BROCH

W to lato dokończyłam czytać wszystkie wydane w Polsce dzieła Hermanna Brocha nie zrażając się nieprzychylnymi komentarzami na blogach literackich, jakoby „Śmierć Wergilego” to rzecz przegadana, pustosłowie i bełkot.
Może jednak wskazane jest by teraz, na stare lata, pogrążyć się w rozpuście tej tasiemcowej, wzniosłej poezji przetykanej całkiem przyziemną prozą i odczuć po prostu przyjemność czytania. „Śmierć Wergilego” wydana w latach sześćdziesiątych w serii „Nike” była i tak nieosiągalna w bibliotekach i księgarniach. Niespolszczeni „Lunatycy” ukazali się w Polsce dopiero u schyłku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i czekali na polskiego czytelnika pół wieku, natomiast ostatnia, niedokończona jego powieść, „Kusiciel”, miała więcej szczęścia, pojawiła się u nas tylko dwadzieścia lat po śmierci autora, ale też, jak wszystkie arcydzieła serii „Nike” bez tzw. „chodów” w księgarniach, nie były osiągalne dla chętnego.
Hitlerowskie Niemcy z ich barbarzyństwem i cywilizacyjnym wstecznictwem rodzące się na kartach dzieł Brocha łatwo odszukać w zawiłościach metafor i realistycznych przedstawieniach codzienności miast i wsi niemieckich. Z „Kusiciela”, z  odkryć  o zachowaniach tłumu w sytuacjach ekstremalnych, – kontynuowanych przez Canettiego, który uwielbiał Brocha – można wyczytać, ku przestrodze każdego pokolenia, jak w tłumie zwycięża populizm, obietnica (w „Kusicielu” kopalnia złota) i czym się to kończy (w książce rytualnym morderstwem).
Wiele z klimatu książek Brocha odnajduję w dzisiejszym kinie. Być może czerpali z niego Peter Brosens i Jessica Woodworth kręcąc w 2009 film „Anomalia” dowodząc, że w każdym okresie ludzkości może dojść do wskrzeszenia zabobonów, mordów rytualnych i anomalii nie tylko w przyrodzie, ale i w zachowaniu ludzkim. Wiele też z Brocha jest u Alfreda Döblina w „Berlin Alexanderplatz: Dzieje Franciszka Biberkopfa” sfilmowanego w latach osiemdziesiątych jako serial telewizyjny.
Tak, jak pięknie wypowiedział się Canetti – co podkreśla Susan Sontag, że chyba nikt nigdy z pisarzy nie oddał tak doskonałego hołdu starszemu koledze po piórze – Broch swoją twórczością wypełnił obowiązek artysty udokumentowania czasów w których żył i tworzył, utrwalił swoim artyzmem to, czego nie przechowały żadne, najprecyzyjniejsze dokumenty tych lat, lat trwogi (musiał spalić zapiski by uniknąć aresztowania), lat schodzenia do Piekła bez Wergilego, który już nieodwracalnie umarł.
Szkoda, że polska Wikipedia poświęca mu tak niewiele, a jego nie wznawianych „Kilka uwag o kiczu” spolszczonych dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku są nie do dostania w bibliotekach. A przecież nigdy dość mówienia o kiczu, który według Brocha jest ewidentnym złem, mimo, że Susan Sontag oswoiła je nazwą camp relatywizując jego znaczenie.

Kąpiel w czystości słów Brocha opowiadających rzeczy straszne to też i nadzieja, że jak wracają czasy pogardy, zawsze na kuli ziemskiej znajdzie się ktoś, kto nie jest lunatykiem, kto o nich odważnie opowie.

 

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na BROCH

  1. tajny krytyk pisze:

    Kicz w literaturze ? Jest coś takiego ? Każda literatura ma swego czytelnika…

    • Ewa pisze:

      Dałeś Adamie niedawno popis politycznego kiczu w wątkach o Michniku na Liternecie, który to portal wbrew zakazom Elm inCrudo czytam, a wolałabym tych Twoich bredni jednak nie przeczytać, jednak warto wiedzieć co w Tobie siedzi:
      http://liternet.pl/grupa/rozmowy-intelektualistow/forum/2907
      http://liternet.pl/grupa/rozmowy-intelektualistow/forum/2925-adam-michnik-trafil-do-szpitala

      Daję tu fragment Brocha, kto ma oczy, niechaj czyta, w końcu nie wszyscy są takimi szmirusami jak ty, Adam:

      „(…) Mówiliśmy już o groteskowych religiach Piękna i Rozumu, teraz zaś mogą państwo dodać do nich religie polityczne: wszystkie one stanowią systemy naśladowcze, imitacje religii – dlatego noszą w sobie zarodek zła. System kiczu jest również systemem naśladowczym: może do złudzenia przypominać sztukę, zwłaszcza jeśli posługują się nim tacy mistrzowie jak Wagner, jak dramaturdzy francuscy, na przykład Sardou, czy też, by sięgnąć po przykład z malarstwa, jak Dali. Górę bierze jednak imitacja. System kiczu wymaga od swoich zwolenników: „pracuj pięknie”, a system sztuki stawia na pierwszym miejscu etyczne hasło: „pracuj dobrze”. Kicz stanowi zło w systemie wartości sztuki.
      Oczywiście w systemie etycznym również nie obywa się bez konwencji, a ponieważ tak jest, człowiek, który się ich trzyma, zawsze będzie zmuszony do pewnego stopnia estetyzować dzieło sztuki. Zgodnie ze swoją konwencją czysto estetyczną libertyn kształtuje swoje życie jak sybaryckie dzieło sztuki, życie mnicha natomiast, pozostające w konwencji etycznej, daje się pojmować jako dzieło transcendentalne. Oba są wszakże jednoznaczne, dostosowane do rzeczywistości: życie sybaryty do rzeczywistości doczesnej, życie mnicha do pozaziemskiej. Czy można analogicznie określić życie kiczu? Jego pierwotną konwencją jest egzaltacja – obłudna egzaltacja, ponieważ próbuje ustanowić z gruntu fałszywy związek między niebem a ziemią. W jaki rodzaj dzieła kicz stara się przekształcić życie ludzkie? Odpowiedź jest prosta: w neurotyczny, to znaczy taki, który narzuca rzeczywistości konwencję całkowicie nierealną. W romantyzmie roi się od tragedii miłosnych, samobójstw w pojedynkę i we dwoje, gdyż poruszając się między nierealnymi konwencjami, które nabrały dla niego wartości symbolu, neurotyk nie zauważa, że nieustannie myli ze sobą kategorie etyczne i estetyczne oraz słucha nakazów, które wcale nakazami nie są. Jedyną kategorią, która się tu pojawia, jest kategoria kiczu i tkwiącego w nim zła, które owo samobójstwo spowodowało. Jest to zło wynikające z powszechnej hipokryzji, uwikłania się w gąszczu uczuć i konwencji. Nie muszę podkreślać, że mieszczaństwo przypisywało sobie całkowite zwycięstwo; przez cały XIX wiek udawało, że powołało do życia wielką sztukę, eliminując w dodatku libertynizm.
      Sądzę, że wspomniany związek między nerwicą a kiczem nie jest bez znaczenia w sensie historycznym choćby dlatego, że opiera się na pierwiastku zła w kiczu. To nie przypadek, że Hitler (podobnie jak jego poprzednik Wilhelm II) był wielkim amatorem kiczu. Żył wśród krwawego kiczu i kochał kicz słodki jak sacharyna. Neron również pasjonował się pięknem, a pod względem talentu artystycznego przerastał przypuszczalnie Hitlera; pożar Rzymu i wystawione w ogrodach cesarskich żywe pochodnie z chrześcijan odznaczały się zapewne jakimiś walorami artystycznymi, o ile estetyzm czynił człowieka głuchym na jęki ofiar lub pozwalał oceniać je jako estetyczny akompaniament. A w związku z tym należy pamiętać, że nowoczesny kicz prawdopodobnie nieprędko zakończy swój zwycięski pochód, że ten kicz również – zwłaszcza w filmie – przepojony jest krwią i sacharyną, a radio to wulkan muzycznego naśladownictwa. A jeśli państwo zadadzą sobie pytanie, jak dalece sami są dotknięci tą skazą, odkryją – a przynajmniej ja to odkryłem w sobie – że wcale nierzadko miewamy prawdziwą skłonność do kiczu. Konkluzja, że nerwica światowa stale się pogłębia, nie wydaje się bezpodstawna. Istnieje schizoidalne, aczkolwiek jeszcze nie schizofreniczne rozdwojenie, które ogarnia każdego z nas i spoza którego nadal wyziera teologiczna antynomia z początków reformacji. Struktura problematyki ludzkiej wydaje się niezmienna mimo wszelkich masek i na koniec zaczyna się wydawać, że jest nadal uwarunkowana teologicznie i mitycznie.(…)”

      [Hermann Broch „Kilka uwag o kiczu i inne eseje” przełożyła Danuta Borkowska]

Skomentuj tajny krytyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *