Reżyser, jak deklaruje w wywiadach, jest zafascynowany problemem tak niemodnym dzisiaj, problemem idealizmu.
Film, nakręcony konwencjonalnymi środkami wyraźnie stawia problem moralny, omijając dzisiejsze wieloznaczności, dystans, ironię i postmodernistyczny relatywizm.
Autorzy filmu więc wracają do odwiecznych pytań, jak postąpić, jeśli jest jeszcze jakiś wybór w życiu człowieka. Obóz koncentracyjny jest sytuacją laboratoryjną: uwięzieni ludzie mają niewielkie możliwości w decydowaniu o sobie, jednak je mają.
Arcyfałszerz i artysta, człowiek wolnego ducha – Salomon Sorowitsch(postać historyczna), który inteligencją i przebiegłością zwraca uwagę na swój talent, wykonuje potajemnie portret obozowego strażnika i „awansuje”. Przydzielają go do realizacji hitlerowskiego tajnego projektu:
W obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen wydrukowano 134 miliony funtów szterlingów, czyli trzy razy więcej niż znajdowało się wówczas w brytyjskich rezerwach. W latach 1942-45, 140 więźniów zajmowało się produkcją banknotów 5, 10, 20 i 50-funtowych, które, jak twierdzą fachowcy, nie sposób było odróżnić od oryginałów.
Tyle historia.
Reżyser mówi po ukończeniu filmu o zamazaniu, o tym, że dzisiaj żyjący, 90 letni świadkowie nie wiedzą już czy ich hitlerowski opiekun grupy był „dobry”, czy „zły”.
Jednak są i polityczne pobudki – Ruzowitzky uważa, że w dzisiejszej, prawicowej Austrii artysta ma obowiązek co jakiś czas Holocaust przypominać.
Jak więc przypomina?
To taki moralitet, to walka pragmatyzmu z ideowością.
Stawką jest życie, życie biologiczne, nie tylko jednostkowe, całej grupy ludzi, którzy dzięki swym nieprzeciętnym talentom rzemieślniczym i artystycznym żyją wewnątrz koszmaru w lepszych „luksusowych” warunkach (czyste prycze i większe racje żywnościowe).
W szerszym kontekście stawką jest świat, domniemanie, że za podrobione pieniądze faszyści kupią broń i zwyciężą wojnę.
I o tym jest film: o starciu dwóch postaw – ideologa marksisty, który trafił do obozu za walkę z okupantem i genialnego artysty, który sztukę przysposobił dla własnej wolności i przy jej pomocy próbuje wyjść z sytuacji bez wyjścia. Sympatia twórców filmu jest po stronie drugiego. Dylemat wprawdzie rozwiązuje historyczny koniec wojny, a postawa odmowy kolaboracji przydała się jednak dzięki przewleczeniu, odroczeniu i doczekaniu.
Jednak koniec filmu nie daje na całe szczęście odpowiedzi na pytanie jak uczciwy człowiek ma postąpić w ekstremalnych warunkach, które przecież, w innych wymiarach przydarzają się nam, na codzień i z takich podpowiedzi każdy z nas by chętnie skorzystał. Relatywizm więc nie jest w postmodernizmie, a w postawionym na głowie oszustwie w oszustwie, gdzie największym złem okazuje się jego identyfikacja i nazwanie. (Dlatego z ulgą przyjęłam też decyzję jury oscarowego, które zgodnie z wymową filmu opowiedziało się jednak za uczuciem, a nie urzędem).
Końcowa scena, dzięki Bogu, burzy jednoznaczność przesłania moralnego, gdy ocalony po wojnie Salomon Sorowitsch próbuje wrócić do stylu swojego przedwojennego życia i już nie potrafi.
Przypominają się słynne słowa z dokumentalnego filmu z udziałem Władysława Szpilmana w którym żałuje, że uciekł z warszawskiego getta i się ocalił.
Reżyser Ruzowitzky mówi w wywiadzie:
Nie waham się jednak przyznać, że nigdy nie wziąłbym na siebie pokazania horroru zwykłego życia w obozie.
Całe szczęście.
Dodam tylko, że były w filmie dwa dowcipy. Jeden z nich:
„- Dlaczego w Oświęcimiu nie ma Boga?
– Bo nie przeszedł selekcji.”