Udało się Komitetowi Rodzicielskiemu z klasy wyżej załatwić autobus wycieczkowy do Pszczyny.
Zabrał przed obchodami pierwszomajowymi dwie klasy – ponad 80 uczniów – do zapraszającego ich do siebie profesora Płazaka.
w dniu, kiedy Muzeum było zamknięte dla zwiedzających, portier obuwszy uczniów w muzealne kapcie zaprowadził wszystkich majestatycznymi schodami na piętro do solidnych, rzeźbionych drzwi i zapukał. Po chwili otworzył im Płazak niemile zaskoczony ich widokiem, też w pantoflach i stroju bardzo domowym.
Płazak był mężczyzną drobnym, kruchym, o rzadkich blond włosach nad wysokim czołem i z pewnością o urodzie nie będącej marzeniem kobiet, na dodatek o obliczu chmurnym, zasępionym, z bijącą z całej postawy hamowanej z całych sił wewnętrznej irytacji. Nie speszyło to jednak nikogo – osiemdziesiąt par oczu spojrzało na niego z bałwochwalczym uwielbieniem i podążyło za nim na zwiedzanie pałacu, do czego przystąpił jak stał.
Tylko chyba Krystian mieszkał w ekskluzywnej willi na południu Katowic, reszta wywodziła się z ciasnych, górniczych familoków przedwojennych koloni dla górników pobudowanych przy kopalniach z komórkami na węgiel i chlewikami zamienionymi teraz na kanciapę na narzędzia. Inni, tak jak Ewa, gnieździli się z rodzeństwem w domach wybudowanych tuż po wojnie w czasie wyżu demograficznego, kiedy cały naród zaczął się radośnie rozmnażać i wypełniać już podrosłym przychówkiem „substancje mieszkaniowe”.
Płazak idąc przepastnymi korytarzami z mahoniowymi boazeriami pod porożem wiszącym na ścianach, dyskretnie napomknął o stacjonującej tu po Wermachcie Armii Czerwonej, która paliła książkami z biblioteki ognisko.
Muzeum utworzono w pałacu już w 1946. Mimo, że klasa Ewy była dopiero na średniowieczu, Płazak zrobił równocześnie wykład dla nich i bardziej zawansowanej klasy trzeciej.
Przeszli salami od renesansu poprzez barok, regencję, rokoko, klasycyzm, empire i biedermeier, aż po style historyczne drugiej połowy dziewiętnastego wieku.
Zeszli najpierw w dół. W piwnicach była zbrojownia: armaty, granatniki, kusze, ogromna ilość broni myśliwskiej oraz zbroje i halabardy. Szli potem w górę i Ewa poczuła się w tych wielkich przestrzeniach nareszcie wyzwolona z klaustrofobii. Schody kręcone prowadziły z piwnic przez parter i wszystkie kondygnacje na strych. Po drodze nacierały na nich z obrazów portrety arystokratycznych Niemców, dawnych właścicieli pałacu: groźne, surowe, teraz zneutralizowane i bezradne. Wszędzie przestrzenie grodziły renesansowe krużganki: wewnątrz pałacu, na zewnątrz, na tarasach, balkonach i ogrodzeniach widniejącego z okien wiosennego parku.
Gobeliny, żyrandole, lichtarze, figurki na kominkach, wazy, misy w renesansowych wnętrzach zastąpiły elementy barokowe, rozpasanie po lekki styl rokoka Ludwika XIV. Pierwsze piętro, najpiękniejsze, o układzie amfiladowym, pozwoliło im przechodzić z jednej scenografii w drugą. Marmury, rzeźby, przemieszanie stylów kotłowało się aż po Salę zwierciadlaną – największe, dwupiętrowe pomieszczenie z przeszklonymi drzwiami i nad nimi balkonami o zdobionych, brzuchatych, metalowych balustradach. Zegary, rzeźbione meble, obrazy olejne, wszystko wraz z osiemdziesięcioma uczniami multyplikowały gigantyczne lustra wprawione w kosztowne ramy.
Dalej Bawialnia, Salon niebieski, kobierce, putta, Salon szary, Komnata z tajnym przejściem, Pokój chiński, Pokój klasycystyczny, Sypialnia rokokowa, Łazienka o ścianach wyłożonych białym, różowym i zielonym marmurem. Dalej styl empire, posążki bogów greckich, porcelana o motywach mitologicznych, potem poduszki haftowane na sofach stylu biedermeier, potem secesja.
Na drugim piętrze cztery pokoje, Pokój muzyczny, Gabinet, Pokój stołowy, Sypialnia małżeńska. W skrzydle wschodnim w trzech pokojach wszystko, co upolowano w pszczyńskich lasach wypchane wypreparowane wraz z narzędziami zbrodni. Olejne obrazy z krwiożerczymi scenami myśliwskimi, także z Afryki, Ameryk i Euroazji. Wszędzie figurki egzotycznych zwierząt, kły słoni, poroża i skóry tygrysie z łbami i kłami.
Ukończywszy wykład Dyrektor pałacu i równocześnie ich profesor wrócił do siebie, a oni wybiegli do parku przypałacowego z romantycznymi mostkami, stawem i ścieżkami, ogrodowymi rzeźbami, kamiennymi grobowcami i altankami.
Ewa poznała tam Gienka z trzeciej. Znała go wcześniej z widzenia. Pamiętała, że gdy razem jechała z nim w tramwaju, bardzo prędko z niego wychodził i w dwie minuty był już w szkole. Co za chód! – myślała z podziwem.
Powrotną drogą w wycieczkowym autobusie siedział naprzeciwko niej o jedną ławkę dalej. Odwrócił się do niej i cały czas się w nią wpatrywał. Czy się mu podobam? – Ewa była wycieńczona Bogdanem i myślała z lekką nadzieją. Wycieczkę widocznie uważał za zawarcie znajomości, bo teraz zaczął z nią rozmawiać.
Ale minął miesiąc od wycieczki jak go nie widziała. Dopiero, gdy stała w korytarzu obok biblioteki z Wieśką, przechodził z kolegami. Zatrzymał się koło niej i… popatrzył. Patrzył jej prosto w oczy. Odwróciła głowę, nie mogła tego znieść i spytała, czy uczy się hipnotyzować. Odpowiedział, że uczy się przecież chemii. Gdy Elżbieta otworzyła bibliotekę, Ewa weszła. On zaczął krzyczeć do Elżbiety: po coś to otworzyła, czy nie widzisz, że mi ucieka?
Po jakimś czasie przyszedł do jej klasy. Trzymała w ręce tulipan. Wziął go i powiedział: – Ewa, ty mi go dałaś, prawda?
Powiedziała, że powinno być odwrotnie.
Kiedy znowu go spotkała na korytarzu zaczepiła go i spytała, kiedy jej przyniesie kwiatek. Powiedział, że przecież mu go dała. Zaprzeczyła.
– O, ty prędko zmieniasz zdanie!
Zmieniła temat przestraszona, że jej żartobliwy ton wziął poważnie. Miał już iść na lekcje, gdy powiedział: – Ewa ty nie udawaj czapli!
Ewa nie wiedziała co to miało oznaczać. Spytała Dankę która podumała, uśmiechnęła się i potem powiedziała, że chyba wie o co mu chodziło, tylko że nie powie, bo Ewa by się obraziła.
A więc ze wszystkimi jest zawsze to samo, nikt wprost nie powie o co mu chodzi, doszła do wniosku Ewa. Z Gienkiem też było niepotrzebne zawracanie głowy, a z Bogdanem sprawa była nie skończona.
W połowie maja Ewa czuła się samotna i była bliska odebrania sobie życia. Danka nic nie wspomniała o całowaniu się z Bogdanem na wycieczce, a Ewa nic nie powiedziała ani jej, ani Bogdanowi, że ich widziała.
W szkole nie miała nikogo bliskiego. Danka miała być jej przyjaciółką, tak się w każdym razie nazywało. Chyba ona była głównym powodem jej goryczy. Dawniej to jeszcze siedziała z Ewą na lekcji i chociaż wtedy mogły pogadać, co nigdy nie było trudne w czterdziestoosobowej klasie, gdzie lekcje służyły przede wszystkim do kontaktów między siedzącymi ze sobą. A od czasu, kiedy z Aśką zaczęły wiać nałogowo z lekcji, Ewa siedziała sama. Teraz Dance była potrzebna tylko jako pośredniczka między klasą, a miejscem wiania, czyli ustępem, lub dentystą. Odpowiadała za nią na lekcji w czasie sprawdzania list obecności i pytając się uczącego „czy mogę wyjść”, szła je zawiadomić, jak jest w klasie. A Aśkę i Dankę łączy chyba więcej niż z nią. Przecież jeździły razem pociągiem, razem przychodziły i wychodziły ze szkoły. Widocznie to im nie wystarczało i przebywały ze sobą na przerwach i na wagarach. Ale czy to usprawiedliwia Dankę? Czy jej wolno tak ją porzucać? – rozczulała się sobą Ewa. Ale najgorsze było to, że uważała się za wierną przyjaciółkę, co było sprzeczne z jej zachowaniem.
Aśka miała całkiem inne usposobienie niż Ewa – śmiały się razem całymi dniami, podczas gdy Ewa była smutna. Chciała być taka, jak one.
Poszła z nimi na stację, by jakoś się z nimi połączyć. Droga na stację stanowiła jedno wielkie pobojowisko. Domy na Dworcowej i Pocztowej zostały wyburzone, za barierkami leżał tylko gruz. Zniknęły domy przy Młyńskiej i Słowackiego i Stawowej. Zostały wysadzone w powietrze „Delikatesy” przy Dworcowej i przylegający budynek od strony Pocztowej. Wyburzenia odbywały się w newralgicznym punkcie miasta, blisko dworca kolejowego, na skrzyżowaniu, przez które przejeżdżał tramwaj wstrzymywano co chwilę na kilka dni normalny ruch.
Wychodzące z dworca tłumy przeciskały się przez parkany na Pocztowej. Pełno milicjantów. W oknach pobliskich domów, jak na Kubie przed cyklonem paski taśm na szybach okiennych, witryny sklepów otulone słomą. Wiadukt przy 15 Grudnia zamknięto, gdyż wyburzano domy na Kościuszki.
Znikł już pawilon-barak przy Stawowej gdzie znajdowały się kasy biletowe, biuro rezerwacji miejsc i poczekalnia dla podróżnych, nie było nawet gruzu.
Ale kiedy szła z nimi na stację – ich zachowanie było skandaliczne. Wraz z Jadźką, też Zagłębianką, śmiały się ciągle, albo się biły „żartobliwie”, albo z siebie wyśmiewały. Według Ewy na te sceny wszyscy przechodnie patrzyli z politowaniem. Wszystko to dobre w szkole, ale nie na zewnątrz.
Kiedy po lekcjach Ewa poszła z dziewczynami po szkole opalać się, w ubraniu położyły się na trawniku. Jadźka podniosła wysoko spódnicę żeby opalić nogi. Jakiś facet coś powiedział na ten temat. Obsypały go ordynarnymi wyrazami, śmiały się z niego. Ewa śmiała się także, ale było jej żal, że Danka jest w tym towarzystwie. Że tak mówi. Gdy ją poznała na egzaminie wstępnym była porządną dziewczyną grzecznie stojącą przy ojcu.
Ewa rozważała odizolowanie się od nich, ale przestraszyła się samotności. I tak już w klasie uchodziła za najprzyzwoitszą, gdy coś mówiły, jakiś dowcip, a ona to słyszała, mówiły: nie gorsz Ewy.
Raz Danka mówiła jakiś ohydny dowcip i powiedziała: muszę ściszyć, bo Ewa tu jest. I Ewie było przykro.
Z Bogdanem po półrocznym „chodzeniu” wszystko sprowadzało się do nieustannych złośliwości z jego strony. Nazajutrz ją przepraszał, potem wszystko się powtarzało. Raz, gdy ją odprowadzał, szedł w milczeniu i nagle powiedział, że Danka jest od Ewy rozmowniejsza. Wymieniał jej wszystkie zalety i Ewa wściekła spytała dlaczego nie chodzi z Danką. Powiedział, że to chyba jego sprawa i się uśmiechnął. Było to już pod jej domem, podała mu rękę i weszła bez słowa do klatki schodowej. Na drugi dzień Ewa była smutna, on miał nastrój całkiem przeciwny. Przysiadł się do niej i pytał o powód smutku. Powiedziała, że jej nic nie jest.
Ewa nie miała pojęcia, jak to rozegrać. Z jednej strony bardzo jej na nim zależało, ale wywyższanie Danki ją upokarzało i postanowiła doprowadzić do tego, by odprowadzał Dankę na dworzec. Pod koniec lekcji, gdy szykował się Ewę odprowadzić, podeszła do niego, podała mu rękę na pożegnanie i poszła. On został z Danką. Chciała, żeby spytał, dlaczego z nim nie idzie. Nic. Na drugi dzień nie odzywał się do niej.
Po tygodniu zaczęła tego żałować, Bogdan nie odzywał się do niej w dalszym ciągu, a Danka nie mówiła nic o ich relacjach. Ewa była zrozpaczona. Nie wiedziała, czy ma go przeprosić, nie miała też pojęcia za co, bała się jego docinków i złośliwości, a on milczeniem dowodził jej, że jest wszystkiemu winna.
Tymczasem na ostatnich lekcjach rysunku jego zachowanie było całkiem inne. Wtedy profesor wyznaczył Ewę do pozowania. Na krześle stojącym na stole siedziała nieruchomo i patrzyła na klasę. Chyba najczęściej patrzyła na Bogdana i Janusza, porównywała ich ze sobą. Bogdan rysował cały czas, gdy wpatrywała się w niego, kiwał głową smutno i uśmiechał się, a może jej się tylko wydawało? Iza powiedziała na głos, że Ewa doskonale pozuje. Na to Bogdan dodał, że łatwo pozować na siedząco. Potem zadzwonił dzwonek na koniec lekcji i Bogdan ukłonił się Ewie i powiedział, że rysunek ukończył. W pewnym momencie dorysował na tablicy kółko, tak, że wyglądało, że Ewa jest świętą. Popatrzyła na to z politowaniem i starła. Wtedy Janusz krzyknął, żeby dorysować koronę. Ale Bogdan narysował słońce. Taka aureola bardziej ją zadowoliła i już jej nie ścierała. Bogdan powiedział, że Ewa wygląda jak faraon i Ewa bardzo się ucieszyła.
Ale zaraz potem był taki jak przedtem – patrzył ponuro i jej docinał. Z jego zachowania Ewa wywnioskowała z rozpaczą, że chce jej zrobić tylko przykrość, a nie wie, jak. Były jego urodziny, była skłonna dać mu jakiś prezent, ale jak w takiej sytuacji, kiedy wszystko było na ostrzu noża.
Za to Krystian wzmógł starania o Ewę, co jeszcze bardziej ją denerwowało. Chodził za nią ciągle, nie ustępował jej na krok. Dawniej, gdy wracała do domu z Bogdanem, często im towarzyszył. Wtedy jeszcze palił, chodził z najgorzej uczącymi się uczniami. Potem rzucił kolegów, a z nimi palenie. Został sam – nie miał przyjaciół. Chyba jej największym błędem wobec niego było to, że w czasie gdy pierwszy raz pogniewała się na Bogdana, chciała, by widział ją z innymi chłopakami. Krystianowi powiedziała, żeby z nią wracał. I… zaczęło się. A potem pogodziła się z Bogdanem. Niestety, Krystian zawsze im towarzyszył, gdy znowu zerwała z Bogdanem, ten już jej nie odstępował. Czekał na schodach gdy wychodziła. Była uprzejma, ale robiła wszystko, żeby z nim nie wracać. Co Bogdan pomyśli? Że zerwała z nim dla Krystiana? Jej ucieczki przed Krystianem nie dawały rezultatów. Kiedyś wiedząc, że zatrzymał się w szkole, skorzystała z okazji i uciekła z dziewczętami w innym kierunku (odkąd Krystian zaczął jej towarzyszyć, chodziła zawsze z dziewczętami) poszedł za nimi. Pięć dziewcząt i jeden chłopak. Czy się nie wstydził? Zaczęła z nim rozmawiać – nie wypadało. Dziewczyny poszły do sklepu z bielizną damską na Kościuszki. Poczekała z nimi przed sklepem. Potem Danka opowiadała, że ekspedientka w sklepie powiedziała: czy on musi z wami nawet majtki kupować?!
Na Placu Andrzeja powiedziała mu, że idzie przez dworzec. Powiedział, że mu tamtędy nawet bliżej. Czy on nie rozumiał, o co jej chodziło? Ale posunęła się jeszcze dalej – powiedziała, że jedzie z Danką do Sosnowca. Wtedy dopiero skapitulował.
Z początku myślała, że się wygłupia. Ale nie. To wyglądało coraz poważniej. Czasami podchodził do okna w klasie i wpatrywał się gdzieś daleko. Był smutny. Najczęściej patrzył na Ewę. Unikała jego wzroku.
Zrobił jej prezent z farby drukarskiej. Posiadanie farby drukarskiej dla Ewy było szczytem marzeń. Bardzo się ucieszyła.
Krystian był bardzo ładnym, harmonijnie zbudowanym chłopcem, pochodził z inteligentnego domu, bardzo dobrze malował i Ewa właściwie nie wiedziała, dlaczego odrzuca jego zaloty, dlaczego ją coś odpycha od niego z taką samą siłą, jak pcha w kierunku Bogdana. Bardziej od Krystiana podobał jej się Janusz, wprawdzie dziewczyny uważały go za „nie-chłopca”, chyba jeszcze ani razu nie odezwał się do dziewczyny z żadnej klasy. A z klasy to całkiem się wyłączał, nie brał udziału w wycieczkach, imprezach, w niczym. Najczęściej w pozycji siedzącej z założonymi rękami patrzył na klasę z politowaniem dumnie i wyniośle. Idąc kiwał się w jedną, to w drugą stronę udając kowboja. Z malarstwa był bardzo dobry, z matmy i fizy jeszcze lepszy. Miał wielkie poważanie u chłopaków. Na ankiecie organizowanej na godzinie wychowawczej na pytanie „co sądzisz o zespole klasowym” ktoś napisał: Janusz dowodzi pewną grupą chłopaków. Czy to była prawda? Nie wiadomo. Ewa nie miała pojęcia, co się dzieje między chłopakami. Na pytanie dlaczego nie jedziesz na wycieczkę, Janusz odpowiadał: „jestem słaby fizycznie”. W pierwszej klasie jeszcze opowiadał dowcipy, w drugiej całkiem zamilkł. Rozmawiał i śmiał się tylko w kręgu swoich kolegów.
Ewa coraz bardziej zamykała się w sobie. Pisała wiersze w wyniku rozpaczy po Bogdanie. Uważała pisanie wierszy jako najgłupszą rzecz pod słońcem. W przecenie książek w księgarni na Mickiewicza widziała całe stosy książeczek współczesnych poetów. Cena obniżyła się aż do 1 zł, a i tak nikt nie kupował.
Czytała romantyków, z oprawionymi w niebieskie płótno dwoma tomami Słowackiego spała w łóżku, by zawsze móc otworzyć na dowolnej stronie i móc przeczytać. Wiersze pisała w podstawówce, począwszy od 4 klasy. Jeden na Dzień Kobiet, a potem ballada o jakimś królu… ten pierwszy to nawet wisiał na gazetce szkolnej… Potem z Marzenką układały wiersze na przerwach, na lekcjach. W pierwszej klasie na polskim napisała wiersz „Matka” i był recytowany na akademii. I teraz znowu wszystko wróciło. A przecież nie chciała ich pisać. Przeciętnie 1 wiersz dziennie. 30 miesięcznie. 360 rocznie. Utopi się we własnych, bezwartościowych wierszach. Głupota. No i jeszcze temat: o rozstaniach, smętne, płaczliwe tematy. Koniec! Dno, jakby określił Bogdan.
Wychowawczyni zaniepokojona zagrożonymi uczniami i nie przejściem do następnej klasy, co obniżyłoby ogólnopolskie statystyki, zobligowała Krystynę, by Andrzej przyszedł dawać im w czynie społecznym korepetycje. Andrzej był już właśnie po maturze i nie musiał się jak inni jego koledzy przygotowywać do egzaminów wstępnych, gdyż jako olimpijczyk miał wstęp wolny na uniwersytet. 29 maja przyszedł umówiony do szkoły zgodnie z propozycją mamy Ewy na zebraniu. Andrzej miał udzielać korepetycji z matmy i fizy. Czekał na półpiętrze. Ewa zeszła i zaprowadziła go do klasy. W szkole był bałagan, w ich klasie chemik ucinał pogawędkę, nikt na Andrzeja nie zwracał uwagi i nikt na niego nie czekał. Wyglądało na to, że Andrzej z nudów gwałtem chce tu kogoś czegoś nauczyć. Ewa była niezadowolona, że tak potraktowano jej brata, który w końcu znalazł kogoś, kto wyraził jakieś zainteresowanie nauką, natomiast nim i jego niekonwencjonalnym strojem – Andrzej zawsze chodził w swetrze – zainteresowała się Asia.
13 czerwca, nazajutrz po klęsce krajów arabskich z Izraelem zwołano do sali gimnastycznej całą szkołę na apel i historyk zwany Goofym wywiesił na drabinkach mapę i długim patykiem usiłował coś objaśnić. Ewa nic z tego wszystkiego nie zrozumiała. PRL zrywała stosunki dyplomatyczne z Izraelem na mocy decyzji zapadłej na Kremlu tydzień wcześniej. Goofy odczytał przemówienie Gomułki o jakiejś piątej kolumnie, a Bogdan jak już się wszyscy zaczęli rozchodzić powiedział coś o „żydkach”, co się Ewie bardzo nie podobało.
Niestety, oburzenie na Bogdana nie spowodowało wzrostu sympatii do Krystiana.
Po lekcjach znowu chciała uciec od Krystiana, to znaczy nie wracać z nim. Poszła z Anią inną drogą, Krystian wrócił i poszedł za nimi. Ania była nową uczennicą w ich szkole, przyszła z liceum plastycznego z Kielc skutkiem przeprowadzki jej matki do Katowic i jej ojczyma, który, jak opowiadała Ania, trudnił się pokątnym handlem samochodami. Jak sprzeda Warszawę, będą miały z mamą pieniądze. Na razie mieszkała w internacie i Ewa, zachwycona jej delikatną anielską urodą i wzruszona sytuacją rodzinną bardzo ją polubiła.
Skręciły w boczną uliczkę. On za nimi. Tak lawirowały, aż uliczkami wyszły na Rynek gdzie w trójkę się spotkali. Krystian powiedział, że nie mogą się zgubić. Ania poszła w stronę internatu, a Ewa musiała z nim wracać. Była oschła. Próbował coś opowiadać, Ewa mu dogadywała. Nie mogła go znieść. Wreszcie spytała dlaczego jest bez ambicji, przecież wiedział, że nie chce z nim iść. Zaczerwienił się. Powiedział, że on już jest taki, że chodzi z tymi którzy nie chcą, na przekór. – Ze mną się to chyba nie uda – powiedziała Ewa. Potem rozeszli się.
Tymczasem Bogdan przeżywał fazę nietłumionej nadaktywności. Latał na przerwach, wygłupiał się, zaczepiał dziewczyny. Od Danki dostał w twarz i dalej jej dokuczał. W sobotę na chemii siedział przed Ewą, ciągle się obracał, dogadywał. Zaczęła się na niego patrzeć. Wpatrywali się sobie długo w oczy, raz, i potem, i tak jeszcze kilka razy. Myślała, że się zmienił. Danka po lekcji powiedziała: Ewa ty się bujasz w tym Bogdanie.
Nazajutrz Krystian zareagował. Już w ogóle na nią nie czekał, od razu pojechał do domu. W ciągu dnia nie wiedziała, czy się gniewa, czy nie. Strasznie się wygłupiał. Prawdę mówiąc, to robił to samo, co Bogdan. Oddał jej podręcznik od fizyki, który pożyczył w poprzedni dzień. Położył delikatnie na ławce i odszedł. Krzyknęła, czy nie chce na fizykę, odpowiedział ponuro, że nie.
Bezmyślnie otworzyła okładkę. Tam leżała kartka z makabrycznym rysunkiem. Chciała z początku mu to oddać, ale pomyślała, że ta kartka jest celowo. Zostawiła ją w książce, żeby oglądnąć w domu. Nie chciała, żeby widział, że ją zauważyła. W domu ją zaczęła oglądać.
Na kredowym papierze czarnym tuszem Krystian narysował jakieś kamienie, gałęzie, w jednym kamieniu oko, z dużą łzą, w innym drugie, też płaczące. A po drugiej stroni kartki szyfrem … litery pisane w ten sposób, że każda była powtórzona, jak odbicie w lustrze. A treść: Ewka kocham Cię Krystian.
Z początku myślała, że się wygłupia, a teraz to poważne było. Tyle razy dawała mu do zrozumienia, żeby się odczepił, a tu znowu ta kartka. Ewie było bardzo przykro, że oprócz współczucia nic do Krystiana nie czuła, ona w końcu też cierpiała i nikt nikomu nie potrafił pomóc.
Zaraz po apelu potępiającym Izrael za napaść na Arabów pojechali klasą na dwudniową wycieczkę do Zakopanego. Dla Ewy nie była przyjemna. Dowiedziała się o tylu plotkach i intrygach i miała dość. Danka powiedziała, że jej wszystko opowie, choć nigdy nie chciała się zwierzać. Opowiedziały sobie będąc w łóżkach w nocy o Bogdanie. Danka powiedziała, że go kocha, że nie mogła się Ewie zwierzyć, bo przecież chodzili ze sobą. Że rozmawiała z Bogdanem o miłości, że pytała się, czy Ewę kocha i że powiedział, że nie. Że był z nią na wystawie, okazało się, że był bardziej szczery z Danką, niż z Ewą. Ewa też powiedziała swoje, jak się z nim ostatnio pogniewała, i że nie o nią. Na końcu zaczęły się strasznie śmiać z własnej głupoty. Ewa nie wiedziała, czy śmieją się szczerze.
Tymczasem Bogdan zaprzyjaźnił się z Anką z Czeladzi, dziewczyną nieładną, najgorzej uczącą się. Tydzień temu była wielka awantura, uderzył ją w twarz, beczała, poskarżyła się profesorce. A teraz wielka przyjaźń! Chodzili trzymając się za ręce, cały czas gadali, jedli razem śniadanie. Anka była wniebowzięta, opowiadała potem dziewczynom, jak ściskał jej rękę. Potem Bogdan powiedział w wielkiej tajemnicy, że najprzyjemniejsze dziewczyny to (tu wymienił dwa imiona, ale Ewa nie dosłyszała które) i Anka. Oczywiście to do nich dotarło, Danka powiedziała, że za to wszystko się z nim policzy, że mu wszystko powie, co o nim myśli. Ewa poparła ją, mimo wszystko, zazdrościła jej, że może z nim rozmawiać. A Bogdan wyglądał bardzo ładnie. Miał czarno-czerwoną bluzę, do jego czarnych oczu i włosów…
Krystian już na wycieczce się na Ewę nie gniewał. Jak gdyby nigdy nic. Chodził sam, lub koło Ewy. Nawet z Danką żal im się zrobiło i zaprosiły go na wycieczkę na Gubałówkę. Ciągle powtarzał, że jest „wyrzucony ze środowiska”.
Uzyskały od wychowawczyni zgodę na pojechanie kolejką na Gubałówkę w czasie, kiedy cała klasa w oczekiwaniu na pociąg do Katowic poszła z wychowawczynią na angielski film według powieści Agathy Christie „A… B… C…” z Anitą Ekberg i Tonym Randallem w roli Herculesa Poirot. To Ewa wymyśliła tę wycieczkę, bo nie znosiła kryminałów i ulubionej pisarki jej mamy, za to chciała zobaczyć Zakopane, do którego jej brat ciągle jeździł, a ona była tu pierwszy raz. Pojechali kolejką w grupie, ona z Danką i z Haliną, Ewką oraz Krystianem. Bogdan w pociągu powrotnym był bardzo rozmowny i dowodził im, że powinny bardzo żałować, że filmu nie widziały.
Nazajutrz Danka rozmawiała z Bogdanem, po co robi plotki, o jego zachowaniu na wycieczce, itp. Powiedział, że to było celowe, a jak, to jej nie powie, bo straci kolegów… co to miało oznaczać? Ewa nie wiedziała. Potem powiedziała o zachowaniu wobec Ewy – przecież mógł się zachować kulturalniej chociaż na znak dawnej przyjaźni. Powiedział, że niech ją nie interesują cudze sprawy. A zresztą, powiedziałby Ewie, gdyby go o to spytała. A teraz jest już za późno. Najgłupszą minę zrobił wtedy, gdy Danka powiedziała mu, że wszystko sobie mówią z Ewą. Pochwalił – dziewczęta powinny sobie wszystko mówić.
W Piotra i Pawła było rozdanie świadectw. Potem Ewa miała z matką i Andrzejem jechać nad morze.
Po skończeniu wszystkich ceremonii związanych z zakończeniem roku szkolnego poszli dużą grupą na lody do Rynku. Tam spotkali jeszcze Bogdana i Bronka, którzy się z nimi połączyli. Bogdan szedł milcząco z boku. A wszyscy śmiali się, żartowali. Było ich dużo, pięć dziewcząt: Joasia, Asia, Ania, Danka i Ewa oraz pięciu chłopaków: Krystian, Piotrek, Bogdan, Bronek, Romek. Piotrek na swoje imieniny fundował lody, po dużej porcji lodów dziewczętom. Łazili po mieście kompletnie zdemolowanym wyburzeniami pod nowy dworzec kolejowy. Ewa powiedziała, żeby odprowadzili ją na Rondo. Po Rondzie też łazili, patrzyli na miejsce, gdzie, jak zapowiadały gazety, postawią „dar warszawiaków dla Śląska” w święto 22 lipca -trzy skrzydła Pomnika Powstańców Śląskich odlanych i czekających na transport w Gliwicach. Patrzyli na wznoszoną „superjednostkę”, która wyglądała jak po bombardowaniu mając całe skrzydło poszarpane wznoszonymi kondygnacjami. Towarzystwu zachciało się pić. Ewa zaproponowała, że przyniesie z domu syfon. Siedzieli na ławce i czekali, aż Ewa wróci z syfonem. W domu przebrała się w nową sukienkę, wzięła syfon i wróciła. Bogdan i Krystian siedzieli po przeciwnych końcach fontanny, reszta się gdzieś rozprysła. Gdy postawiła syfon na brzegu fontanny, wszyscy przybiegli, zaczęli się śmiać i żartować pijąc wodę. Tylko Bogdan nie zmienił swojego miejsca, siedział jak poprzednio na rogu fontanny, z ręką opartą o brodę, z nogą założoną na drugą, bokiem, a nawet tyłem do nich. Gdy pili, poszła wyrzucić stłuczoną szklankę i postanowiła, że podejdzie do niego i powie: „czy nawet nie chcesz ode mnie wody?” Ale gdy wróciła, powiedzieli, że już woda wypita.
Oni już się zbierali do jazdy do domu, Bogdan też wstał. Dziewczyny Ewa obcałowała, chłopcom podała rękę. Bogdan nawet się nie popatrzył na nią. Wolnym krokiem szedł na przód. Jeszcze w czasie picia wody spytała, dlaczego Bogdan nie pije? Bronek powiedział, że on pić nie chce. Widocznie w czasie jej nieobecności już coś mówili na jej temat.
Wszyscy odchodzili. Dopiero przy wyjściu Bogdan odwrócił głowę. Długo patrzył. Był daleko. Ale mimo tego widziała, że się na nią patrzył. Patrzyła także. Ale to było krótko, i takie pożegnalne spojrzenie wcale nie usprawiedliwiającego jego postępowania. Zachował się niegrzecznie, pomyślała. Przecież mógł chociaż powiedzieć do widzenia.
Po południu miała pojechać do Sosnowca, do Danki. Tam zamierzały złożyć uroczystą przysięgę przyjaźni.
Na dworcu czekała cztery godziny i chyba czekałaby dłużej, gdyby nie spotkała Staszka Martyniaka.
Właśnie spacerowała tam i z powrotem rozmyślając, jak się dostać do tego nieszczęsnego Sosnowca. Pociągi na peronie przyjeżdżały, odjeżdżały, a ona nie wiedziała do którego wsiąść. Nagle usłyszała za sobą – „dzień dobry, gdzie jedziesz?” Odwróciła się, poznała Staszka. Staszek Martyniak, chłopak chyba 20 letni z racji częstego zimowania w poszczególnych klasach jeszcze chodzi do szkoły, teraz przeszedł do klasy piątej. W szkole zawsze Ewę zaczepiał, ona go niegrzecznie odprawiała. Jedna dziewczyna powiedziała: „O, Ewa podbiła serce wula!” W szkole miał najgorszą opinię, ale był zawsze wesoły, bardzo ładnie grał na pianinie i lubił się wygłupiać. Jak Ewę spotykał na korytarzu głaskał ją po głowie i się o coś pytał mówiąc „nie bój się”.
Ale teraz na stacji nie wiedziała, że może być taki grzeczny. Zrozumiał w lot jej bezradność, którą z desperacją i zawstydzeniem wyznała. Nie wyśmiał jej, nie podkreślił jej kompromitującej niezaradności. Opiekuńczo poczekał z nią na pociąg do Sosnowca i dopiero jak drzwi się za nią zamknęły dostrzegła go, jak schodził z peronu schodami w dół.