Nieobecność Che już od roku w mediach kubańskich niepokoiła kolegów Rudka w pracowni projektowej Ministerstwa Budownictwa i codziennie to w przerwach pracy omawiano.
Che Guevara, który podobno nienawidził Hawany, był przez hawańczyków uwielbiany mimo, że każdy zdroworozsądkowy Kubańczyk w lot zauważył, że Che nie nadaje się na żadne z powierzonych mu funkcji rewolucyjnego rządu.
Wprawdzie przejmując na pięć miesięcy w 1959 roku batistowskie więzienie San Carlos de La Cabaña w twierdzy Moro zwane potocznie cabaña wydał wyroki śmierci bez sądu dla kilkuset byłych członków Buró de Represión de Actividades Comunistas czyli tajnej policji, jednak go usprawiedliwiono. Były według opinii publicznej zasadne po pokazaniu w telewizji narzędzi tortur, to mieściło się w jego rewolucyjnym stylu walki. Wybielano go, a nawet uważano w pracowni Rudka, że bandyci i sadyści z tajnej policji Batisty i pracownicy cabaña zasłużyli na o wiele większe męczarnie: filmy i kroniki pokazały potworne narzędzia do dręczenia więźniów politycznych Batisty jakie znaleziono w ponurej twierdzy Moro zaraz po wejściu tam zwycięskich rewolucjonistów. Nie lepiej postąpiono z tymi, którym wytoczono procesy w Komisji Oczyszczającej jako zbrodniarzom i współpracownikom reżimu Batisty: tysiąc osadzono w więzieniach, a 550 rozstrzelano. Jeszcze po latach krwawych porewolucyjnych czystek, Guevara 11 grudnia 1964 w ONZ obiecał, że krwawych rozpraw bez sądu nigdy nie zaniecha: „Strzelamy i będziemy kontynuować strzelanie, gdy będzie to konieczne. Nasza walka to walka na śmierć”.
Jednak w głowie Rudka się nie mieściło, że jego koledzy w pracy pochwalają pracę Guevary na froncie urzędowym. Jako dyrektor departamentu industrializacji Narodowego Instytutu Reformy Rolnej (INRA) , Minister Przemysłu i prezes Narodowego Banku oraz reprezentant Kuby na arenie międzynarodowej głównie w ZSRR i Chinach, Che podejmował absurdalne decyzje. Cóż z tego, że Guevara odznaczał się wielką pracowitością i zaangażowaniem w problemy, które ambitnie próbował rozwiązać po swojemu skoro uważał, że myślenie „jednostki” jest przestępstwem. Che nie był jednostką, był Rewolucją. Nie tolerował żadnych dialogów, nie uznawał wolności prasy. Zraził sobie Rosjan wytykając im nieprawidłowości w gospodarce ZSRR w niezgodzie z marksistowską doktryną. W 1965 roku w orędziu do Organizacji Wspólnoty Afro-Azjatyckiej oskarżał między innymi Związek Radziecki i Mao Zedonga o odejście od komunizmu
Jego „guevarismo”, doktryna nakazująca permanentną walkę z imperializmem i permanentną Rewolucję czyli „foquismo”, Rudka przerażało. Wykładnie tych terminów sformułował w książce „La guerra de guerrillas” wydaną na Kubie w 1960 roku, którą Rudek przeczytał jako instrukcję na wypadek, gdyby inżynierów zamiast na zafrę mieli wysyłać do buszu i by wiedział, jak ma sobie uszyć z worka plecak, gdyż, jak czytał, każdy partyzant musi według zawartych tam praktycznych instrukcji nosić na plecach cały swój dom i pożywienie.
Ale niedawno, jako minister gospodarki, Guevara foquismo wcielał intensywnie w życie gospodarcze Kuby.
Przy założeniu, że baza społeczna jest pośród chłopstwa, a nie jak w Związku Radzieckim wśród miejskiego proletariatu, przeprowadzał skutecznie reformę rolną likwidując rodzinne gospodarstwa w celu stworzenia “nowego socjalistycznego człowieka”, którego praca głównie oparta ma być na wolontariacie. Propagandowo fotografował się z maczetą na zafrze, gdzie można było zobaczyć jego unikalny uśmiech, gdyż Che z powodu ideologicznego posłannictwa i toczącego go weltschmerzu był zawsze smutny.
Nie pobierał całej ministerialnej pensji za swoją pracę w rządzie zadawalając się niewielką sumą, którą oddawał żonie mieszkającej z czwórką dzieci w apartamencie na Vedado, nie pozwalał sobie ani swojej rodzinie na żadne luksusy.
„Nowy człowiek” Che miał być stworzony dzięki ustawionemu przez niego systemowi obozów pracy. Pierwszy w Guanahacabibes zaraz wykorzystano do zsyłki dysydentów i homoseksualistów. Che uważał, że homoseksualiści to ludzie chorzy, którzy powinni ustąpić miejsca nowemu, politycznie zdrowemu, stworzonemu w komunistycznej Kubie człowiekowi.
Rudek nigdy nie widział Che, oprócz stojącej na trybunie zasłoniętej jego sylwetki w mundurze i berecie i nie doświadczył jego magnetycznego, uwodzicielskiego czaru urodziwego mężczyzny, o którego charyzmie pisano po zagranicznych gazetach, widząc w nim samego Chrystusa. Rudek, wychowany w ostrym gimnazjalnym reżimie wadowickich księży obruszał się na samo to świętokradcze porównanie, gdyż Jezus nigdy nie niósł pokoju mordując.
Pamiętał jego słowa w czasie kryzysu rakietowego, w których Che żałował, że nie poświęcono narodu kubańskiego jako ofiary w wojnie nuklearnej i zaniechano ich wystrzelenia w kierunku USA.
List publicznie odczytany przez Castro podczas Pierwszego Zjazdu Kubańskiej Partii Komunistycznej w październiku 1965 roku donosił o zrzeczeniu się przez Guevarę wszystkich funkcji w rządzie oraz narodowości kubańskiej gdyż odchodzi na „nowe pole bitwy”. Od tego czasu nikt nie wiedział, gdzie przebywa Che.
Krążyła plotka, że był w ubiegłym roku w Kongo, gdzie szkolił oddział złożony z tylko Czarnych kubańskich partyzantów. Ale żadne wieści o Che nie dochodziły do pracowni Rudka. Rudek, wychowany na patriotycznych lekturach przedwojennego gimnazjum, gdzie walki partyzanckie i walki o wyzwolenie narodowe były główną materią humanistycznego wychowania młodzieży – a Rudek właśnie był na kierunku humanistycznym – sprzyjał bohaterskim walkom kubańskich partyzantów-rewolucjonistów w krajach kolonialnych. Rozumiał, że Che był rewolucjonistą i nie pragnął być nikim innym, nie chciał być urzędnikiem i że za to Kubańczycy go kochają.
Jednak nikt go nie widział na Vedado i od roku wypytywany Fidel niczego o nim nie chciał powiedzieć oprócz tego, że jego przyjaciel Che Guevara jest tam, gdzie jest potrzebny.
Natomiast nie rozumiał, przeglądając „Granmę” – gazetę Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kuby kładzioną mu codziennie na biurko – jak taki Nicolás Guillén – odpowiednik polskiego Iwaszkiewicza – może być stalinistą. Jego wiersze drukowane na pierwszych stronach „Granmy” z racji pewnie tego, że był prezesem Związku Kubańskich Literatów miały być może wartość, gdyż był poważnym kandydatem do Nagrody Nobla. Ale pisząc swój panegiryk „Una canción a Stalin” w latach czterdziestych, ukraińskiego głodu, czystek, zabójstwa Trockiego przez KGB w Meksyku, po dwudziestu latach naczelny poeta kubański nigdy tej sympatii do Stalina nie odwołał i wiersz powielany był we wszystkich jego wznawianych tomikach wierszy.
Dla Rudka lato 1966 było bardzo pracowite i dywagacje, gdzie przebywa Guevara i co pisze po gazetach poeta Guillén zeszły na dalszy plan, szczególnie, że przebywając właśnie na Kubie jego rodzina odciągała go od pracy w domu i rozwiązywania problemów na suwaku. Raz poszedł z Krystyną i Zieleńcami do Hawańskiej Opery i tłumacząc im libretto na polski zmęczył bardzo jak i całym spektaklem, a czas naglił. Właśnie skończył pięćdziesiąty rok życia i już nie miał takiej energii, jak kiedyś. A musiał wyjeżdżać na męczące delegacje. Blisko Varadero w prowincji Matanzas montowali urządzenia dla cukrowni i Rudek musiał jeździć tam coraz częściej, a nawet tam spać. Oczywiście azucareros nie zakwaterowano w legendarnym Hotelu Internacional de Varadero gdzie przed Rewolucją zamieszkiwali mafiosi, gwiazdy amerykańskiego kina z Frankiem Sinatrą na czele, lecz w pobliskich willach. Ale mógł wejść tam, jako extranjero i zobaczyć z tarasu na dachu morze, biały jak mąka piasek i rząd krytych palmowymi liśćmi parasoli. Na kąpiel nie starczało już czasu.
Tam też kazano im przerwać pracę i pójść wysłuchać przemówienia, które 26 lipca 1966 roku Fidel Castro wygłosił w Santiago de Cuba z okazji trzynastej rocznicy ataku na koszary Moncada. Jak zwykle w niewybrednych i niecenzuralnych słowach zaatakował imperialistów, pseudo rewolucjonistów i wsparł Związek Radziecki w konflikcie z Chinami. To zadecydowało, że Chiny nie kupiły tyle co obiecały cukru i wstrzymały kredyty. Była to kontynuacja styczniowego narażania się Kuby Chinom na Konferencji Trzech Kontynentów, gdzie Fidel oskarżył Chiny o przyłączenie się do amerykańskiej blokady, deklarując tym pomówieniem sojusz z Moskwą.
Często latał do Santiago de Cuba skąd idąc wybrzeżem widać było Jamajkę i wysoki, skalisty brzeg i pasmo Gór Sierra Maestra pokryte krzewami, pewnie krzewami marabú, myślał Rudek. Krzewy ścinano maczetami, takimi jak do trzciny cukrowej, ale te inwazyjne krzewy kwitnące różowymi ładnymi kwiatami były chwastami, z którymi bezustannie walczono. Mieszkał w małych hotelach, w których portier zawsze domagał się carmenów, których zapas przywieziony przez Krystynę dawno się skończył. Rudek rozpytywał wszystkich gdzie rosną drzewa rodzące güiry, gdyż Ewa była nienasycona i obiecał jej je przywieźć. Przedarł się przez góry między drzewami ácana i caiguarán, tamaryndowcami, mahoniowcami i hibiskusami do ponad 10 metrowej wysokości drzewa, jeszcze zielone, ale już przechodzące w brązowe, zdrewniałe skorupy owoców próbowali strącać z szoferem patykami. Wreszcie udało się kilka kul wielkości piłek zapakować do samochodu.
Wracali ulicami gdzie szkarłatnie flamboyany już przekwitły jak i dawno już fioletowe jakarandy przy ulicach i parkach. Teraz przetykane krzewami wawrzynu, fikusów, piegowatych aukumb czy wielobarwnych krotonów kwitnącymi ketmiami przyciągały wzrok bujnością późnego lata. Między palmami gdzieniegdzie stało na trawniku dramatyczne drzewo Bo. Za miastami unosił się słodki zapach soku z trzciny cukrowej, mieszał się z zapachem benzyny i ludzkiego potu. Gęste zarośla marabú wyjaławiały ziemię, która stawała się piaskiem, pod którą były skały. Ciągnące się pustkowia nie dawały zwierzętom cienia.
Przemierzał ze swoim szoferem setki kilometrów chłodzony tylko otwartym oknem samochodu. Krowy pasące się na spalonej ziemi rozgrzebywały czerwoną ziemię szukając chłodu i schronienia przed skwarem lata. Czasami zatrzymywali się, by gdzieś pod arkadami wejść do czarnych czeluści knajp, gdzie Rudek zamawiał Cuba libre z coca-colą, ale w związku z nacjonalizacją, były już pozamykane.
Jeździli z jednego krańca wyspy na drugi, nocowali w hotelach, gdzie na noc pozostawiano w pokojach dzbanki z lodem i radio z rządowym programem Reloj Nacional.
W domu już się pakowali do powrotu do Polski, a on jeszcze musiał coś sprawdzić i gdzieś pojechać, a przede wszystkim potrzebował załatwić prezenty dla Krysi i dzieci. Rozpaczliwie jeździł w tym celu po Hawanie i do Cubanacan, gdzie szofer zupełnie nie w porę wskazywał mu siedemdziesiąt milionów krzewów, które na polecenie Fidela zasadzono niedawno wokół Hawany choć miały nikłe szanse na przeżycie i wydanie owoców. Próbował negocjować cenę muszli u robotników pogłębiających dno w Zatoce, ale oni domagali się nie pieniędzy tylko okularów, papierosów i perfum, a tego już nie miał. Dzieci nie zgadzały się na muszle z żywym ślimakiem w środku, a sklepy sprzedające pamiątki dla turystów miały tylko bardzo drogie ozdoby jak lampy i meble. Kupował więc sznury korali z maleńkich muszli i z nasion roślinnych, jechał do hotelu „Habana Libre”, na róg Dwudziestej Trzeciej, mijał stojące tam wojskowe straże, mijał sale bankietowe pełne zagranicznych i rosyjskich głosów, docierał do sklepu z pamiątkami, ale wszystko wydawało mu się tam za drogie.
Pochodził po Prado, wstępował do sklepów gdzie sprzedawano przedmioty zabrane Kubańczykom opuszczającym Wyspę na zawsze, ale nic nie nadawało się na prezenty, przecież nie kupi futer, zegarków złotych i srebrnej zastawy stołowej, myślał Rudek.
Obok pędziły leylandy, po sjeście ruch się w Hawanie wzmógł, a na ulicach zapalono pierwsze lampy i na domach neony, a on oprócz korali nic nie kupił.
Nazajutrz, kiedy odprowadzał Krysię z dziećmi na lotnisko w Rancho Boyeros, tankowano już DC-8 Super. Pobiegł jeszcze do stoisk z pamiątkami i kupił przysługujących Krystynie pięć butelek ron Caney i ron Bacardi oraz kilka pudełek cygar.
Kiedy zniknęli w pomieszczeniach dla celników, gdzie musieli rozpakować skrupulatnie pakowane walizy, Rudek poszedł na taras widokowy, by im z niego pomachać.