Ja jestem człowiekiem szczerym
Stamtąd, gdzie wzrasta palma
Przed śmiercią w wiersza litery
Dusza śpiewając się wciela
Ja jestem przychodniem zewsząd
We wszystkie strony odchodzę
Bo jest w sztuce sztuki przestwór
A góry w górach są sobą
Ja wiem o obcych imionach
Przeróżnych roślin i kwiatów
O kłamstwie w świata ramionach
O sublimacji rozpaczy
Ja nocą deszcz na mej głowie
Czułem, jak czyste promienie
Ciemności piękną odpowiedź
Na tak cudowne olśnienie
Skrzydła widziałem u ramion
Zachwycających mnie kobiet
Ich delikatne fruwanie
Motylim lotem w przestworzach
Widziałem miecz zatracenia
Zadany mężczyźnie w piersi
Nie zdradził miłej imienia
Winowajczyni tej śmierci
Dwa razy, jak przebłyski światła
Widziałem duszę w mych oczach
Gdy ojciec odszedł ze świata
Gdy żegnaj rzuciła ona
Bałem się tylko raz jeden
W winnicy mej duża pszczoła
Ból małej dziewczynce biednej
Zadała w sam środek czoła
Tylko raz wielki zachwyt mój
Tak wtedy byłem szczęśliwy
Gdy płakał czytając to wójt
Ten wyrok o mojej śmierci
Westchnienie trwa ponad ciszę
Morza i góry przecina
Lecz nie to westchnienie słyszę
To pomruk bezsenny syna
Powiadają, że zdobyłem
Ze skarbca klejnot bezcenny
O tej miłości mej miłej
Dowie się przyjaciel szczery
Szybującego widziałem
Rannego orła w błękicie
I żmiję w konania szale
Wijącą się w swej kryjówce
Dobrze wiem, kiedy milczy świat
Zmęczony zgaśnie o świcie
W ciszę głęboką już zapadł
I pieśń ma przerwie mu ciszę
Rzeźbiona ma ręka strachem
I możliwością walczenia
Lecz gwiazda już zgasła z czasem
U drzwi mojego istnienia.
Ma pierś z odwagą do przodu
I bólem, me serce rozdziera
Syn z niewolników rodu
Służy mu, milknie, umiera
Wszystko to piękno niezmienne
Wszystko to dźwięki i rozum
I wszystko, co jest diamentem
To było światłem przed węglem
Wiem, głupca grzebać się mieni
Splendorem, lamentem żalu
Owoc wyborny tej ziemi
To ten, co rósł na cmentarzu
Już dosyć tej pompy, więc zamilcz
Próżności mej wierszoklety
Już drzewo zwiędło i na nim
Lekarza zostawiam szaty
Ten Raul to podobno jeszcze większy bandyta.
Dzisiejsze newsy z Hawany zapowiadają koniec Fidela, ale nie koniec jego rodzinki.
Tak pisał w marcu 1990 roku Guillermo Cabrera Infante w „Mea Kuba”, przeł. Marcin Małkowski:
“Ci, co nie znają przeszłości, muszą iść ślepo w przyszłość. Czy to nie ten futurolog dla maluczkich, Lincoln Steffens, powiedział, wróciwszy z Rosji Radzieckiej w 1919 roku: „Widziałem przyszłość. I działa!”? Teraz wiemy na pewno, że Związek Radziecki nie zadziałał nigdy i nie ma przyszłości.
Nie jestem wróżką, ale mogę z całą pewnością powiedzieć, że w przyszłości Kuby nie ma miejsca dla Fidela Castro – z wyjątkiem oczywiście miejsca jego ostatniego spoczynku. Dla Castro ani dla jego brata Raula, drugiego w rządzie, ani dla jego szwagierki Vilmy Espin de Castro, żony Raula, trzeciej w hierarchii, ani dla jego brata Ramona, najstarszego w rodzinie, ani dla młodego Fidelita, syna Fidela, który kieruje programem energii atomowej, czy jak się to tam nazywa. Jestem przekonany, że to przeklęte plemię, ciągle uruchamiające tryby swojej diatryby, nie znajdzie miejsca dla siebie na Kubie jutro – ani pojutrze. Nie wiem, czy koniec Castro będzie równie krwawy jak w przypadku Ceausescu, czy nastąpi w ukryciu bunkra jak w przypadku Hitlera, czy Castro zostanie powieszony bezceremonialnie za nogi jak Mussolini. Ale jestem pewien, że w przeciwieństwie do Stalina i Mao nie umrze on we własnym łóżku. Chyba że będzie to prokrustowe łoże zwane historią, w którym, jeśli się nie mieścisz, skracają cię o głowę. A może Castro, jak Custer, zostanie przeszyty strzałami i umrze w butach, „w ten wieczór swój ostatni”.
Czytasz te artykuły na GW?
Komentarzy niewiele, jakoś Polaków to nie obchodzi.
A porównanie z naszą historią jest nietrafione. Na You Tube masa filmów z Carlosem Alberto Montanerem.
Trafnie pewnie Carlos Alberto Montaner rozróżnia te dwie postawy: zarządca (Raul) i apostoł (Fidel).
Ten pierwszy podobno będąc w ZSRR zachwycił się organizacją, a ten drugi ideologia (religią).
Tak sobie rozmyślam czytając poetycki sieciowy “Rynsztok”, najbardziej w końcu odjechany i najciekawszy dotąd taki społecznościowy blog, gdzie dzisiejsze ich być czy nie być rozważają ustrojem feudalnym, który podobno jest (widocznie ewolucyjnie, wg Marksa) na razie jedynym możliwym, panującym ustrojem w sieci.
Instytucja Księcia, dwór, poklepywanie, intrygi, szpiedzy, cenzura (trolling).
Ja miałam trzynaście lat, jak byłam na Kubie i oni zaczęli od Fidela, od miłości do niego. Wtedy jeszcze wszystko, co cywilizacja amerykańska potrzebowała, by komfortowo się tam bawić, było. Magazyny pełne np. amerykańskich latarek, które nie miały już baterii, nie można było pasujących kupić. Tabuny dzieci żebrzących o gumę do żucia. Olbrzymie lodówki w bistrach. Publiczne WC jak łazienki z bidetami. Maszyny do robienia gigantycznych półmetrowych kanapek – tostów. Co krok punkty sprzedaży kawy, cygar. Baseny przy każdym hotelu. Schody ruchome w sklepach.
I nagle wszystko, co było, zaczynało być bezużyteczne. Kolejki za grzebieniami, które rzucano na rynek jak rarytasy – kultura hiszpańska nie dopuszczała, by mężczyzna pojawił się na ulicy bez brylantyny i uczesania. Kolejki za kawą – nikt nie potrafił żyć bez kilku kaw dziennie. Sklepy były puste, bez towarów, a schody w dalszym ciągu jeździły jak gdyby nigdy nic.
A ja przyjechałam z kraju, gdzie rządził Gomułka, którego nikt nie lubił, Polska była po strasznej nędzy zaborów, I wojnie, II wojnie, żadnej cywilizacji tu nie było, i na nic się nie zanosiło. I dla mnie Kuba to taki film puszczony do tyłu.
Mam nadzieję, że nie nastanie tam ustrój feudalny.
Skoro nie mają Internetu, to może pożądają, jako namiastki?