Letnie Igrzyska Olimpijskie 1964 w Tokio zamknięto jesienią, tydzień temu, ale dużo było jeszcze o nich w telewizji oraz w gazetach i Andrzej chłonął wszystkie te wspaniałości z wielkim zainteresowaniem i cieszył się, że poczekali na niego, aż wróci z Kuby, gdzie nie było telewizora. Zobaczył cesarza Hirohito w Polskiej Kronice Filmowej jak otwierał igrzyska. Chorążym polskiej reprezentacji, ubranej w garnitury olimpijskie był Waldemar Baszanowski. Uroczystości otwarcia Igrzysk transmitowała polska TV przy pomocy satelity „Realy” w południe, a wieczorem za pośrednictwem „Syncomu”.
Te rewelacje techniczne Andrzeja oszałamiały. Wszyscy złoci medaliści: Józef Grudzień, Jerzy Kulej, Marian Kasprzyk, Józef Szmidt, Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein, Halina Górecka, Ewa Kłobukowska, Waldemar Baszanowski, Egon Franke go fascynowali, ale najbardziej interesowała go lekkoatletyka.
Andrzej dostrzegł zmiany jakie dokonały się na Koszutce w trakcie jego półrocznej nieobecności. Przede wszystkim wstrzymana budowa kina „Kosmos” ruszyła i obiecano jego otwarcie jeszcze w tym roku. Pracowano na rusztowaniach na elewacji, malowano i zawieszano ogromny neon. W środku miała być drewniana boazeria, a podłogi z kolorowych płytek i supernowoczesne, nareszcie barwne wnętrze. Przebudowano też skrzyżowanie ulicy Armii Czerwonej z ulicą Dzierżyńskiego. Uruchomiono za jego szkołą nowy odcinek jezdni od strony Chorzowa łączący ulicę Dzierżyńskiego przez nowo wybudowane Rondo z katowickim Rynkiem. Od strony Sosnowca otwarto ulicę Roździeńskiego, tak zwaną trasę K—D. Część ulicy Armii Czerwonej od Ronda do ulicy Marchlewskiego i odcinek Rondo – ulica Klary Zetkin zamknięto, gdyż rozpoczęto budowę tunelu i torowisk dla linii tramwajowej nr „6″. Dzięki temu skrzyżowanie ulic Dzierżyńskiego z Liebknechta będzie bezkolizyjne. Idąc z Rynku na Koszutkę skutkiem tych rozkopów Andrzej wraz ze wszystkimi przechodniami musiał Rondo obchodzić z lewej strony. Zobaczył też na ulicach nową „Warszawę 203″, typu sedan, szybszą od starej i – czego Andrzej nie dostrzegł – z panoramiczną szybą. W „Santku” mówiono, że ma „nową dupę”.
Mówiono też w Santku o tym, co się wydarzyło w szkole podczas jego nieobecności.
Ich Liceum Ogólnokształcące nr 5 im. Jana Kawalca okradziono po raz trzeci. Kiedy dwa lata temu, w nocy po uroczystości z okazji Dnia Nauczyciela zabrano z pracowni fizycznej magnetofon, lampy elektronowe i rtęć, milicja nikogo nie schwytała. Rok po tym w nocy po Międzynarodowym Dniu Dziecka włamano się do sekretariatu zabrano metalową kasetę z 2 tysiącami złotych. W czerwcu w przeddzień rozdania świadectw, kiedy Andrzej był na Kubie, włamali się do sekretariatu i gabinetu dyrektora. Zabrali adapter, dwie gitary i 270 zł. MO ma pewność, że zrobili to uczniowie, ale nie wiadomo, którzy.
Dzięki babci Wandzi Andrzej poszedł do ogólniaka wyposażony we wszystko, co udało jej się kupić.
Ministerstwo Oświaty i Ministerstwo Handlu Zagranicznego obliczyło, że uczeń liceum ogólnokształcącego zapisuje w ciągu roku 5401 kartek i nikt nie wiedział, w jaki sposób dokonano tego obliczenia. Niemniej, na wszelki wypadek, Wanda kupiła pokaźną ilość brulionów 80-kartkowych, co było tegoroczną nowością, gdyż podobno ubiegłoroczne 100-kartkowe nie do końca były zapisywane, co było dużym marnotrawstwem. Niestety, tylko 60 procent całej produkcji zeszytów wyprodukowano z papieru bezdrzewnego i Wanda kupiła też drzewne. Jednak Andrzejowi to nie przeszkadzało, przestał dbać już dawno o piękne pismo. Trudności z pisaniem, zawdzięczał właśnie Wandzie, która od maleńkości zwalczała jego leworęczność, wiążąc mu lewą rękę sznurkiem, by zaktywizować prawą. Zrobiła to samo ze swoją córką Krystyną i Krystyna całe życie wstydziła się swojego brzydkiego pisma. Ewa widząc po szkolnym bracie, co ją czeka, ukryła swoją leworęczność tak głęboko, że nigdy się o niej nikt nie dowiedział, ale natura ukarała ją brakiem rozeznania w stronie prawej i lewej. Nigdy nie wiedziała, która jest która.
Andrzej był najniższy w klasie, Kuba, słońce i witaminy nie pomogły mu we wzroście. Jego przyjaciel Maciek tymczasem od ubiegłego roku szkolnego bardzo wyrósł i kiedy Andrzej przyprowadził Maćka do domu, Krystyna z zazdrością patrzyła na tego większego o głowę smukłego chłopaka. Ale za to Andrzej był z początkiem listopada niezwykle opalony, co budziło we wszystkich jego koleżankach i kolegach zasłużony podziw i uznanie. Opalenizna, na którą trzeba było w ciągu lata bardzo ciężko pracować i którą się po wakacjach pielęgnowało unikając nawet codziennego mycia twarzy, zeszła gwałtownie u najbardziej pracowitych i opalonych, natomiast pojawiła się zupełnie nowa, świeża i niepokalana opalenizna u przybyłego do dziewiątej klasy Andrzeja. Nie omieszkano jednak mu opowiedzieć, że lato tegoroczne było równie tropikalne, jak na Kubie. Było 27 stopni w cieniu, a i dochodziło do 30 stopni w południe. Z nieba lał się żar i topił asfalt. W Katowicach na basenie “Rybka” kąpało się przez całe lato 2 tysiące osób a na “Bugli” 3 tysiące dziennie!
Zaraz po powrocie Andrzeja z Kuby szkołę pochłonęła zmiana rządu w ZSRR i była długo i obowiązkowo komentowana na historii, polskim, rosyjskim, wychowaniu obywatelskim a nawet na przysposobieniu wojskowym. W połowie października Plenum KCKPZR wybrało Leonida Breżniewa na I sekretarza KC KPZR uwzględniając prośbę tow. Nikity Sergiejewicza Chruszczowa o zwolnienie go z obowiązków pierwszego sekretarza KC KPZR, członka Prezydium KC KPZR oraz przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR w związku z podeszłym wiekiem i pogorszeniem się stanu zdrowia.
Dekrety Prezydium Rady Najwyższej ZSRR przyjęte zostały jednomyślnie przez członków Prezydium Rady Najwyższej ZSRR. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego ustąpił, gdyż nie przejawiał oznak choroby i starości, był tak samo zażywny, energiczny jak Gomułka i ci wszyscy politycy, których wizerunki na co dzień bombardowały z telewizji i gazet swoją zastygłą, niezmienną osobowością.
Andrzejowi nie kazano zdawać żadnych egzaminów promocyjnych, wszedł w program szkolny naturalnie, pełen zaciekawienia i obowiązkowości. Wychowawcą był profesor fizyki, który stawał się coraz bardziej ukochanym profesorem całej klasy mimo, że zmuszał wszystkich, którzy z racji swoich humanistycznych upodobań go nie znosili, by się jej uczyć. Fizyka, ku radości Andrzeja, stała się najważniejszym przedmiotem w klasie dziewiątej „a”. Na drugim miejscu był język francuski prowadzony przez świeżą absolwentkę romanistyki, urodziwą i bardzo przyjemną dwudziestoparoletnią blondynkę. To ona musiała wytłumaczyć im, dlaczego Sartre odmówił przyjęcia Nagrody Nobla, czego nie mogli zrozumieć, a najprawdopodobniej i sama też tego nie rozumiała. Jean Paul Sartre dostał tegoroczną nagrodę literacką Nobla, jak przeczytała im pani profesor francuskiego, dostał za „całokształt twórczości, która przez zawarte w niej bogactwo idei, przepojona duchem wolności i dążeniem do poszukiwania prawdy wywarła głęboki wpływ na naszą epokę”. Sartre zrezygnował z 273 tys. koron szwedzkich! Jak tłumaczyła pani profesor trzymając w ręce L’Humanité, nie przyjął, bo żywi niechęć do wyróżnień oficjalnych. „Pisarz, który akceptuje nagrodę tego rodzaju utożsamia się niejako z towarzystwem lub instytucją, która go wyróżnia. Jako laureat nagrody Nobla, utożsamia się on z wszystkimi osobistościami, wyróżnionymi przez tę instytucję. Pisarz powinien zatem unikać sytuacji, w której może się on przekształcić w instytucję, nawet jeśli mogłoby to nastąpić w formie najbardziej honorowej, jak w moim przypadku”.
„Jedyną bitwą możliwą obecnie na froncie kulturalnym jest ta, która opowiada się za pokojową koegzystencją kultur. Wiem doskonale, że konfrontacja między tymi dwoma kulturami musi nieuchronnie przybrać formę konfliktu, ale powinien on się rozegrać między ludźmi i kulturami, bez interwencji instytucji” i odczuwa „sprzeczności między dwoma kulturami”. „Jestem elementem tych sprzeczności, moje sympatie znajdują się całkowicie po stronie socjalizmu i tego, co zwykło się nazywać blokiem wschodnim, ale urodziłem się i zostałem wychowany w rodzinie burżuazyjnej — i to mi pozwala współpracować z tymi wszystkimi, którzy pragną zbliżenia dwóch kultur. Sądzę jednak, że „zwycięży lepsze”, tzn. socjalizm. Oto dlaczego nie mogę zaakceptować żadnego wyróżnienia ze strony żadnej wysokiej instancji kulturalnej Zachodu lub Wschodu”.
Przechodząc w końcu do kwestii sumy związanej z nagrodą, Sartre oświadczył: rezygnuję oczywiście z 250 tys. koron ponieważ nie chcę zostać „zinstytucjonalizowany” ani też być zidentyfikowany ze Wschodem lub Zachodem. Nie można wymagać, aby za cenę 250 tys. koron wyrzec się zasad, które są nie tylko wasze, lecz są również podzielane przez wszystkich waszych towarzyszy”.
Nikt w klasie nie mógł pojąć tej rezygnacji z 250 tysięcy koron, nikt tej pokrętnej argumentacji nie pojął. Cała klasa szalała za Francją, dziewczyny idąc do “Santka” tapirowały na Bardotkę włosy, nosiły po wyjściu ze szkoły szpilki na metalowym obcasie. Przydymiony makijaż, czarna gruba kreska na powiekach, dekolt w łódkę obowiązywały na prywatkach. Klasa Andrzeja integrowała się coraz bardziej i nikt już nie wyobrażał sobie, by w sobotę nie było u kogoś prywatki. Ponieważ prywatka mogła odbyć się tylko w tym mieszkaniu, gdzie nie było starych, rodzice często wymyślali różne preteksty, by ulotnić się na sobotę z domu, jadąc do innych miast, do krewnych lub przeczekując do późnych godzin nocnych u znajomych, gdyż dziewczęta musiały w pewnym momencie wrócić do domu i prywatka tak czy owak musiała się przed północą skończyć. Przy adapterze i płytach pocztówkowych, a też tych przemycanych z Zachodu winylowych longplayach, pito wino i palono papierosy. Andrzej przyniósł raz hawajskie cygara, ale nawet jedno na wszystkich nie zostało do końca wypalone, takie było mocne. Andrzej nigdy nie nauczył się palić, a jak zmuszony zapalił, z wypitym alkoholem padał nieprzytomny pod stół, co wyłączało go z zabawy. Stan taki był nieopłacalny, więc unikał papierosów jak ognia. A przecież wszystko polegało, tak jak w Santosie, na rozmowach i śmiechu, wszyscy złaknieni byli normalnych, dowcipnych rozmów, gdzie nikt ich nie pouczał i nikt nie ograniczał.
Kończył się listopad i spadł pierwszy śnieg, a w górach śnieżne zamiecie. Chociaż gazety pełne były opowieści jak to ZMS-owcy i Rada Zakładowa z kopalni „Kleofas” i innych kopalń instaluje oświetlenie i radiofonizuje ślizgawki dla dzieci, klasę Andrzeja nic to wszystko już nie obchodziło. Nikt z nich nie wyobrażał sobie, że nie pojedzie w niedzielę do Szczyrku na narty.
Były jednak astronomiczne problemy z kijkami, nartami i butami. Kijki tonkinowe były nieosiągalne, gdyż cały transport bambusa z Wietnamu został przekazany Spółdzielni Ogrodniczej jako tyczki pod pomidory. Dopiero – jak donosiła prasa – działacze zakopiańskiego SN PTT, odzyskali od Spółdzielni 3 tysiące tyczek bambusowych i nie czekając na porozumienie ze Zjednoczeniem Przemysłu Sportowego podjęli się produkcji kijków, bo zima już się zaczęła. Odkupiwszy każdy kijek za 2,20 złotych, dodali uchwyt i grot za 10 złotych, dwa kółka również za 10 złotych i sprzedawali parę kijków za horrendalne 110 zł! Z butami było jeszcze gorzej. Nie było ani specjalnych zjazdowych butów na zatrzaski, czy spinających nogę podwójnym sznurowaniem aż do połowy łydki, ani zwykłych skórzanych butów narciarskich. Wreszcie Andrzej upolował skórzane buty na sznurówki, które pastował pastą przed i po jazdach do Szczyrku. Najwięcej kłopotu przysparzał zakup nart. Niewielkie ich ilości, jakie znalazły się w sklepach sprzętu sportowego, zniknęły natychmiast. Jedyna wytwórnia nart w Zakopanem, produkująca rocznie 25 tysięcy par „desek”, nie nastarczała zapotrzebowaniu. W styczniu i lutym spodziewano się importu 8 tysięcy par nart z ZSRR, ale Andrzej potrzebował nart już w listopadzie. I stał się cud, Przedsiębiorstwo Handlu Artykułami Papierniczymi i Sportowymi rzuciło na województwo katowickie 2 tysiące par „desek”.
Długo poszukiwał wiązań do nart, jednak stopniowo udało mu się wszystko kompletować.
Na katowickim dworcu kolejowym w niedzielny poranek zjawiał cię co tydzień tłum narciarzy szturmujący pociągi w kierunku Bielska. W Bielsku z grupą klasową biegli na zatłoczony PKS do Szczyrku. W Szczyrku biegli z nartami na ramionach, by stanąć do gigantycznej, kilometrowej kolejki i dostać się wreszcie na krzesełko wyciągu na Skrzyczne. Do kolejki, bez kolejki wciskali się narciarze, którzy nie chcieli czekać, co wywoływało awantury i bójki…
Wreszcie grupie Andrzeja udaje się, założywszy narty przed wejściem na krzesełko i zabezpieczywszy je specjalnym karabinkiem by, jak się odczepi, nie utracić ich na zawsze. Jadą nad zaśnieżonymi czubkami świerków i jodeł i Andrzej ogarnia ten widok całym sobą i wie, że było warto wstać, kiedy jeszcze ciemno, pokonać te wszystkie trudy, by móc tu dotrzeć. Mija tabliczkę z napisem, że: „Wyciąg na Skrzyczne instalowane na stokach dzięki energii Zabrzańskiego ZPW, oraz elektrowni „Halemba”. Jeżdżą na nartostradach do późna stojąc za każdym razem w tej gigantycznej kolejce. Nartostrada jest oświetlona, a ostatnio na stoczku obok willi „Czerwony Kapturek” dano dodatkową świetlówkę.
Andrzej jeździł zawsze bez czapki, za którą służyły mu bardzo gęste czarne włosy, które niestety przed Przysposobieniem Obronnym Krystyna regularnie mu nożyczkami podcinała. Jeździł w grubym swetrze w pasy zrobionym przez Krystynę na drutach, który w miarę prania w płatkach mydlanych robił się coraz większy, mimo, że Andrzej jednak rósł i skutkiem podnoszenia codziennie ciężarków i rozciągania sprężyn mężniał.
Wieczorem było bardzo trudno wrócić, dopchać się do autobusu i pociągu do Katowic. Byli bardzo głodni, a zjeść nie było gdzie. Powstało wprawdzie kilka lokali ajencyjnych, ale Beskidzkie Zakłady Gastronomiczne wydzierżawiły ajentom zaledwie cztery lokale, które były oblegane ponad miarę, a im było szkoda czasu, chcieli jeździć.