć jakość miesięcznego pobytu ze swoją córką nie dawała niczego po sobie poznać i mówiła:
– Nareszcie. Nareszcie ustęp, nareszcie prysznic, nareszcie wszystkie kanały telewizyjne. W swoim domu będę bezpieczna. W moim wieku nie powinnam opuszczać domu.
Viola nie odzywała się. Matkę ściągnęły do niej, do jej chałupki jej wiejskie przyjaciółki telefonem, zaproszeniem na wiejski bankiet, na wiejskie imieniny. Matka zdążyła błyskawicznie porobić tak intensywne znajomości, zadzierzgnąć tak silne więzi uczuciowe z wiejskimi kobietami, że one nie wyobrażały sobie, by jej córka była córką wyrodną i nie zabrała jej na wakacje. Viola nigdy nie nalegała, by z nią tu była.
– Tak – powiedziała po chwili Viola. Nie powinnaś już nigdy opuszczać domu, skoro to dla ciebie tortura. Najważniejsza jest kiszka stolcowa i twoje przyjaciółki, przecież zawsze takie same, czy wiejskie, czy miejskie.
Matka się rozgadała. Zawsze była ponad egzystencję córki i każdy pobyt z Violą jeszcze wzmagał jej potrzebę dystansowania się do siermiężnego i samotniczego przeżywania lata przez jej córkę.
Viola znała to na pamięć i nie potrzebowała tego słuchać.
Powój pewnie niepodlewany zdechnie, a nie wiadomo, czy ktoś w przychodni w połowie lata będzie na tyle mądry, by postawić matce właściwą diagnozę i zarekomenduje lekarstwa tak, by Viola szybko wróciła na wieś. A przecież chciała tylko pisać.

Powój otwierał każdym kwiatem tę ulicę, którą szło się na Zamek, która tyle lat w pamięci Violi była zamknięta. Szło się przez zabytkowe miasteczko, pełne barokowych kościołów, coraz bardziej pod górę i Viola wiedziała, że zaczynają się te wille, które zaprojektował i którym nadzorował budowę jej dziadek zmarły przed przyjściem Violi na świat i który stanowił dla niej pamięć wyłącznie życzeniową.
Wille były w najnowocześniejszym modernistycznym stylu ostatnich lat przed wybuchem wojny i miały okna w kształcie koła. Te okręty, nie odnawiane i nie konserwowane, jednak cudem zadbane z szlachetnymi, pierwszej jakości tynkami tonęły w kwitnących, starych ogrodach jak zatopione na dnie morza w koralach i wodorostach. Ale fioletowe kwiaty powoju pięły się po siatkach i Viola zrywała je udając, że liże lody i że te lody są wyborne. Gdy wille się kończyły, brukowana ulica skręcała w lewo, a jej pochyłość uspokajała się, stawała się nagle pozioma, by już całkiem płasko zatrzymać się przed małym, wykwintnym domkiem ogrodnika i obok dużego, szklanego domu dla roślin. Każdego roku przed tymi dwoma domami ogrodnik sadził ogromny, kwietny zegar i gdy przyjeżdżali tu na wakacje, istnienie co roku tego zegara uspakajało ich i dawało pewność, że istnieją i istnieć będą. Dopiero potem, od ogrodnika, droga nagle rozszczepiała się na dróżki i odnogi, z której każda była nazwana i wybór decydował, którędy po raz pierwszy, po roku, zobaczą, czy wszystko jest na swoim miejscu.
– Do Pastuszka? – Do skoczni narciarskiej? — Do źródełka? – Na plac zabaw? – Na górę? – Do ruin Zamku?
Wracali wieczorem. Kwiaty powoju były zwinięte, pomarszczone i zużyte, by w nocy oderwać się od szypułek. I gdy nazajutrz szli znowu, rozkwitały z pączków w upalnym sierpniu jeszcze obficiej, jeszcze dostojniej prężąc się i zaglądając.

– Zostanę w aucie i będę pilnować rzeczy, jak będziecie wnosić na górę – zaproponowała matka, gdy pojawiły się domy jej dzielnicy.
– Umierający człowiek nie myśli o takich rzeczach – powiedziała zirytowana Viola.
– I ty myślisz, że ktoś się złakomi na twoje majtki? Tu są tylko twoje ciuchy.
– Przecież nie będą wiedzieli, co to jest – walczyła jeszcze matka. Kaniowej wyrwali torbę z zakupami, gdy otwierała domofon kluczem.
– Tak – dodał mąż, zatrzymując się przed klatką schodową. Mama myśli, że w tym zawodzie panuje jakiś brak profesjonalizmu. Gdyby myśleli tak jak mama, nie mogliby tego zawodu wykonywać. Jasne, że siatka z zakupami to przecież pieniądz. A napaść na samochód – tu potrzebny jest już wywiad, biznesplan. Przecież to jasne.
c.d.n.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2008, donosy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na Viola ogrodniczka I

  1. Ania pisze:

    To będzie powieść w odcinkach?

  2. Ewa pisze:

    Nie, to jest opowiadanie w odcinkach.
    Czytam u Waltera Benjamina w „Pasażach”, że żadne czasopismo w dziewiętnastym wieku nie utrzymało się bez powieści w odcinkach. Drukowali w ten sposób wszyscy: Dumas, Balzac, Zola. W Polsce było podobnie. Myślę, że to jest w dalszym ciągu dobry sposób na przyciągniecie czytelnika, szczególnie, że Patryk na swoim blogu napisał, ze moje opowiadania są autobiograficzne, co może jeszcze bardziej przyciągać.
    Więc, jak TV serialem, blogowo przyciągam.

  3. Rysiek listonosz pisze:

    To podsunę Ci jeszcze więcej pomysłów, które wypatrzyłem na blogu @linki
    :hermetyczny pamietnik wypaczonej nastolatki – mydziecisieciblog

    @linka pisze:

    „jak skutecznie poderwac, zaimponowac i uwiesc bande czytelnikow
    slaba frekwencja na moim blogusiu to juz przeszlosc – od czasu zmiany strategii autopromocyjnej, wszystko jest inne, nowe, lepsze – jak wykazuja statystyki, strone odwiedza coraz wieksza liczba nowych czytelnikow i opuszczaja ja oni coraz bardziej zadowoleni. jestem zadowolna rowniez j@, poniewaz mam duzy trafik. wszystko dzieki agresywnej kampanii promocji blogusia, do ktorej najwazniejszych elementow zaliczylabym:
    – ulotki dodawane do programow wejsciowych na stadion,
    – wyklady w osrodkach monaru, szkolach, noclegowniach,
    – inserty do gazet motoryzacyjnych i mlodziezowych,
    – dwojki sieroce kwestujace metoda door-2-door na dalszy rozwoj @linki,
    – kurwiszony na dlugich nogach rozdajace w superksiegarniach darmowe sample – fragmenty notek odbite na xero,
    – wynajeci komercyjni hiphopowcy skupieni wokol duzego glosnika ustawionego na skrzyzowaniu, rapujacy notki i zachecajacy do regularnej lektury z telebimu,
    – moja twarz na okladce lipcowej “zadzy sukcesu” – dostepnego jedynie w prenumeracie pisma branzowego srodowiska rodzin grajacych w keszflou,
    – dywanowy mailbombing & megaspaming, prowadzony nonstop z baterii serwerow ustawionych na wyspach kokosowych,
    – osobiste wystepy w teatrach krajowych i zagranicznych,
    – i wiele innych.
    mojej obecnej prosperity nie zamierzam zachowywac wylacznie dla siebie, stad stwarzam takze okazje do wykazania sie dla czytelnikow:
    konkurs promocyjny:
    uwaga: kazdy kto napisze pozytywna recenzje mojego blogusia ma szanse na jej publikacje na lamach mojego blogusia!
    mydziecisieci 2008-07-19 07:23:06”

Skomentuj Ania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *