WAŃKOWICZ

Całe lato czytałam Wańkowicza korzystając z okazji, że wolno, że świeżo wydane dzieła są już uzupełnione okaleczeniami komunistycznej cenzury, że ostania sekretarka Wańkowicza Aleksandra Ziółkowska tak się postarała, tak to wszystko wstępami i posłowiach opatrzyła i ocaliła otrzymane przez Wańkowicza w spadku archiwum. I czytałam, czytałam, przy okazji wszelkie krzepiące panegiryki Krzysztofa Kąkolewskiego i samej Ziółkowskiej, i tak się w tym wszystkim zatraciłam, że przyszedł wrzesień i skończyło się lato.

I teraz po asfaltowych szosach Europy idą z rodzinami piękne arabskie chłopaki w całej krasie ich młodości i egzotycznej urody, a ich jest multum, ich jest legion. A Wańkowicz też przecież co i rusz opisywał te przemieszczające się tabuny raz uchodźców, raz siłą wywożonych rodzin Korzeniewskich, to znów hubalowych ułanów jak malowanie, a wszystkim towarzyszyli tylko Czterej Jeźdźcy Apokalipsy bez nadziei, tratujący to co Polska międzywojnia tak dumnie budowała, a co Wańkowicz tak czule przed wojną opisywał.
A teraz wrześniem 2015, po 76 latach idą chłopacy jak malowanie w adidasach i niosą na plecach sportowe, jaskrawe plecaki.
Filmy o Wańkowiczu – i ten o prawnuku, chcącym mieszkać w Polsce, znającym dzieła pradziadka na pamięć, i te z serii „erraty do biografii”, gdzie się mówi trochę o nim dobrze, trochę źle, wreszcie te, nie pozostawiające na Wańkowiczu suchej nitki przez pisarzy, którzy z emigracji nie wrócili, może i pokazują pisarza jako postać wieloznaczną i wielką.
Wielką, gdyż, jak powiedział w filmie Krzysztof Kąkolewski, tylko świnie i małe pieski literackie mówią źle o Wańkowiczu. Nie chcę być ani świnią, ani kundlem, cóż mi zresztą do tego, że Wańkowicz w oczach emigracji londyńskiej nie tylko zdradził ich, ale i „Ognia”, „Warszyca”, czy „Inkę… Faktem jest, że pamiętam Wańkowicza z komunistycznego ekranu i zgadzam się z Kisielewskim:

„(…)Widziałem w telewizji odstręczający przykład starczej megalomanii: wywiad z Wańkowiczem. Jakżeż się ten stary komediant ustawia „na szanowne”, kryguje, maluje swój portret dla potomnych, chytrze (jak sądzi) ukrywając wszelkie swe błędy, luki, potknięcia, bajdy. Oczywiście mówi o swoich błędach, ale tylko po to, aby je rozładować, aby zwrócić światło na błędy drugorzędne, mniej istotne, aby jeszcze mieć profit, że taki skromny i autokrytyczny („Słyszeliście moją samokrytykę? Genialna, co?”) W istocie cały ocieka miłością do samego siebie i pychą ze swej pracy, za to pokory ani tam za grosz. Ciekawe, czy on o tym wie? Zawsze sądziłem, że autor, pokazując się publiczności, winien okazać raczej zażenowanie czy rozdwojenie — zresztą kronika duszy to kronika skandali i rozdwojeń, konfliktów i dwuznaczności. Pisarz nie wątpiący o sobie, nie rozdarty, niewart jest pokazywania się publiczności — tymczasem Wańkowicz uważa, że taki tylko jest wart pokazania, że błędy i wstydliwości należy przemilczeć. Jest to właściwie psychika amerykańskiego, „budującego”, umoralniającego gwiazdora telewizyjnego, zresztą na gwiazdora nadaje się ten chytry a zakochany w sobie starzec niezwykle, bardzo jest fotogeniczny, gdy udaje zadumę nad zadanym sobie pytaniem, które na pewno sam wymyślił i wyreżyserował. A żeby tak opowiedział, jak parę zaledwie lat temu został aresztowany rzekomo za „Wolną Europę” i nawet skazany — tyle że potem jakoś się wyprosił u Gomułki — „czaruś” dla ubogich! To by było najciekawsze i najbardziej kontrowersyjne, co by mógł opowiedzieć, znacznie atrakcyjniejsze od obłudnego dziwienia się, że nakłady jego książek błyskawicznie znikają z księgarń. Ale oczywiście o tym idiotycznym zresztą aresztowaniu mowy dziś nie ma – publiczność zapomniała, niczym na rozkaz (a cierpliwa publika łyka i łyka…”), jeśli zaś kto pamięta, to ma z tego stary Wańkowicz tylko dodatkowy laur. Tak to mu w życiu wszystko idzie – cha! cha!(…)”
[Stefan Kisielewski „Dzienniki”]

Cóż zresztą mieć pretensje do Kisiela, świadka niesłychanego powodzenia Wańkowicza u władz PRL jak i u czytelników o, delikatnie mówiąc, zazdrość. Sam Wańkowicz nie pozostawał dłużny, np. wobec podobnego „zdrajcy”, Cata-Mackiewicza:

“To zgniły produkt kultury post-szlacheckiej. Żarłok, kurwiarz, nieopanowany w piórze i nieopanowany osobiście(…) To zgniła targowicka krew. Odwaga gardłacza na sejmiku, nie odwaga męża stanu.”

Herling Grudziński goszcząc Wańkowicza w Neapolu, który wprosił się w celu zebrania materiałów napisał o nim w swoim „Dzienniku pisanym nocą” z nie skrywaną odrazą:

„(…)Wielogodzinne i nudne przesłuchanie Wańkowicza odsłoniło przede mną tajniki warsztatu reportera wojennego(…)”.

Nie pozostają mu dłużni dzisiejsi badacze Kresów po zaborach polskiej kultury postkolonialnej. W „Szczenięcych latach” Wańkowicz opisuje bowiem gwałt na wiejskiej dziewce i jest z tego dumny:

„(…)Jest mi teraz tak pusto na całym świecie i zimno tak obrzydliwie, taki zawieszony jestem między dniem i nocą, taki wybity ze snu, że łóżko ładnej pokojówki Józki, w którym można by przygarnąć do siebie jędrne ciało dziewczyny, poczuć zapach potu na grubej płóciennej koszuli, rozrzuconych włosów, poczuć zduszony głos, wołający «nie trzeba», i drobne ręce silnie odpychające w milczącej walce – że to wszystko wydaje mi się jedynym azylum.(…)”

Zresztą, umiłowane przez polskiego czytelnika „Szczenięce lata” przedstawiające Arkadię stworzoną przez polską szlachtę na dzisiejszych zaniedbanych wioskach Białorusi pełne są dumy z relacji panów „psujących dziewki” do białoruskich chłopów, co wykpił Gombrowicz w „Ferdydurke”.
Wańkowicz pisze wszystko na poważnie, mimo, że stara się puścić oko do czytelnika, kiedy pisze o swojej żonie zwanej Królikiem w powieści „Królik i oceany”, czy czternastoletniej córce zwanej Tirli w „Zielu na kraterze”, czy jakoś poradzić sobie emocjonalnie pisząc o tragicznej śmierci łączniczki „Parasola”, swojej starszej córce Krystynie w „Zielu na kraterze”. Bo jak tu nie pisać nie na poważnie, kiedy waga tematów podejmowanych przez Wańkowicza powala nie tylko gawędziarza, ale i słuchającego. Nie sposób nie podziwiać konsekwencji pisarza, który właściwie w swojej twórczości oddał całe swoje, nielekkie przecież dwudziestowieczne życie przez trzy wojny: 1918, 1920, 1939. Ten historyczny fresk, malowany grubymi, rubasznymi impastami złożony z opasłych tomów niedawno wydanych dzieł wszystkich przez wydawnictwo Prószyński i S-ka nagle przeraża tym, że przychodzi na myśl, że mógłby w ogóle nie istnieć. I cokolwiek powiedzieć dzisiaj o Wańkowiczu – ważne, że jest, że zostało napisane, a raczej spisane, jakimkolwiek był, ale wykonał ogromną, potrzebną pisarską robotę dając świadectwo epoki, zbierając je po drogach Europy w relacjach świadków wydarzeń i własnych przeżyć.
Lekturę rozpoczęłam od „Karafki La Fontaine’a”, która jako jedyna w dorobku pisarza zestarzała się i zdezaktualizowała (np. obszerne fragmenty poradnicze o pisaniu na maszynie). Jednak paradoksalnie jest najnowocześniejszym utworem pisarza, gdyż jej materią są głównie inne książki i żywoty pisarzy całej światowej kultury. Doświadczenie pisarskie zwarte w „Karafce” jest osobiste, tak jak jej przesłanie, by nie pisać, kiedy się nie musi, a pisać tylko to, co się musi, jest najważniejsze. Wańkowicz pisać musiał. Wańkowiczowi zarzucano przede wszystkim wielką pazerność na pieniądze i apetyt na wielkie nakłady, wielką liczbę uczestników wieczorów autorskich i spędów w Pałacu Kultury.
Ale ta ogromna, tytaniczna praca to przecież nie zamiana egzystencji pisarza na doraźne dobra ziemskie, ale przede wszystkim na to, co zostaje z człowieka, kiedy przemija.
I teraz na naszych oczach przemija postać świata, jaki znamy.
Do Europy wchodzi nowy świat i nowi ludzie. Obyśmy zdążyli to opisać.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na WAŃKOWICZ

  1. Małgorzata Köhler pisze:

    Piękny esej. I nie dlatego, że dorastając, kochałam “Ziele na kraterze”, a Wankowicza chłonęłam, jak opowieści z nieznanego świata, który dopiero co odszedł, prawie na moich oczach, epoki czarodziejskiej i przerażającej. Samo słowo “przedwojenne” sugerowało już klasę, której nigdy więcej nie będzie. Wierzyłam mu w każde słowo, mimo że Wańkowicz był przecież gawędziarzem, czarusiem, opowiadaczem z kolorową kredką, jednym z tych wujków, co to przy biesiadnym stole tubalnym głosem ściągali całą uwagę, znali wszystkie anegdoty i nigdy im się nie wyczerpywały, w dodatku obdarzeni tym rodzajem dobrowujowej, łagodnej żartobliwości, humoru, jaki dzisiaj nie jest w cenie bo wyparła go ironia. Był mi bliski jak rodzina, tacy byli mężczyźni w mojej rodzinie, i razem z Wańkowiczem odchodzili powoli do lamusa.
    Zapomniałam o nim, a teraz mi to wszystko przypomniałaś. Ale nie z nostalgii tak się tu rozwodzę, tylko podziwiam czystość Twojego wywodu i puentę: trzeba pisac, trzeba ocalać co się da i póki się da, bo przecież wszystko zginie, a tak to zginie przynajmniej trochę później.

  2. Ewa pisze:

    w moim środowisku nikt Wańkowicza nie czytał, był absolutnie niemodny. Zaczytywała się nim moja babcia i bardzo dobrze to pamiętam, jak opowiadała mi na wakacjach o Króliku.
    Wańkowicz nie był nigdy lekturą moich lat szkolnych, a „Ziele na kraterze” weszło do lektur szkolnych dopiero w latach osiemdziesiątych. Fajnie, że to Małgosiu czytałaś w odpowiednim czasie, bo i pięknie, soczyście napisane i czyta się z przyjemnością i było to zawsze jakąś odtrutką na wszech panującą nowomowę. Niestety, tego, co powinniśmy wtedy przeczytać jako lekturę obowiązkową, nam nie dano. A felietony gospodarcze napisane wtedy jak Wańkowicz jeździł na wszystkie ważne wielkie budowy sanacyjnej Polski wychodzą drukiem dopiero teraz.
    Widać, Wańkowicz był ważny propagandowo jedynie jako ikona znanego przed wojną pisarza i posłużył do tego, by popsuć dobre samopoczucie tym pisarzom, którzy nędzowali i zgrzytali zębami na uchodźstwie. Przy takim podziurawieniu jego książek, to właściwie dopiero teraz jest aktywny. Ale, czy to już nie po zawodach…w każdym razie dla mnie.
    Czytam fascynującą dyskusję o wrześniowych uchodźcach na „Liternecie”. Widać portal podzielił się na dwa przeciwstawne obozy. Ja oczywiście kibicuję tym, którzy są za przyjęciem uchodźców, ale u pisarzy na portalu jest ich zdecydowanie mniej…

    • Małgorzata Köhler pisze:

      Na liternecie jest jeszcze względnie spokojnie, o dziwo, nie przewala się ta fala obrzydliwego, brązowego hejtu, co na fejsbuku. Trochę powielanych, ksenofobicznych argumentów, wynikających z niekoniecznie najlepszego doboru lektur. Ale to, co dzieje sie na fb przechodzi wszelkie pojęcie. Środowisko tak jak całe społeczeństwo jest drastycznie podzielone, bez mozliwości wzajemnego dotarcia do siebie; zresztą im więcej czytam argumentów strony przeciwnej, tym mniejszą mam ochotę docierać do tych, co tych argumentów używają. Są to odzywy typu “do obozów koncentracyjnych z nimi”, “już czekamy z kałachami” itp. Objawia się najgorsze w człowieku. Ludzie masowo wyrzucają się wzajemnie ze znajomych, nie chcąc mieć ze sobą już nigdy niczego wspólnego. Tak wielkiego podziału nie było chyba nawet w czasie, gdy pojawiła się Solidarność i sympatycy ustroju trzęśli portkami.

      Nie będą Ci wklejać linków do analiz politycznych, reportaży z Węgier i mądrych esejów, jakie wreszcie zaczęły się pojawiać na temat, bo blog Twój, Ewo, jest z założenia ściśle literacki, ale powiem tylko, że przy okazji ludzie zaczęli też piękniej pisać prozę. Jakby ich wyzwanie tego jednego z najtrudniejszych w ostatniej historii momentu zwrotnego po prostu uskrzydliło. Jeden link podrzucę jednak, nie moge się powstrzymać, bo wspaniale napisany, a jest o języku, serdecznie polecam prozę Radka Wisniewskiego, autora wierszy, publikującego wczesniej na liternecie, o którego talencie prozatorskim nawet nie wiedziałam.
      http://jurodiwy-pietruch.blog.pl/2015/09/10/trans-przystan/

      A swoją drogą jakoś tak czuję, że pod Wańkowiczem, gdzie przypomniałyśmy sobie “Ziele na kraterze”, właśnie rozmowa o tej polaryzacji, o określaniu się postaw wobec tej tragicznej uchodźczej wędrówki ludów wcale nie jest niestosowna. W “Zielu” przyłapał Wańkowicz upadającą Europę XX w., której podłożył nogę faszyzm; razem z nią runęła w gruzy wiara w cywilizację, aby z trudem, ale jednak się odrodzić. Dzisiaj topią się w morzu głupoty i hejtu tzw. wartości europejskie, te same, o które niby walczą obrońcy czystości rasowej i religijnej w Europie.
      Mam trochę nadziei, że przetrwamy i te brudną falę.

      • Ewa pisze:

        Też myślę, że Radosław Wiśniewski nie powinien zajmować się poezją, a jedynie prozą.

        Całe szczęście nie mam konta na fb i tego wszystkiego nie wchłaniam, niemniej wiedzieć trzeba jakie są nastroje. Problem „obcego” zawsze był w polskim społeczeństwie aktualny, temat uchodźców tylko to uaktywnił i wydobył. Całe życie na własnej skórze przeżywałam zawsze to samo – czy w piaskownicy, czy w szkole, na studiach, na plenerach malarskich w pracy – zamiast powitania nieufność względnie podprowadzenie „nowego”, by móc z niego szydzić zdobywszy jego zaufanie i szczerość, sobie na nim użyć. To Małgosiu nic nowego, zjawisko fali jest nie tylko w wojsku, ale i na portalach internetowych. A co dopiero, jak tak nęcący temat nagle, jak dar z nieba spływa na sieciowych nienawistników i sadystów! Już widzę, co się będzie działo, jak oni wszyscy wyjdą na Plac Defilad 12 września. Już widocznie nie mogą się doczekać zadym na 11 listopada.
        Uchodźcy, którzy potrzebują pomocy teraz, a nie jak przyjdzie śnieg i mrozy i machina urzędnicza Europy wreszcie coś ustali – stają się materią dla erupcji złości. A przecież ta sama energia przeznaczona na te wszystkie „dyskusje” mogłaby z powodzeniem dać realną pomoc tym ludziom. Ile kosztuje taka manifestacja na ulicach Warszawy? Oddanie jałowego czasu samych uczestników, mogących w tym czasie wykonać np. kanapki, albo dać pieniądze, które w ciągu dnia by zarobili. Jeśli Europę nie stać na pomoc uchodźcom, to stać ją na tak kosztowne protesty?
        A najwyższy czas, by się ludzie wymieszali, bo skoro internet zalewa takie hejterstwo, to może ci co nadchodzą nieznający języka polskiego tego robić nie będą, a starzejąca się generacja Trolli wymrze raz na zawsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *