Lata sześćdziesiąte. Andrzej (4)

Rok 1963 rozpoczął się dla Andrzeja pomyślnie, mimo, że gazety i telewizja były pełne katastrofalnych wieści. Śnieżny styczeń, kiedy temperatura spadała poniżej 20 stopni, a mróz rozsadzał rury na Koszutce i pękły przewody kanalizacyjno- wodne, a w domu było piekielnie zimno, nie zniechęcił Andrzeja do cieszenia się zimą. Lodowisko na Diablinie skute było grubą warstwą lodu, z odśnieżaniem nigdy nie było problemu, gdyż dzieci było tak dużo, że śnieg z nocy natychmiast zostawał zajeżdżony łyżwami.Co i rusz donoszono o klęsce żywiołowej. Z powodu zimna ugrzęzło 69 pociągów w zaspach, a nie ogrzewaną pocztę na Koszutce zamknięto i dwudziestu pracowników zwolniono do domu.W połowie stycznia otwarto długo oczekiwaną kawiarnię na Koszutce zajmującą niemal połowę najniższej kondygnacji zasiedlonego w ubiegłym roku galeriowca. Na oczach mieszkańców wzniesiono supernowoczesny galeriowiec na placu Grunwaldzkim. Ośmiopiętrowy budynek z windą miał zewnętrzne „galeryjki” jak loggie w pałacu, z których wchodziło się do mieszkań. Wybudowany na planie asymetrycznej litery „T” miał duże pokoje i z każdego pokoju można było wyjść na zewnętrzny korytarz. Kawiarnia nazwana „Santos”, którą młodzież Koszutki pieszczotliwie zdrobniła, została polubiona entuzjastycznie, gdyż oprócz maleńkiej, bez stolików cukierni „Diany” nie było na osiedlu innych miejsc spotkań. Z całym impetem, jakby nadrabiając stracone lata, dzień w dzień przesiadywały tam starsze roczniki podstawówek i całe niemal liceum ogólnokształcące im. Kawalca. Do „Santka” trzeba było chodzić obowiązkowo, był to prestiż lokalny i duma. Andrzej, kończący w bieżącym roku podstawówkę i przechodzący do ósmej klasy liceum ogólnokształcącego z większością kolegów ze swojej klasy, zaczął tam przesiadywać bez względu na to czy Krystyna wie o tym, czy nie. Ewie po powrocie opowiadał o czym mówi się w „Santku”, lecz ją to jedynie irytowało, bo nie mogła sobie wyobrazić nic bardziej nudnego, niż przesiadywanie w kawiarni. Tam, w ogromnej sali postawiono nowoczesne stoliki o trójkątnym blacie na trzech nogach i głębokie fotele wyplatane żyłką, wszystko takie same, jakie im wykonał ojciec, ale jakże inne! Andrzej nie mógł się nazachwycać tym nowoczesnym, eleganckim wnętrzem z pianinem jak i całym galeriowcem zaprojektowanym ściśle według postulatów Le Corbusiera.
Andrzej i tak odczuwał niższość względem kolegów, z którymi chodził do szkoły, nie tylko dlatego, że był najmniejszy w klasie. Wielu uczniów miało w domu telefony, co było nie lada prestiżem. W Katowicach na 1000 mieszkańców tylko 15 miało telefony, a jednak koledzy Andrzeja mieścili się w tej piętnastce. Mieli też o wiele lepsze ciuchy, a nawet przybory do pisania. Krystyna wysyłała Andrzeja do Supersamu, gdzie było stoisko do napełniania długopisów. Brał wtedy wszystkie puste długopisy, jakie były w domu i szedł je napełniać za 7 zł od sztuki. Niestety, ponownie napełniane długopisy, z powodu złej jakości tuszu, zazwyczaj ciekły, paskudząc nieodwracalnie wszystko dookoła, wtedy wkład do długopisu był do wyrzucenia. Wielu uczniów ubierało się w komisach, gdzie też można było kupić radio i adapter. Ale komisowe ceny – również w tych na Pocztowej i na 3 Maja były astronomiczne. Ale wielu kolegów Andrzeja – jak jego przyjaciel Maciek w Chinach – miało rodziców zarabiających w dewizach i kupowali nawet pastę do zębów w sklepach Pekao przy Klary Zetkin. Andrzej mógł tylko pomarzyć, przechadzając się wczesną wiosną po ulicach Katowic o luksusowych przedmiotach. Seledynowy wieżowiec, zwany Domem Sportowca był już na ukończeniu, elewacja była z zielonkawych płytek zwanych marblitem, a „Zenit” błyszczał płytkami terakotowymi frontowej ściany w kremowym kolorze i poprzetykanej czarnymi prostokątami. Ale idąc dalej zauważył, że większość sklepów ma tabliczki „Remanent” lub „Remont”. Niektóre były wręcz zabite deskami inne brudne, puste i nieczynne bez żadnego napisu. Sklepy przy ul. 1 Maja nr 18 i 19, przy ul. Pocztowej nr 12 i Kościuszki 10, przy ul. Andrzeja 1 i Powstańców 4. ul. Warszawskiej 58 stały puste i niczyje. Przy ul. Młyńskiej obok Prezydium Andrzej naliczył aż trzy nieczynne lokale: dawnego sklepu “Plisopol” oraz pomieszczenia po bibliotece i czytelni miejskiej.

Nastał maj i cały Rynek pokrył się biało-czerwonymi flagami, balonami i saturatorami. Andrzej z transparentów dowiedział się, że toczy nieugiętą walkę o wyzwolenie spod ucisku kapitału, a także solidaryzuje się z ludami walczącymi przeciw kolonializmowi. Śle życzenia braciom z Kraju Rad i ceni sobie przyjaźni z ojczyzną wielkiego Lenina. Podziwia towarzyszy budujących pod przewodem partii ustrój pełnej społecznej sprawiedliwości — komunizm.Szczególne słowa skierował na Śląsk towarzysz Gomułka:

„…Budujemy socjalistyczną Polskę siłami klasy robotniczej, wysiłkiem wszystkich ludzi pracy, wysiłkiem całego narodu. Śląsk ma w tym wysiłku całego narodu udział szczególny. Jest on główną kuźnią polskiego przemysłu, największym skupiskiem wykwalifikowanych robotników, inżynierów i techników… Śląsk dopiero w Polsce Ludowej uzyskał należne mu miejsce i pełne warunki rozwoju jako nowoczesny okręg przemysłowy… Dzisiaj, dzięki władzy ludowej, dzięki niemu, że lud pracujący ujął losy Polski we własne ręce, Śląsk kwitnie całą pełnią życia”.

Po pochodzie wszyscy spotkali się w „Santku”, gdyż obecność sprawdzano przed i po, dlatego postanowili już do końca dnia trzymać się razem.
W czerwcu ruszył pierwszy Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, który był transmitowany przez telewizję, dzięki czemu tematyka „santkowych” rozmów bardzo się wzbogaciła. Ale i tak omawianie kreskówek czy piosenek przy herbacie bez cukru i cytryny, żeby było taniej,  było jałowe i nie przynosiło nic więcej, oprócz wspólnotowego grzania się marzeniami bez pieniędzy.
A tymczasem Wojewódzka Rada Narodowa podjęła akcję zakrojoną na szeroką skalę pełnego wykorzystania surowców wtórnych, jednak jedynie w czynie społecznym. W szkołach krzewiono idee odzyskiwania surowców i oszczędnego gospodarowania nimi. Przytaczano liczne przykłady wzięte z życia. I tak Andrzej wysłuchiwał jako objawienie jak to Zakłady Przemysłu Terenowego w Chorzowie uruchomiły produkcję deficytowego proszku do szorowania, używając jako surowca zmielonej stłuczki szklanej. Zgranulowaną stłuczkę używać też będzie Spółdzielnia Pracy “Bakelit” jako wypełniacza. Gruzu użyje się do wyrobu guzików. Mielony kamień podaje się jako paszę co pozwoli zaoszczędzić 4000 ton ziemniaków rocznie. Do paszy dodawane też będą przemielono skorupki jaj. Ale są trudności z organizacją punktów skupu. Skup makulatury prowadzić mają kioski „Karolinki” i „Totolotka”. Tam też mają powstać punkty skupu tworzyw sztucznych, metali kolorowych oraz szmat.
Klienci „Santka” mieli też nadzieję, że zamiast herbaty będą mogli zamawiać w lecie tańszą od herbaty wodę sodową. Ale okazało się ,że są z nią astronomiczne problemy. Obliczono, że mieszkańcy Katowic wypijają przeciętnie 12 litrów napojów chłodzących w ciągu roku, i choć mogliby znacznie więcej, jednak możliwości produkcyjne są ograniczone. To wszystko ma się rychło zmienić. Trybuna Robotnicza z 1963 zapowiada podwojenie liczby saturatorów – choć do tej pory nikt na Koszutce żadnego saturatora nie widział- to ma się pojawić 300 nowych radzieckich saturatorów wózkowych i bufetowych. Zwiększy się także liczbę syfonów. „Arged” rozprowadził w ubiegłym roku 67 tysięcy sztuk, teraz ma dostarczyć ich ponad 100 tysięcy. Jednak główną przyczyną niedostatku wód sodowych jest niedostateczna ilość kwasu węglowego.
Andrzej wzorowo ukończył podstawówkę i po wakacjach przeszedł wraz z większością klasy do ogólniaka, lewego skrzydła pawilonówki. Tutaj dopiero, na korytarzach, można było się przekonać z jakimi uczniami będzie chodził. Część dzieci tzw. czerwonej burżuazji przybywała do szkoły nowoczesnymi, zachodnimi samochodami. Ta bananowa młodzież paliła ostentacyjnie papierosy na korytarzach, a bardziej rozwydrzeni podporządkowywali sobie grono nauczycielskie i uczniów.
Andrzej jednak był zachwycony. Codziennie po szkole wpadał na obiad i szedł do „Santka”, by dopiero nocą, przy włączonym Radiu Luxembourg się uczyć. Z radością też przyjął wiadomość o rychłym wyjeździe ojca na Kubę. Gdy Rudek wyleciał samolotem, natychmiast przeprowadził się do jego gabinetu, pozostawiając duży pokój matce, babci i siostrze.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Lata sześćdziesiąte. Andrzej (4)

  1. Robert Mrówczyński pisze:

    Twoje wspomnienia to kopalnia wiedzy o tej strasznej epoce i dowód, że poeta pamięta. Pewnie wtedy nikomu nie było do śmiechu, ale teraz jest to prześmieszne. Żaden pisarz nie wymyśliłby podobnych rzeczy.
    No i ten Rudek, dla mnie postać najważniejsza, bo to on, chcąc nie chcąc, tworzył historię PRL-u, a jednocześnie był jej tworem i tak jak ona – absurdalny, twórczy “inaczej” i jakoś tragiczny.
    Po przeczytaniu wszystkich odcinków nasuwa się refleksja, że Kuba w najbliższym czasie stanie się wolnym i kwitnącym krajem, a Polska cofnie się do wieków inkwizycji i stanie się taką izolowaną wyspą w środku Europy.

    • Ewa pisze:

      Pisząc o Kubie poszukuję materiałów w necie, szczególnie, że coś się odblokowało, coś Obama odkorkował i jest wysyp przepięknych filmów i blogów o tych czasach. Na jednym z blogów znalazłam nawet polskie żyletki Rawa- Lux, które Polacy 50 lat temu przywozili na prezenty. Łza się kręci, jacy ci Kubańczycy sentymentalni, że przechowali…, Dzięki, że to dostrzegasz, uważam, że literaturę buduje szczegół, dlatego staram się odnaleźć detale. I w mej pamięci, i u innych. A Rudek – sama nie wiem, jak mam tą postacią pokierować.

Skomentuj Robert Mrówczyński Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *