Lata sześćdziesiąte. Krystyna (9)

Mimo, że mieszkanie było czyste i pachniało jeszcze farbą klejową, pomysł Wandy, by zrobić taką niespodziankę ukochanej córce i wnukom nie był trafiony. Z sufitu zaczęły odklejać się całe płaty farby, w kuchni spadały wprost do zupy i nigdy nie wiadomo było, kiedy wapno zmieszane z niewielką ilością kleju, na którym malarze chcieli zaoszczędzić, dopadnie mieszkańca – w pokoju, przedpokoju czy łazience – niszcząc ubrania i szkolne zeszyty. By nie urazić Wandy, starali się taić te niedogodności, ale Wanda sama zauważyła placki i wybrzuszenia na suficie i bardzo się tym martwiła.

Krystyna zaniosła małemu Wojtkowi wszystkie, jakie przywiozła, kubańskie cytryny, gdyż, jak sąsiedzi ją zaraz poinformowali, miał grypę. Ucieszona, że Wanda zostanie jeszcze na Boże Narodzenie, rzuciła się w wir życia towarzyskiego i sklepowego, co było silnie ze sobą połączone, gdyż w kolejkach kobiety wiodły całkiem zadowalające życie plotkarsko-rozrywkowe, kompensując sobie tym wszelkie potrzeby stadnego, intelektualnego i emocjonalnego życia. Oprócz codziennych kolejek w spożywczym, Krystyna wpadała do nowo wzniesionego pawilonu meblowego przy ulicy Mickiewicza w Katowicach, który, jak zapewniało kierownictwo Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Meblami w Bytomiu, jest nie tylko najpiękniejszym sklepem meblowym na Śląsku, ale i w całej Polsce. Krystyna nie miała pojęcia jak wyglądają inne sklepy meblowe i nie bardzo ją to interesowało. Pragnęła kupić reklamowane w „Przekroju” meble segmentowe, które można samemu składać w domu i chodziła tam, by się dowiadywać, czy są już w sprzedaży. Chodziła po pięciu piętrach sal wystawowych, które prezentowały tylko nowoczesne meble, ale nie do sprzedaży, oprócz nielicznych foteli i lamp. Segmentowe zestawy mebli kuchennych, biurka, kredensy, stoliki, kanapy, „wersalki” zestawy stołowe, szafy ubraniowe, to wszystko było na zapisy lub za jakiś nierealne ogromne sumy. Stały tu krzesła z Rumuni, kanapy z Węgier, meble kuchenne z NRD, bardzo ładne, ale bardzo drogie. Wszystko stało na dywanach zdobionych kółkami i trójkątami, o mondrianowskich kolorach, a na stolikach stały wazony i popielniczki o kształtach zrywającymi z dotychczasowymi, znanymi Krystynie ze swojego rodzinnego domu w Przemyślu. Modernistyczne piony i poziomy zastąpiły trójkąty o zaokrąglonych brzegach, serwisy do kawy miały niebezpiecznie wąskie podstawy, a zasłony do okien musiały sięgać podłogi i nie mogły być zdobione niczym przypominającym przyrodę. Ciapki, kreski, barwne plamy, wszystko to pasowało do nowoczesnych mebli i Krystynie bardzo się podobało.
Uroczyste otwarcie salonu meblowego odbyło się kiedy Krystyna była na Kubie. Przeszklone ściany potłuczono w czasie forsowania sklepu przez tłumy. W pierwszych dniach wykupiono wszystko, były milionowe obroty. To, co teraz Krystyna widziała, to były smętne resztki z poprzednich wspaniałości „DOMUSU”. Te, które teraz oglądała nie były przeznaczone do sprzedaży, gdyż były to na razie prototypy, stojące tu ku ozdobie, mające być z czasem wdrożone do produkcji.
Jesień była ładna i Krystyna dużo chodziła po Koszutce i oglądała zmiany. Było już czynne przejście dla pieszych na dwupoziomowym skrzyżowaniu i kończono betonowanie. Kończono też rondo, przed zimą miało być całkowicie przykryte tak, by można było swobodnie pracować w jego wnętrzu. Na miejscu budowy znajdowały się dwie koparki, które miały wykopać, jak donosiła telewizja, 8 tysięcy metrów sześciennych ziemi.
Przebudowano zachodnie pasmo jezdni ulicy Armii Czerwonej, od ronda do ulicy Słonecznej.
Krystyna poszła na miasto. Remontowano kamienice przy Warszawskiej. Przebudowywano przejścia miedzy 15 Grudnia i Kościuszki. Kontynuowano budowę Dworca. Niedługo mieli otworzyć podziemne przejście z peronów na ulicę Kościuszki.
Nie był czynny jeszcze bar „Smakosz”. Ulica Andrzeja zmieniła się w reprezentacyjną arterię Katowic dzięki ukończeniu wejścia do dworca PKP. Zawisł tam neon pralni miejskiej. Neon był również nad MHD i nad zamkniętym jeszcze barze „Smakosz”.
Zmierzchało. Zapalił się neon przy ulicy Mielęckiego nad sklepem filatelistycznym. Minęła wyremontowane właśnie kino „Rialto” oblegane przez tłumy ludzi i koników. Krystyna umówiła się już z Zosią do kina, wybierały film w gazecie i natrafiły na artykuł, że kina sieci państwowej wykonały półroczny plan. Wpływy sięgały 50 milionów złotych dzięki szeroko zakrojonej akcji propagującej wartościowe ideowo i artystycznie filmy. Połowę wpływów przyniosły filmy państw socjalistycznych. Jednak Krystyna łaknęła tylko filmów z Gregory Peckiem, takich jak „Rzymskie wakacje” i nie wpływały na nią żadne akcje propagandowe.
Oglądała kolejne nowe neony umieszczone na czterech niebieskich blokach przy Tyszki na Koszutce reklamujące PZU, PKO, „Karolinkę” i Wojewódzki Związek Spółdzielczości Pracy. Dwa dachy pozostałych bloków pozostały puste. Neon zawisł także na kawiarni „Santos”.
„Miastoprojekt” wznosił na Koszutce 11 piętrowy wieżowiec i przed nim dwukondygnacyjny pawilon dla „Domu Mody”‘ Elegancja”. W głębi rosły dwa pierwsze 14-kondygnacyjne punktowce mieszkalne, i przygotowywano teren pod dalsze trzy. Ogromny plac budowy był przy Armii Czerwonej. Budowę Superjednostki naprzeciw „Delikatesów” już rozpoczęto. Miał być to gigantyczny budynek 15 piętrowy, zgodnie z panującą modą na Le Corbusiera, całe osiedle w jednym podłużnym, 186 metrowym, prostokątnym budynku na palach betonowych. Budowano tam prawie osiemset nowych mieszkań, ale mniejszych niż to w którym mieszkała Krystyna i im nie zazdrościła. Pod palami miały być garaże dla 300 samochodów.
Budowano „metodą ślizgową”, wylewano beton na mury budynku otrzymując równocześnie tynk. Stropy zakładano przy pomocy dźwigu po wzniesieniu murów.
Krystyna minęła gigantyczne kolejki przed sklepami z pieczywem. Były już od godzin rannych złożone nawet z przyjezdnych z Zabrza, Sosnowca i Bytomia i trwała jakaś regionalna katastrofa w zaopatrzeniu. O godzinie 15 kolejki przed sklepami wydłużyły się i nastąpiła przerwa w dostawach. Katowickie Zakłady Piekarnicze przywiozły już 70 ton pieczywa, podobno wszystko co miały, a następne dostawy dopiero były w piecach. O 17 dowieziono świeże pieczywo i ludzie stojący już kilka godzin się ożywili i rzucili się na nie, kolejka zaczęła się błyskawicznie przesuwać. Stanęła też Krystyna i przyniosła do domu siatkę jeszcze ciepłych bułek.

Kiedy wróciła z miasta, zasiadła z Wandą i dziećmi do kolacji. Potem słuchały na przemian radia i oglądały telewizor. Wanda pokrótce streściła jej istotę wszystkich toczących się afer sądowych. Proces aferzystów piekarniczych z Bytomia napiętnowany był szczególnie, gdyż odwoływał się do romantyzmu polskiego, gdzie lud polski od wieków kruszynę chleba powszedniego miał w poszanowaniu, a tymczasem bezwstydnie konsumentów okradali dyrektor i kierownicy Bytomskich Zakładów Przemysłu Piekarniczego.
Siedmiu kierowników piekarń nie przestrzegając receptur wypieku pieczywa uzyskiwali nadwyżki surowców, z którego produkowali pieczywo i sprzedawali na lewo 12 sklepom PSS, MHD i BZPP.
Do wypieku chleba sandomierskiego dawali połowę jedynie mąki pszennej uzupełniając to mąką żytnią i obniżając jego jakość. Do sklepów dostarczano chleb zakopiański i bułki z wygospodarowanych nadwyżek. Zarabiali na tym dyrektor, kierownicy sklepów, ekspedientki, kierowcy i czeladnicy. Handlowano też zaoszczędzonymi surowcami jak mleko, cukier, margaryna i drożdże.
Trwał też od miesiąca warszawski proces 20-osobowej grupy aferzystów celno-dewizowych. Składali wyjaśnienia urzędnicy Centralnego Zarządu Cel, pracownicy akwizycji reklamy linii lotniczych „Air France”, Państwowych Zakładów Teletransmisyjnych, Urzędu Celnego Portu Lotniczy Warszawa – Okęcie, Urzędu Celnego Kolejowego w Warszawie . Zarzucano oskarżonym nielegalny handel dewizami i swetrami, pończochami, gąbkami i nowymi samochodami marki “Mercedes”. Jeden z oskarżonych sprowadził do Polski 8700 swetrów! Wanda z Krystyną ze zdumieniem słuchały tych wiadomości.
Walutę przemycano też w wagonach WARS. Jeden z oskarżonych z zysków kupił sobie w Warszawie sześciopokojowe mieszkanie. Ale przemycano też własnymi samochodami. W skrytce samochodu znaleziono 200 monet 20-dolarowvch, 6300 dolarów, 6800 rubli i 1000 NF.
Przemycono też autobusami „Pekaes” bez zezwolenia władz dewizowych do Szwajcarii, Austrii i NRF 300 tys. dolarów USA w banknotach i czekach, za które kupiono tam 7 tysięcy złotych monet dwudziestodolarowych.
Ale najtragiczniejsza w skutkach okazała się, ciągnąca miesiącami, afera mięsna i 10 jej uczestnikom groziła kara śmierci.
Kierownicy sklepów MHM obciążyli zeznaniami Wawrzeckiego, Gradowskiego i Witowskiego. Potwierdzili fakt przyjmowania łapówek przez tych byłych dyrektorów MHM. Sprzedano na lewo 1300 kg słoniny „wygospodarowanej” z magazynu, którą polewano “solanką”. Do beczki wkładano kradziony towar, wlewano 200 litrów wody i wsypywano 50 kg soli.
Wielu kierowników sklepów mięsnych przyznało się do dawania dyrektorom od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie łapówki. Mieli milion złotych miesięcznego obrotu, a z ubytków 12 tysięcy miesięcznego zysku. Jeden z kierowników dawał Wawrzeckiemu po 3 – 4 tysiące co miesiąc i obliczono, że łącznie dostał 45 tysięcy złotych łapówki. Jeden z oskarżonych przyznał się do przyjęcia do sklepu 2 ton słoniny. Podobnie pracownik zakładu mięsnego „Służewiec” przyjął do sprzedaży 4 tony kradzionej wieprzowiny.
Skupowano też od pracowników uspołecznionych zakładów mięsnych i chłodni kradzione mięso i tłuszcze, które przerabiano na wędliny.

Krystynie po tych wszystkich wiadomościach zrobiło się niedobrze. Na dodatek zbliżały się święta i czekały ją kolejki i to właśnie za mięsem. Krystyna nie wyobrażała sobie, by jej dzieci nie jadły mięsa tak potrzebnego im właśnie teraz, kiedy rosły i się rozwijały. Niedobór mięsa w sklepach tłumaczono na różne sposoby.
Okazało się, że rok 1962 był zimny i mokry. Był nieurodzaj zbóż i okopowych, co spowodowało zmniejszenie pasz dla trzody chlewnej. W czerwcu 1963 roku nastąpił spadek liczby świń o 2 miliony. Jesienią 1963 roku karmiono świnie mieszankami pasz z importowanego zboża i świń przybyło w czerwcu o ponad 1,2 mln sztuk. Ale okazało się że zarejestrowano trzymiesięczne świnki i trzeba czekać, aż podrosną. Tymczasem nasze podrośnięte świnie jedzą klienci na Zachodzie, którym musimy zapłacić za kupione od nich zboże.
Rok 1964 też nie był dla rolnictwa bardzo pomyślny, szczególnie dla zbóż jarych i siana. Zwiększono import zboża o 500 tysięcy ton. Rynkowe ceny prosiąt spadły poniżej granic opłacalności i chłopom przyznano prawo do zakupu mieszanki treściwej za każdy uzyskany miot.
Trudno było w to wszystko uwierzyć, ale i tak to nie miało wpływu na kolejki w mięsnym.
Ponieważ Ewa miała do nadrabiania dwa miesiące nauki, Krystyna sama poszła na poszukiwanie karpia wigilijnego grubo przed świętami, gdyż miała nadzieję, że tak zdobędzie go łatwiej. Całe szczęście go nie dostała, co przy popsutej lodówce skończyłby się trzymaniem go w wannie żywego, czego nie cierpiała. Zresztą i tak nikt by go nie zabił, a Wojtek był chory.
W “Delikatesach” stały długie kolejki do cytryn i pomarańcz, czego też nie musiała kupować. Ludzie stali też w drogeriach i perfumeriach gdzie na prezenty pod choinkę kupowano „Być może” “Czarnego kota”, „Poemat” dla kobiet, a dla mężczyzn “Jucht”, “Derby” lub „Przemysławkę”. Tłok był też w “Cepelii”, „Zenicie” i “Supersamie”. Stano w kolejce za świerkami, Krystyna kupiła i zaniosła na balkon, by nie opadły mu igły przed wigilią.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata siedemdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *