22 czerwca 2016, środa. Elektryk Krzysztof powiedział, że nie jest to trudne, kazał sobie podać numer płatności i nazwisko płatnika, obiecał, że dowie się, do kogo należy słup i już się nie pojawił. Kiedy zrozpaczona zadzwoniłam do niego, ledwo sobie mnie przypomniał, ale widocznie mój histeryczny głos go poruszył i powiedział, że związany jest umowami, nie ma czasu i poda mi telefon kolegi. Kiedy usłyszałam, że jest to numer pana Dariusza, mój głos stał się jeszcze bardziej histeryczny. Wtedy zaproponował elektryka Józefa. Pan Józef zaraz na wstępie odmówił, ale poprosiłam go, że może jednak zobaczy, że daję dwa tysiące które mam przy sobie i że jest to praca na półtora dnia. Obiecał, że jak będzie wracał od lekarza o 15, wstąpi.
O wpół do czwartej zadzwonił, że jest pod strażnicą i że nie może trafić. Wybiegłam po niego, okazał się bardzo miłym, w wieku poznanych już elektryków, wysokim mężczyzną. By ocieplić kontakt popełniałam kolejne gafy opowiadając, że u tego lekarza skąd wraca mam nadzieję niczego strasznego się nie dowiedział. Jak przyjeżdżamy na wakacje dowiadujemy się, że przez pozostałe pory roku mrą na raka młodzi ludzie. Nie wyglądał na rakowatego, raczej walczył z otyłością i nie poczuł się dotknięty, przyznał mi rację, tak, tutejsze zakłady chemiczne to przecież największy truciciel Polski Ludowej i teraz są tego skutki. Ponieważ poskarżyłam mu się, że jego koledzy tak mnie źle traktują. Znikają nie mówiąc mi, że rezygnują, a przecież wystarczy powiedzieć po ludzku, że tej pracy nie zrobią bym miała czas szukać po Internecie innych elektryków.
– Wiem, że wolicie oglądać mecze, niż babrać się w takim starym domu – powiedziałam z wyrzutem.
– Ależ ja meczy w ogóle nie oglądam! – obruszył się pan Józef. Wszyscy mają zlecenia, umowy i pełne ręce roboty! Potem westchnął patrząc na dach, powiedział, że ma podobną pracę w Krakowie, że widzi to najprościej jako konserwacja starej instalacji. Jeśli kolega się podejmie z nim to zrobić, przyszliby w piątek i w sobotę, ale najlepiej, jak zadzwonię jutro w południe to będzie wiedział. Zreflektował się, że mogłabym szukać elektryków jeszcze przed południem w wypadku odmowy i powiedział, by zadzwonić o ósmej rano.
O ósmej najsympatyczniejszy elektryk miał dla mnie złe wiadomości, pomocnik wyjechał do sanatorium. Podziękowałam za ludzką i szybką odmowę, spytałam jeszcze, czy faktycznie jest możliwość poprowadzenia nowej instalacji w miejscu starej.
– Tak, taką pracę właśnie mam w Krakowie w starym domu. Musi pani porozumieć się z Tauronem. Konsultant w Tauronie poinstruował Marka, że musimy złożyć podanie z prośbą o konserwację sieci elektrycznej w starym domu na które powinniśmy otrzymać odpowiedz do dwóch tygodni.
Nagle wszystko zaczęło się kurczyć i kończyć. Zobojętniałam, pogrążyłam się w czytaniu „Starości” Simone de Beauvoir leżąc w ogrodzie. Kiedy wieczorem mama z pokoju zadzwoniła, że umiera, nie pozostawało nic innego, jak opuścić kwitnącą i pachnącą wieś i jechać albo do szpitala albo do cywilizacji.
Nim Marek po nas przyjechał, mama zdążył obdzwonić koleżanki z wiadomością, że wraca do cywilizacji i zabrać nieprzeczytane „Zwierciadło”, ale w samochodzie w dalszym ciągu umierała, mimo klimatyzacji i położonego oparcia.
Szosa była zupełnie pusta, chyba wszyscy zdążyli już zasiąść przy telewizorach. Mijaliśmy zaparkowane samochody, których wpięte w dachy chorągiewki kibiców polskiej drużyny znieruchomiały w skwarze późnego wieczoru.
Rozmyślałam o czytanej „Starości” Simone de Beauvoir napisanej pół wieku temu i niedawno wydanej w Czarnej Owcy, jej pierwsze polskie wydanie. Przebrnęłam przez rys historyczny od zarania ludzkości, kiedy to dziećmi i starcami pomiatano, głodzono ich i bito, strącano ze skał, lub przeciwnie, podtrzymywano oświęcimsko-niewolniczo przy życiu, by pracowali dla byczących się synów, a w wypadku dzieci, ojców. Rys historyczny podobny do Michela Foucaulta o seksualności lub więziennictwie, pisany tak, jak to się zawsze pisze w książkach stojących w bibliotekach w dziale socjologia – makabrycznie – mnie znokautował i zaraz poczułam moją niestosowną, nadmiarową pretensję do świata, który odebrał mi prąd elektryczny, a staruszkom jeszcze niedawno odmawiano strawy i pieca. Według Beauvoir, którą wydawca anonsował jako autorkę ze wszech miar aktualną, byłam staruszką już od dobrych kilku lat, gdyż – mimo, jak zaznacza Beauvoir – większość pisarzy i artystów czuje się starcami skończywszy trzydziestkę, to jednak ona dobrodusznie wyznacza ten okres od ukończenia sześćdziesiątki. Tak, byłam staruszką już kilku lat, a moja mama uwięziona w starcu przeżyła ten koszmar ponad trzydzieści lat! Że to jest koszmar, Beauvoir, która, jak się okazuje, po sześćdziesiątce prowadziła wyjątkowo bogate i twórcze życie wraz z napisaniem tej książki, nie ma wątpliwości. Najciekawszy jest rozdział charakteryzujący przez wieki sławnych staruszków, piszących o starości (np. Goethe „Faust”, Szekspir sonety, Mann „Śmierć w Wenecji”) którzy obłudnie pisali, że czują się młodo i fantastycznie, że rewelacyjnie słyszą i widzą, podczas gdy z doniesień im współczesnych pisarzy i dziennikarzy dowiadujemy się, że w tym samym czasie opisywano ich po spotkaniach z nimi jako zdziecinniałych starców z demencją, złośliwością i oszustwem, chodzących do swoich pokojów by poleżeć, i kłamiących, że wracają z końskiej przejażdżki. Beauvoir nie czytała „Dzienników” Dąbrowskiej, gdzie sześćdziesięcioletnia naga Dąbrowska przed lustrem zachwyca się swoim młodym ciałem i całe szczęście, bo i tak by jej nie uwierzyła. Beauvoir wie, że osoby po sześćdziesiątce są okropni, ale że winne temu jest społeczeństwo zamykając ich w domach starców, hospicjach i przytułkach, gdzie ich niepotrzebność się bardziej wmawia, niż tak jest w rzeczywistości.
Najciekawszy byłby rozdział zatytułowany „Warunki życia starych pracowników w krajach socjalistycznych”, ale nie jest. Dane z Moskwy są biurokratyczne i powierzchowne, a inne kraje jak Bułgaria Jugosławia i Węgry (o Polsce ani słowa), o których dostała raporty od znajomych, jeszcze bardziej spłycone, ale nie gloryfikujące. Być może ze względu na ten rozdział „Starości” – najprawdopodobniej najwartościowszej jej książki – nie spolszczono w Polsce Ludowej.
Po powrocie do domu i podaniu mamie podwójne dawki środków na serce i uspokajających zajrzałam na portal Liternet.
Zdumiewające jest, że społeczność literackiego portalu Liternet osobę, która zawsze o mnie publicznie pisze babula Bieńczycka, ceni, uważa za utalentowaną, jest dla nich „spoko”, „w porządku”, a jeśli udając rannego lisa skarży się, że jest leczona psychiatrycznie, społeczność portalowa składa wyrazy współczucia. A kto mnie pożałował, jak dostawałam od tej osoby na blog takie komentarze:
„(…) bienczycka i w ten sposob – kasujac komentarze doigralas sie !!! zakładaj pieluche bo się posikasz ze strachu !!! i nikt ci juz nie pomoże ! zeżremy cie starucho na sniadanie i bedziesz pod siebie robic ze strachu i sie bedziesz bala sie zagladac do netu
pierdol się stara kurwo !!! wkrótce odczujesz czym jest podskakiwanie do nas ! sądzisz szmato, że to ci ujdzie na sucho ? wiesz jak sie u nas gada na takie stare pomarszczone kurwy jak ty ? – papier ścierny ! i uważaj jak będziesz do US się wybierała bo zostaniesz zgłoszona do gości nieproszonych i tak cie szmato przetrzepią że nawet palcówe w dupe zaliczysz !!!
babula kup sobie pieluchy bo będziesz ze strachu szczała i srała pod siebie ! już my się tym zajmiemy !!! a teraz spierdalaj i sobie podmyj tą starą śmierdzącą pizdę bo aż tu czuć stęchlizną ! kurwo zajebana spotka cię odpowiednia kara !!! i zapierdalaj do prokuratury bo będzie się działo szmato !!!(…)”
Na komentarz na portalu Liternet z dnia 27 lutego 2016, 21:52:25 nikt sprzeciwem ze wspólnoty liternetowej nie zareagował:
„ Bieńczycka śledzi ten portal jak swoje kleksy na tyle swoich starych gaci, a robi ich wiele bo zwieracz nie trzyma, więc i tu często zagląda (…)”.
I jak ja mam nie śledzić, wbrew zakazowi Elm inCrudo użytkowniczki portalu Liternet!
Przecież to o wiele więcej daje wiedzy o świecie w którym przebywam, o wiele więcej, niż nawet mecz Polska-Portugalia!
Portal Liternet obowiązkowo powinien być czytany przez wszystkich Polaków i Wszechpolaków jako lektura obowiązkowa! Trzeba wiedzieć, zanim umrzemy, kogo w końcówce życia przy wspaniałości Internetu udało nam się spotkać!
Ludzie, czytajcie Liternet, czytajcie bez rumieńca wstydu, nie musicie się wstydzić, bo to przecież wbrew słowom Herberta, to nie kwestia estetyki. Prace plastyczne publikowane na tym portalu podobają się wszystkim jego użytkownikom, w czym rzecz? A jak przy sposobności sobie ktoś sadystycznie ulży, to czy coś jest w tym złego? Spoko Coco! Spoko bandyci!