Teraz można łatwo odbierać dramat „Niemcy” jako dramat wręcz szekspirowski, o walce moralnych postaw w mrokach historycznej zarazy niekoniecznie wiedząc, że to o Niemcy chodzi. Ot takie obrazki z życia elit w totalitaryzmie. Napisany przez komunistycznego aparatczyka jest w dalszym ciągu niezwykle świeży i doskonały w swojej prostocie. Aż trudno uwierzyć, że napisał go sam Leon Kruczkowski, o którego synu, Adamie – Leon Kruczkowski już od kilku lat nie żył – podobnie jak ojciec, zasiadający na ministerialnych stołkach Polski Ludowej, świadek epoki, Stefan Kisielewski pisał:
„(…)Nie był to geniusz (Leon Kruczkowski) i też realizował jedynie sowiecki schemat, ale chociaż inteligentnie wyglądał i czasem powiedział coś własnymi słowami. Za to Kruczkowski (syn) na pewno niczym takim się nie splami, a po twarzy jego widać, że nie grozi mu posiadanie własnych poglądów czy też jakaś tam inteligencja. Twarz obła, gładka, łysa — tępawym uporem trochę przypomina ojca, ale tamten miał jednak jakieś talenta.(…)”
[Stefan Kisielewski „Abecadło Kisiela”]
Podejrzewano nawet, że dramat „Niemcy” Kruczkowski ukradł Zegadłowiczowi, jednak cała twórczość Leona Kruczkowskiego jest spójna. I na dodatek trudno doszukać się w niej antyniemieckości w takim wymiarze jak tego oczekiwała komunistyczna propaganda. Jako twórca dialogów w „Krzyżakach”, Leon Kruczkowski stał się wręcz sztandarowym pisarzem państwowym, za pomocą którego umacniano granice na Odrze i Nysie. Cała epoka Gomułki, najbardziej świadomego zagrożeń politycznych wynikłych z przesunięcia granicy – gdyż przed namaszczeniem go na głowę państwa od zakończenia wojny stał na czele Ministerstwa Ziem Odzyskanych – jak nikt znał związane z tym problemy. Nakazy dla edukacji szkolnej były wykonywane gorliwie i nadgorliwie. Akademie szkolne całej dekady lat sześćdziesiątych w czasie, kiedy RFN nie uznawała granic wytyczonych w Jałcie, miały na celu wpoić uczniowi nienawiść do Niemca. Uczniowi klasy podstawowej jakim ja wtedy byłam, trudno było się połapać dlaczego wyznaczenie granicy między Niemcami złymi i dobrymi za pomocą Muru Berlińskiego uczyni ze złych Niemców Niemców dobrych, którzy na dodatek chcą być Niemcami złymi i do złych Niemców, czyli do RFN się przedostać. Mimo, że Leon Kruczkowski nie precyzuje, kim jest Peters – zbieg z obozu koncentracyjnego, który jest osią dramatu, przy reżyserskich modyfikacjach niejednokrotnie sugerowano, że był on komunistą, czyli Niemcem dobrym.
Wszystko czym nas wtedy futrowano, „Krzyżakami” obowiązkowo oglądanymi w kinie i obchodzeniu w szkołach rocznicy bitwy pod Grunwaldem, zwycięstwa sprzed kilkuset lat, kumulowało się i krystalizowało w totalną niechęć do Niemców. Telewizja nie szczędziła filmów wojennych, wszechobecne kino radzieckie nie pozostawiało na nich suchej nitki traktując ich jako zwierzynę łowną. Przeznaczone dla młodzieży seriale, jak „Czterej pancerni” i „Stawka większa niż życie”, wszelakie kryminały szpiegowsko-milicyjne, książeczki wagonowe tzw. „Tygrysy”, z całej tej twórczości sączył się nienawistny jad wobec Niemca jako takiego, który rzuci się na nas i pożre jeśli przestaniemy go nienawidzić.
Jak teraz to pamiętam, czułam się, jakbym miała sama przystawiony pistolet do głowy i jak nie odpowiem w duchu rządzącej komunistycznej partii, jeśli sama pozwolę sobie na samodzielne myślenie, to nie zdam matury.
Na dodatek jeszcze w tych latach wybuchł wielki skandal spowodowany listem biskupów polskich skierowanych do biskupów niemieckich z “przebaczeniem i prośbą o wybaczenie”. Przebaczać nie było wolno, nawet w liście wewnętrznym adresowanym z jednej parafii do drugiej, gdyż list nie miał prawa przedrzeć się bez cenzury przez Mur Berliński, nawet, jak był przekazywany drogą powietrzną, czyli na kazaniach wśród wiernych kościoła katolickiego i miał całkiem przyziemny, administracyjny cel stworzenia nowych parafii na Ziemiach Odzyskanych. Histeria spowodowana nieszczęsnym listem potępionym nawet w „Dzienniku” przez gorąco kochającego prymasa Wyszyńskiego Jerzego Zawieyskiego oraz wszystkich posłów koła „Znak” trwała bezsensownie, mnożąc dalsze milenijne kompromitacje. Kolczastość relacji polsko-niemieckiej była pielęgnowana, hołubiona, strzeżona jako najintymniejsza i najwartościowsza tkanka narodu polskiego.
I co ja teraz na stare lata wyczytuję z “Niemców”? Ot, bardzo dobrze napisany dramat z uniwersalnym przesłaniem, gdzie Niemcami może być każde państwo. Np. jak u Szekspira, Dania.
Uff!
Dziękuję Ci za to ostatnie zdanie. Czytałam z rosnącą obawą, że skoro autor sklasyfikowany jako systemowy kolaborant, to i sztuce się oberwie. A to naprawdę świetny dramat, czysty, zdumiewająco nieskażony propagandą. Ostatni moj kontakt z “Niemcami” miałam z ćwierć wieku temu, pierwszy – będąc prawie dzieckiem, ale ruszała mnie ta sztuka za każdym razem. Muszę przeczytać ją raz jeszcze, teraz aby zobaczyć, czy Niemcy są w niej Niemcami, jakich znam.
Jest na YouTube najsłynniejsza chyba inscenizacja Dejmka z Holoubkiem, ale mi się przypomniało o tej lekturze dlatego, że wczoraj TVP Kultura pokazała film „Niemcy” Zbigniewa Kamińskiego z 1996. A tak głównie, to chciałam dać odpór ostatnim opiniom o Niemcach Pawła Kukiza, który jak widać, był wiernym uczniem w komunistycznej szkole.
Pisząc, przeczytałam tekst. Nie piszę o samym dramacie, bo chyba każdy to zna, sztuka doczekała się mnóstwa inscenizacji we wszystkich teatrach Polski i na świecie. I jest nieustanie inspirująca (n.p. Jana Klaty “Transfer”).
Mimo tego listu biskupów, denazyfikacki i wielkiej pracy Niemców nad poprawą swojego wizerunku, mimo iż dorobili się ciężką pracą wzorcowej demokracji, połowa Polaków zdaje się być nadal pod wpływem tej bolszewickiej propagandy, która teraz uprawiana jest przez aparatczyków narodowych i pisowskich. Co by nie powiedzieć, dramat, który tak wam się podoba, wpisuje się lisio w tę antyniemiecką propagandę.
Masz rację, źle się dzieje w Państwie Duńskim, ale każde państwo sobie na to zapracowuje. Tak jak piszesz, Niemcy budowali swoją demokrację, podczas gdy myśmy wytracali energię na nienawiść. Pewnie Kruczkowski by nie zaistniał, gdyby tak nośnych tematów nie podejmował. Chwałą mu tylko, że nie jest to propagitka, tylko zgrabny utwór artystyczny. A co do przesłania, to masz rację, ówczesnym interpretacjom nie protestował.
Tu jest w Kronice Filmowej na 10 minucie i trzech sekundach, nie znalazłam oddzielnego nagrania:
https://www.youtube.com/watch?v=N2yTy5ErG4o
Może krakowskim targiem przyjmijmy, że to zgrabna propagitka. Doczekałem tej 10 minuty, choć łatwo nie było. Jedno co się rzuca w oczy to straszna gra aktorska, ale reszta jakby niezmienna, chyba nie pozostawiano inscenizatorom wielkiej swobody. Ale ponieważ grać gorzej nie można, należy sądzić, że każda kolejna odsłona “Niemców” musiała być lepsza.
Aż doszło do inscenizacji Kamińskiego, w której wbrew tekstowi, Sonnenbruchowi reżyser kazał się zastrzelić. I tak rozwiązano kwestię niemiecką na następne 20 lat.
Ale jak się okazuje jednak Niemiec nie umarł wszystek i ku oburzeniu pisowców to on prawi dzisiaj Polakom morały.
Nie będzie Niemiec pluł na w twarz, powtarza dzisiejszy rząd III Rzeczpospolitej, jednak lepiej powiedzieć stop i nie zaprzęgać „Niemców” Kruczkowskiego do kolejnej służby. Chciałabym, by go wreszcie uwolniono i stał się dramatem antycznym.
Nie stanie się nigdy dramatem antycznym, bo jest tylko propagitką. Bohaterowie albo mordercy, albo fanatycy, albo tchórze, a jedyna aspirująca do rangi “Antygony” ryzykuje życie nie dla ideałów, a z przekory. Od biedy ten Peters mógłby, ale historia ujawniła, że to też zbrodnicza formacja. Więc kto miałby być tam w opozycji do ZŁA?
Dramat ma szeroki margines na domniemania, kto jest kim. Raczej są to zwyczajni ludzie, a nie Demony opętane Złem. Syn chce podarować prezent matce, żandarm chce pojechać do rodziny i dzieci na zasłużony wypoczynek, profesor chce prowadzić badania naukowe, jego córka chce robić to, co uważa, zbiegły uwiezień chce, by mu ktoś pomógł. Wszyscy chcą zupełnie niewinnych rzeczy, ale, jeśli pośrednio robią rzeczy brzydkie, to można zwalić na reżim. Jest to, masz rację, łopatologia, ale arcydzieła zawsze były proste. A to prostackie nie jest.
Musimy chyba poczekać na rozstrzygnięcie p. Małgorzaty, która ma o wiele lepszy wgląd w duszę niemiecką niż my.
Póki co, pozwolę sobie podlinkować b.ciekawy tekst Elżbiety Binswanger-Stefańskiej o psychologicznych eksperymentach, badających zdolność do nieludzkich zachowań w sytuacjach ekstremalnych. Niby to wiadomo, słyszało się, oglądało, ale nie dość przypominania, że mamy w sobie i ‘Niemców’. Co widać ostatnio na ulicach w wielu krajach Europy, niestety.
http://www.sofijon.pl/module/article/one/1074
To wszystko znane rzeczy i wniosek z nich jeden: że nie ma banalnego zła, Arendt się myliła. Po prostu człowiek jest bestią i tyle. Ja jestem po Primo Levim i jego “Oto człowiek”, który przeżył te opisywane eksperymenty naprawdę w najprawdziwszym obozie koncentracyjnym, bez lipy i mistyfikacji. Z jego lektury taka właśnie konkluzja wynika. Człowiek lubi krew, jest potworem zdolnym do wszystkiego i nie należy go – jako takiego – stawiać przed ekstremalnymi wyborami, ani w sytuacjach granicznych, bo zawiedzie. Ale robi się dokładnie przeciwnie. Gdyby nie stosowano tej prostackiej psychologii, wojny i wszelkie rzezie nie byłyby możliwe.
Zdarzają się jednak wyjątki obdarowane, lub raczej obarczone na własną zgubę właściwością – umownie zwaną duchowością – niezdolne do okrucieństwa i posłuszeństwa, których nie da się zmusić do odegrania rzeczonych ról społecznych. Takie osobniki stają się wzorcami i przykładami dla ludzkości i bohaterami przywołanych przez Ewę tragedii antycznych, choć nie bardzo wiadomo dlaczego tak są czczone, skoro ewolucyjnie (póki co) to jakieś wielkości statystycznie pomijalne. Ciągłość gatunku wydają się zapewniać owe potwory.
Czytając uzasadnienie wyroku na mordercach z Rakowisk można się dowiedzieć, że poddani drobiazgowym badaniom psychiatrycznym, nie wykazali żadnych odchyleń od normy, że nie można zatem wobec nich zastosować paragrafu o bestiach, choć nie wiadomo co mieliby jeszcze zrobić, żeby na to miano zasłużyć.
To nie wynik nieokrzesania i braku erudycji sędziów, to właśnie wykładnia państwa z jego “nieludzkimi” hierarchiami i opresyjnością.
Zawsze uważałam, że sztuka służy wyłącznie do pokazania, ile w nas jest skurwysyństwa, a ile zwyczajnej przyzwoitości. W dobrej sztuce szala zazwyczaj przechyla się na rzecz tego pierwszego (mroczne dramaty Szekspira), mimo, że wiele energii światowej idzie na obłudę i zakłamanie tego faktu. Roniąc krokodyle łzy nad tragedią powiedzmy, takich morderców z Rakowisk, którzy na dodatek krzty niemieckiej kropli w żyłach nie mieli, a mordowali, bo jak mus, to mus wewnętrzny… a i pewnie zewnętrzny powód się znajdzie, no bo jak tak mordować z samości… to przyjdzie nam usprawiedliwić świat stworzony dla równowagi. Źli muszą cierpieć jako nośniki zła, trzeba, im współczuć, bo zła pozbyć się nie da. Tylko, co z tymi dobrymi, którym zrobiono z życia piekło.
Wracając do „Niemców”, przeczytałam recenzje z lat sześćdziesiątych inscenizacji na portalu E- Teatr, tam na premierze kwiaty odbiera sam Kruczkowski i te polityczne nadinterpretacje mu w graj. Więc chyba przychylę się do opinii Roberta…