Ostatni film Andrzeja Żuławskiego ukończony tuż przed śmiercią reżysera nie jest, wbrew entuzjastycznym recenzjom ani filmem dobrym, ani też najlepszym w jego artystycznym dorobku. Dobrze, że filmowcy próbują zekranizować powieści Gombrowicza, gdyż Gombrowicza nigdy dość, jednak za każdym razem po nieudanej próbie przypomina się wiersz Norwida „Coś ty Atenom zrobił Sokratesie”, którego można tak sparafrazować:
…Coś Polsce zrobił Gombrowiczu,
że wiszą na tobie jak na wieszczu,
nie pojąwszy pierwej…
Gombrowicz jest trudny i porażka Jana Jakuba Kolskiego, jak i Jerzego Skolimowskiego polegała na nie zrozumieniu jego przesłania i Andrzej Żuławski popełnił ten sam błąd nie troszcząc się o zrozumienie Gombrowicza i nie niepokojąc się tym, a ufając, że skoro „Kościół ludzki” to teatr, to wystarczy potraktować najważniejsze dzieło Gombrowicza teatralnie.
Właśnie film „Kosmos” zawiera wszystko, z czym Gombrowicz walczył i z czym się nie zgadzał u artystów, o czym młotkował w „Dzienniku” i w filipikach przeciwko poetom i malarzom. Wizja Gombrowicza wyjścia Polski z zaściankowości, jego cały program ozdrowieńczy dla polskiej kultury polegał na negacji właśnie takiej, zaprezentowanej w „Kosmosie” egzaltacji aktorskiej, histerii i sztuczności. To, że relacje międzyludzkie są sztuczne, nieprawdziwe, że mnożą się, multiplikują i dziwaczeją z postępem geometrycznym zainfekowane jakimś byle jakim zdarzeniem (np. powieszonym wróblem), że głupota ludzka pączkuje bez granic jeśli nikt jej nie powstrzyma, że prowadzi to do najgorszego Zła i destrukcji, nie oznacza, że można to pokazać jedynie ilustracyjnie, jak zrobili to trzej reżyserzy polscy z Żuławskim na czele.
A szkoda, bo Żuławski potrafił fantastycznie zbudować nastrój grozy w „Diable” używając filmowej metafory, tutaj nie tylko nic się nie buduje, ale przeciwnie, groza wycieka jak powietrze z nadmuchanego szarżą aktorską balonu. Najjaskrawszym przykładem złego odczytania tekstu za którym reżyser podąża wiernie jest rąbiąca drewno Woytysowa. To tak, jakby ilustrować wszelkie aberracje i patologie psychiczne zwykłymi czynnościami domowymi, podczas gdy są one chorobą i przykładem choroby.
Źle, że zrezygnowano z kulek chleba i całej gombrowiczowskiej obrzydliwości zachowań przy stole polskiej rodziny klasy średniej. Być może Żuławski zrobił to, by nie obrażać Francuzów zrywając z realiami polskimi i przenosząc akcję filmu do Portugalii, chociaż w wywiadzie przyznaje, że celowo usunął obrzydliwość, gdyż się w tej kwestii z Gombrowiczem nie zgadza. A czy usuwając gombrowiczowski „bemberg” nie usunął przypadkiem prawdy o sobie, prawdy o naiwnym i niedouczonym pseudo filozofie-artyście, który zamiast prawdy o świecie emituje i produkuje właśnie „bemberg”? Trudno zrozumieć motywacje Żuławskiego, który najwyraźniej poszedł za radą Gombrowicza dla artystów i zrobił „swój” film z własną artystyczną wypowiedzią. Ale dlaczego nie napisał własnego scenariusza i zniszczył dzieło Gombrowicza niwecząc wysiłek innego artysty?
Wielka szkoda że powstał film na kanwie prozy Witolda Gombrowicza, gdyż zarówno przepiękne plenery, jak i przepiękni aktorzy (chociaż absurdem było zatrudniać tę samą aktorkę w roli Katasi i żony jednej z miodowych par na wycieczce bez powypadkowej skazy przy ustach) mogli stanowić zupełnie samodzielny film o czymś innym. Ale nie, trzeba było mącić jeszcze raz diabelsko w krystalicznej prozie Gombrowicza, by ją jeszcze raz skazić, zabrudzić i zohydzić.
Andrzej Żuławski w swoim egocentryzmie niestety nie zdążył przez całe swoje twórcze życie dowiedzieć się, że obrzydliwość to też nielojalność wobec bezbronnego artysty i jego dzieła.