Lata sześćdziesiąte. Andrzej (14)

W maturalnej klasie wszyscy zżyli się jeszcze bardziej. Andrzej pomagał w matematyce Aldonie i wszyscy traktowali ich jako parę, ale nic z tego nie wyszło. Robił Smieną zdjęcia dziewczynom klasowym przed Santkiem i pod wykafelkowanym niedawno pomnikiem Rodzina, dawał do wywołania u fotografa na SDKPiL i im je dawał, ale nie miał stałej dziewczyny. Maciek chodził z wysoką jak on, chudą Jolką o długich prostych włosach, ale wakacje spędzał na jugosłowiańskiej plaży z Dylewską, z którą wraz z Andrzejem jeździli na narty do Szczyrku, gdyż Jolka na nartach nie jeździła. Słał Andrzejowi z tych wakacji pocztówki, gdzie opisywał koncerty zespołów rockowych takich jak Dave Dee, Dozy, Beaky, Mick & Tich i Andrzej mu tych zespołów zazdrościł. Nigdy nie był na żadnym rockowym koncercie.
Najpiękniejsza dziewczyna w klasie – Basia mieszająca na parterze w bloku po drugiej stronie Zawadzkiego, miała okna na wprost balkonu mieszkania Andrzeja i Andrzej widział, jak się do późna uczy i pali się u niej światło. Odwiedzali ją całą klasą w kuchni. Rodzice przepołowili dla niej kuchnię przegrodą ze sklejki i podobnie jak Andrzej z Ewą miała tylko pół okna. Basia była zajęta uczuciowo przez ich wychowawcę – Fizyka, i nikt nie miał odwagi startować do Basi. Na wycieczkach szkolnych niańczyła mu dzieci, pomagała jego żonie i wszyscy właściwie współczuli Basi, która bała się, że nie zda matury z matematyki i robiła wszystko, by wychowawcy nie rozgniewać.
Starli się przebywać z klasą razem jak najdłużej, toteż Andrzeja albo nie było w domu, albo do jego połówki pokoju schodziło się tak wiele osób, było tak dużo dymu papierosowego, że Ewę chroniło tylko to, że bardzo późno wracała ze szkoły, kiedy oni już przenosili się do Santka.
W lutym wystawszy się w kolejce po bilety poszli do Kosmosu na „Greka Zorbę”, gdzie po seansie ludzie wstali z krzeseł i oklaskiwali Anthonyego Quinna. Oni też byli wzruszeni wolnościową filozofią Greka i tańczyli na studniówce jego taniec.
Andrzej śledził w telewizji biegi i skoki Ewy, Ireny i Wiesława czyli Kłobukowskej, Kirszenstein i Maniaka, ale jak wiosna rozkwitała, wracał coraz później do domu i telewizora już nie oglądał. Chodzili całą bandą po Koszutce i te ostanie chwile wspólnoty klasa Andrzeja próbowała w pełni wykorzystać nie bojąc się ani matury, ani egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie. Wprawdzie codzienne gazety donosiły o wspaniałych warunkach uczenia się w ZSRR, gdzie można strać się do 750 wyższych uczelni i studiować z czterema milionami uczących się, co, jak donoszono, było trzy i pół razy więcej, niż wszystkich studentów w krajach Europy Zachodniej. Podawano oszałamiające liczby: w samym Leningradzie było 77 członków zwyczajnych i członków-korespondentów Akademii Nauk ZSRR, około 900 profesorów i doktorów nauk, przeszło 6 tysięcy docentów i kandydatów nauk oraz 15 tysięcy wykładowców.
Na Uniwersytet Moskiewski im. Łomonosowa na pierwszym roku uczyło się trzy tysiące studentów rekrutujących ze szkół średnich ukończonych złotym medalem, najczęściej przybyłej młodzieży z różnych stron świata z chłopskich i proletariackich rodzin, przyjętych tylko na podstawie wzorowego świadectwa. Państwo radzieckie na podstawie międzynarodowych umów pomagało krajom rozwijającym się, kształciło za darmo studentów na specjalnie utworzonych uczelniach, jak na Uniwersytet Przyjaźni Narodów Imienia Patrice’a Lumumby, gdzie byli studenci z Somali, Konga, Zjednoczonej Republiki Arabskiej, Afganistanu, Nigerii, Indonezji, Kenii czy Ghany.
Ale 50 procent obcokrajowców pochodziło z państw socjalistycznych. Studenci otrzymywali stypendia w wysokości od 20 do 60 rubli, a najlepsi nawet 80 rubli. Mieli zniżki na bilety kolejowe i lotnicze, zniżki na obozy letnie, do baz turystycznych i alpinistycznych.
Andrzej nie wiedział, czy ktoś z XI klasy B, zdecyduje się na zagraniczne studia, u nich w A z 36 dopuszczonych do matury nikt się do ZSRR nie wybierał. Chłopcy w większości szli na Politechnikę Śląską do Gliwic, gorsza w rankingu była Wyższa Szkoła Ekonomiczna i AGH w Krakowie. Fila Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie szły dziewczyny na filologie i najlepsi z matematyki i fizyki. Tacy jak Andrzej i Soból wybierali drogę naukową. Jolka, dziewczyna Maćka szła na medycynę, Sikora szedł do seminarium duchownego.
Ale i tak było już za późno na naukę i raczej przeznaczano czas na włóczenie się po Koszutce i wypady w odleglejsze rejony miasta. Oblegany był o tej porze roku park Kościuszki. W niedzielę, jak donosiły gazety, było w nim 80 tysięcy mieszkańców Katowic. Nie było wolnej żadnej ławki, do jedynie dwóch otwartych punktów gastronomicznych ustawiały się gigantyczne kolejki. Przy „Zielonym Oczku”, by kupić oranżadę trzeba było stać pół godziny. Lodów nigdzie nie sprzedawano.
Jeździli też do Parku Kultury. Mimo upałów kąpielisko Fala ukończone w połowie czerwca ubiegłego roku kiesy Andrzej był na Kubie, jeszcze nie było otwarte i większość z nich jadąc na wakacje nie miała okazji latem doświadczyć nowoczesnych 5 basenów, gdzie w jednym przepływała sztuczna fala morska. Wznoszono właśnie słupy pod napowietrzną kolejkę linową „Elkę” mającą jeździć już we wrześniu.
Wracali późno nie wysiadając z tramwaju na Koszutce, lecz jadąc jeszcze do Rynku, gdzie wymieniono jarzeniówki na rtęciówki i o czym szumnie donosiły gazety nie czyniąc wcale, jak się chwalono, z Katowic rzęsiście oświetlonej metropolii.
Andrzej się cieszył, że kończąc szkołę ominą go jesienią obchody 50 rocznicy Rewolucji Październikowej, mimo, że rusycystka zawiedziona, że prawie wszyscy na egzaminy wstępne wybrali język francuski, dręczyła ich zaleceniami plenum Zarządu Wojewódzkiego TPPR zachęcając do śledzenia w telewizji Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich oraz Festiwalu Muzycznego z udziałem wybitnych artystów i zespołów radzieckich.
Niestety, pod groźbą nie dostania świadectwa maturalnego musieli przejść w tym roku wyznaczoną tym razem trasę pochodu pierwszomajowego przez ulicę 3 Maja, wśród 250 tysięcy idących przez dwie godziny pod trybuną, za którą stał otoczony wieńcem członków aparatu partyjnego i przyjezdnych ze Związku Radzieckiego gości Edward Gierek.
Zakończenie roku szkolnego odbyło się w upalne czerwcowe południe na dziedzińcu szkoły. Rozdano im świadectwa na tle dwumetrowych portretów Władysława Gomułki i Aleksandra Zawadzkiego zawieszonych na elewacji drugiego skrzydła pawilonówki. Mieściła się tam podstawówka i swoją uroczystość celebrowała równocześnie po drugiej stronie, przy boisku szkolnym.

Andrzej z matką i siostrą wybrali pociąg nocny 3 lipca, by uniknąć dnia rozpoczęcia turnusów i koloni letnich, a i tak na peronie działy się dantejskie sceny. Krystyna wobec nalegań Andrzeja, by być na wakacjach tam, gdzie będzie Maciek, wyszukała w „Dzienniku Zachodnim” ogłoszenie o wynajmie pokoju na wakacje kilka miesięcy wcześniej. W Gdańsku byli rano i tramwajem pojechali do Stogów. Łatwo odszukali ulicę Sówki.
Mimo, że w Stogach na większości domów wisiały tablice „pokoje do wynajęcia”, Krystyna nie mogła ryzykować przyjazdu bez wcześniejszej rezerwacji. Pokój okazał się maleńki, ale z dostępem do kuchni i miłym właścicielem parteru, który wynajmował jeszcze dwa pokoje wczasowiczom w swoim pięknym przedwojennym domu, który stał jak inne, takie same wzdłuż ulicy. Wolnostojące domy wzdłuż ulicy miały dachy kryte czerwoną dachówką, wszystkie identyczne w kształcie odwróconych łodzi i pan Soboraj objaśnił, że domy wybudowano w latach dwudziestych dla rzemieślników-budowniczych okrętów, a architektem był sławny w Wolnym Mieście Gdańsku Erwin Lentz. Okazało się że w sąsiednim domu gotują dla wczasowiczów obiady, czym się ucieszyli.
Uderzyło ich krystalicznie czyste powietrze napływające tu od strony lasu rozciągającego się po drugiej stronie ulicy Sówki i jak tylko wstawili swoje walizki, mimo zmęczenia i całonocnego niespania, wypadli z domu instruowani przez gospodarza, gdzie iść do morza.
Las z piaszczystą ścieżką porośnięty był owocującymi czarnymi jagodami zwanymi w ich domu borówkami, na które się łakomie rzucili opóźniając dojście do plaży. Błądząc po lesie przy zbieraniu borówek, natknęli się na leśne jezioro. Andrzej przed wyjazdem wyczytał z małego niemieckiego leksykonu ojca przy pomocy słownika że zwane było Groß Heid See (Puste Jezioro). O głębokości 3 metrów, bez żadnego dopływu, zasilane jedynie deszczówką, oblegane było w XIX wieku, kuracyjne i wypoczynkowo zagospodarowane, przypływali tu łódkami gdańszczanie z miasta do wybudowanej tu kiedyś restauracji i kręgu tanecznego. Teraz nie było tu nikogo, śladu jakiejkolwiek zabudowy.
Liściasto-iglasty las, w którym się znaleźli był kontynuacją zalesionego wybrzeża, oddzielał ciągnące się wydmy z Sopotu do Sztutowa od łąk na Wyspie Sobieszewskiej na Stogach i rozciągających się po Ostrów. Od początku XIV wieku panoszyli się tu Krzyżacy i potrzebowali do swoich konnych rozbojów tak dużo siana, że musieli mieć na nie specjalną wieś. Stąd Stogi.
Weszli na piaszczystą drogę na plażę powstałą w 1925 roku, plaża okazała się przepiękna, z dużym, piaszczystym odstępem od morza, z wyrzuconymi przez morze konarami i patykami. Była płatna, stały wiklinowe kosze i grała muzyka z tranzystorów plażowiczów, ale wystarczyło przejść się kawałek dalej na wschód i już identyczna plaża była bardziej pusta i bezpłatna i tam postanowili codziennie przychodzić.
Wzdłuż wydm ciągnęła się żwirowa promenada i droga dla rowerzystów od ujścia Martwej Wisły (Westerplatte) do Górek Zachodnich. Na horyzoncie widać było betonowe bloki osiedla, punktowce, które zaczęto budować od północy.
Andrzej z matką i siostrą codziennie przemierzał lasem – coraz bardziej ku morzu sosnowym – piaszczystą ścieżką i próbując kąpać sie w lodowatej wodzie, ale cały czas oczekując przyjazdu Maćka i Bogusia. Mieli tu przybyć z namiotem jak tylko ukończą zdawanie egzaminów na wyższe uczelnie i doczekają wyników. Nim doszła karta od Maćka zaczynająca się od słów „ty tam w stogu”, Andrzej, po jednorazowej wspólnej wycieczce na mszę niedzielną do katedry oliwskiej z matką siostrą, codziennie po obiedzie wymykał się do Gdańska tramwajem sam.
Andrzej był po raz drugi nad polskim morzem, a w tej części wybrzeża był po raz pierwszy. Tu ziemie zagarnięte przez Krzyżaków wróciły do Polski po 160 latach i całą szkołę mówiło się o polskości Gdańska. Nim weszła tu Armia Czerwona, Gdańsk zniszczono, spalono, zerwano wszystkie mosty. Dużo w szkole uczyli się o trudach odbudowy przed otwarciem portu gdańskiego do powrotu do życia miasta. Jak pamiętał, usuwano nie tylko gruz, ale i trupy, cztery tysiące zwłok ludzkich i dwa i pół tysiąca zwierzęcych, przeważnie koni, przy pomocy Armii Czerwonej i Milicji Obywatelskiej. Porządkowano też mieszkańców. Kaszubów wytępiono lub wywieziono jeszcze w czasie wojny do Rzeszy, Niemcy pouciekali, wagony przywoziły repatriantów z Wileńszczyzny, z Warszawy, z Pomorza i Poznańskiego i jak pisano, „niebieskich ptaków” z całego świata.
Postanowił najpierw kolejką miejską objechać Trójmiasto i zobaczyć wszystko z okna. Pracownicy stoczni jeszcze nie wracali z pracy i kolejka nie była przepełniona.
Jechał z Gdańska do Chylonii 35 minut, a do Wejherowa godzinę. 30 kilometrów przejechał pociągiem złożonym z czterech wagonach w dwu jednostkach. Wsiadł na stacji Gdańsk – Główny, mijał przystanki: Gdańsk Stocznia, Politechnika, Wrzeszcz, Lotnisko, Przymorze, Oliwa, Wyścigi, wysiadł w Sopocie. Poszedł na plażę i na drewniane molo, zobaczył stamtąd ogromną bryłę Grand Hotelu z czerwonym dachem. Mijał ubranych w zagraniczne ciuchy spacerowiczów.
Wsiadł z powrotem do kolejki i pojechał dalej, mijał Kamienny Potok, Orłowo, Redłowo, Wzgórze Nowotki i wysiadł w Gdyni Głównej. Poszedł zobaczyć okręt ORP Burza zamieniony niedawno na Muzeum znany mu z wielu „Tygrysów” i książek o drugiej wojnie światowej. Zobaczył też przycumowany Dar Pomorza i kołyszące się dwumasztowe jachty Opal.
Poszedł na Polankę Redłowską skąd roztaczał się widok na Zatokę i nowoczesne baseny oraz amfiteatralnie ustawione trybuny, boiska do koszykówki, 10 metrową wieżę do skoków z trampoliny pamiętał z filmu „Jutro Meksyk” z Cybulskim. Zszedł z tarasu widokowego krętymi schodami na bulwar nadmorski. Potem wrócił na Świętojańską i szedł ulicą pełną zapachów palonej kawy dobywających się z małych sklepików kolonialnych. Na witrynach komisów było pełno zagranicznego towaru, o którym Andrzej mógł tylko pomarzyć: magnetofony szpulowe, radia, buty, prawdziwe dżinsy, zegarki, płyty z okładkami najsłynniejszych zespołów rockowych, czasopisma. Po ulicy chodzili marynarze w swoich strojach, przechodnie też najczęściej w białych spodniach modnie poszerzanych u dołu.
Dotarł do Hali Targowej, gdzie na stoiskach były wszystkie niedostępne na Śląsku luksusy po horrendalnych cenach. Mijał po drodze restauracyjki, knajpki i kawiarnie o egzotycznych nazwach. Od zwykłych sprzedających piwo w kuflach i lodziarnie, były luksusowe i bardzo drogie lokale jak „Myśliwska” z wypchanymi zwierzętami na wystawie. W niektórych stały szafy grające takie same jakie widział w filmach amerykańskich i na Kubie. Na postoju taksówek obok Warszaw i Moskwiczów stały zagraniczne samochody, a po ulicach jeździły nawet Cadillaki. Szedł teraz ulicą 10 lutego dawniej Hermann-Göring-Straße, gdzie w czasie wojny odbywały się parady wojskowe i doszedł do skweru Kościuszki nazwanego wtedy Adolf Hitler Platz.
Wrócił na dworzec, pojechał jeszcze kolejką mijając stacje: Gdynia Stocznia, Grabówek, Chylonia, Janowo, Rumia, Reda, Śmiechowo, Nanice, Wejherowo, Nowe Szkoty, Kolonia, Zaspa, Brzeżno, Nowy Port. Tam się przesiadł na kolejkę powrotną: Tczew, Miłobądz, Pszczółki, Skowarcz, Różyny, Cieplewo, Pruszcz, Św. Wojciecha, Lipce, Orunia, Gdańsk – Główny.
Wchodził w Gdańsku na mosty, oglądał z ich perspektywy spichlerze i pierzeję kamieniczek nad Motławą. Zwiedził starówkę przeszedł przez Bramę Złotą, przechadzał się ulicą Długą do Długiego Targu, zobaczył, gdzie mieszkała Kalina Jędrusik i gdzie jest kino radzieckie, co oglądał w Kronice w telewizji. Przystanął pod fontanną z Neptunem i Dworem Artusa. Przyglądał się kamieniczkom odbudowanym po wojnie od nowa, bo tylko nieliczne były oryginalne. Budowane były w małych odstępach między sobą z miejscem na deszczówkę. Murowane, rzeźbione malowane. Ze względu na pożary zakazano już w renesansie budowania domów drewnianych.
Renesans ozdobił domy dekoracją rzeźbiarską zróżnicowaną, każda był inna. Patrycjat gdański prześcigał się w splendorze zdobienia swoich domów o wyrafinowanym smaku, o wpływach włoskich. Piękne były portale, do których prowadziły ogrodzenia z rzeźbami i kutymi kratami zapoczątkowane od ulicy przez dwie symetryczne granitowe kule.
Ratusz, kościół N.P. Marii, i Zbrojownię otaczały te wszystkie wspaniałe kamieniczki i Andrzej, jak każdy mieszkaniec Górnego Śląska zapragnął zamieszkać w Gdańsku. Szedł Podwalem Staromiejskim, Wałami Jagiellońskimi i Leningradzką i nie mógł się napatrzeć, aż doszedł do Świerczewskiego do Prezydium MRN, potem zobaczył budynek RSW „Prasa” przy Targu Drzewnym mieszczącym redakcje gdańskich pism i całą powojenną zabudowę w nowoczesnym stylu. Oś poprzeczna od placu Świerczewskiego, przedłużała się ulicą Marchlewskiego do gmachu Prezydium Dzielnicowej Rady Narodowej. Na ścianie placu Świerczewskiego stał 17-kondygnacyjny punktowiec. Wiedział, że powstają nowe osiedla, takie jak Karola Marksa we Wrzeszczu, Czytał na planie Gdańska nazwy nowo powstających dzielnic i wiedział, że tam przecież nie chciałby mieszkać. Były tu zresztą ulice jak w całej Polsce: Aleja Leningradzka, Aleja Marksa, Juliana Marchlewskiego, Hanki Sawickiej, Czerwonego Sztandaru, Lumumby, XXX-lecia PRL, Dzierżyńskiego, Świerczewskiego. A morze i tak zimne. Jak przyjadą jego koledzy z klasy, będą chodzić tylko do tych piwniczek na Długiej, gdzie były kluby sudeckie, przecież byli już studentami. Wstydliwie nie przyzna się im, że jest po raz pierwszy w Trójmieście, oni nie będą tak jak on zwiedzać, gdyż byli tu niejednokrotnie.

Po kartce zaadresowanej na adres p. Soboroja Gdańsk-Stogi ul. Sówki 4/1 długo Maćka nie było widać, przyjechał natomiast Boguś z plecakiem , namiotem i pierwszym tomem „Dziejów grzechu” pod pachą.
Boguś mieszkał na parterze klatki, gdzie mieszkała Marzenka i jak fama na Koszutce głosiła, matka Bogusia była silnie partyjna, natomiast Boguś, o wyjątkowej urodzie bruneta, jak Łukasz Niepołomski z kart Żeromskiego, był dowcipnym, prześmiewczym kolegą, którego Andrzej bardzo lubił, mimo, że dzielił z nim Maćka, którego z Bogusiem łączyło harcerstwo, a Andrzej do harcerstwa nie należał. Boguś rozbił namiot na polu namiotowym „Na wydmach”, który okazał się laskiem mocno zatłoczonym już przez samochody, motocykle i namioty.

Kiedy wreszcie wszyscy spotkali sie na plaży, opóźnienie Maćka się wyjaśniło. Maciek po szczęśliwym dostaniu się na wydział automatyki politechniki gliwickiej poszedł na dworzec z plecakiem w japonkach i nogi zaczęły mu krwawić od otarcia. Zresztą, była zmiana turnusu, połowa lipca i tak by się do pociągu nie dostał. Wrócił więc i zgodził się na nalegania Jolki, by zabrał się z nimi Syrenką. Niestety, Syrenka nie wyjechała w uzgodnionym dniu, ojciec Jolki naprawiał ją przez całą noc i wyruszyli następnego dnia. Po drodze Syrenka psuła się pięciokrotnie i po wielkich nakładach sił i pieniędzy dotarli wreszcie do Domu wczasowego PKP w Gdańsku Stogach, skąd Jolka po kryjomu wynosiła Maćkowi swoje i rodziców porcje obiadowe, czyli kotlety schabowe ze stołówki, które zjadali z Bogusiem w namiocie.
Lato było piękne i upalne. Rano wszyscy spotykali się na plaży w Stogach, Boguś czytał im na głos co pikantniejsze fragmenty z Żeromskiego, a oni go pędzili z tą lekturą wyśmiewając się. Co to w ogóle jest. Raz padło nazwisko markiza de Sade’a, ale reszta była pruderyjnie niewinna i w końcu doszli do wniosku, że dobrze się stało, że nie weszła do kanonu lektur szkolnych.
Na plaży rozkładali trzy koce, na jednym siedziała Krystyna z Ewą, tak Ewa ogrodziła go żółtym wiatrochronem uszytym jeszcze na wakacje w Międzyzdrojach. Dalej koc rozkładali Andrzej, Maciek i Boguś, pośrodku siedziała Jolka w kostiumie bikini z długimi, w kolorze słomy, włosami. Jolka nie dostała się wprawdzie na wydział lekarski, ale można było jeszcze starać sie o miejsce na stomatologię i tak zrobiła. Była dumna i zadowolona. Ewy do paczki nie wpuszczano, nigdy jej nie zauważano. Dalej na kocu siedzieli rodzice Jolki nie próbując z Krystyną nawiązać żadnych cieplejszych kontaktów oprócz grzecznościowych powitań.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Lata sześćdziesiąte. Andrzej (14)

  1. Vasilis pisze:

    Droga Ewo,

    musze przyznac, ze teksnie za Twoimi recenzjami wierszy i ksiazek. Co sie stalo, ze juz od dluzszego czasu ich nie zamieszczasz?
    Pozdrawiam

  2. Homo pisze:

    To jest czysta gra fo ma nia

  3. wiśniewski pisze:

    Skrajnie racjonalny opis rzeczywistości, wysyp z pamięci. Dla zachowania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *