Lecę za kilka dni do Sztokholmu i właśnie uświadamiam sobie, że niczego o Szwecji nie wiem. Paszport, wizy i dewizy, kupić kufry i walizy, jak u sójki Brzechwy? Nie będzie mi nic potrzebne z tych rzeczy. Jedynie muszę zabrać ze sobą wewnętrzny obraz Szwecji.
Wypatrywanie niewidzialnego brzegu Szwecji na plaży w Międzyzdrojach mieszało się w opowieściami brata, który już miał 13 lat i przerabiał w szkole „Szwedów w Warszawie”. Mnie najprawdopodobniej ta lektura ominęła, w każdym razie pamiętam ją tylko z ust brata, a nie nauczycielki. Jednak utkwiła mi dostatecznie w pamięci, by po pół wieku sięgnąć po nią znowu, a nawet zobaczyć film z 1991.
Film, jak to film polski, zawsze histeryczny, źle grany według źle napisanego scenariusza, powstał bez poszanowania artystycznego trudu Przyborowskiego. Książka dokładnie przeniesiona na ekran mogłaby być gotowym scenariuszem. Jest pełna fantastycznych dialogów, pisana dla młodzieży z prostotą, niesłychanie komunikatywna, a chłopcy – Kazik, Kacper i Maciek są barwni i dowcipni. Maciejowa nawet po uwolnieniu ze szwedzkich lochów renesansowej Warszawy zachowuje się jak typowa matka Polka, czyli zaraz synowi Maćkowi obiecuje lanie nie bacząc na to, że z narażeniem życia ją ocalił. Mimo tych siedemnastowiecznych śmiesznych scenek rodzajowych, przedstawiających zażywną przekupkę Maciejową jako herod babę stawiającą opór pijanym szwedzkim żołdakom uzbrojoną jedynie w straganiarskie kije, powieść jest przesiąknięta smutkiem i ten smutek wlecze się za nią po dziś dzień.
Podobno Walery Przyborowski pisał ją pod wpływem wiadomości o właśnie odkrytym kanale prowadzącym z Zamku Królewskiego do Wisły wybudowanym dla odprowadzania ścieków. Być może, tak jak w powieści, sąsiadujące lochy pełniły też rolę więzienia. Większość powieściowego czasu pisarz umieszcza właśnie w tych klaustrofobicznych lochach, którymi idą bohaterowie, by sprawdzić starożytne przejście umożliwiające wojskom hetmana Czarneckiego wdarcie się do Warszawy z pominięciem straży szwedzkich pilnujących murów miasta.
Przypomina to gehennę Powstania Warszawskiego, której Walery Przyborowski zmarły w 1913 nie mógł przewidzieć. Jednak zawarł w swojej powieści grozę bezradnego miasta beznadziejnie gwałconego, grabionego i palonego.
Natomiast film pokazał przynajmniej, jak Szwedzi łupili Warszawę. Warszawa, zachwycająca w epoce Wazów została doszczętnie obrabowana z dóbr kultury, co ustami Zagłoby opisał Henryk Sienkiewicz w „Potopie”. Zagłoba opowiada, że niszczą całe fasady bogato zdobionych pałaców, rzeźby, marmury wywożą do Szwecji.
Dzisiaj według badań historyków wiadomo, że ówczesne zniszczenia Warszawy przewyższały zniszczenia z II wojny światowej. Obrabowywano z obrazów, mebli, posadzek kościoły, rezydencje magnackie, dwory, pałace, zamki, domy bogatych mieszczan. Wydłubywano okna, portale, kolumny, obeliski, spławiano Wisłą, wywożono statkami. Kradziono dzieła sztuki, kosztowności, relikwie kościelne. Nie zwrócono nic.
Lecę za kilka dni do Sztokholmu i czytam, że bardzo drogo. Wstęp do Nobel Museum – 100 koron.